Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54

- Więc… To wszystko to był spisek?

- No… tak. - powiedział Gerg.

Siedział przed tronem Peterlina Rayda w Wielkiej Sali. Z początku Głowa Klanu chciała go rozgnieść jak robaka, jednak coś go powstrzymało. Sentyment? Nie wiadomo, w każdym razie wywalił wszystkich pachołków i przejrzał papiery przyniesione przez Łowcę. Bardzo dokładnie.

- Jest tu kilka nazwisk, w których prawdomówność nie wątpię, w sensie… To potwierdza autentyczność tych planów, na przykład Helmut Kalken… Wiesz co się z nim stało?

-Nie. Byłem zajęty szukaniem dowodów mojej niewinności - Kurtowi nie drgnęła nawet powieka.

- Wystaw sobie, że go zamordowano, a klinikę podpalono… Ktokolwiek to zrobił, rozpłynął się w powietrzu, ale w sumie wyszło na dobre. Nie lubiłem tego strasznego dziada… Pracował nad techniką klonowania, wyobraź sobie… Jeszcze w Mosforze… nieważne. I co mam teraz z tym wszystkim zrobić? Po pierwsze należą ci się przeprosiny. Zostałeś wykorzystany. A ja wydałem na ciebie pośrednio wyrok śmierci… Z tą całą Ligą Słowa nie będę nawet zaczynał… Ale Drynn’owie wiedzieli, na co się skazują! Nastanie wojna. Aż ktoś wygra. Ty ze swoimi Łowczymi zostajesz tu, na Wyspach. Za dużo w was zainwestowałem… Sprowadzę ludzi. Nim słońce zajdzie, jednostki morskie rodu Drynn zostaną rozgromione i wzięte w niewolę… Koniec audiencji.

Gerg wynajął powóz i pojechał nad brzeg, stamtąd łódką na Essos. Minął mieścinę Koral i wspiął się na wzgórze. Pamiętał tamten dzień, gdy podlewał podłogi i ściany alkoholem, jak z Cyrusem odpalili zapałkę i rzucili ją w łatwopalną ciecz. Jak wszytsko zapłonęło… podobnie zrobili z ogrodem. Dalej czuć było spaleniznę, paloną skórę i mięso. Łowca wszedł do środka. Sufit i wyższe piętra zapadły się do środka, trzeba było lawirować między podkładami i całymi, na wpół spalonymi deskami, meblami i obrazami.

Znalazł się w pokoju, w którym obudził się po katastrofie statku. Teraz wszystko śmierdziało i było czarne od sadzy. Kolejny pokój. Igła do oczu… Gabinet, jadalnia, schody na górę, zejście do ogrodu z ciałami do sprawdzania swojej kondycji fizycznej… Wszystko przepadło… Poza wieżą. Tylko ona ocalała.

Wcześniej na to nie wpadł, ale skoro to klinika, to gdzieś powinno być labiratorium, pracownia alchemiczna, cokolwiek. A takowego miejsca nie widział… Musiało być ukryte. I chyba wiedział gdzie. Wszedł do łaźni. Po pożarze większość kafelków odpadła i leżały teraz potłuczone na ziemi. Na środku stała metalowa wanna. Pamiętał słowa “Nie przesadzaj z zimną wodą”. Szybko odkręcił kurek oznaczony kolorem niebieskim. Woda, choć pod niskim ciśnieniem, zaczęła lecieć i wypełniać wannę. Przy bali był mały zbiornik z rurką do niej wpadającą, miała zapobiegać przelewaniu się wody poza krawędzie i zalaniu całej łazienki.

Zimna ciecz leciała, aż zaczęła wpadać do rezerwuaru. Po kilku minutach rozległ się szczęk, coś tąpnęło i wanna wraz z kawałkiem podłogi odsunęła się na prawo, odsłaniając szyb z drabinką. Gerg zszedł na dół. Było ciemno jak w grobie, pomacał ścianę obok, zalazł włącznik. Przekręcił i kilka lamp zawieszonych pod sufitem się zaświeciło. Oczom Łowcy ukazał się w pełni wyposażony bunkier, z filtrami powietrza, maskami, zapasami, generatorem, z wodą… ze wszystkim. W głąb podziemnego schronu znajdowały się pancerne drzwi. Kurt pchnął je i oczom ukazało mu się prawdziwe laboratorium. Pod ścianą znajdowały się szklane tuby z jakimiś zniekształconymi ciałami, podpiętymi rurkami i kablami do skomplikowanej aparatury. Strzałki przy każdym okazie wskazywały “ŻYJE”. Na biurku znajdował się dziennik oprawiony w ludzką skórę z symbolem Ligi Słowa. Szybko go przekartkował.

Mamy październik, 405 Roku Po Mgle, czyli 745 RPWC. Nazywam się Helmut Kalken, dziś pierwszy raz przeprowadzę eksperyment z podzielną tkanką. Obiektem moich eksperymentów będzie mój przyjaciel, o pseudonimie 36. Pobrałem już krew, naskórek, włosy i paznokcie. Powinno na razie starczyć…

Minął miesiąc, klonowi wygenerował się szkielet i tkanka mięsna. Poczekamy jeszcze trochę…

Po pięciu miesiącach nareszcie cały klon się zrekonstruował. Teraz otworzyłem tubę, wysłałem z mózgu osocze i wstrzyknąłem oryginałowi. Teraz myślą może kontrolować tą szmacianą kukiełkę, mówić, widzieć, słyszeć… niesamowite, to najlepszy z moich klonów. Mój osobisty dostał deformacji twarzy, która zaczęła gnić. Do tego musi podpierać się kosturem… nikt go nie widział, trzymam go w ukryciu na bardziej niebezpieczne czasy… taki klon może uratować życie. Oficjalnie przestałem klonować… nieoficjalnie cały czas eksperymentuję… “

Kurt przerzucał strony coraz bardziej przerażony. Natrafił na ostatnią notatkę.

To koniec. Mój klon poległ. Trudno. Pozostaje zabrać dupę w troki i uciekać, dokądkolwiek… zostawiam wszystko… i tak nikt nie znajdzie tego miejsca. Od lat nie klonowałem, ogólnie nie licząc mojego, stworzyłem dwie kopie, 36, lata temu, niestety umarł. Drugi… [NIECZYTELNE] też poległ. Zostawiam te ostatnie eksperymenty, niech żyją i rozwijają się w tubach, nie będą musiały wychodzić już nigdy więcej… mają tu wszystko, czego potrzeba. Zaszczepiłem im wiedzę, dzięki której będą mogli poznawać otoczenie i badać kolejne techniki klonowania… “

Pismo się urwało.

A Kurt spojrzał na tuby. Złapał jakąś rurę, wykręcił ją, polała się woda, ale to nic. Z siła okładał całą maszynerię i szklane klatki na te bezmyślne wybryki nauki. Gdy szyby pękły, wylała się jakaś dziwna ciecz, wskaźniki żywotności gwałtownie spadły. Gdy Gerg upewnił się, że wszystkie z tych potworności mają rozbite głowy, zaczął demolować resztę maszynerii. Wtem wpadł na pomysł. Wyrwał z małej łazieneczki butlę z gazem służącym do podgrzewania wody, odkręcił zawór. Na drugim końcu bunkra rozpalił ognisko, po czym szybko wyszedł na powierzchnię, zamykając właz w łaźni. Następnie według wytyczonej przez siebie ścieżki wyszedł do jałowego ogrodu, odszukał małe wypustki, każdą z osobna zatkał, nawet najbardziej ukrytą, pod altanką. Teraz gaz się nie wydostanie, a wszystko wybuchnie bez żadnych komplikacji. Nim skończył o tym rozmyślać, usłyszał huk, i już wiedział. Ruszył do ucieczki, jednak nie zdążył. Wybuch wyrzucił go przez drzwi jak z procy. Dom zaczął się zapadać do wnętrza, cegły ze ścian wypadały, tynk wzbił się w powietrze… Jakimś cudem Gerg Kurt zdołał umknąć tej niszczycielskiej siły. Spojrzał na swoje dzieło. Uśmiechnął się i wrócił do przystani, wskoczył na łódkę i powiosłował na Nerę. Po kilku godzinach zatrzymał się z zajeździe, nie miał ochoty wracać do siedziby Łowców. Wypił kufel piwa, zjadł makrelę i legnął na posłaniu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro