Rozdział 16.
Kolejne dni (o dziwo!) były spokojne. Żadnych- chodź ciężko mi to przechodzi przez myśl- "Żniwiarzy", Allyson unika mnie na dobre, ale wciąż wzmaga swoją pasję, a mianowicie plotki na mój temat. Tak! A żeby tego było mało, Aiden na każdej przerwie odbiera mnie spod klas i odprowadza do następnej. Dzisiaj, jak każdego poprzedniego dnia od minionego incydentu z Allyson Monroe czekał na mnie pod matematyką.
-Cześć Juls.
-Hej. Nie nudzi ci się to całe czekanie na mnie i odprowadzanie? - spytałam.
-Nigdy! Z taką dziewczyną to sama przyjemność - mruknął zadziornie Aiden- ale z drugiej strony masz rację, kiedyś mi się to znudzi, a wtedy będziesz musiała sobie znaleźć kogoś równie fajnego. Więc nie narzekaj, mała.
-----------------------------------
Po południu babcia odebrała mnie ze szkoły. Śpiesznie nam było, ponieważ miałyśmy omówioną wizytę w salonie. Zbliżały się moje urodziny. Babcia postanowiła z prezentować mi własne auto. Byłam zaskoczona, a jednocześnie, w głębi serca czułam radość. Nareszcie będę miała swój własny samochód.
Po 1,5h z podpisaną umową i resztą niezbędnych formalności wracałam do domu błyszczącym srebrnym audi Q5. Podobny do samochodu babci, która teraz jechała przede mną i kierowała nas do domu.
Babcia wyraźnie na prostej dodała gazu, bo już zdążyła zniknąć mi za zakrętem.
Zrobiłam to samo. Trzeba było sprawdzić nowe cacko. Nie byłam zbytnią fanatyczką samochodów. Ten model moim zdaniem był zbyt dla mnie " wybajerzony ", ale babcia się uparła, że jak kupować to porządny. Muszę przyznać, że nie tylko wygląd zapierał wdech, ale także przyspieszenie. I to wyraźne.
Nagle zamarłam.
Zdążyłam dogonić babcię, ale teraz...
...teraz auto babci leżało wywrócone na ulicy. Z maski wydobywał się ciemnoszary dym. Drzwi od pasażera były zgniecione. Dachowała.
Czym prędzej wybiegłam z auta. Musiałam pom. Nieprzytomna siedziała przypięta pasami do góry nogami. Z jej nosa leciała krew. Także na twarzy miała ranę, z której ciurkiem sączyła się gęsta ciecz.
Delikatnie odpięłam jej pas. Wyswobodziłam ją z poturbowanego auta.
Szybko wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Kate. Zdaję sobie sprawę, że powinnam wezwać pomoc w postaci karetki albo drogówki, ale najpierw robię poźniej dopiero myślę. Idiotka. Odezwała się po drugim sygnale.
-Halo?
-Kate, to ja Juls. Musisz mi pomóc. Babcia miała wypadek. Jest ranna. Nie wiem co robić. Proszę, musisz mi pomóc. Zadzwoniłam do ciebie, bo wiem, że możesz mi pomóc.- plotłam roztrzęsiona trzy po trzy.
-Jasne..moczywiście, że ci pomogę... Julie, gdzie jesteś?
- Za skrętem do parku. Dwie przecznice od mojego domu.
- Już jedziemy. Trzymaj się. I Juls?
- Tak?- łzy szczypały mnie w oczy. Babcia była moją jedyną rodziną. Kochałam ją bardzo, choć dopiero niedawno zbliżyłyśmy się do siebie.
-Wszystko będzie dobrze.
Rozłączyła się.
Trzymałam babcię w objęciach.
Dostrzegłam światła nadjeżdżającego auta z oddali. Jak Kate mówiła, że zaraz będzie, nie sądziłam, że zrobi to w takim czasie.
Zauważyłam wgniecenie w kilku miejscach karoserii. Zamarłam. Nieźle musiał przyrypać. Dziwne...Kate nic nie wspominała... Babcia w tych samych miejscach ma wgniecenia, lecz po przeciwnych stronach.
Wysiadła nieśpiesznie z auta.
Ale...
To nie była Kate. To nie była nawet kobieca sylwetka.
Postać zbliżyła się kilka kroków. Był to młody chłopak. Ciemne blond włosy miał zaczesane do tyłu niczym model. Duże szare oczy wpatrywały się we mnie. Rozbolała mnie momentalnie głowa.
-Potrzebujesz pomocy?
-T..tak. Moja..babcia miała wypadek. Jest ranna. Zadzwoniłam po pomoc, ale nie wiem co robić.
-Pomogę Ci nie przejmuj się.
Chłopak był dziwnie spokojny. Tak jakby wypadek na drodze był czymś normalnym.
Stanął za mną i przyglądał się babci.
- Odsuń się tylko, a twoja babcia przestanie cierpieć. Obiecuję.
Czy mi się wydawało, a przez jego twarz przetoczył się cień uśmieszku. Co go tak śmieszy? Ludzkie cierpienie?!
Odsunęłam się i zrobiłam mu miejsce. Musiałam ratować babcię.
Nagle chłopak z wnętrza kurtki wyjął coś błyszczącego. Wyglądało jak mały sztylet.
-Co..Co..ty robisz?
- Chciałaś, żebym pomógł to to robię. Poza tym mi to też będzie na rękę.
Podniósł sztylet na wysokości serca babki. Zamachnął się.
Co on do cholery wyprawia?
Bez namysłu rzuciłam się na niego.
-Czy ty kompletnie zwariowałeś?- spojrzałam na wciąż lezącą na ziemi babcię- mogłeś zrobić jej krzywdę cholerny popaprańcu..
Był silniejszy ode mnie, chociaż ja nie narzekam na swoją siłę. Nie był mocno zbudowany, to mnie bardziej dziwiło. Skąd ta siła?
-O widzę temperamencik...Złotko nie przyszedłem się z tobą bawić...
Spojrzałam jak na wariata.
- Czekałem tu. Wiedziałem, że będziesz wracała z babcią. Pomyślałem że zrobię dwie pieczenie na jednym ogniu ...Ale jak widzisz zawiodłem się, bo ciebie niestety nie było w tym aucie. Ta kobieta- wskazał na moją jedyną rodzinę- była mi nie potrzebna, ale przez nią mogłem dostać się do ciebie i postanowiłem trochę namieszać. Ale przez ciebie ucierpiała i ona... Mój pan mówił mi, że mogą być z tobą pewne problemy. Niestety ze znalezieniem ciebie ich nie było. Te oczy zdradzają wszystko. Od kilku dni cię śledzę i szukam tylko okazji do skończenia z tobą, złotko.
Przeze mnie...Moja wina...
Tak! Kotku..Znowu nabroiłaś. Przestań już niszczyć życia innym. Zakończ to.
- Kim jesteś?
- A tak gdzie moje maniery. Nazywam się Dean. Ale jak przypuszczam przyjaciele mogli ci mnie przedstawić jako Żniwiarza. Osobiście nie używam tego określenia. Jest takie...nietaktowne. Ale nie mówmy o mnie....Mam teraz idealną okazję to dlaczego by nie skorzystać ...
-Nie rozumiem...
- To twoja wina. To, że zginęli twoi rodzice, wypadek babci, wszystko jest twoją winą. Ale jako twój nowy przyjaciel pomogę ci. Pomogę ci zapomnieć o bólu po stracie Grace, Jacka, Daniela i teraz babci.
Spojrzałam ponownie na babcię. Była blada. Ledwie oddychała. Chciałam do niej podbiec. Przytulić ją. Musiałam...
Niestety chłopak złapał mnie za włosy i rzucił na ziemię. Następnie przyklęknął na mnie i zamachnął się do wbicia ostrza w moją klatkę piersiową. Kopałam, gryzłam, wierzgałam. Na nic.Był bardzo silny. Niewyobrażalnie silny.
Wstrzymałam oddech. Czekałam na ból.
-Nie! Nie mogę !- chłopak się raptownie zatrzymał.
O mój boże. Jednak...
-Nie mogę tego tak zrobić. To będzie powolna i bolesna śmierć. Miałem to już zrobić wtedy w parku, ale...
To był on! To on mnie zaatakował! Wzdrygnęłam się mimowolnie.
Ostrze delikatnie dotykało mojej przepony. Krew sączyła się z malutkiej rany. Szczypało niemiłosiernie. Łzy leciały mi po policzkach.
Nagle ból zelżał. Chłopak został odepchany ode mnie. Poleciał parę metrów dalej. Przede mną stała Kate i Camille.
-Julie! Gdzie babcia. Wskazałam kawałek dalej na coraz gorzej wyglądającą babcię.
-Chłopaki zajmijcie się nim. My weźmiemy Lucine. Chodź, Julie.
Pomogły mi wstać i poprowadziły do babci.
Rozejrzałam się. Will, Nick i Aiden zatrzymali Deana. Rozpętało się piekło. Zaczęli walczyć. Żniwiarz cały czas miał przy sobie miecz. Nick trzymał przed sobą metalową maczugę? a Will, coś co przypominało szablę. Aiden walczył bez narzędzi.
- Cam pomóż jej. Ona umiera! Pośpiesz się!- powiedziała Kate.
-Proszę zróbcie coś ona musi przeżyć. Błagam...-szlochałam.
- Uspokój się Julie! Zrobię wszystko co w mojej mocy..- oznajmiła spięta Camille.
Położyła ręce na głowie babci. Błądziła rękoma po jej ciele.
-Co ty...?
Po chwili babcia odzyskała przytomność. Nabrała kolorów. Wyglądała dużo lepiej pomimo niewielkich ran.
-Julie! O..mój...Boże. Nic. -kaszlnęła- ci..nie..jest kochanie.- Przytuliłam ją mocną, aż syknęła
-Nie babciu wszystko dobrze. Jak się czujesz?
-Kochanie...jak to staruszka w moim wieku. Nie przejmuj się- uśmiechnęła się delikatnie.
-Lucine. Jak się czujesz?
Usłyszałam Aidena.
Stał z chłopakami za nami. Trzymali nieprzytomnego Żniwiarza pod pachy. Był jak bezwładna, szmaciana lalka.
-Lepiej. Dziękuję Camille. Wam wszystkim dziękuję. Nie mogłam stracić wnuczki. Nie mogłam-powiedziała szeptem niemal do siebie.
- Kocham cię babciu.- mówienie nagle wydawało mi się ciężkie i bolesne.
Poczułam ból w klatce piersiowej. Moja koszulka nasiąkła krwią.
- Julie! masz krew na koszulce!
- To nic takiego...To pewnie tego kretyna- wskazałam na blondyna.
Odezwał się Aiden.
-Może jednak powinna cię obejrzeć Camille?
-Nie! Naprawdę nic mi nie...
Odpłynęłam. Czyjeś mocne ramiona uchroniły mnie przed upadkiem.
Ból rozsadził mi czaszkę. Zapadła ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro