Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Między życiem A śmiercią

Rozdział z dedykacją dla -Surii-. Dziękuję Ci, za ten komentarz w poprzedniej części ❤️❤️

***** ***** *****

- Wytrzymaj ... błagam cię ... wytrzymaj! -

- Zrób to! To mój rozkaz! -

...

Pov Natsu:

Biegłem przez las. Zielone listki tańczyły dookoła mnie, lecz ja nie zwracałem na to uwagi. Biegłem ile tylko miałem siły w moich nogach.

- Hej hop! - krzyknąłem wybijając się w górę i przeskakując przez malutką rzeczkę.

Lądując podkuliłem nogi przez co w momencie zetknięcia się z ziemią, kucnąłem. Sam nie wiem czemu to zrobiłem. Taki nawyk? A może naśladowałem go? Kogo? Nie wiem, po prostu czułem, że tak wygląda lepiej. Idealnie.

- I tak cię złapię! - usłyszałem znajmy głos za sobą.

- Pomarzyć! - zawołałem mimo, że nie widziałem do kogo wołam.

Czułem, że go znam, że wiem co tutaj robię ale i nie wiem. Dziwny stan. Moje nogi same mnie niosły, aż wypadłem na skraj lasu. Nie zwalniając wbiegłem na utwardzoną ziemię mijając ludzi. Nie znam ich, widzę po raz pierwszy, a jednak czuję z nimi więź. Co się ze mną dzieje? Czemu biję się ze sobą w myślach? To ja, przecież to moje ciało! Czemu nie mam nad nim kontroli? Czemu nie mam kontroli nad myślami? Czemu wszystko wydaje się obce, a jednocześnie tak bliskie sercu?

- Zaraz cię złapie! - usłyszałem go znowu.

- Nie złapiesz mnie, nie złapiesz! - krzyczełem, śmiejąc się.

Chciałem spojrzeć za siebie, ale gdy tylko obróciłem głowę, potknąłem się o coś, a raczej wpadłem na kogoś.

- Przepraszam! - zawołałem machając rękami do jakiegoś staruszka.

- Natsu! Znowu ci tylko wygłupy w głowie! - krzyknął za mną.

Moje usta utworzyły łobuzerski uśmiech. Śmiałem się mimo, że nie chciałem. Nie znam go! Kim on jest? Zna mnie? Czemu to dziwne uczucie mówi mi, że go znam!? Pierwszy raz widzę go na oczy, a jednak gdybym nie biegł, pogadał bym z nim. Jak... jak rozmawia się ze znajomymi.

Ale czemu ja biegnę? Kto mnie goni? Co się tutaj dzieje!?

- Mam cię! Koniec zabawy! - czyjeś ręce złapały mnie i uniósły do góry, a damski głos przyprawił o dreszcz. - Natsu, ile razy mam powtarzać, żebyście się bawili spokojnie?! Naprawdę, ile ty masz energii... - zaśmiała się pewna kobieta trzymająca mnie w objęciu.

Przez moje ciało przeszła fala gorąca. Tak bardzo podobał mi się jej dotyk, tak bardzo się w nią wtulałem.

- To nie jego wina. Sam to zacząłem... - znów ten głos, który gonił mnie przez las.

Zadarłem wzork w górę, a gdy moje oczy napotkały oczy kobiety, uśmiechnąłem się niewinne.

- Nie bądź zła, my się tylko bawimy... Mamusiu... -

Mamusiu?! Krzyknąłem w środku. Co ja gadam! Kim ona jest? Co ja wyprawiam?! Ta twarz, te oczy, ten głos... to... to moja mama?

...

- Ahh! - zerwałem się podnosząc do góry.

Co to było? Co się stało?! Gdzie ja jestem?! Pytania mnożyły się w mojej głowie w zastraszającym tempie tak szybko, że zupełnie skołowany złapałem się rękami za głowę.

Rozglądając się po pomieszczeniu zauważyłem jakiś regał z buteleczkami, koszyki, pudełka i książki. Delikatny, ciepły wiatr owiał moje ramię. Leżałem w łóżku przy zasłoniętym, zasłoną oknie. Całe moje ciało, wszędzie owinięte było bandarzami lub czymś co przypominało rozciągliwy materiał.

- Znów ten sen... - mruknąłem do siebie w myślach. - Gdzie ja w ogóle jestem? - wypowiedziałem ledwo słyszalnym głosem.

Był tak cichy, że sam ledwo go usłyszałem.

- Nareszcie kontaktujesz. - moje rozterki przerwał męski, stanowczy ale i zarazem dziwnie czuły głos.

- He? - sapnąłem obracając głowę w lewo, lecz gdy napotkałem jego ciemne oczy zupełnie mnie ścięło. - Zeref? - moje myśli wręcz krzyczały jego imię alarmując mnie.

Zeref nie odezwał się ani słowem. Stał oparty o przeciwległą ściankę tego małego pokoju, patrząc mi prosto w oczy. Nie mogąc tego znieść, przymknąłem je, próbując zrozumieć skąd do cholery się tutaj wziął i gdzie jestem.

- Jesteśmy w Alvarez jeśli chcesz wiedzieć. Niestety walki się ostatnio nasiliły i nie miałem innej możliwości. - odparł jak zawsze spokojnym i opanowanym tonem.

- Alvarez?! Walki?! O czym ty mówisz?! - krzyknąłem, a raczej chciałem gdyż z mojej krtani wydobył się stłumiony, zachrypnięty głos.

- W porządku? - spytał odbijając się od ściany i robiąc krok w moją stronę. - Bardzo boli? -

Zupełnie go ignorując próbowałem sobie cokolwiek przypomnieć. Zamknąłem oczy dotykając się piekielnie, obolałego gardła.

"misja"
"Lucy"
"Hargeon"
"Ten zapach"
"Smoko..."

Jak domino moje wspomnienia zaczęły wracać. Ten dzień gdy mnie powalili, gdy zniszczyli moją wróżkę, gdy mnie zabrali, gdy mnie bili, torturowali, wyżywali się, zabili...

- Natsu, uspokój się... - wyszeptał Zeref.

Z nikąd poczułem nagle jego dłoń na moim lewym ramieniu. Jak oparzony poderwałem głowę uderzając swoją dłonią w jego rękę tak by pozbyć się jej.

- Nie dotykaj mnie!! - wydarłem się, a raczej chciałem bo znów moje uszkodzone gardło wypuściło coś w rodzaju pisku i skrzeku.

Zeref odsunął dłoń. Zapadła pomiędzy nami cisza. Szukając jakby cierpliwości zadarł głowę do góry. Jego oczy przeskakiwały po suficie w prawo i w lewo. Kilka razy westchnął głęboko.

Patrzyłem na niego nie mogąc zrozumieć co się tutaj dzieje i co on tutaj robi! Moment, powiedział mi, że to jest Alvarez! Ale skąd ja się tutaj wziąłem?! To nie ma sensu?!

- Natsu. - zaczął Zeref próbując porozumieć się ze mną. - Jeśli wciąż czujesz się słabo, mogę wyjść. Pogadamy później. Jednak wolałbym już to mieć za sobą. Zresztą czuję, że Twoje siły już wracają. - wyszeptał, masując rękę w którą go uderzyłem.

- Nie mam z tobą żadnych tematów do obgadania! - wysyczałem. - Czemu miałbym z tobą gadać?! -

- Ponieważ jesteśmy braćmi. - odprał spokojnie, starając się zachować powagę i się nie uśmiechnąć, co marnie mu wychodziło.

Nienawidziłem gdy to wywlekał. Wkurwiało mnie to dlatego, że czułem, że coś nas łączy. Był moją rodziną, a ja wtedy w gildii wstrzymałem się z zabiciem go właśnie z tego powodu. Nie zaprzeczam, pięknie nim wytarłem podłogę w gildii, ledwo żył, lecz zabić go nie zabiłem. Wyszedłem i będąc odwrócony do niego plecami tylko pomachałem ręką wołając

"Papa aniki"

Mavis zajęła się wtedy nim. Nie wiem co tam się stało, nie chcę wiedzieć. Poszedłem do Lucy. Były ważniejsze sprawy na głowie. Gdy wracaliśmy nastąpił kolejny atak. Acnologia. To była mordęga. Gdy po wygranej spotkaliśmy się z zapłakaną Mavis w progu budynku, ta oznajmiła tylko, że przełamali klątwę. Zeref został zabrany przez kogoś z dwunastki i wrócił do Alvarez. Nie obchodziło mnie to, a jednocześnie coś nie dawało mi spokoju.

Wyprawa na stu letnią misję miała to wszystko zmienić. Miałem zapomnieć, lecz nim dostaliśmy pozwolnie, a także po niej, otrzymywałem co miesiąc list od niego. Nikomu o tym nie mówiłem, na żaden nie odpisałem lecz z każdym zdaniem gdzie Zeref nazywał mnie swoim młodszym braciszkiem, coś we mnie pękało. Cieszyło mnie to...

- Nienawidzę gdy tak do mnie mówisz. - warknąłem uciekając od niego wzrokiem.

- Natsu. -

- Zamknij się. -

- Natsu. -

- Wywołałeś wojnę! Chciałeś nas zabić. Jesteś moim wrogiem! -

- Skoro jestem twoim wrogiem, to czemu chciałeś pogadać ze mną? -

No tak. Nie odpisywałem mu na żadny list. Ani jeden... oprócz ostatniego. Gdy ten pieprzony ptak przyniósł go, nim odleciał złapałem go i przyczepiłem mu mały kryształ lakrymy. Nie odpisałem mu. Odpowiedziałem. Wysłałem mu krótkie nagranie głosowe. Chciałem z nim pogadać, sam nie wiem co mi wtedy odwaliło. To znaczy wiem, ale do teraz się dziwię sobie, że to zrobiłem. Nasza rozmowa miała odbyć się tydzień później. Sam wybrałem ten termin. Przed nią chciałem zaliczyć jeszcze jedną misję. Rozluźnić się. Nie miałem pojęcia, że data którą sobie wybrałem była, akurat trzecim dniem gdy mnie torturowali. Dniem, gdy ukazując to w lakrymie, przekazali ją Fairy Tail. Dniem, kiedy zginąłem.

- Ja... - wyjąkałem. - Ja już nic nie rozumiem. Powinienem cię nienawidzić a cię... potrzebuję cię bracie... - jęknąłem wypuszczając z oczu łzy.

- Natsu ja to rozumiem, że mnie nienawidzisz, jednak patrząc na ciebie i wiedząc, że jesteś moim ukochanym, młodszym, braciszkiem zrobiłbym dla ciebie wszystko. - szepnął siadając obok na łóżku, lecz nie dotykając mnie.

- Jakim cudem wciąż żyję? Jestem pewny, że umarłem. - szepnąłem ocierając łzy i patrząc bratu w oczy.

- Dla całego świata wciąż nie żyjesz. - odprał spokojnym głosem.

- Że co?! - wycharczałem. - Żartujesz teraz! Powiedz mi, że to żart! -

- Nie żartował bym z takiego powodu. To poważna sprawa Nats. -

- Kłamiesz... Kłamiesz mnie! -

- Nats uspokój się. -

- Powiedz mi prawdę! To... to nie możliwe! -

Gdy tylko otworzyłem buzię by wypluć kolejny potok słów, Zeref bez ostrzeżenia spoliczkował mnie otwartą dłonią.

- Uspokój się do cholery! - podniósł odrobinę głos.

- To bolało! - syknąłem masując ręką policzek.

- Miało. Inaczej spanikował byś do reszty. - mruknął.

- Tch! - strzeliłem zębami.

Kurwa, miał rację. Mimo, że miałem ochotę oddać mu za to, poczułem jak panika w którą wpadałem minęła.

- Oddam ci za to. Wiesz to. - mruknąłem. - I dzięki. - dodałem jak najbardziej cicho.

Na ostatnie słowo, Zeref uśmiechnął się pod nosem.

- W porządku. Ale najpierw musisz wydobrzeć. - odprał. - Pamiętasz naszą rozmowę? -

- Rozmowę? - spytałem marszcząc czoło.

- Tak. Spokojnie, byłeś w ciężkim stanie, więc możliwe, że Twoje wspomnienia dopiero wracają do ciebie. -

Nabierając głęboko powietrza poczułem ukłócie. Odruchowo złapałem się za kłujące miejsce.

- Serce wciąż cię kłuję? - spytał jakby to było zupełnie nic.

- Serce? - powtórzyłem spoglądając w dół na rękę.

Impuls. Poczułem impuls. Serce! Przecież mi je przebili! Czując rosnąca panikę podniosłem oczy na brata. Te dotychczas zimne i bez emocji oczy, przez ułamek sekundy stały się zatroskane, aby na powrót stać się lodowatą pustką.

- Więc pamiętasz? - szepnął.

- Przebili... mi gardło i serce... ja... - wyjąkałem nie mogąc dobrać słów.

- Tak. - odprał.

Ta krótka wiadomość była jak kubeł lodowatej wody. Sparaliżowała mnie natychmiast.

- Natsu, mmm, skoro nie pamiętasz naszej rozmowy, to troszkę ciężko jest mi wytłumaczyć to tobie. - po raz pierwszy ujrzałem zakłopotanego Zerefa.

Boże! On po raz pierwszy ukazuje emocje! Co się z nim stało przez ten rok od wojny z Alvarez! Nie mogłem pozbierać swojej szczęki z ziemi. Starając się jednak skupić na tym co się dzieje tu i teraz, odetchnąłem ignorując kłucie.

- Wal. Wal prosto z mostu co się dzieje. -

Zeref przez chwilę badał mne wzrokiem. Chyba chciał sprawdzić ile dam radę znieść. Wahał się. Otwierał buzię, aby za chwilę ją zamknąć.

- Odezwij się w końcu do mnie! - warknąłem przez co drażniąc po raz n-ty struny głosowe, rozkaszlałem się na dobre.

Zeref w ciszy wstał, podszedł do stoliczka po drugiej stronie pokoju, nalał wody i siadając ponownie na łóżku przy mnie, podał mi szklankę.

- Woda. Tylko woda. -

Kaszląc i dusząc się zerknąłem na niego. Koniec końców wziąłem ją i wypiłem wręcz na jednym oddechu.

- Nie musiałeś tego dodawać. Tylko woda. To brzmi strasznie. Zresztą zupełnie jak ty. -

- Co ci poradzę. Taki już jestem. - wzruszył ramionami uśmiechając się. - Ty też nie jesteś aniołeczkiem. - dodał.

- Ciężko być aniołeczkiem, gdy brat zrobił z ciebie demona. - prychnąłem.

Mimo wypicia wody, jedyne co mi przeszło to kaszel. Wielka jak Mont Everset chrypa została, utrudniając mi, a wręcz uniemożliwiając mi podniesienie głosu.

- Zeref... - jęknąłem. - Ty tak na poważnie, mówisz, że cały świat myśli, że nie żyje? -

- Ech... Tak. - odparł.

- Lucy... - szepnąłem zaciskając zęby i rękę na szklance.

- Nie wiem co się dzieje w Ishgarze. Sporo minęło czasu więc nie będę cię okłamywał... - zaczął.

- Wow, stop! - przerwałem mu podnosząc rękę w górę. - Jak to sporo minęło czasu? -

- Ech... Od twojej śmierci w Ishgarze mija dziś równe 61 dni. - wyszeptał, wciąż uważnie mi się przyglądając czy to co do mnie mówi, nie jest zbyt dużym ciosem.

- 61 dni? Dwa miesiące? - powtórzyłem wypuszczając szklankę z dłoni, która spadła najpierw na kołdrę którą byłem przykryty, a potem, na podłogę roztrzaskując się w zaległej ciszy.

- Tak Natsu. Przez pierwszy miesiąc nie wiedziałem czy zdołam cię uratować. Twój stan był bardziej niż krytyczny. Ty wręcz byłeś martwy. Twoje rany były bardzo poważne. Kosztowało nas to mnóstwo wysiłku, lecz opłaciło się to. Żyjesz. Drugi miesiąc minął gdy dochodziłeś do siebie i twój stan nie skakał tak bardzo. Innymi słowy, twojemu życiu nic nie zagrażało co parę sekund jak wcześniej. Jednak nie miałem z tobą zupełnie kontaktu. Spałeś. - mówiąc to Zerefowi zaczął trząść się głos, więc umilkł próbując odetchnąć.

Tego było za dużo. Nie docierało to do mnie. Właśnie się dowiedziałem, że przez dwa miesiące, dwa pierdolone miesiące byłem zawieszony wręcz między życiem a śmiercią. Do tego dokładając roztrzęsiony głos brata... Boże co się działo... Zeref jest bezlitosnym człowiekiem więc fakt, że przy mówieniu tego trzęsie mu się głos przyprawił mnie o ciary.

- Moment, nie rozumiem. Jak? Co się działo gdy byłem... - urwałem szukając słów których jak na złość mi zabrakło.

- Natsu, prześpij się. - wyszeptał Zeref podnosząc się i przecierając oczy.

- Pff, ty chyba sobie jaja ze mnie robisz! Spałem ponoć całe dwa miesiące, a kiedy w końcu się ocknąłem ty znów każesz mi iść spać?! -

- Natsu dopóki nie zregenerujesz sił, musisz odpoczywać. Przykro mi, ale dopóki sobie nie przypomnisz naszej rozmowy, nie mogę Ci nic więcej powiedzieć. - odparł.

- Jakiej kurwa mać rozmowy?! - syknąłem próbując się podnieść, ale gdy tylko napiąłem mięśnie, przez każdy centymetr mojej skóry przeszedł nieopisany ból.

Zeref nawet nie zareagował gdy opadłem z powrotem na poduszkę sycząc z bólu.

- Mówiłem Ci. Odpocznij. Prześpij się. - stwierdził. - Nigdzie się z pałacu nie ruszę, więc gdy troszkę ci się jeszcze poprawi, pogadamy.

- To... to jakiś chory... żart! - pisnąłem patrząc ledwo na stojącego w drzwiach Zerefa.

- To nie żart. To życie Natsu. Bezlitosne życie. Przykro mi. -

...

Nie mam pojęcia kiedy odpłynąłem ani ile spałem. Pustka... Pustka... Pustka... Gdy ponownie otworzyłem oczy leżałem na boku, przykryty kołdrą. Przy łóżku stał mały stoliczek, a na nim jakaś butelka z syropem, łyżka i szklanka wody. Oraz karteczka.

Pff...

Wszędzie poznałbym to schludne pismo. Zeref. Z zaciekawienia zerknąłem na jej treść

"Jeśli gardło będzie jeszcze dokuczać, weź trochę syropu. Jeśli będziesz się bał, to zostawiam ci też zwykłą wodę."

Pff...

Prychnąłem ponownie, odwracając się na drugi bok. Z jednej strony poczułem nieopisane szczęście i wręcz troskę brata. Z drugiej gorycz, przerażenie, nienawiść i wściekłość. Te sprzeczne emocje wywołały prawdziwą burzę w mojej głowie. Nie mogłem pozbierać myśli. Chciałem zostać ale też wracać. Wiedziałem, że muszę odpocząć bo w tym stanie w życiu nie wrócę do domu. Tylko, że w środku aż się we mnie gotowało ze złości, że kiedy ja sobie tutaj leżę, moi przyjaciele i Lucy przeżywają horror. Wspominając jej uśmiechnięta twarz i głos, łzy zalały mi twarz.

- Luce... Przepraszam cię... Tak bardzo cię przepraszam... Nawet sobie nie mogę wyobrazić co właśnie przeżywa. Co przeżywa przez te 61 dni... i to wszystko z mojej winy. - rycząc i dławiąc się własnymi łzami piszczałem w poduszkę.

Minęło kilka godzin, może więcej, nie wiem. Straciłem poczucie czasu. Wiedziałem tylko jedno. Moje wspomnienia wróciły. Zeref miał rację co do nich. Byłem wtedy zbyt przerażony i w szoku, więc dużo zapomniałem. Teraz gdy wszystko "wróciło do normy" wraz z tą rozmową, zacisnąłem zęby na wardze aż do krwi. Jej metaliczny posmak przypomniał mi moment, gdy torturujący mnie smokożercy doprowadzili do takiego stanu, że w ustach czułem tylko jej smak a cieczy było tak dużo, że wręcz się nią dławiłem. Czując jak zaczyna mnie mdlić, zerwałem się ostrożnie i łapiąc za szklankę z wodą, wypiłem ją pozbywając się tego posmaku.

- Szlag by to trafił! - warknąłem wciąż ochrypłym głosem.

Siedziałem tak chwilę na łóżku aż czując się odrobinę pewniej, odrzuciłem kołdrę w bok, spuszczając moje nogi na dół.

- Wyglądam jak mumia. - skrzywiłem się na całkowicie zabandażowane obie nogi.

Z bezsilność pokręciłem głową na boki. Nie miałem sił. Dosłownie czułem jak mój duch walki zginął tam w Ishgarze. Siedziałem tak dobre parę minut uświadamiając sobie pewne sprawy. Nawet nie chciało mi się przeklinać ani krzyczeć. Teraz do mnie dotarło, w jak wielkim syfie się znajduje.

- Umarł Król, niech więc żyje Nowy Król. - szepnąłem wstając na nogi.

Znaczenie tych słów było jak cios obłuchem w głowę. Ich sens docierał do mnie z opóźnieniem skreślając wszystko grubą krwawą kreską.

Pierwsza próba nie udana. Nawet nie ustałem minuty na nogach upadając tyłkiem z powrotem na łóżko. Druga próba, trzecia i tak przez kolejne minuty. Nie wiem za którym razem mi się udało. Nie obchodziło mnie to. Powolutku podeszłem do wiszącego na wieszaku, czarnego płaszcza i założyłem go na siebie. Nie będę paradował tutaj w samych gaciach. Gdy zawiązałem pasek w pasie, wsunąłem nogi w stojące obok, moje sandały.

- Przynajmniej jedna rzecz znajoma. - przeszło mi przez myśl.

Powolnym krokiem skierowałem się do drzwi. Zaskoczyło mnie jak łatwo i cicho otworzyły się. Aaa, zresztą nieważne. Gdy tylko przekroczyłem próg wychodząc na korytarz, zobaczyłem, jakże znienawidzone przeze mnie stworzenie.

- Znowu ty. - prychnąłem marszcząc nos.

Na stojącym tuż obok drzwi słupku, siedział ten sam ptak, który przynosił mi listy od brata do Ishgaru .

- Dobra, wiem, wiem. Prowadź do niego. - machnąłem rękami w gescie kapitulacji.

Ptak natychmiast poderwał się do lotu wskazując mi kierunek drogi. Idąc za nim w żłówim tempie, minąłem dwa razy schody prowadzące na dół, oraz jedno rozwidlenie. Dochodząc do długiego koryarza ptak zatrzymał się przy jednych z drzwi po czym rozpłynął się w powietrzu.

- Więc to tutaj. - mruknąłem do siebie.

Stojąc przed nimi zawahałem się przez chwilę. Czekała mnie niezbyt miła rozmowa z bratem. Wahając się tak pod drzwiami, uderzyła mnie panująca tutaj cisza. Coś czego nie doświadczysz w gildii. Nawet późno w nocy, słychać było kogokolwiek. Tutaj, nie słychać było nikogo. Ani pół żywej duszy.

- Wejść prosto z mostu jak zawsze miałem to w zwyczaju robić, czy grzecznie zapukać? - Po szybkiej ocenie sytuacji zapukałem dwa razy.

Co ja odwalam. Przecież jestem na JEGO terenie. To nie jest MÓJ dom. Trochę... trochę kultury Natsu. Opieprzałem się sam siebie w myślach, pukając w drewniane drzwi.

- Wejść! - lodowy ton brata zmroził mnie aż do kości.

Nie byłem się w stanie ruszyć nawet o milimetr. Przełykając śliny, nacisnąłem na klamkę. Tak jak poprzednie drzwi, tak te otworzyły się natychmiast bez jakiegokolwiek skrzypnięcia. Nabierając powietrza, ruszyłem zdrętwiałą stopą do przodu przechodząc przez próg...

C. D. N....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro