Rozdział 36.
Aiden
Jechaliśmy do domu. Musiałem porozmawiać z Julie. Wyjaśnić jej moje zachowanie..i to wszystko. Nie może przez mnie cierpieć. Byłbym ostatnim draniem, gdybym odszedł i nie powiedział ani słowa.
Byłem wdzięczny Willowi, że przyjechał po mnie. Nie wiem co bym bez niego zrobił....
Nagle Will zatrzymał auto. Szarpnęło mnie.
- Co do ku...?
- Spójrz! Jakiś samochód chyba miał wypadek..
- Faktycznie, może ktoś potrzebuje pomocy?
- Chodź...poczekaj... Przecież, to auto... To auto Julie!
Cholera...
- Co ty pier...? Ja pierdziele!
Wyskoczyłem z auta. Musiałem się upewnić... Czy to na pewno dobrze znane mi auto.
Zamarłem. Stan samochodu był nie do wyobrażenia. Na masce i bokach były duże wgniecenia. Zderzak ledwie się trzymał. Przednia szyba była pęknięta.
Cholera..to nie wygląda dobrze...Myślec o tym jest trudno, a co dopiero na to patrzeć. Podeszłem bliżej...i zamarłem, bo...
Cholera! Kur...Wstrzymałem oddech...Czułem jak dostaje mdłości, bo na miejscu kierowcy siedziała Julie.
Wyłamałem drzwi. Były także wgniecione co utrudniało znacznie sprawę. Podejrzewam, że zwykły człowiek nie dał by sobie rady, ale z naszą wyjątkową siłą, długo się z tym nie bawiłem.
Dziewczyna siedziała...a raczej zwisała przypięta tylko pasem bezpieczeństwa. Jej bezwładna głowa leżała na kierownica. Ręka była wygięta pod nienaturalnym kątem.
Nie ruszała się. Nic!
- Will, chodź tutaj! Pomóż mi!
- Co jest...? O kur..! Ja pier...!
- Zamknij się i pomóż mi! Musimy ją wyciągnąć!
Will pomógł mi wyciągnąć ze zmasakrowanego audi, nieprzytomną Julie. Była lekka jak piórko. na koszulce miała pełno krwi.
Sprawdziłem puls. Był znikomy, co wywołało u mnie panikę. Poklepałem ja po policzku
Nic!
Przystąpiłem do resuscytacji, choć wiedziałem, że to nic nie da...
- Will, dzwoń po karetkę...Ona potrzebuje natychmiast pomocy!
- Nie możemy.. Będą zadawać pytania...Spójrz na jej auto, to nie był wypadek. I dobrze o tym wiemy.
- Cholera Will! Pieprzę to, ona musi trafić do szpitala! Prawie nie oddycha, jej puls...Ona umiera!- szarpnąłem go za koszulkę.
Spojrzałem na bezwładnie leżącą na ziemi siedemnastolatkę.- Rozumiesz, kurwa?!- krzyknąłem.
Moje krzyki doprowadziły do tego, że Julie poruszyła się lekko, na co raptownie zareagowałem. Znalazłem się przy niej.
- Julie!
- Aide..-zakaszlała- boli mnie...- przymknęła powieki i skrzywiła się. Ból musiał być tak wielki, że nie była w stanie mówić.
- Wiem, nie ruszaj się. Zawieziemy cię....
- Nie..pro..proszę. Nie ma już...sen..su. Nie traćcie..- kaszlnęła, a ja dostrzegłem świeże ślady krwi na jej brodzie.- Powiedz...babci...że ją...koch..am. i dziew..czyną, Willowi...I cieb..te...- nie zrozumiałem jej, ponieważ mamrotała niewyraźnie.
- Nic, nie mów. Sama im to powiesz- odwróciłem się do przyjaciela, kiwnął mi głową- nie zamykaj oczu. Proszę cię! Zrób to dla mnie!
- Aiden, ja... nie.. mog..ę
Dziewczyna zamknęła oczy. Nie!
- Will, jedziemy! Teraz! Cholera! Julie! Otwórz te cholerne oczy, rozumiesz? Bo innaczej...jeśli umrzesz- ledwo te słowa mi przechodziły przez gardło- pójdę tam za tobą, a wtedy zobaczysz..!
- Co ty bredzisz! Nikt nie umrze! Uspokój się! W takim stanie jej nie pomożesz!...zawieźmy ją do Camille. Ona jej pomoże. Nie możemy z nią pojechać na oddział, bo zaczną węszyć. A jeśli to sprawka Żniwiarzy? Zastanów się!- Will otrzeźwił mój umysł.
- Dobra! Dzwoń do Cam... No pośpiesz się, do cholery!
I już kilkanaście sekund później jechaliśmy w stronę domu Cam.
---------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro