Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Upadli

Czy zastanawialiście się kiedyś co dzieje się nocą na świecie?

Nie??

Noc jest doskonałą okazją do wyjścia na ulice. Dlaczego? Pod osłoną nocy zdarzyć się może wszystko. Jest to magiczny czas, kiedy ludzkie oko nie jest w stanie niczego dostrzec. Ludzie są ślepi, zapracowani, nie zwracają uwagi na to, czego nie da się wytłumaczyć racjonalnie.

Mors właśnie przemierzał brudne ulice Caroliny południowej. Musiał odebrać swoje pieniądze w trybie natychmiastowym.
Był jednym z najgroźniejszych upadłych. Samo jego imię znaczy śmierć. Siał postrach nie tylko samą siłą ale też wyglądem. Jego twarz pokrywały liczne blizny, które z czasem zamieniły się w brzydkie bruzdy. Obecność blizn podkreślała nienaturalna cera Morsa, która była koloru ziemistego. Czarne jak smoła włosy zakrywały mu lewe oko, na które był ślepy. Prawe zaś miało kolor szary.

Swoją drogę pokonywał na piechotę, zawsze tak robił, gdy był wkurwiony, a miał do tego powód. Nie dość, że jacyś niedorozwoje, jak ich nazywał, wisieli mu pieniądze to jeszcze próbowali wykiwać jego przyjaciela - Sanguisa.

Droga minęła mu szybko, dzięki temu, że był posiadaczem niezwykle długich i zwinnych nóg. Wysztafirowany był cały na czarno, jego ulubionym elementem garderoby był czarny skórzany płaszcz, pod którym ukrywał swoją liczną broń. Wtargnął do klubu jak wicher. Właściciel od razu go wyczuł. Spróbował utrzymać dumny wyraz twarzy, jednak strach dał o sobie znać. Nie uwierzył własnym uszom, kiedy Sanguis zapewniał go, że jeżeli nie wyskoczy natychmiast z kasy to zjawi się po nią sam Mors. Derek, bo tak miał na imię szef klubu, zaczął czuć jak po jego dłoniach płynie pot, lepki, zimny pot. Po chwili ogarnął całe jego ciało, czuł od siebie smród strachu i żałował, że nie posłuchał Sanguisa.
-Mors, przyjacielu! - próbował się ratować Derek.
-Spierdalaj - syknął Mors. - Było słuchać Sanguisa, teraz masz przejebane. - warknął. Mors jeszcze nigdy nie widział tak zestrachanego człowieka, czuł wstręt do tego tchórzliwego psa.
-Miałeś swoją szansę, ale ją spieprzyłeś, wiesz co teraz będzie? - zapytał z drwiną - teraz będzie śmierć, ale nie ja ci ją wymierzę.
Derek stał jak słup soli, nic nie rozumiał z tego co mówi Mors.
-Należną śmierć, odpowiednio bolesną i krwawą może zadać ci tylko Sanguis i Dolor. - prychnął i uśmiechnął się w złowrogim uśmieszku. W mgnieniu oka zjawili się jego towarzysze.
-Takie ścierwo jak ty, nie jest warte śmierci z moich rąk. - stwierdził i zaczął się oddalać. Całe to zajście, mimo tego, że miało miejsce w klubie działo się poza zasięgiem innych. Tak jakby w cale nie miało miejsca.

Mors zabijał szybko, jego ofiara nawet nie orientowała się, kiedy umarła. Za to Sanguis i Dolor, to byli kaci. Mors widział, że to szybko rozniesie się po ich świecie, chciał dać przykład.

Sanguis oznacza krew.
Był rosłym mężczyzną, nie był wątłej budowy jak Mors. Był na prawdę umięśniony i silny. Tak na prawdę, to był jego zupełnym przeciwieństwem. Piękna blond czupryna grała w parze z ciemniejszą karnacją chłopaka. Jego niebieskie oczy podkreślała piękna, ciemna oprawa oczu. Jego imię zupełnie nie pasowało do jego wyglądu. Niestety, zasłużył sobie na nie. Każda z jego ofiar kończyła podobnie, ale nigdy nie tak samo. Był mistrzem w swoim fachu, zawsze kończył ubabrany krwią i jego ofiary też, tylko, że to była ich krew. Był bestialski i okrutny w swoich metodach, błysk w jego oku miał coś z błysku szaleńca. Był na prawdę niebezpiecznym upadłym.

Dolor natomiast oznacza ból. Chłopak zadawał nie tylko ból fizyczny, ale też psychiczny. Wszyscy upadli mają moc wnikania do umysłów, Dolor natomiast robił to wybitnie, jakby był świadomością swojej ofiary. Wymyślne i trudne sztuczki znał tylko on, tortury to jego konik, lubił zadawać ból, lecz robił to tylko wtedy, kiedy musiał i wtedy, kiedy uznawał to za konieczne. Kiedy zabierał się do pracy na jego gładkim czole powstawała malutka fałda skupienia. Zaciskał swoje monochromatyczne oczy. Jedno było w kolorze szafiru, drugie zaś piwne, lecz pokryte licznymi oliwkowymi plamkami. Spojrzenie miał hipnotyzujące, uzależniające, a nawet zatrważające.
Biorąc pod uwagę Morsa i Sanguisa, Dolor nie wyróżniał się niczym, oprócz oczu, był po prostu przeciętny.

Po skończonej robocie obaj udali się do swojej kryjówki. Nieśli na swoich plecach dwa ciężkie wory. To nie były wory z ciałami, tylko z zaległymi pieniędzmi, ciała już dawno zżerały ryby z rzeki Savannah.
-Niedługo cheszwan - mruknął z zadowoleniem Dolor.
-Mamy inne plany, nasi nefilowie tym razem mogą odpocząć. - skwitował Sanguis. Na twarzy Dolora malowało się zdziwienie, nie dowierzał, w to co słyszał. Sanguisa zdziwiła reakcja kolegi.
-Ty nic nie wiesz? - spytał z zaskoczeniem. - W jakim świecie ty żyjesz chłopie?
-Niedawno wróciłem z Caroliny północnej, odwal się. - syknął.
-Takiego nieogara świat jeszcze nie widział - mruknął zrezygnowany Sanguis.
-To co sie będzie działo w przyszły Cheszwan? - dopytywał
-Mamy porachunki z Georgią, dupki pozwolili sobie na zbyt wiele. Mors jest wkurwiony jak nigdy.
-Czyli...obedrze ich ze skrzydeł?
-Miał plan aby ich zdegradować do roli sługusów, a w razie gdyby nie ustali na ten plan obedrzeć ze skrzydeł.
-Ah i do tego potrzebny Cheszwan, wtedy będą najsłabsi!
-Brawo geniuszu.. - pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Wal się - Dolor dał kuksańca Sanguisowi. Jedna rzecz była w nich dziwna, rzecz która ich łączyła, ich i resztę grupy, wszyscy absolutnie wszyscy byli odporni na cheszwan, nie byli od tego zależni i nie musieli opanowaywać ciał swoich nefili.

Sanguis i Dolor szli powoli nie spiesząc się, akurat ci dwaj lubili spacery. Podziwiali gwieździste niebo, snuli refleksje o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Lubili odwalać brudną robotę razem.

-Stary, ja się nigdy ciebie nie zapytałem, dlaczego tu trafiłeś? Przecież ty byłeś archaniołem, nie? - zamyślił się Sanguis.
-Zgadza się, byłem archaniołem, ale już nie jestem i nie wiem czy chciałbym drugi raz nim być.
Sanguis wytrzeszczył oczy na Dolora.
-Jak to? Ja bym się chyba dał pokroić, archaniołem nie zostaje się od tak! Za co zostałeś upadłym?
-Niesubordynacja, no i przede wszystkim kilka rzeczy mi się nie podobało, zaproponowałem zmiany, gdy nie przyjęli mojej propozycji zacząłem wcielać swoje pomysły w życie bez niczyjej zgody, co z tego, że miałem rację i moje poczynania przynosiły czysty zysk. Nie posłuchałem się i poniosłem należytą karę. - wzruszył obojętnie ramionami.
-A ty? Za co ciebie wywalili?
-Byłem stróżem, dawno temu. Opiekowałem się pewną dziewczyną, była piękna, mądra i miała na prawdę wszystko. - westchnął na samo wspomnienie jej urody - Oczarowała mnie, była niewinna, lgnęło do niej wielu mężczyzn lecz ich odrzucała. Zostaliśmy przyłapani, ale za to mnie jeszcze nie wywalili, kazali się od niej odciąć, zmienili jej stróża. Było ciężko, nie wytrzymałem, wróciłem do niej, lecz moja rozpacz tylko się pogłębia. - nagle spochmurniał, jego twarz wyglądała niebezpiecznie w wątłym świetle latarni - Nie było mnie przy niej rok czasu, jebany rok, a ona zdążyła wyjść za mąż, za jakiegoś dupka i zajść w ciążę. Chciałem go zabić i prawie to zrobiłem, prawie. Lecz to było wystarczające przewinienie. Moje serce od tamtej pory uschło i stałem się tym kim jestem, bezwzględnym dupiem, który ma upodobanie we krwi.
-To nasza kara, która się nigdy nie skończy. - westchnął Dolor.
-Jesteś pewien? Czy tylko mydlisz reszcie oczy? - gniew narastał w Sanguisie. Dolor próbował ukrywać, swoje odczucia, jednak był w tym średni. Sanguis widział, że jego towarzysz coś ukrywa.
-Nie mówisz nam wszystkiego, Dolor.
-Mówię to, co wiem. - odciął się krótko.

Dotarli wtedy do siedziby ich paczki, która znajdowała się w najbardziej obskurnym miejscu w Caroline południowej. Z wierzchu już tak na prawdę nie było elewacji, tynk odpadał ze ścian, które już dawno temu straciły jaki kolwiek kolor. Teraz odstręczały, nadawały wyraz pustostanu.
W środku na szczęście było lepiej, choć mrocznie. Wszystko było w pięknych szarościach, bieli i co najlepsze czerni. Zapadał już zmrok, ale mimo to, przez szare zasłony przebijały się nieliczne i słabe promienie słoneczne, dając przy tym półmrok, który panował w całym domu.

W salonie, na kanapie beztrosko wypoczywali sobie Lacrimis, Tenebris i Inferno. Oddawali się jak zwykle błachym rzeczom, tym razem grali na konsolach, cała trójka rywalizowała, kto pierwszy dojedzie do mety, ich wyścigówki mknęły niczym struś pędziwiatr.
-Wiecie, gdzie jest Mors? - rzucił pytaniem Sanguis.
-Tam, gdzie zawsze. Już trochę ochłonął. - odpowiedział machinalnie Tenebris, który właśnie wysuwał się na prowadzenie w grze.

Ta trójka to był świeży nabytek Morsa, który formował swoją drużynę z głową. Od początku swojego życia na Ziemi miał wielu kandydatów na kompanów, lecz wszystkich odrzucał. Sam znalazł Sanguisa i Dolora. Zaoferował im wszystko w zamian za zwykłą wierność, zgodzili się oczywiście i przez wiele lat była tylko ich trójka, która siała strach i dominowała nad resztą upadłych.

Mors dbał o to, by ich rasa żyła w zgodzie, nie tak jak ludzie, którzy żrą się na każdym kroku. Zawsze okazywał należyty szacunek każdemu upadłemu, ale pokazywał również kto jest górą. Miał nieprzeciętną klasę, w tym co robił. Każdy upadły widział kim on jest i każdy się go bał nawet, gdy tego nie okazywał. Kiedy Mors zjawiał się gdzieś ze swoimi kompanami to znaczyło, że ktoś ma przejebane i to dosłownie. Był takim trochę królem, ale oczekującym tylko zgody i szacunku od reszty. Budował swój autorytet wiele lat, co oczywiście nie uciekło białym. Biali to ksywka aniołów, którzy patrolują ziemię i sprawdzają stróżów. Oczywiście mają też swoje wtyki w świecie upadłych, ale Mors miał to w dupie, robił to, co uważał za słuszne i nie patrzył na innych.

Podczas swojej ostatniej wyprawy zwerbował do swojej, można ją nazwać, elitarnej grupy Lacrimisa, najmłodszego, który miał niezwykłą moc, nad którą jeszcze dobrze nie panował. Mianowicie Lacrimis oznacza łzy. Jego łzy były śmiertelną trucizną, która zabijała w przeciągu kilku sekund. Był chłopakiem najbardziej zagubionym z ich szóstki, nadal przeżywał utratę swojego stanowiska, był również stróżem, jak reszta popełnił błąd kardynalny, niewybaczalny. Był zagubiony, popadł w złe towarzystwo, można powiedzieć, że Mors go z tego wyciągnął. Teraz jego rudowłosa czupryna beztrosko zmagała się z Inferno i Tenebrisem w wyścigi.

Pozostała dwójka trafiła przypadkiem do grupy Morsa, tak na prawdę, to najpierw sobie przejebali u śmierci, ale potem uznał, że zarówno piekło i mrok są bardzo wartościowi. Ten pierwszy miał bardzo dobre kontakty z demonami, a drugi był najlepszym strategiem jakiego śmierć spotkał. Jego plany już nie raz ich uratowały, mimo że był z nimi od niedawna. Mors działał szybko i niezauważalnie ze swoimi kompanami. Największe zaufanie miał jednak do Sanguisa, który to właśnie zmierzał do jego gabinetu z dwoma worami kasy. Przed wejściem kulturalnie zapukał, a gdy usłyszał leniwe - proszę! Wślizgnął się do pomieszczenia niczym zjawa. Walnął kasę gdzieś w bok i usiadł sobie na jednym z trzech foteli.
-Długo was nie było - ziewnął Mors.
-Pogadaliśmy sobie trochę - wyznał szczerze Sanguis.
-Na temat? - dopytywał.
-Dolor nie wiedział, że idziemy na Georgie w czasie cheszwanu. - westchnął.
-Mógł być wyłączony, wrócił niedawno z misji.
-Dlatego mu wszystko wyjaśniłem.
-To bardzo dobrze, Tanebris wymyślił już strategię, w razie czego Inferno załatwił pomoc demonów, możemy spać spokojnie.

*********
Jakiś czas później - CHESZWAN

Cała szóstka stała na wysokiej skale, blade światło księżyca oświetlało ich czarne sylwetki nadając postrachu. Spokojnie czekali, aż ich koledzy z Georgii do nich dołączą. Zajęło im to trochę czasu, ale żaden z nich nie pokazał swojego zniecierpliwienia. Ich przeciwników było o wiele więcej, jednak szóstka tych upadłych była o wiele silniejsza. Na ich czele stał Umbra.
-Cieniu - zwrócił się do niego Mors i lekko ukłonił.
-Morsie - Cień uczynił to samo.
-Przyjacielu! Doszły mnie przykre słuchy, że formujesz jakąś armię! Ktoś mnie okłamał? - Mors próbował grać zaskoczonego i bardzo zawiedzionego, trzeba powiedzieć, że świetnie mu to wychodziło. Na twarzach jego kompanów widniała tylko powaga, niczym nie zmącona powaga.
-Doszły cię dobre słuchy, prawdę mówiąc miałem się do ciebie wybrać! Chciałem prosić cię o wsparcie i pomoc - urwał i spojrzał na jego kompanów - i waszą pomoc - sprostował i uśmiechnął się miło.
-Pomoc w czym? - spytał krótko Mors.
-Zgadnij czemu, nie korzystamy teraz z Cheszwanu?
-Oświeć mnie - prychnął Mors i wywrócił oczami.
-Pewnie z tego samego powodu co wy, a mianowicie nasi nefilowie się buntują. - powiedział poważnie.
-A to dobre! - roześmiał się Mors, według tak głuchej ciszy, jego głos brzmiał złowrogo i nie zwiastował niczego dobrego. Mors z przyjemnością obserwował jak jego rozmówca drgnął z powodu jego reakcji.
-Takk - przytaknął z rozedrganiem w głosie.
-Ciekawe jest to, co mówisz, jednak wiedzielibyśmy o tym. - Mors spojrzał na swoich towarzyszy, którzy od razu pokiwali na znak, że się z nim zgadzają.
-A widzisz, nie o wszystkim się wam w takim razie donosi, może nie jest nas upadłych za wiele i nie dziwię się, że próbujesz ogarnąć ten cały majdan, dobrze że to robisz, ale jak dojdzie do buntu nefili to twoje starania pójdą na marne.
-Czemu niby? - zdziwił się Mors - przecież nas upadłych, wojna z tymi kreaturami powinna połączyć, nie rozdzielić..
-W cale nie! - przerwał mu cień - wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że nefilowie mają w śród nas sprzymierzeńców! A co najlepsze, mają poparcie niektórych demonów!
-Brednie! - krzyknął Mors - Inferno?
-Nic mi o tym nie wiadomo... - zamyślił się Piekło.
-Mam pewną propozycję - wtrącił nieśmiało Mrok. - może na razie nie róbmy nic, dopóki Inferno nie dowie się co jest grane wśród demonów..
-Dobry pomysł! - zgodzili się z nim Mors i Umbra.
-Tak więc teraz ja mam pomysł - stwierdził Umbra przykuwając uwagę reszty - zapraszam was do Georgii!
-Niby po co? - zapytał zrezygnowany tym pytaniem Sanguis.
-W grupie siła - uśmiechnął się przyjemnie.
-Oh powiedzmy sobie prawdę! Boisz się o swoje dupsko! - zaśmiał się Dolor. Na twarzy Cienia wystąpiły delikatne zaczerwienienia, co znaczyło, że Dolor trafił w czuły punkt.
-Koniec tej inteligentnej rozmowy, przystaniemy na propozycję Umbry. Udamy się z nim już dziś.

Nikt nie ważył się podważać decyzji Morsa, ruszyli więc do ich siedziby. Czuli się tam jak u siebie, atmosfera tylko z początku była napięta.

Wszyscy czekali na wieści od Inferno, którego nie było już tydzień. Wszyscy wiedzieli, że da sobie radę doskonale ze swoim zadaniem. Zastanawiali się teraz nad innym pytaniem. Co demony mogłby by mieć z tego, że pomogą nefilom??¿¿¿ Te nędzne kreatury nie miały do zaoferowania nic, dosłownie N I C. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.

-Mam wieści od białych!  - wpadł do swojej siedziby zdyszany Umbra. - nie jest dobrze! Wykryli, że coś jest nie tak..
-Cholera jeszcze ich tu brakowało! - zaklął Mors.
-Spokojnie, wysłałem już moich ludzi, mają to ogarnąć.
-Te nędzne kreatury poczują mój gniew, jak Inferno nie wróci tu za niedługo!
-Czyli to prawda... - szepnął zszokowany Umbra.
-Co? - zapytał zdezorientowany Mors.
-To, że umiesz zabić wszystko, co żyje. Słyszałem, że zabiłeś już nie jednego demona jaki i nefila....
-Gówno cię to obchodzi! - warknął wkurwiony. Stali tak jeszcze trochę mierząc się wzrokiem, aż usłyszeli jakiś rumor w okolicach drzwi wejściowych. Mors od razu zerwał się i w te pędy tam pobiegł. Przeczucie go nie myliło, to był Inferno... zmasakrowany Inferno..
-Przyjacielu co ci się stało? - miał szok wymalowany na twarzy.
-Muszę...się...najlepierw..zrege...
Nie do kończył, bo Mors wziął go na ręce i przeniósł do salonu. Nikt oprócz niego nie wie jak zabić anioła, ale demony wiedzą jak można ich zranić.
-Powidz mi tylko, kto to zrobił..
-Nefile...Umbra miał rację...
-Już nic nie mów, zajmę się tym. - nie mógł patrzeć na zmasakrowanego przyjaciela. Jego skóra była cała pocharatana, krew sączyła się z wielu miejsc na jego ciele. Miał zmiażdżone żebra, a z jednej z nóg wystawała kość. Nie był to przyjemny widok, lecz Inferno szybko zajęli się przyaciele.

Mors poprzysiągł wtedy zemstę. Wiele dni opracowywali najodpowiedniejszy plan zemsty, aż w końcu Mors uznał go za idealny. Byli silniejsi niż zwykle, gniew tylko ich wzmacniał.
Najtrudniejsze zadanie jednak na tym nie polegało, najtrudniejszym zadaniem było znalezienie i wytropienie przywódcy nefilów. Mors poprzysiągł, że odnajdzie każdego demona, który pomoże jakiemu kolwiek nefilowi i własnoręcznie go ukatrupi. Wydał też, takie oświadczenie w sprawie upadłych, nie zadziera się z wkurwionym Morsem.
 
*******
Kilka miesięcy później

Plan chłopaków się udał, zgasili oni bunt w zarodku. Mors własnoręcznie na oczach kilkunastu ludzi zabił przywódcę nefili, przestrzegając innych o swoim losie, gdy tylko jeszcze raz coś takiego będzie mieć miejsce. Wywołało to strach i panikę w świecie upadłych aniołów, nefili i demonów. Nikt nie czuł się bezpiecznie. Teraz każdy bał się Morsa i jego towarzyszy, nawet oni sami nie czuli się zbyt komfortowo. Do tej pory wierzono, że nie można zabić nikogo z nich, a jednak znalazła się taka osoba.
Nikt nie wiedział za co Mors został strącony na ziemię i nie zapowiadało się, żeby się dowiedzieli.
Poczynania tej grupy upadłych nie obeszły się bez zwrócenia uwagi białych.
Teraz musieli stawić czoła kolejnym , którzy zakłócają ich święty spokój.

               ××××××××××××××××

Liczę na szczere opinie i gwiazdeczki jeśli się wam podobało 🤗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro