Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

55

Biały Rycerz przemykał korytarzami cicho jak noc, nie tylko dzięki specjalnemu strojowi, ale przedewszystkim dzięki wyuczonemu chodowi, który szkolił przez lata w Mosforze pracując jako najemnik najpierw dla Ligi Słowa, potem dla elit z Górnego Miasta, by ostatecznie sam o sobie decydować. I o tym, kto będzie ofiarą. Zmrużył swoje czerwone oko, które o wiele szybciej przyzwyczajało się do ciemności niż to prawdziwe. Było to zasługą sprawnych rąk pewnego lekarza z misteczka o nazwie Kryca, opodal Jałowego Lasku w Dolinie Lart. Nazywał się Frank Repper i był, obok Helmuta Kalkena, najlepszym lekarzem, jakiego Surio poznał. 

Krzyki w skarbcu ucichły. Bertram ostrożnie wyjrzał zza kolumny i zobaczył kilku ubranych w czarme płaszcze ludzi, którzy go bezwiednie minęli. Odetchnął na ten skarb od Atlura i ruszył w stronę okna, które postarał się otworzyć bez najmniejszego szmeru. Wyszedł na gzyms i wyciągnął pistolet z hakiem, wziął go z kryjówki bez niczyjej wiedzy. Wycelował i strzelił. Harpun zaczepił się o gargulca na ostatnim piętrze tak monco, że Bertram mógł bez przeszkód zawisnąć kilkadziesiąt metrów nad ziemią i powoli się wciągać. 

Zaparł się nogami o gargulca i dobył obrzyna załadowanego własnoręcnie wykonaną amunicją, której skład, z braku wszytskich odpowoednich surowców, tylko z grubsza przypominał tą z garłacza Eryka Getwalda z pamiętnej nocy włamania do domu Proktusa I w Mosforze. Westchnął na wspomnienie dawnych lat, gdy wszystko wydawało się prostrze… 

Przyłożył lufę do tafli szkła, która z cichym trzaksiem rozbiła się do środka, chyba nie alarmując nikogo. I "chyba" było tu ważnym słowem sprawiającym, że Biały Rycerz musiał być cały czas na baczności. Z planów wiedział, że to na tym piętrze jest gabinet sióstr, i że to tam spoczywa pierścień. Musiał go tylko znaleźć. Po dwudziestu minutach znalazł drzwi, całe obite złotem i drogimi kamieniami. Na środku biura stała statuetka proroka Buguanta, czyli niska, Kamienna zgarbiona postać z szerokim kapeluszem i szarfą przewieszoną nad biodrami.

Dostrzegł coś jeszcze. Krew. Cały dywan był zalany krwią, która kapała z kilku metrów, mianowicie z dwóch gardeł należących do sióstr Nussen, bardzo pięknych kobiet, czarnowłosych, z wydatnym biustem i silnymi nogami, tutejszy ideał piękna na Południu. Tylko te podcięte gardła, no i powieszenie pod sufitem też nie wpływało na romantyczny klimat… A to znaczy, że musieli tu być przed nim. I może wcale nie opuścili gabinetu. 

Najniższej jak potrafił przeszukał cały pokój, jednak nie znalazł nikogo, znalazł za to swoją własność. A raczej coś, co należało do jego brata, mowa o małym emblemacie z krukiem, pamiątka po ojcu, która prawem dziedziczenia przeszła na najstarszego syna… Tak przynajmniej powinno być, jak było w praktyce… Bertram poczuł to na własnej skórze.

Musiał jeszcze tylko zdobyć ostatnią rzecz z domu aukcyjnego, ale by tego dokonać, musiał wejść do paszczy lwa - do drugiego skarbca. Już chciał wrócić do tego samego okna, którym wszedł, jednak poczuł chłód. Przeciąg. Ktoś otworzył drzwi na balkon. Odwrócił się by zobaczyć wycelowany w siebie pistolet.

-Złoty Człowiek wysyła pozdrowienia, Surio - Usłyszał, a po chwili poczuł siłę uderzenia, która wypchnęła go przez okno. Emblemat z krukiem schowany pod ubraniem ocalił mu życie, jednak by ponownie go nie stracić wystrzelił harpun w stronę balustrady jednego z balkonów. Z mocą uderzył w ścianę, jednak lina nie puściła. Powoli, z wyczuciem zaczął się opuszczać, aż dotarł na ten sam gzyms z którego zaczął tą wędrówkę po ścianach. 

Jednak krzyki i raban, jakiego narobił on, złodzieje i Liga musiały zaalarmować kilku strażników, którzy ruszyli na zwiady. Bertram poczekał, aż dwójka strażników go minie, po czym z cienia wyrzucił w nich dwa sztylety, które trafiły w szyje nieszczęśników, którzy zwalili się charcząc i gulgocząc. Przy przenoszeniu ciepłych jeszcze zwłok Bertram poczuł, że coś obija się o jego udo. Był to pęk kluczy. Zerwał go i ruszył do drugiego skarbca, tam gdzie spodziewał się zastać pierścień dziedziczny Balbdurów. Znalazł go, a jakże, spoczywał w grubej gablocie, na poduszeczce z jeleniej skóry, zwierzęcia którego w tych rejonach nie było. Słyszał, że na takich poduszkach przedstawia się rzeczy na sprzedaż, gotowe do licytacji. 

-Dziś śmietanka Kuratus będzie musiała obejść się smakiem - pomyślał Bertram i dobył obrzyna. Cichy trzask i gablota leżała i jego stóp. Podniósł pierścień do światła. Błysnął granatowy klejnot z małą skazą po środku. Autentyk. Jednak nie miał czasu na podziwianie skarbu, bo za sobą usłyszał pośpieszne kroki i odgłos przeładowywania karabinów.

-Stój! Myślałeś, że zabicie strażników, kamratów i właścicielek ujdzie ci na sucho? - zapytał kapitan straży w wysokim zielonym kapeluszu i złotym medalem na piersi. Bertram mimo woli się zaśmiał. Przypomniała mu się prawie identyczna sytuacja, tylko że to nie on był ofiarą. Był nią Filip Treg, którego oskarżono o zabicie Eryka Getwalda i spalenie mieszkania Świętego Proktusa I w Mosforze. Ironia losu, że teraz to Bertram Surio był w takiej sytuacji. Ale miał plan, jak z niej wyjść.

-Śmiać się będziesz w grobie, bandyto! - krzyknął kapitan i dał znak swoim podwładnym, by przygotowali się do strzału. W tym momencie, idealnie odmierzonym przez Białego Rycerza, wybuchło pięć ładunków zamontowamych dookoła domu aukcyjnego. Ich siła była niewielka, jednak zdołały wspólnie naruszyć rdzeń kryształu dusz, który ukryty był głęboko w podziemiach i który uniemożliwiał używanie jakiejkolwiek magii. Jednak teraz, gdy bańka prysła, Bertram mógł zagrać swoją kartą. Odkładał to zaklęcie od bardzo, bardzo dawna, na odpowiedni moment. 

Wyciągnął kartę do gry hazardowej i pocałował ją, następnie pozwolił by wyślizgnęła mu się spomiędzy palców. W tym samym monecie strażnicy nacisnęli spusty. Kule przeszyły ciemną jak noc mgłę i rozbiły drogie kafelki po przeciwnej stronie skarbca. Bertrama już nie było na terenie domu aukcyjnego. 

Znajdował się poza czasem i przestrzenią, w Otchłani, Krainie Cienia, Miejscu spoczynku Upadłego… To miejsce miało wiele nazw. Jednak żadna nie oddawała w stu procentach potworności tego miejsca. Bertram musiał poczuć to na własnej, śmiertelnej skórze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro