Marianna part - 9
Marianna POV
– To już naprawdę trzeba nie mieć taktu! – mruczała pod nosem Calabria.
Znalazła butelkę wina w biurku i stwierdziła, że to było właśnie to, czego potrzebowała. „Bóg tak chciał" powiedziała z przekonaniem. Zachichotałyśmy obie. Postanowiła ukoić swoje nerwy kieliszkiem wina w zakrystii. Poszła tylko zorganizować sobie szklankę i właśnie wróciła, zamykając za sobą cicho drzwi. Nalała sobie szczodrze.
– Co się stało? – spojrzała na mnie i zamarła ze szklanką w połowie drogi do ust – Kali?
Skrzywiła się i pociągnęła duży łyk.
– Uważam, że nakładanie śnieżnobiałej sukienki z czerwonymi dodatkami na czyjś ślub jest karygodne.
– Bo jest! – przyznała organizatorka, poprawiająca jakieś duperele na trenie. – Już jej na to zwróciłam uwagę, ale kazała mi się... oględnie mówiąc: odczepić.
Uniosłam brwi w zdziwieniu. Kali klapnęła tyłkiem na blat biurka kancelaryjnego. Zrzuciła ze stóp niebotyczne szpilki.
– Jak ją znam i nie trawię, założę się, że nie użyła takich słów. I kto ją tu w ogóle zaprosił! To już był nietakt sam w sobie. Założę się, że matka.... – urwała, przygryzając wargę, jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo.
Zaczęło we mnie narastać niemiłe podejrzenie.
– Kto? – Calabria złożyła usta w ciup – Kto!? – zapytałam ostro, chcąc postąpić w krok w jej stronę, ale Kate przytrzymała mnie w miejscu.
– Beatrice. – wypluła z siebie Kali.
W jednej sekundzie ode chciało mi się tego ślubu! Miałam ochotę wsiąść do auta i podążyć w stronę zachodzącego słońca. Organizatorka spojrzała na telefon i wyszła. Zostałyśmy same. Ja na jej miejscu jeszcze przekręciłabym klucz, żeby się upewnić, że panna młoda nie spierdoli.
– Kto przy zdrowych zmysłach zaprasza kochankę pana młodego na ślub?! – spytałam z pretensją.
– Moja wredna matka, która chciałby ją zobaczyć na tronie. – Kali przebierała bosymi stopami jak szalona.
– Co takiego szczególnego ma Beatrice? – piekliłam się – Siedem hoteli? Złotą cipkę? Zajebiście ciągnie?
Kali parsknęła śmiechem.
– Należy do jednej z pięciu rodzin. Weszła do niej przez syna Mariano Moretti. Musisz bardzo uważać Marianno. – ostrzegła patrząc na mnie poważnie. Cała postawa kpiarskiej dziewczynki zniknęła. – Moja matka to podła suka. – no jakbym nie zauważyła – Nigdy, przenigdy jej nie ufaj. Potrafi być miła i kochana, ale latami wspierała ojca w mniej lub bardziej karygodnych czynach.
– Dlaczego mam wrażenie, że otaczają mnie ludzie, którzy mnie tutaj nie chcą? – spytałam wpatrując się w witrażowe okno pod sufitem – Jaki był sens tego sojuszu? Po co w ogóle zawracać sobie dupę, skoro jestem tak niechciana? Potem i tak nikt nie będzie mnie szanował, chyba, że sobie ten szacunek wydrapię pazurami.
Kali przewróciła oczami.
– Utrzymanie Beatrice jako kochanki Giovanniego, dawałoby matce odrobinę władzy, której on ją pozbawił po śmierci ojca. Teoretycznie! – zaznaczyła stanowczo – Jak znam brata, to nie ma mowy.
Wyrzuciłam ręce w powietrze.
– Jakby jego można było urabiać do czegokolwiek w sypialni! – zawołałam cicho.
Kali zaśmiała się cicho. Dolewając sobie do kieliszka. Jeszcze moment i sama wypije całą butelkę.
– Znasz mojego brata lepiej po tym tygodniu, niż matka po ponad trzydziestu latach.
– W pewnym sensie jesteśmy podobni. – przygryzłam palec.
Uniosła szkło jak do toastu.
– Słyszałam co się stało w magazynie.
Tym mnie zaskoczyła.
– Skąd?
– Mężczyźni to jeszcze gorsi plotkarze niż baby. – zaczęłam tupać nogą – To tylko jedna laska. Nie daj sobie zrujnować dnia przez jedną idiotkę.
– Czuję się jak owieczka prowadzona na rzeź.
Roześmiała się.
– Coś w tym jest. Powinien to być najpiękniejszy dzień, ale durne tradycje, których ja na przykład nienawidzę, potrafią zatruć życie. To debilne prześcieradło. Mam nadzieję, że Giovanni położy temu kres. Nie musisz się na to zgadzać.
– Nie muszę? – zakpiłam – Chyba nie czytałaś kontraktu ślubnego. Obie strony NALEGAŁY na zachowanie tej tradycji. I tak chuj z tego będzie. – dodałam pod nosem.
– Nieodparty urok mojego brata! – zakpiła, wznosząc toast kieliszkiem.
– Nie. – zaprzeczyłam śmiało – Moja nieodparta potrzeba do stawiania na swoim i stwarzania warunków, aby coś działo się dokładnie tak jak sobie tego życzę.
Calabria ponownie się zaśmiała. Przybiłyśmy sobie piątkę.
– Trafiła kosa na kamień!
– Na pewno nie pójdę na dno bez walki. Zwłaszcza z nim.
– Ojjj ja myślę, że on nie ma nic przeciwko.
Drzwi otworzyły się i organizatorka – Kate weszła do środka.
– Jesteśmy gotowi.
Kali zeskoczyła z biurka i nałożyła buty, w pośpiechu dopijając wino. Wyglądało to komicznie. Zaśmiałam się nerwowo.
– Poproś kogoś z obsługi na weselu, żeby ją oblał niechcący winem. – wyszeptała mi do ucha, wywołując uśmiech na mojej twarzy – Jeśli ja to zrobię, będzie wiadomo, że to ukartowane. A tak, przypadki chodzą po ludziach.
Uśmiechnęłam się szeroko wyobrażając sobie ten incydent.
– Dokładnie o to chodzi! – pochwaliła mój uśmiech Kate – Wyglądasz pięknie!
Spojrzałam na Kali niepewnie.
– Wyobraź sobie, że oni wszyscy są nadzy, a ty jedyna ubrana.
– Ughhh. – skrzywiłam się.
– Wiem, wiem, nie każdy jest bosko seksowny jak mój brat.
Tak więc podtrzymywana przez ojca, kroczyłam główną nawą w kierunku swojego przyszłego męża wyobrażając sobie, jak ktoś oblewa Beatrice winem. Wielokrotnie. Piękna wizja. Uśmiech mi nieco przybladł, jak zobaczyłam ją siedzącą w trzecim rzędzie. W zasięgu mojego wzroku za plecami Giovanniego, tak żebym ją cały czas widziała. Co za podła rura! Tkwiła mi w kącie oka. Wciąż przyzywała spojrzeniem. Jak pieprzona latarnia morska! Biała flaga! Nie słuchałam księdza, nie mogłam się skupić! Wyłapywałam jakieś pojedyncze słowa, ale coraz bardziej buzowała we mnie złość.
Przeszło mi na chwilę po: możesz pocałować pannę młodą. Giovanni się nie śpieszył a sam pocałunek był niemal obscenicznie niemoralny w kościele, pod czujnym okiem księdza, rodziny i znajomych.
Uśmiechałam się, przytakiwała, robiłam to co idealna panna młoda robić powinna. Starłam ten uśmiech z twarzy w samochodzie. Westchnęłam przeciągle opierając głowę o zagłówek w aucie.
– Jezu! – prychnęłam – Dobrze, że mamy to już za sobą! Jeszcze tylko parę godzin i przestaną na mnie patrzeć.
– Widzę, że entuzjazm towarzyszący nam od poranka nie słabnie. – zażartował.
Spojrzałam na niego z westchnieniem.
– To nie tak! – powiedziałam cicho ze skruchą – Ja po prostu czuję te ich oblepiające spojrzenia – skrzywiłam się – Ci ludzie nic o mnie nie wiedzą, ale to nie przeszkadza im w ocenianiu mnie przez pryzmat mojego wieku i nazwiska jakie noszę. Kobiety patrząc na mnie widzą naiwną nastolatkę, która mogłaby zrzucić parę kilogramów przed ślubem – zacytowała jedno z zasłyszanych zdań. Giovanni ujął moją dłoń i splótł nasze palce. – Zadbanie o sobie nie powinno być trudne, tak? Ale ja kocham moje ciało z każdym jego dodatkowym kilogramem.
– Zupełnie jak ja. – wtrącił, całując wierzch mojej dłoni.
– Mężczyźni natomiast oceniają mnie w kategoriach smakowitego kąska w sypialni. – zerknęłam na niego spod oka – Zastanawiają się jaką frajdę będziesz dzisiaj miał z włożenia przyrodzenia w dziewicę!
– Wiesz, że logicznie powinnaś zignorować to wszystko i cieszyć się dniem?
– Spróbuj sam przetrwać dzień w gorsecie i ciężkich spódnicach – zażartowałam – a na koniec dnia powiedzieć: było zajebiście!
Uśmiechnął się, zanim obdarzył mnie kolejnym głębokim pocałunkiem.
– Ahhh piękna, radosna panno młoda. Słyszałaś chociaż słowo z tego co mówił ksiądz?
– Nie. – przyznałam natychmiast
– Cóż chodziło ci po głowie?
Spojrzałam na niego wymownie.
– Szczerze?
– Zawsze, że chyba już znam odpowiedź. – otworzyłam usta i chciałam coś powiedzieć, ale przyłożył do nich palec, żebym siedziała cicho – Nie psuj tego dnia wypowiadaniem jej imienia.
– Nie słuchałam, ponieważ za bardzo byłam skupiona na sztyletowaniu spojrzeniem tej szmaty. W myślach natomiast wyobrażałam sobie jak ją torturuję. – pokręcił głową z rezygnacją, ale uśmiech nie schodził mu z ust – Przecież powiedziałam: tak, w odpowiednim momencie?!
– Naprawdę pozwolisz komuś tak nieznaczącemu popsuć nam ten dzień? – spytał.
– Ależ kochanie, mnie zabijanie jej na wymyślne sposoby wręcz uszczęśliwiło i było o wiele ciekawsze niż nudy księdza. – spojrzałam na niego marszcząc brwi – Jezu nie mów mi, że oczekujesz mnie w kościele każdej niedzieli. Jeśli tak, to wróćmy się po unieważnienie.
– Poślubiłem wariatkę. – zaśmiał się, nim znów mnie pocałował.
– Pogankę.
W jego oczach pojawił się namiętny błysk.
– Znasz jakieś seksualne rytuały, które musimy odprawić na początku nowej drogi życia?
– Coś wymyślę. – zaśmiałam się.
Przesunął kciukiem po moich ustach.
– Fajna szminka.
– Trzyma się bez poprawek dwanaście godzin. – zachwalałam produkt, niczym modelki w reklamie.
Marianna POV
Jak tylko dojechaliśmy do restauracji, pod pretekstem pójścia do toalety wparowałam do kuchni.
– Potrzebuję pomocy! – zawołałam donośnie. Wszystkie głowy skierowały się w moją stronę. Cudownie, że mam waszą niepodzielną uwagę! – Zapłacę pięć tysięcy, żeby ktoś oblał winem laskę, która przyszła ubrana na biało! – wpatrywali się we mnie, jakby mi nagle wyrosły rogi a halo spadło do stóp i się potłukło, bo było nie ze złota a z cukru – Dziesięć? – podbiłam stawkę, biorąc się pod boki. Uniosłam wyzywająco brwi do góry. – No naprawdę...
– Ale... – dziewczyna z przodu z buzią pełną piegów wskazała na moją sukienkę.
– Nie mnie! – przewróciłam oczami – Na sali jest kobieta, ubrana w białą suknię. Przyszła na moje wesele ubrana na biało! – wycedziłam z frustracją.
Pomruk zrozumienia rozszedł się pomiędzy zgromadzonymi.
– Ja to zrobię. – odezwała się niska brunetka – To niegrzeczne przychodzić na czyjś ślub w bieli.
– To była kochanka mojego męża. – przyznałam, przełykając gorzką pigułkę porażki. Po tłumie przetoczył się pomruk. Zapisałam na karteczce numer swojego telefonu.
– Przed czy po obiedzie?
– Jak najszybciej. – poprosiłam – Jestem pewna, że harpia polezie za mną do toalety, wygłaszać kolejne idiotyczne peany na temat jak szybko mój mąż skończy w jej łóżku. Dzięki temu nikt nie będzie niczego widział. I podejrzewał. – dodałam z przebiegłym uśmiechem – Wyślij mi numer konta. Pieniądze rano będą na twoim koncie.
– Nie trzeba. – machnęła ręką.
– Dziękuję.
Dopadłam Kali stojącą w wianuszku pań. Wśród nich była też ta suka. Uśmiechnęłam się promiennie do wszystkich.
– Pójdę przypudrować nosek. – oznajmiłam radośnie. Pociągnęła Kali za sobą. – Załatwione. – szepnęłam – Lezie za nami?
Kali zerknęła przez ramię, udając, że poprawia coś na moich plecach.
– No jasne! – prychnęła.
Od strony kuchni w korytarzu stała kelnerka, która obiecała mi pomóc. Miała w rękach karafkę z winem. Uśmiechnęłam się do niej jeszcze szerzej. Kali weszła za mną i zablokowała zamek. Widziałyśmy, jak klamka się porusza. Chwilę później usłyszałyśmy głośne i jakże teatralne: ojej! Beatrice zaczęła głośno przeklinać. Zaśmiałam się pod nosem. Dobrze ci tak! Suko!
– Idź, nie chcę, żeby doszło do rękoczynów. – poprosiłam radośnie.
– Będziesz mi dłużna. – zaśmiała się.
Starła z twarzy uśmiech i zrobiła poważną minę. Odblokowała zamek.
– Zaproponuj jej podwózkę do domu czy coś.
Kali nie domknęła drzwi, więc mogłam słyszeć wszystkie przekleństwa, jakie Beatrice serwowała biednej kelnerce. Jezu, zapłacę jej dwukrotnie za traumę!
– O mamo co ci się stało! – zawołała Kali z udawanym przejęciem. Gdybym nie wiedziała, że udaje, uwierzyłabym w jej szlachetne intencje.
– Ta krowa oblała mnie winem. – syknęła Beatrice.
– Wina nie spłuczesz w toalecie! Musisz to posypać solą i uprać.
– Muszę się przebrać! – zawyła.
– Chodź, poproszę któregoś ochroniarza, żeby cię zawiózł do domu. – ich głosy zaczęły się oddalać – Jak dobrze, że masz torebkę ze sobą! Stracisz tylko sam początek.
Wszystko ucichło. Wyjrzałam z toalety. Dziewczyna uniosła kciuk do góry, stawiając mop na podłodze.
– Wszystko zgodnie z planem! – szepnęła.
Położyłam dłoń na piersi.
– Z całego serca dziękuję! – roześmiałam się.
Moja prywatna ochrona stała przy końcu korytarza.
– Jesteś niebezpieczną kobietą. – powiedział szeptem z błyskiem śmiechu w oczach.
– Nigdy o tym nie zapominaj. – stuknęłam go palcem w pierś.
Małżonek znalazł mnie parę minut później. Kobiety odeszły od nas, dając moment prywatności. Uśmiech nie schodził mi z ust.
– Czy ja chcę wiedzieć skąd na tej buźce taki szeroki uśmiech?
– Zbrodnia popełniona w sukni ślubnej bez rozlania kropli krwi zasługuje na odrobinę radości. – odparowałam.
– Czy powinienem sprawdzić, czy w ogródku są świeże groby? – pogładził mnie kciukiem po brodzie.
– Ewentualnie z którego bagażnika samochodu skapuje krew.
Przeniósł spojrzenie w bok.
– Paolo?
Spojrzałam za nim. Stał parę kroków dalej. Puściłam mu oczko.
– Kelnerka oblała suknię Beatrice winem.
Wzrok Giovanniego była karcący, ale w oczach czaiła się tez niepowstrzymywana radość.
– Marianna... – zaczął z westchnieniem.
– Przecież to nie ja ją oblałam. – broniłam się – Nawet nie Kali. To był wypadek. – zatrzepotałam rzęsami, udając całkowicie niewinną. Nie nabrał się na to. – Niczego nie żałuję. Najlepiej wydane w moim życiu dziesięć tysięcy!
Pochylił się do mojego ucha.
– Chciałem powiedzieć, że zadziwiasz mnie pomysłowością.
Podniosłam głowę, wyrażając zdumienie tymi słowami.
– Wiesz, jakby się jeszcze popsuło auto, którym jeden z ludzi ją wiezie... – zasugerowałam – Byłabym tej osobie dozgonnie wdzięczna... Paolo!
– Fajny plan. – rzucił Paolo, wyciągając z kieszeni telefon – Myślę, że może też być awaria prądu i ktoś utknie w windzie.
– Tyle nieszczęść tuła się po świecie. – dramatycznie znów zatrzepotałam rzęsami – Byłoby mi naprawdę przykro, gdyby ominęła ją radość patrzenia, jak wiruję na parkiecie w ramionach męża.
Paolo zaśmiał się cicho.
– Niebezpieczna kobieta! – powtórzył swój komplement, śmigając palcami po klawiaturze telefonu.
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
– Po prostu zawieram nowe przyjaźnie i sojusze.
Podszedł do nas Patrick z Adamem i Silvio a rozmowa zeszła na inne tory. Wkrótce Kali pojawiła się przy moim boku, uśmiechając się uroczo. Ścisnęła moje palce, konspiracyjnie dając do zrozumienia, że zadanie wykonane.
Odbębniłam wszystkie tańce, które musiały się odbyć. Z ojcem. Z Savio. Z głowami rodzin. Z ich synami. Niekończący się korowód mężczyzn, którzy uważali, że skoro mają ten przywilej, mogą przecież mnie musnąć „przypadkiem" tu czy tam! Nienawidziłam być mięsem armatnim. Ozdobą. A tym dzisiaj byłam. Uśmiechałam się jednak promiennie, mimo że bolały mnie już policzki.
Wcisnęłam w siebie obiad na tyle na ile byłam w stanie. Najlepiej wchodziła mi sałatka z owoców zwana potocznie winem. Do tego stopnia, że Giovanni dyskretnie poprosił kelnera, żeby zamienił mi wino na sok wiśniowy. Podła świnia, żebym nie mogła się ujebać na własnym weselu! Kto to widział trzeźwą pannę młodą.
Spotkałam moją rodzicielkę w toalecie. Rozejrzała się we wszystkie strony, a potem sprawdziła, czy w żadnej z kabin nikogo nie ma. Spojrzałam na nią unosząc brwi. Zbladła nieco. Sięgnęła do swojej torebki z wahaniem. Wyciągnęła coś z niej i wcisnęła mi w dłoń.
– Weź na wszelki wypadek. – wyszeptała konspiracyjnie. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wyszła. Spojrzałam na to co mi dała. Przymknęłam oczy ze zniecierpliwieniem. Kolejna, pierdolona fiolka z krwią. Czułam przemożoną chęć, żeby nią jebnąć do umywalki a jeszcze większą, żeby wysmarować nią suknię. Tupnęłam nogą i schowałam fiolkę do kieszeni, dołączając ją do dwóch innych.
Jedną otrzymałam od Gabrieli. Pomagała mi usiąść do samochodu. Ukradkiem wsunęła mi fiolkę do specjalnie zaprojektowanych, głębokich kieszeni w sukni. Szepnęła mi do ucha „na później, kochanie". Dopiero jak zostałam sama w kościele, mogłam zobaczyć, co otrzymałam. Brwi podjechały mi do linii włosów, kiedy się zorientowałam, że to krew. Więc gosposia Giovanniego musiała uważać, że taka ze mnie ladacznica, że muszę ratować swój honor w czasie nocy poślubnej.
Potem matka pana młodego dopadła mnie w zakrystii samą. Ledwo schowałam „prezent" od Gabrieli. Mrugnęła do mnie konspiracyjnie okiem i ze słowami: znam mojego syna, podała mi już trzecią fiolkę. Była nieco większa niż po przednie. Dodała jeszcze: przecież nie chcemy skandalu, prawda?
Wszyscy mieli mnie za dziecko, które się puszczało. Dziwkę bez honoru, dającą dupy na prawo i lewo! Nawet moja własna matka! Ba! Nawet mój ojciec, który przecież otrzymywał raporty od ginekologa–zboczeńca w ostatnim roku już co tydzień! On też dał mi jedną z tymi samy słowami co matka pana młodego: Nie chcemy skandalu! Oni są przywiązani do tradycji.
Wzięłam kilka głębszych oddechów. Wrzuciłam fioki do przepastnych kieszeni. Zadzwoniły jedna o drugą. Przymknęłam oczy: Marianno musisz się opanować. Zaczniesz wrzeszczeć, zrobisz scenę i Giovanni będzie cię musiał ukarać.
Owinęłam fiolki papierem toaletowym, żeby nie dzwoniły jedna o drugą. Niby powinnam je wyrzucić, ale przeszkodziło mi w tym pukanie do toalety. Włożyłam dłonie do kieszeni i wydęłam usta jak rozkapryszone dziecko.
– Proszę.
Paolo zajrzał do środka. Wciąż miał rękę na temblaku, ale twierdził, że nic mu nie jest.
– Mąż cię szuka.
– Sklecił już ekipę poszukiwawczą? – drwiłam, wskazując na toaletę – Tyle tu zakamarków, w których mogłabym się ukryć.
– Jestem tylko posłańcem. – powiedział spokojnie z pocieszającym uśmiechem – Nie strzelaj.
– Wiem, przepraszam. – oparłam się ciężko o umywalkę.
– Wszystko w porządku? – nadal stał w drzwiach.
Wyprostowałam się i założyłam na twarz maskę szczęśliwej mafijnej żonki.
– Oczywiście.
– Nie rób tego. – poradził.
– Sęk w tym, że nie mogę przestać.
– To jeszcze tylko parę godzin. Dasz radę.
– Wiem, jestem Vitielli! – ujęłam spódnicę i pomaszerowałam w eskorcie do stolika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro