Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

60

- Jak to wszystko ma się do zastrzelenia dwóch osób? - spytał Bill Olter, trąc czoło. Już miałem mu coś odpowiedzieć, jednak wtem do pokoju weszła jakaś kobieta i powiedziała coś Olterowi na ucho. Ten uśmiechnął się, wręcz rozpromienił. Wstał, jednak po chwili usiadł, twarz mu się ściągnęła.

- Żona rodzi - wyszeptał.

- Gratuluję! Naprawdę…. - Harper nie wiedział co powiedzieć. - Jedź do niej. Potrzebuje cię. Ja tu sobie poradzę. Spokojnie… Przekaż jej gratulacje…

- Tak… Jasne… Dzięki, Mark. To lecę - mamrotał Bill, wkładając na siebie kurtkę. Wyszedł wraz z kobietą w mundurze. Zostałem sam na sam z Markiem Harperem.

- Jaki ma to związek? Sam nie wiem. Ale muszę się otworzyć. Musi pan poznać tę historię. Proszę. Potem zrobicie, co zechcecie. Zamknięcie mnie w więzieniu, psychiatryku… Jestem stary, ale tą ostatnią historię muszę opowiedzieć. Proszę…

- Ech… Niech będzie. Proszę mówić. Potem orzeknę, co z panem zrobić. W Kolorado mają dobrą placówkę, polecę tam pana. Jak tylko skończy pan opowiadać.

- Dobrze. Kontynuując… - Uśmiechnąłem się i rozparłem na krześle, założyłem nogę na nogę.

BERAWEN. BLISKO GRANICY QUINTY, PO STRONIE WSCHODNIEJ.

- Co tu się dzieje?

- Tu? Wojna przyszła, formacje robią, do pułków szkolą i takie tam… A wy do wojska, nie? - odpowiedział jakiś chłystek, szeregowiec wnioskując po mundurze.

- Co ty, Tulin, oni? Ten jest poparzony, ten drugi to w ogóle… Jakiś zdeformowany, pomarszczony, szary… Straszydło. Do wojska takich? Chyba cię powaliło. Bylibyśmy na straconej pozycji. O dwóch dobrych wojów… - wtrącił się drugi szeregowy, obcięty do skóry, z kwadratową szczęką.

- Bacz na słowa! - Bertram uniósł się w siodle. - I tak, chcemy się zaciągnąć do waszej zasranej, obszczanej i obsmarkanaj armii! Prowadź do namiotu rekrutacji! Już!

Skulony szeregowiec wskazał wysoki namiot z przybitą kilka metrów przed wejściem tabliczką “REKRUTACJA”.

Bertram wszedł raźno, Andrew miał wątpliwości.

- Hej, tak, ty! Gdzie Naqules Simmat? Mam z nim do pogadania - warknął mężczyzna uderzając metalową rękawicą w stół.

- A kolejka? Wracaj na miejsce, dziadu - Jakiś rosły patriota położył mu dłoń na ramieniu. “Dziad” błyskawicznie się obrócił grzmotnął rękawicą w nos, wybił łokieć że stawu i kopnął w kolano. Patriota wywalił się, ciężko dysząc.

- Co tu się wyrabia? Bertram? - zapytał kierownik obozu.

- O! Naqules! Witaj. Mamy sprawę, ja i mój kompan. Pogadajmy na osobności…

- A więc… Chcesz się zaciągnąć? Ty? I ten koleś? Chyba… Chyba masz mnie za durnia, idiotę albo szaleńca. To w sumie to samo. Jesteś poszukiwany listem gończym z Pastillanu, jesteś mordercą, i mam cię przemycić na wschód? - Ściszył głos Simmat.

- Siedem lat temu, luty, dzień piąty, niedziela. Pamiętasz?

- No… Pamiętam. Ale… Mimo wszystko…

- A dzień dwunasty tego samego miesiąca i roku?

- Ech… no dobra. Uratowałeś mi dupę… A jeśli ci nie pomogę, wyjdę na świnię i niewdzięcznego skurwiela… Niech będzie. Wpakuję cię do armii. Twojego towarzysza… Będziesz moim skrybą, niech stracę. Pisać i czytać umiesz?

- Umie, umie… Nie zawiedziemy cię. Spłaciłeś dług. Wypijmy za to! - Przerwał szybko Bertram.

Pili aż do wieczora. Ku zadowoleniu rekrutów, których Naqules Simmat o tej godzinie musztrował. Wszyscy byli w miarę zadowoleni. Bertram, bo dostał możliwość szybszej i przede wszystkim bezpieczniejszej podróży, podobnie Andrew.

A Simmat cieszył się, bo był pijany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro