Rozdział 4
Przez następny tydzień prawie nie widziałam się z Nicholasem, głównie z powodu szkoły, co Vivian skwapliwie wykorzystywał. Raz wymknęłam się w nocy by polatać, ale z trudem przychodziło mi podlatywanie – teraz zrozumiałam, czemu startowaliśmy z wysokiego punktu. Mimo wszystko uczucie nieograniczonej wolności było silniejsze niż wszystko inne i kusiło mnie, by podzielić się tym z Vivianem.
Popatrzyłam teraz na mojego kochanego idiotę, przesuwającego palcem po ekranie mojego telefonu, a drugą ręką przytrzymującego spadające mu z uszu słuchawki. Leżeliśmy na dywanie w moim pokoju i słuchaliśmy muzyki. Promienie słońca odbite od okien naprzeciwko wpadały przez szczeliny w firance, którą usiłowałam w miarę szczelnie zaciągnąć. Poprawiłam czerwoną koszulę w kratę, która zawinęła mi się pod brzuchem. Vivian potrząsał włosami w rytm kolejnej piosenki i podniósł na mnie roziskrzone oczy, z rozchylonymi ustami wyrażając aprobatę dla mojej playlisty. Parsknęłam krótkim śmiechem i założyłam swoje słuchawki.
- Czego ty słuchasz! – krzyknęłam, natychmiast zrywając je z głowy, którą rozsadziło mi od któregoś Behemotha. – Ścisz to! Tak przynajmniej o połowę! – sprawdziłam, czego słuchał. „O Father, o Satan, o Sun". Uwielbiałam fragment zaczynający się sześć sekund po pierwszej minucie. Vivian zwijał się ze śmiechu, kiedy przełączyłam na „Unforgiven"
- No nie, tylko nie Metallica. – uspokoił się na tyle żeby nachylić się nad ekranem. Niemal stykaliśmy się głowami.
- Akurat ballady lubisz. – przypomniałam mu ze złośliwym uśmiechem.
- Ale nie mam teraz na nie ochoty.
- A na co masz. – bardziej stwierdziłam niż zapytałam, doskonale wiedząc co usłyszę.
- Ty już wiesz na co. – nie myliłam się. Przewinęłam dalej. Przygryzłam wargę, słysząc dźwięki których nie mogłam z niczym skojarzyć. Pierwsze słowa piosenki również nic mi nie mówiły, nie pamiętałam bym miała coś takiego na swoim telefonie. – Foreeeeeever Yooooooung! – wydarł się nagle Vivian, co otworzyło wszystkie szufladki w mojej głowie. – Pamiętasz?
- Pamiętam. – uśmiechnęłam się połową twarzy. – Jak mogłabym zapomnieć. – lipiec dwa lata temu, urodziny Viviana, kawiarnia przy wieży Eiffla, lody pistacjowe za którymi nie przepadałam a których chłopiec kazał mi spróbować. Nadal pamiętam, że skojarzyły mi się z surowym ciastem do naleśników. I nadal nie wiem, dlaczego. Vivian miał wtedy fazę na starą muzykę i siedząc na murku puszczaliśmy ją z jego telefonu, najczęściej Forever Young, zanim nas nie przegonili, grożąc policją. Uciekaliśmy ze śmiechem, a Vivian jeszcze na cały głos kaleczył tekst piosenki. Niby nic niezwykłego, ale jednak takie miłe wspomnienie. Wtedy jeszcze ja nie miałam problemów ze sobą a on nie wycofywał się tak bardzo w rysunki. Ogarnął mnie nagle sentyment, potrząsnęłam gwałtownie głową, zmarszczyłam brwi i przestawiłam utwór.
- Ej! – zaprotestował Vivian, łapiąc mnie za rękę. Wyszarpnęłam ją, jak zwykle. – Teraz słuchamy tego, czego ja chcę.
- Od kiedy ty jesteś taki pewny siebie, idioto? – prychnęłam, dla zasady przerzucając piosenki.
- Gdzieś czytałem, że chłopcy przy ładnych dziewczynach stają się odważniejsi i chętniej podejmują ryzyko.
- W tej chwili ryzykujesz wiele, kwestionując moje decyzje. – pominęłam jego aż nazbyt oczywiste flirty.
- Ok, jak chcesz. – uniósł ręce w geście „poddaję się".
Następny utwór. „Alesia" od Eluveitie. Popatrzyliśmy na siebie i zgodnie pokręciliśmy głowami. Zazwyczaj całą sobą kochałam połączenie muzyki folkowej albo klasycznej z metalem, ale bywały dni kiedy nie miałam cierpliwości tego słuchać. Dalej, Royal Blood. Przesłuchaliśmy jedną piosenkę, zanim przełączyłam.
- Co jest? – Vivian zmarszczył brwi.
- A coś ma być? – zapięłam guzik przy mankiecie. Nieustannie doprowadzał mnie do szału swoją niesubordynacją.
- Omijasz większość piosenek, które zazwyczaj gwałcisz tygodniami. – podniósł się lekko, opierając głowę na dłoni. Dłoni rysownika, z krótko obciętymi paznokciami, pobrudzonymi tuszem albo grafitem ołówka.
- „Gwałcisz". – zrobiłam manualny cudzysłów w powietrzu.
- Oj, wiesz o co chodzi. Dobra, daj następną. – kliknął w ekran, a ja uśmiechnęłam się widząc tytuł. – Vivaldi? No nie gadaj. Dlaczego ominął mnie ten ważny moment twojego życia, w którym zaczęłaś słuchać czystej klasyki?
- Spędzasz ze mną dziewięćdziesiąt procent czasu... - zaczęłam, wzdychając teatralnie.
- Tak naprawdę to jakieś sześćdziesiąt. – doprecyzował.
- ... zamilcz, i naprawdę tego nie zauważyłeś? Nie miałam napisane na czole „Już słucham klasyki? - wyszczerzyłam zęby i przewróciłam się na plecy, zatapiając się w „Lecie". Najpierw powolne, leniwe dźwięki, trwające jak na mój gust odrobinę zbyt długo, potem nieco szybsze i główna część, trwająca dla odmiany zbyt krótko, za to poruszająca tą jedną strunę w moim sercu.
Zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, zakręcając go wokół palca. Czułam na sobie wzrok Viviana, ale zignorowałam to.
Następne półtorej godziny słuchaliśmy wszystkiego jak leci, gadając o wszystkim i o niczym, aż Vivian musiał iść na obiad, a ja uznałam że wyjdę się poszwendać. Zarzuciłam na siebie czarną bluzę i zawiązałam sznurówki. Na klatce schodowej stał przypięty do poręczy moja odrapana jasnoniebieska damka. Zwlekłam go na parter, świadoma hałasu jaki wywołuję i zauważyłam że spadł mi łańcuch. Zła, że coś mnie zatrzymuje, podwinęłam rękawy koszuli i szybko go założyłam, brudząc sobie ręce smarem. Wytarłam je w dżinsy, mając nadzieję że dostanę za to spory opieprz, a jednocześnie wiedząc, że moja matka i tak nie zwróci na mnie uwagi. Pojechałam pod wieżę Eiffla, usiłując nie stratować zatopionych w aparatach tudzież telefonach ludzi. Zatrzymałam się na moście naprzeciwko konstrukcji i po raz kolejny przyznałam rację, że wygląda ona ładnie nie tylko na zdjęciach. Vivian kiedyś usiłował mi wytłumaczyć zasadę konstrukcji, z mizernym co prawda skutkiem. Potem chciał mnie narysować, co jeszcze bardziej mu nie wyszło. Jestem marnym modelem.
Wiatr przybrał na sile, a ja poczułam że założenie niskich, letnich tenisówek to był bardzo zły pomysł. Nie zawsze moja imaginacja na temat danej pory roku pasowała do pogody. Prowadziłam rower obok siebie, brodząc w miejskim kurzu i pyle. Wiatr uderzał mnie po kostkach, a jedyne o czym marzyłam w tej chwili to para skarpetek. I może...
- Chantal? – usłyszałam za sobą wesoły okrzyk, a po chwili poczułam na ramionach dłonie Nicholasa o długich palcach. – No proszę! Kto by się spodziewał, że cię tu zobaczę.
- W zasadzie każdy, kto wie że mieszkam w centrum Paryża. – odwróciłam się na tyle, na ile pozwalał mi rower.
- Oj, mniejsza. Co tam u ciebie? Czemu nie przychodziłaś do Zony? – obszedł mnie naokoło i oparł się o kierownicę.
- Pff, a czy ktoś mnie tam zapraszał?
- Myślałem że jak cię raz zaproszę to potem... - speszył się. – Ehh, nieważne. Może chodźmy teraz?
- Chętnie. - szlag. Za łatwo się zgodziłam. Nicholas uśmiechnął się, odsłaniając idealne zęby.
- No dobra, a co tam u ciebie?
- Głownie szkoła. A poza tym... nudno.
Znów się roześmiał.
- Mam cię rozerwać?
- Chyba nie wiesz jak to brzmi. – parsknęłam, odgarniając włosy z twarzy i wsadziłam ręce w kieszenie w poszukiwaniu gumki. Jak zwykle, nie miałam.
- Mam pełną świadomość tego co mówię. – zapewnił chłopak.
- Ehh, chyba spotkałam psychopatę równego sobie.
- ... co?
W parku w ogóle nie czuć było nadchodzącego lata, po raz kolejny pożałowałam swojego ubioru. Chwiałam się, usiłując jechać w tempie kroków chłopaka. Nicholas znowu zatrzymał się przy pałacyku i odsunął jedną z płyt chodnikowych. Gestem ręki wskazał mi szyb.
- Nie macie windy? Schodów? Czegokolwiek?
- Mamy. – była to odpowiedź na tyle bezpośrednia i tak perfidnie szczera, że wolałam ją przemilczeć.
- Zaczekaj, przypnę gdzieś rower. – znalazłam najbliższą ławkę, po czym podbiegłam do Nicholasa. Zawinęłam mankiety koszuli na dłonie i zeszłam na dół.
Zatrzymałam się na chwilę pod kopułą, zamroczona majestatem Aniołów. Wydawały się patrzeć na mnie z wyższością. Natychmiast wyśmiałam się o podejrzewanie rzeźb o coś tak głupiego jak wzrok i sama oderwałam od nich oczy.
Nicholas zniknął.
--------------------------------------
Sytuacja wygląda tak, że pisałam to jakieś trzy lata temu, a teraz, kiedy w końcu zdecydowałam się moją twórczość upublicznić, poprawiam stylistykę, trochę fabułę, i drobne szczegóły (w tym rozdziale tytuły piosenek i pora roku), więc jeśli zauważycie nieścisłości, dajcie znać w komentarzu, będę wielbić. To znaczy, będę wdzięczna.
I nie obrażę się, jeśli napiszecie jak wam się podoba, co poprawić, czego oczekujecie i takie tam :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro