Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31

- No, panowie, jestem z was dumny... w zamian za dobre zakończenie sprawy, Peterlin powierzył nam dwie jednostki pływające, stoją w Porcie Wytchnienia, oraz kilka domów z zaopatrzeniem rozrzuconych po Nerze... osadziłem tam nowych rekrutów i innych żółtodziobów, by zajmowali się pomniejszymi sprawami... Ja za trzy dni ruszam do Monkenmartu razem z Peterlinem Raydem. Jego wnuk kończy dziesięć lat, a na Wyspach ten wiek uznawany jest za wyjątkowy... zresztą sami jesteście z Wysp, to po co ja to mówię...

- Żeby wyjaśnić czytelnikom albo słuchaczom... Wiesz, gdyby ktoś czytał książkę, to chciałby wiedzieć dokładniej, o co chodzi... - powiedział Savomir.

- Ale to nie książka, ani żadne bajania! Ale pomysł dobry. Możesz zacząć pisać, proszę bardzo. Ale nie zapominaj o powołaniu Łowcy. Dlatego was wezwałem. Wybywam razem z Peterlinem na Kontynent, więc coś, co miałem załatwić w pojedynkę, spada na was... Chodzi o Dziką Puszczę. Okolicznych mieszkańców trapią plagi, koszmary i halucynacje. Wszystko bierze się stamtąd. Pojedziecie, zbadacie, zabijecie ścierwo, wracacie, jasne? Ruszacie pojutrze, Anders wyda wam ekwipunek.

- Dobrze, dobrze... kawał drogi... Ile to, trzy dni statkiem? Cztery? - Spytał Vilson.

- Coś koło tego... No, lecę ogarniać resztę sprawunków... do zobaczenia chłopaki. Powodzenia. Będę o was myślał, jedząc mięso z podudzia gryfa, już czuję jego smak... - Gerg zszedł po schodach i wyszedł z kwatery.

- Ale się wycwanił... Skubany, skazany na przywileje... Nic to, idę do biblioteki, poczytać trochę o Puszczy. Była od zawsze... a czuło się zło... Anders mieszkał w okolicy, może wspomóc nas wiedzą. A ty?

- Lecę odebrać miecze od Yerena, naostrzył i tak dalej. Część zostanie u nas, reszta do placówek. Przy okazji wezmę pięć pistoletów, dwie strzelby oraz garłacz. A, i jeszcze harpun. I muszkiet.

- Jak to przetransportujesz? Może pójdę z tobą... - Zdziwił się Vilson.

- Dostanę wózek. Tam wszystko będzie bezpieczne. I wygodne w transporcie. Ale jeśli chciałeś nieść wszystko w ramionach, to możemy się zamienić...

- Nie, nie, nie... jest dobrze, dzięki... dobra, też lecę, do biblioteki... - Mruknął Vilson.

- Jasne. Narazie...

BERAWEN, DOLINA LART.

- Płód wychodzi! Szybko, Filip... trzymaj ją... a ty, Carl, podnieś jej głowę, wyżej... Okej... Spokojnie, wyjdziesz z tego... uciskaj plastry i przyj... Przyj! - krzyczała Maria, grzebiąc między nogami Beatrice Kav. - Nie poddawaj się, dziewczyno! Dawaj...

Beatrice krzyczała, płakała i krwawiła. Gdy upadła, poczuła okropny ból w brzuchu, i to nie z powodu wbicia noża kilka razy w żebra... W każdym razie nie tylko z tego powodu. Dziecko zaczęło wychodzić, a ona nie była na to przygotowana... fizycznie, ani psychicznie. Gdy ją rozebrano, tłumiony strach i ból wyszły w jednym, kwilącym krzyku. Na szczęście Maria wiedziała w miarę jak postępować, tylko dzięki temu nie pochłonęła ją całkowita panika.

- O! Idzie... Na Atlura... zdeformowane... Jaka abominacja... - sapnęła Ratt, pokryta śluzem, krwią i płynami ustrojowymi. Zresztą krwi było mnóstwo, na jej ubraniu, ziemi i ciele.- To przetniemy... już, już po wszystkim, kochana... Spokojnie...

- Widzę go... cały czas... przed oczami mam jego twarz... tego psychopaty, Wirdena...

- On nie żyje. Nie ma prawa żyć... jesteś w szoku, uciskaj... pij wodę, musisz pić... i odpoczywać... Co z dzieckiem... - spytał Filip, podając Carlowi manierkę, którą ten przytknął do ust dziewczyny.

- Za... zaa... zakopcie... tak... tam, w krzakach. Oznaczcie białym kamieniem... kiedyś, gdy ten koszmar się skończy... wrócę tu... chcę tu wrócić... - wysapała Yga.

- Dobrze. Krzaki... Kamień... jasna sprawa... Zawińmy go w coś... - mruknął Carl i owinął zdeformowany płód szmatką. - Dobre miejsce na pochówek...

-Żadne miejsce nie jest dobre... - mruknęła Maria. - Ale tego wymaga sytuacja... Idźcie, wykopcie porządny grób... godny sytuacji...

- Wiem, że to nie było twoje dziecko, Carl. Pytanie, czemu to ukartowaliscie. Nie jestem zły... w sumie jestem, ale co mogę Ci powiedzieć? "To było złe?", "Po co zabierać kobietę w ciąży na wyprawę?"... Mógłbym ci nagadać aż miło, ale nie jestem w nastroju. Musiałem zabić przyjaciela... to nie jest fajne uczucie, wiesz? Tym bardziej, że coś do mnie czuł, co musiało boleć go podwójnie... Ale to twoja wina. Zabrałeś ją, i patrz. Tak się potoczyło. Ale chcę wiedzieć, czemu? Czemu ją zabrałeś, mimo że wiedziałeś o jej stanie?

- Nie wiedziałem. Poprosiła, bym powiedział ci, że jesteśmy parą, z dzieckiem i w ogóle... przyjąłbyś ją, bo masz wielkie serce, i kochasz mnie jak syna...

- Ostatnie wydarzenia zdają się zniekształcać twoje wyobrażenia. Nie pisałem się na... poród. Ani nikogo na doczepkę. Ale dałem ci szansę. A ty uganiasz się za zemstą... - zaczął Treg, kopiąc zawzięcie dół.

- Nie chodzi o zemstę. Wiem, czemu Rycerz się przemieszcza. Ma klienta. A klient ma coś, co może zniszczyć cały świat na kawałki! Oko Mosforu. Razem z cholernym demonem. Idą na Spopieloną Ziemię, by ostatecznie uwolnić Waullorta...

- I dopiero teraz mi mówisz? To zmienia wszystko! Musimy go znaleźć i... i... zabić! A Oko ukryć... bezpiecznie... tak by nikt go nie znalazł...

- Zgadzam się z tobą, ale co z Beatrice? - zapytał Carl.

- To już nie mój problem. Dawaj płód. Leci do dołka. Teraz ty zakopuj. Zmęczyłem się...

Gdy wrócili do ogniska, Beatrice spała głęboko.

- Zostanę z nią, aż wydobrzeje... trochę to zajmie. Na razie bredziła, ma gorączkę, do tego rany. Postawię ją na nogi, umyję, i będzie jak nowa... - powiedziała cicho Maria.

- Dobrze... Mamy nowe fakty, mogące zagrozić rasie ludzkiej. Ruszamy do przełęczy Księcia Krolla. Dogonicie nas?

- Tak, jak ttlko wydobrzeje - szepnęła Ratt.

- Do zobaczenia, Mario. Opiekuj się nią... dobrze? - Poprosił Carl na odchodnym.

-Tak... postaram się... powodzenia, przyjaciele.

TYMCZASEM

- Brrr... Cholera... jak zimno... - szczękał zębami Shone, okutany w wilcze futro.

- Zimniejszy będziesz, gdy Yorkish z tobą skończy! Nie jęcz, tylko potrzyj klatkę piersiową, ramiona i nogi sobie poradzą! - krzyknął Bertram kilka metrów przed nim.

- Boisz się tego Yorkisha? Przecież jesteś zawodowym mordercą!

- Nawet zawodowy morderca natrafi na kogoś, kto jest twardy jak diament! Jak go uderzysz, złamiesz rękę, a jak on ciebie, złamie ci kark! Nie chcesz go spotkać! Miałem do czynienia z jego ojcem... pomińmy tę historię...

- To opowiedz inną. Z życia mordercy i najemnika. Masz ich pewnie mnóstwo...

- Mam. no dobra, niech będzie. Było to za Mgły, w Mosforze. Byłem młody, leżałem na ulicy, błagając o drobne, gdy z tyłu głowy myślałem, w jaki sposób zabiję jedną osobę... Myślałem o wyjątkowo brutalnych metodach, wiesz, piła do kości, wiertło i młotek... Gdy stanął nade mną jakiś mężczyzna. Nazywał się... Helmut. Był lekarzem. Podobno wiedział, co się stało, chciał mi pomóc, dostrzegł we mnie potencjał. Dał mi szansę. Miałem zabić szybko i cicho. Najpierw szczura, potem jednego bezdomnego... szczurowi zgniotłem czaszkę, żebrakowi wbiłem szkło przez ucho do mózgu. Strata wszystkiego ukazała moje prawdziwe oblicze, bestialstwo i brutalność... Doktor zabrał mnie do Górnego Miasta, tam miał siedzibę. Poznałem wielu ludzi, dobrych, złych... Mój brat do nich należał, niech spoczywa w pokoju... Nazywają się Ligą Słowa, używają takiego samego znaku, jaki masz wypalony na policzku, zobacz.

- Bertram pokazał wnętrze prawej dłoni. Był tam wycięty symbol trójkąta z zaokrąglonymi rogami i "X" w środku.

- Zacząłem szkolenie. Ta sekta... podobno nikt nie jest wszechwiedzący, jednka ta zgraja... wiedzą praktycznie wszystko. Wykonywałem zlecenia w całym Mosforze, dopiero z czasem zacząłem podpisywać się pseudonimem... Zabijałem, torturowałem, grabiłem, wymuszałem, studiowałem wiedzę tajemną... wiele rzeczy robiłem. Kiedyś jeszcze ci opowiem, przy ognisku, kuflu piwa i ciepłej strawie...

- To raczej szybko nie nastąpi - Andrew omiótł wzrokiem biel śniegu dookoła niego.

- Wszystko jest możliwe, kolego. Zagęszczaj kroki. Musimy się spieszyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro