Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Przez następny tydzień prawie nie widziałam się z Nicholasem, głównie z powodu szkoły, co Vivian skwapliwie wykorzystywał. Raz wymknęłam się w nocy by polatać, ale z trudem przychodziło mi podlatywanie – teraz zrozumiałam, czemu startowaliśmy z wysokiego punktu. Mimo wszystko uczucie nieograniczonej wolności było silniejsze niż wszystko inne i kusiło mnie, by podzielić się tym z Vivianem.

Popatrzyłam teraz na mojego kochanego idiotę, przesuwającego palcem po ekranie mojego telefonu, a drugą ręką przytrzymującego spadające mu z uszu słuchawki. Leżeliśmy na dywanie w moim pokoju i słuchaliśmy muzyki. Promienie słońca odbite od okien naprzeciwko wpadały przez szczeliny w firance, którą usiłowałam w miarę szczelnie zaciągnąć. Poprawiłam czerwoną koszulę w kratę, która zawinęła mi się pod brzuchem. Vivian potrząsał włosami w rytm kolejnej piosenki i podniósł na mnie roziskrzone oczy, z rozchylonymi ustami wyrażając aprobatę dla mojej playlisty. Parsknęłam krótkim śmiechem i założyłam swoje słuchawki.

- Czego ty słuchasz! – krzyknęłam, natychmiast zrywając je z głowy, którą rozsadziło mi od któregoś Behemotha. – Ścisz to! Tak przynajmniej o połowę! – sprawdziłam, czego słuchał. „O Father, o Satan, o Sun". Uwielbiałam fragment zaczynający się sześć sekund po pierwszej minucie. Vivian zwijał się ze śmiechu, kiedy przełączyłam na „Unforgiven"

- No nie, tylko nie Metallica. – uspokoił się na tyle żeby nachylić się nad ekranem. Niemal stykaliśmy się głowami.

- Akurat ballady lubisz. – przypomniałam mu ze złośliwym uśmiechem.

- Ale nie mam teraz na nie ochoty.

- A na co masz. – bardziej stwierdziłam niż zapytałam, doskonale wiedząc co usłyszę.

- Ty już wiesz na co. – nie myliłam się. Przewinęłam dalej. Przygryzłam wargę, słysząc dźwięki których nie mogłam z niczym skojarzyć. Pierwsze słowa piosenki również nic mi nie mówiły, nie pamiętałam bym miała coś takiego na swoim telefonie. – Foreeeeeever Yooooooung! – wydarł się nagle Vivian, co otworzyło wszystkie szufladki w mojej głowie. – Pamiętasz?

- Pamiętam. – uśmiechnęłam się połową twarzy. – Jak mogłabym zapomnieć. – lipiec dwa lata temu, urodziny Viviana, kawiarnia przy wieży Eiffla, lody pistacjowe za którymi nie przepadałam a których chłopiec kazał mi spróbować. Nadal pamiętam, że skojarzyły mi się z surowym ciastem do naleśników. I nadal nie wiem, dlaczego. Vivian miał wtedy fazę na starą muzykę i siedząc na murku puszczaliśmy ją z jego telefonu, najczęściej Forever Young, zanim nas nie przegonili, grożąc policją. Uciekaliśmy ze śmiechem, a Vivian jeszcze na cały głos kaleczył tekst piosenki. Niby nic niezwykłego, ale jednak takie miłe wspomnienie. Wtedy jeszcze ja nie miałam problemów ze sobą a on nie wycofywał się tak bardzo w rysunki. Ogarnął mnie nagle sentyment, potrząsnęłam gwałtownie głową, zmarszczyłam brwi i przestawiłam utwór.

- Ej! – zaprotestował Vivian, łapiąc mnie za rękę. Wyszarpnęłam ją, jak zwykle. – Teraz słuchamy tego, czego ja chcę.

- Od kiedy ty jesteś taki pewny siebie, idioto? – prychnęłam, dla zasady przerzucając piosenki.

- Gdzieś czytałem, że chłopcy przy ładnych dziewczynach stają się odważniejsi i chętniej podejmują ryzyko.

- W tej chwili ryzykujesz wiele, kwestionując moje decyzje. – pominęłam jego aż nazbyt oczywiste flirty.

- Ok, jak chcesz. – uniósł ręce w geście „poddaję się".

Następny utwór. „Alesia" od Eluveitie. Popatrzyliśmy na siebie i zgodnie pokręciliśmy głowami. Zazwyczaj całą sobą kochałam połączenie muzyki folkowej albo klasycznej z metalem, ale bywały dni kiedy nie miałam cierpliwości tego słuchać. Dalej, Royal Blood. Przesłuchaliśmy jedną piosenkę, zanim przełączyłam.

- Co jest? – Vivian zmarszczył brwi.

- A coś ma być? – zapięłam guzik przy mankiecie. Nieustannie doprowadzał mnie do szału swoją niesubordynacją.

- Omijasz większość piosenek, które zazwyczaj gwałcisz tygodniami. – podniósł się lekko, opierając głowę na dłoni. Dłoni rysownika, z krótko obciętymi paznokciami, pobrudzonymi tuszem albo grafitem ołówka.

- „Gwałcisz". – zrobiłam manualny cudzysłów w powietrzu.

- Oj, wiesz o co chodzi. Dobra, daj następną. – kliknął w ekran, a ja uśmiechnęłam się widząc tytuł. – Vivaldi? No nie gadaj. Dlaczego ominął mnie ten ważny moment twojego życia, w którym zaczęłaś słuchać czystej klasyki?

- Spędzasz ze mną dziewięćdziesiąt procent czasu... - zaczęłam, wzdychając teatralnie.

- Tak naprawdę to jakieś sześćdziesiąt. – doprecyzował.

- ... zamilcz, i naprawdę tego nie zauważyłeś? Nie miałam napisane na czole „Już słucham klasyki? - wyszczerzyłam zęby i przewróciłam się na plecy, zatapiając się w „Lecie". Najpierw powolne, leniwe dźwięki, trwające jak na mój gust odrobinę zbyt długo, potem nieco szybsze i główna część, trwająca dla odmiany zbyt krótko, za to poruszająca tą jedną strunę w moim sercu.

Zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, zakręcając go wokół palca. Czułam na sobie wzrok Viviana, ale zignorowałam to.

Następne półtorej godziny słuchaliśmy wszystkiego jak leci, gadając o wszystkim i o niczym, aż Vivian musiał iść na obiad, a ja uznałam że wyjdę się poszwendać. Zarzuciłam na siebie czarną bluzę i zawiązałam sznurówki. Na klatce schodowej stał przypięty do poręczy moja odrapana jasnoniebieska damka. Zwlekłam go na parter, świadoma hałasu jaki wywołuję i zauważyłam że spadł mi łańcuch. Zła, że coś mnie zatrzymuje, podwinęłam rękawy koszuli i szybko go założyłam, brudząc sobie ręce smarem. Wytarłam je w dżinsy, mając nadzieję że dostanę za to spory opieprz, a jednocześnie wiedząc, że moja matka i tak nie zwróci na mnie uwagi. Pojechałam pod wieżę Eiffla, usiłując nie stratować zatopionych w aparatach tudzież telefonach ludzi. Zatrzymałam się na moście naprzeciwko konstrukcji i po raz kolejny przyznałam rację, że wygląda ona ładnie nie tylko na zdjęciach. Vivian kiedyś usiłował mi wytłumaczyć zasadę konstrukcji, z mizernym co prawda skutkiem. Potem chciał mnie narysować, co jeszcze bardziej mu nie wyszło. Jestem marnym modelem.

Wiatr przybrał na sile, a ja poczułam że założenie niskich, letnich tenisówek to był bardzo zły pomysł. Nie zawsze moja imaginacja na temat danej pory roku pasowała do pogody. Prowadziłam rower obok siebie, brodząc w miejskim kurzu i pyle. Wiatr uderzał mnie po kostkach, a jedyne o czym marzyłam w tej chwili to para skarpetek. I może...

- Chantal? – usłyszałam za sobą wesoły okrzyk, a po chwili poczułam na ramionach dłonie Nicholasa o długich palcach. – No proszę! Kto by się spodziewał, że cię tu zobaczę.

- W zasadzie każdy, kto wie że mieszkam w centrum Paryża. – odwróciłam się na tyle, na ile pozwalał mi rower.

- Oj, mniejsza. Co tam u ciebie? Czemu nie przychodziłaś do Zony? – obszedł mnie naokoło i oparł się o kierownicę.

- Pff, a czy ktoś mnie tam zapraszał?

- Myślałem że jak cię raz zaproszę to potem... - speszył się. – Ehh, nieważne. Może chodźmy teraz?

- Chętnie. - szlag. Za łatwo się zgodziłam. Nicholas uśmiechnął się, odsłaniając idealne zęby.

- No dobra, a co tam u ciebie?

- Głownie szkoła. A poza tym... nudno.

Znów się roześmiał.

- Mam cię rozerwać?

- Chyba nie wiesz jak to brzmi. – parsknęłam, odgarniając włosy z twarzy i wsadziłam ręce w kieszenie w poszukiwaniu gumki. Jak zwykle, nie miałam.

- Mam pełną świadomość tego co mówię. – zapewnił chłopak.

- Ehh, chyba spotkałam psychopatę równego sobie.

- ... co?

W parku w ogóle nie czuć było nadchodzącego lata, po raz kolejny pożałowałam swojego ubioru. Chwiałam się, usiłując jechać w tempie kroków chłopaka. Nicholas znowu zatrzymał się przy pałacyku i odsunął jedną z płyt chodnikowych. Gestem ręki wskazał mi szyb.

- Nie macie windy? Schodów? Czegokolwiek?

- Mamy. – była to odpowiedź na tyle bezpośrednia i tak perfidnie szczera, że wolałam ją przemilczeć.

- Zaczekaj, przypnę gdzieś rower. – znalazłam najbliższą ławkę, po czym podbiegłam do Nicholasa. Zawinęłam mankiety koszuli na dłonie i zeszłam na dół.

Zatrzymałam się na chwilę pod kopułą, zamroczona majestatem Aniołów. Wydawały się patrzeć na mnie z wyższością. Natychmiast wyśmiałam się o podejrzewanie rzeźb o coś tak głupiego jak wzrok i sama oderwałam od nich oczy.

Nicholas zniknął.

--------------------------------------

Sytuacja wygląda tak, że pisałam to jakieś trzy lata temu, a teraz, kiedy w końcu zdecydowałam się moją twórczość upublicznić, poprawiam stylistykę, trochę fabułę, i drobne szczegóły (w tym rozdziale tytuły piosenek i pora roku), więc jeśli zauważycie nieścisłości, dajcie znać w komentarzu, będę wielbić. To znaczy, będę wdzięczna.

I nie obrażę się, jeśli napiszecie jak wam się podoba, co poprawić, czego oczekujecie i takie tam :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro