Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

- Vivian. – warknęłam.

- Chantal, strasznie cię przepraszam za wczoraj. Wiesz, jakie te skrzydła są dla mnie ważne, ale to mnie nie usprawiedliwia. Naprawdę przepraszam. Zachowałem się jak dupek.

- Po pierwsze, co robisz w moim pokoju o godzinie...

- Siódmej czterdzieści. – podpowiedział usłużnie.

- ... tak wczesnej i ile czasu mnie obserwujesz?

- Przepraszam. Jestem tu od wpół do siódmej. Nie zamknęłaś drzwi, na moje szczęście.

- Czy do ciebie nie dociera, że ostatnią godzinę obserwowałeś mnie, w bieliźnie, kiedy spałam? Trzeba mieć tupet, Vivian. – skrzyżowałam ręce na piersiach, odwracając się do niego i zadzierając głowę. Na moje nieszczęście był wyższy.

- No wiem, Chantal. Przejdziemy się?

- Jesteś okropny. Naprawdę okropny. Dziwię się, jak twoja matka z tobą wytrzymuje. Jak ja z tobą wytrzymuję. Jak ktokolwiek z tobą wytrzymuje! No ale ok, część winy leży po mojej stronie. Ale tylko część.

- Jak coś, to zapłaciłem za te kawy.

- Kiedyś ci oddam. Nie obiecuję, ale zawsze możesz mieć nadzieję.

- Dzięki ci, o łaskawa. Ubierz się, bo ledwo się powstrzymuję.

- Spadaj. – zaśmiałam się i wyciągnęłam z szafy krótką sukienkę z ciemnego dżinsu. Udawałam że nie widzę, jak Vivian kątem oka patrzy, jak zakładam rajstopy. Na wierzch narzuciłam ciemnoszarą bluzę.

Przechadzaliśmy się nabrzeżem, omijając pozostałe po ulewie kałuże. Po drugiej stronie rzeki rozlewał się park. Odkąd pamiętam istniała niepisana i niewypowiedziana nigdy umowa, żeby nigdy nie przekroczyć mostu. Całe życie spędziłam na jednym brzegu Sekwany. Drugi owiany był niemal tajemnicą, mgiełką magicznych dziecięcych urojeń. Zieleń drzew była jakaś... magnetyzująca. Ciągnęło mnie tam , jakby mnie wołali. Zapiekły mnie plecy.

- Vivian, idziemy do parku.

- Że co proszę słucham?

- Nie powtórzę. – odwróciłam się na pięcie i zdecydowanym krokiem weszłam na most. Krok za krokiem, dotarłam do połowy. Umowna granica.

- Chantal, zaczekaj. Co ty...? Co ci znowu wpadło do głowy?

- Idziemy tam, Vivian, ty mały głupku.

Głęboki oddech. Mieszkam w Paryżu od siedemnastu lat. Od siedemnastu lat tylko po jednej stronie. Co cię podkusiło, idiotko?, pomyślałam. Staruszek w grubym płaszczu minął nas z dziwnym spojrzeniem, odetchnęłam raz jeszcze i pobiegłam. I nic. Zatrzymałam się przy parku i obejrzałam za Vivianem. Stał na moście, lekko oszołomiony. Pomachałam do niego, śmiejąc się. Wolnymi krokami doszedł do mnie, wtedy śmiałam się już jak głupia.

- Co ci odbiło, Chantal? – skrzyżował ramiona, rozglądając się nerwowo. – Wracajmy.

- Nie, głupku. – popchnęłam go, opanowując się. – Idziemy.

- Gdzie?! Chantal, nigdy tu nie byliśmy.

- No właśnie! Vivian, spokojnie. Pochodzimy sobie po parku. To wszystko. Daj fajki.

- Nie możesz nosić swoich?

- Nie.

Na to już nie odpowiedział. Popatrzyłam na niego, na słońce przeświecające mu przez jasnobrązowe włosy. Uśmiech zamarł mu na ustach, gdy napotkał moje spojrzenie. Pochylił się, dłonią dotknął mojego policzka. Drgnęłam i uciekłam do parku. Coś rwało mnie w klatce piersiowej, nieznośny, tępy ból, jakby niezaspokojony głód. Był drażniący, ale w jakiś sposób przyjemny.

Wepchnęłam ręce w kieszenie. Słyszałam jak Vivian skrada się pół metra za mną. Odwróciłam głowę i wtedy go zobaczyłam.

Miał ciemne włosy, na oko trzy lata więcej ode mnie. Siedział, opierając się o pień drzewa, z odchyloną głową i przymkniętymi oczami. Wiedziona intuicją ominęłam Viviana i zbliżyłam się do nieznajomego. Vivian wytrzeszczył oczy i ruszył za mną.

- Ty... - wyrzuciłam z siebie to jedno słowo i zamilkłam.

- Ja? – zapytał chłopak, odgarniając włosy z twarzy i wyjmując słuchawki z uszu.

- A widzisz innego? – parsknęłam. Nieznajomy powoli wskazał Viviana, unosząc brwi. – Jego akurat znam.

- Nicholas moje imię. – podał mi rękę, ja mu swoją, i ledwo ustałam na nogach gdy się na niej podciągnął, żeby wstać. Przerastał mnie o niecałą głowę.

- A moje Chantal.

- Ta Chantal? – położył akcent na „ta", zmarszczyłam brwi.

- Jaka „ta"? – zapytał Vivian, obejmując mnie ramieniem.

- Jesteś z nią...? – wykonał bliżej niezidentyfikowany gest dłonią.

- Tak.

- Nie.

Powiedzieliśmy jednocześnie. Strąciłam rękę Viviana.

-Trochę się dziwię, że znalazłem cię tak łatwo, ale... - uśmiechnął się szeroko, nieco diabolicznie, a na policzkach zrobiły mu się urocze dołeczki. - Chcę ci coś pokazać, Chantal.


--------

Tak, zdaję sobie sprawę z różnic długości kolejnych rozdziałów :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro