Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24

Było ciemno, trwała noc. Ale to wcale nie przeszkadzało motłochowi korzystać z przyjemności cielesnych i duchowych w Mosforze, dokładniej rzecz biorąc w Dolnym Mieście. Karczma "pod Młynem", należąca do Maka Flita cieszyła się zasłużoną popularnością, tym bardziej że poprzedni właściciel, Jason Vullas, był jedną z ofiar Białego Rycerza, który w ostatnim roku terroru Mgły grasował po Mosforze. A śmierć oznacza sensacje, popularność i ogólne wzięcie, i nowy właściciel przybytku dobrze o tym wiedział. Ludzie pili, palili, krzyczeli, tańczyli, zupełnie ignorując zgarbionego i zakapturzonego mężczyznę. Nosił szary płaszcz, obok pomarszczonej ręki o kolorze cegły spoczywała metalowa rękawica rycerska. Gdy zegary wybiły drugą w nocy, mężczyzna rzucił na blat monety, zabrał rękawicę i wyszedł na deszcz.

-Czemu musi tu ciągle padać? -zapytał sam siebie.

-Hej, skarbie... chcesz się zabawić? Wyglądasz na zmęczonego podróżnika. Co? Chcesz? - zapytała jakaś dziewczyna.

-Co? Nie... - zawahał się mężczyzna. Przeliczył w głowie nie tylko stan sakiewki, ale też dni, od jak dawna nie uprawiał stosunku płciowego. Rachunki go przekonały. -Dobra. Ale nie tutaj.

-Oczywiście, że nie tutaj. Jestem szanującą się kobietą. Chodź.

- pociągnęła go za sobą. Biegli tak kilka minut, aż wpadli do jakiejś izby. Kobieta jednym ruchem zrzuciła mokrą sukienkę i zabrała się za bieliznę. Mężczyzna zauważył, że jest bardzo ładna, toteż nie wiedział, co taka dziewczyna robi jako kurtyzana.

-No? Zrzucaj fatałachy i do boju. -szepnęła i rozłożyła się na pościeli.

Gdy było po wszystkim, mężczyzna zapiął rozporek i poprawił opaskę na uszkodzonym oku. Spojrzał na wymęczoną dziewczynę. Naprawdę była piękna. Wyciągnął ostatnie monety z sakiewki, pomyślał chwilę i odłożył na komodę całą sakiewkę.

-Jak się nazywasz? - zapytała, gdy już miał wyjść.

-Ja... Jan.

-Jan... Jasieniek. Podoba mi się. Wpadniesz jeszcze kiedyś?

-Może. - mruknął z powątpiewaniem. -A ty? Jak się nazywasz?

-Beatrice.

-Do widzenia. Może jeszcze się... spotkamy. - Mężczyzna zniknął w strugach deszczu.

Kobieta odczekała chwilę, po której otarła resztki męskiego nasienia. Pogłaskała się po brzuchu. Zawsze chciała być matką.

Mężczyzna tymczasem okradł jednego zamożnie wyglądającego przechodnia z ciężkiej sakwy wysadzanej perłami. Sama sakiewka była warta więcej niż jej zawartość. To pozwoli mu przeżyć co najmniej tydzień w podróży. Aż znajdzie jakieś zlecenie. Znalazł je kilka tygodni później, gdy szlajał się po kantynach i podmiejskich barach. Ochrony szukał niejaki Shone. Andrew Shone. A i zapłata była godziwa. Nie wiedział, że to zlecenie było najważniejszym w jego życiu.

Bertram ocknął się i od razu tego pożałował. Ból był nieznośny. Strażnicy nieźle go skatowali. Wyciągnął przed siebie rękę, która na coś natrafiła. Po chwili rozległo się przekleństwo zrodzone z bólu.

-Wybacz... ledwo widzę. - jęknął Bertram Surio podnosząc się na posłaniu.

-Dobra, nic się nie stało. Jesteśmy na tym samym wózku, jeśli wiesz, co mam na myśli.

-Nie.

-Jestem Dima, Dima Olbert. Byłem rzeźbiarzem, ale moje rzeźby były... za bardzo lubieżne, dlatego mnie zgarnęli. Teraz czekam na wyrok, który zapewne będzie taki, że będę pompował wodę. Słyszałeś o wodzie z Doverstein?

-Słyszałem.

Podziemne wody gruntowe w całym Doverstein były bogate w minerały i mikroelementy, jedyne takie na Kontynencie, stanowiła przysmak dla podniebień bogaczy. Źródła odkryto podczas poszukiwań legendarnego miasta Yirt, w którym wszystko jest ze złota. I znaleźli prawdziwą żyłę złota, płynną i smaczną.

-Największe pompy znajdują się na zachód od stolicy, trzeba ją wypompować, przeprowadzić proces oczyszczania z brudu, leżakować, a następnie zaszpuntować beczki i spławić je Czarną Rzeką na południe, gdzie mieszczą się najzamożniejsze rody całych Królestw Południa. I kto to wszystko musi zrobić? Niewolnicy. Za te głupie rzeźby dostanę pewnie pięć lat pompowania w błocie, słocie i niepogodzie... na samą myśl robi mi się słabo. Tym bardziej, że ukradli mi Mniszkę.

-Co ci ukradli? - Bertram przezwyciężył zmęczenie i pochylił głowę do przodu, chcąc złapać każde słowo.

-Moją kurę. Piękna była. Oby nic jej nie było... chcę ją jeszcze zobaczyć. Wykluła się z niebieskiego jaja, jej "matka" została ugotowana i zabita, ale mój ojciec ukrył jajo w bieliźnie, żeby go nie znaleziono. Wspólnymi siłami ją wysiedzieliśmy i zadbaliśmy o nią. Jest niesamowita, cała jest granatowa, a jakie dobre jajka znosi... jak się nazywasz?

-Bertram. Surio.

-A. Miło mi. Nie wiem, za co siedzisz, ale życzę Ci jak najlepiej. Każdy zasługuje na taką Mniszkę. W sensie na przyjaciela. Nie raz mi pomogła, jest bardzo mądra, mieszała mi farby, gdy malowałem rzeźby, znosiła jajka... to jedyny członek mojej rodziny, który jeszcze żyje, i pewnie przeżyje też mnie. Chcę, by była bezpieczna. A ty, Bertramie. Masz przyjaciół?

-Nie wiem. Mam... misję, która kręci się wokół jednego dzieciaka... chyba mnie polubił... w drodze spotkałem jednego człowieka, pomógł nam, a my jemu. Teraz nie wiem gdzie są, ani czy żyją... a czy ja żyję? Tyle w życiu zrobiłem... twoje rzeźby to nic w porównaniu z tym, co ja robiłem...

-Jeśli są przyjaciółmi, zaakceptują wszystko. Ja też akceptuję, gdy dostanę obsrane jajko, nie wybrzydzam. Los tak chciał, tak chciała Mniszka. Może się obraziła. Nie wiem. Umiesz rozmawiać z kurami?

-Co..? Nie.

-Więc doceń więź z ludźmi, z którymi się dogadasz. Bo z czasem zostanie Ci tylko niema kura. I nikt wokół.

W tym momencie drzwi celi rozwarły się ze szczękiem i dwóch strażników wywlokło Bertrama Surio.

-Do zobaczenia. - dosłyszał Biały Rycerz, nim wrota zatrzasnęły się z hukiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro