Marianna part - 8
Rozdział jest tylko po jednym czytaniu, więc wybaczcie błędy :)
Marianna POV
– O kurwa! – wyrwało się Kali.
Popatrzyła na mnie z wejścia, po ponad dwóch godzinach, jakie makijażystka spędziła, dręcząc mnie niemiłosiernie. Uśmiechnęłam się, ale poczułam, że moja skóra jest napięta i sztywna. Ciekawe czy jeśli nadymam policzki, powstaną pęknięcia? Przymknęłam powieki na sekundę, usiłując się uspokoić. To też nie było łatwe z powodu sztucznych rzęs. Czemu miałam na twarzy tonę tapety?
Wdech i wydech Marianno. Pomarańczowy nie jest twoim kolorem. Tylko spokojnie!
Odwróciłam się do lustra. Aż dziwne, że Kali wypaliła tylko: o kurwa! Mnie absolutnie zabrakło słów. Wpatrywałam się w jakąś starą babę w lustrze. Miałam sztucznie narysowane brwi. Kości paliczkowe w kolorze pomarańczy jakbym co najmniej zmieniła się w rosyjską matrioszkę. Usta w kolorze pomiędzy zaschniętą krwią a winem. Na oczach zrobiła cieniowanie w błękitach, które nadało mojej skórze niezdrowego wyglądu. Nijak ten kolor miał się do odcienia tęczówek. I te jebane sztuczne rzęsy, dodatkowo pomalowane tuszem!
Zamrugałam, ale szło mi z trudem, ponieważ powieki ciążyły niemiłosiernie.
– Matko i córko... – wyrwało mi się na wydechu.
– Super, nie? – świergotała makijażystka – Tak... dorośle.
Tylko spokojnie! O kurwa! Wdech i wydech Marianno. Pomarańczowy nie jest twoim kolorem. Ja pierdolę! Spojrzałam na Kali, ale ona dusiła się już ze śmiechu, starając się zachować poważną twarz.
– Wyglądam, jakbym się postarzała o piętnaście lat! – wypaliłam, siląc się na spokój.
– Ja mam wrażenie, że zgwałciło cię pudełko kredek. – parsknęła Kali, która nie bawiła się w owijanie w bawełnę – Generalnie pasowałabyś do sukni, jaką kupiła ci matka. – kolejna salwa śmiechu – Nie sądzę, żeby zatrudnili cię nawet w burdelu, a co dopiero zrobili królową podziemia. Giovanni by cię nie zatrudnił nawet do mycia garów.
Sięgnęłam po chusteczki do demakijażu leżące na toaletce. Zastygłam w pół ruchu. Nie będę nawet zużywać chusteczek, żeby to zmyć z twarzy. Zerwałam się z krzesła, ściągając szarpnięciem ochronną szmatkę.
– Hej! – zaprotestowała makijażystka, która miała już w rękach fix do makijażu, gotowy do użycia niczym muchozol!
– Wypierdalaj! – syknęłam do niej, zmierzając do łazienki. Parę minut później stanęłam przed lustrem, wpatrując się w swoje zaróżowione policzki. – Czy tylko ja mam wrażenie, że ten dzień zmierza od złego ku gorszemu?!
– Nie jest tak źle. – starała się mnie pocieszyć Kali – Mogłaś epicko spierdolić o poranku na Baleary. – a więc wiedziała o naszej małej przygodzie na lotnisku – A jednak przyjechałaś z powrotem.
– Giovanni cię tu przysłał?
Spojrzała na mnie spod rzęs.
– Nie musiał. Sama się zgłosiłam. W końcu jestem twoją przyboczną.
Oparłam się ciężko o umywalkę.
– Czy ja chcę wiedzieć, co przygotowała fryzjerka?
– Nie chcesz! – zaśmiała się nerwowo Kali, prowadząc mnie do sypialni – Kazałam jej też wypierdalać, ale nieco wcześniej.
– I co teraz? – spytałam swoje odbicie – Jest prawie trzecia. O piątej musimy wyjść. – opadłam ciężko na krzesełko przed toaletką – To się nie uda.
Powinnam panikować, ale po raz kolejny czułam się zdemotywowana. Może świat dawał mi znak, że ten mariaż jest bez sensu?
– Ile się zazwyczaj malujesz? – spytała, przeglądając zawartość mojej kosmetyczki.
Wzruszyłam ramionami.
– Pięć minut?
– To dzisiaj spędzisz piętnaście. – zawyrokowała, szperając w swojej i wyjmując pierwszą tubkę.
– Ale ja chciała efekt: wow.
Kali zaśmiała się perliście.
– Miałaś go, ale zmyłaś z twarzy. – zażartowała
– Ale taki wiesz wzbudzający szepty u kobiet, w stylu: to ona! Jezu, poślubi taką piękność! – wymieniałam – A faceci powiedzą: Ale szczęśliwy sukinsyn!
– I tak będą szeptać. – potwierdziła, nakładając podkład nawilżający na moją twarz – Siadaj prosto i przestań pierdolić. Nie obiecuję, że będziesz gotowa na czerwony dywan, ale postaramy się coś wymyślić, ok?
– Nie chcę żadnych kleistych błyszczyków! – zastrzegłam – I nic, co zostanie na jego ustach, jak mnie pocałuje w kościele.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się w lustrze.
– Kochanie – obiecała miękkim głosem – jak ja z tobą skończę, będziesz musiała się otoczyć drutem kolczastym, żeby cię nie całował.
– Jak to spierdolisz, zabiję cię. – ostrzegłam. Usłyszałam podniesione głosy za drzwiami. Otworzyłam szeroko oczy. – Powiedz, że zamknęłaś drzwi! – wyszeptałam.
Podbiegła do nich i przekręciła zamek, dokładnie sekundę, zanim ktoś usiłował dostać się do środka. Odetchnęła z ulgą i szerokim uśmiechem. Wróciła do mnie i nakładania podkładu.
– Marianna! – doszedł mnie piskliwy głos matki – Natychmiast otwieraj! Co ty sobie wyobrażasz. – zaczęła szarpać za klamkę – Sonia mówi, że nie jesteś zadowolona z makijażu i wyprosiłaś z pokoju! Dziecko, otwórz te drzwi.
Nadal szarpała za klamkę.
– W życiu. – mruknęłam pod nosem – Myślisz, że powinnyśmy podstawić krzesło, żeby tu nie wlazła?
– Marianna! – zawołała matka bardziej natarczywie, waląc w drzwi – Marianna!
– Nie. Ma. Takiej. Opcji. – wyskandowałam Kali.
To była kwestia czasu, aż któryś z kuzynów się zainteresuje zamieszaniem w korytarzu. Znów podniesione głosy za drzwiami. Teraz co najmniej dwa męskie.
– Marianna? – głos Adama był nadzwyczaj spokojny. Nie próbował się jednak dostać do środka.
– Tak? – zawołałam.
– W porządku?
– Tak.
Moja matka znów coś trajkotała.
– Potrzebujesz pomocy?
– Wszystko pod kontrolą! – odkrzyknęła Kali.
Cokolwiek Adam powiedział mojej matce zamilkła w pół słowa. I więcej się nie pojawiła. Wysłałam mu buziaka w SMS, zapewniając, że wiem, co robię. Chyba. Pewności nabrałam dopiero, jak Calabria pozwoliła mi spojrzeć w lustro.
– Chcesz te wachlarze na rzęsach? – spytała, biorąc do ręki klej.
– Nie. – zaprzeczyłam, sięgając po kosmetyczkę – Mam coś lepszego. Magnetyczny eyeliner.
Spojrzała na pudełeczko z wątpliwościami wymalowanymi na twarzy. Obejrzała opakowanie i przeczytała informacje. Zaczęła wypychać policzek językiem.
– To ci nie spadnie?
– Nah. – zapewniłam – Używam ich od paru miesięcy. Nawet balowałam w klubie i wszystko było na swoim miejscu. – narysowałam czarną kreskę, dokładnie na tej już istniejącej. Matowy eyeliner był zajebisty i według mnie fantastycznie elegancki. Najbardziej lubiłam ten efekt woosh, kiedy rzęsy wskakiwały na swoje miejsce. Wybrałam takie, którymi poruszanie nie będzie wywoływać huraganu.
Była niemal wpół do piątej, kiedy skończyłyśmy z włosami. Poszło szybciej, bo wiedziałam co z nimi zrobić. Nałożyłam opaskę z drobnymi kwiatkami i tworząc rulon, upchnęłam włosy dookoła niej na karku. Najbardziej męczyłyśmy się z tymi jebanymi kwiatkami, które miały być ozdobą. Po tym jak kolejny Kali raz wbiła mi wsuwkę w skórę, szarpnęłam za to kwieciste gówno, rzuciłam na podłogę i zdeptałam. Przyszła szwagierka zaczęła się śmiać. Podniosłam zmiętolone sztuczne kwiatki i pocięłam ją na kawałki nożyczkami.
– No i chuj!! – warknęłam pod nosem, podrzucając reszki do góry jak confetti.
– Kocham cię. – wyszeptała między napadami śmiechu, turlając się po podłodze. Uspokoiła się po chwili, pytając – Która godzina?
– Wpół do piątej.
Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Adama.
– Gotowa? – zapytał z nadzieją.
Parsknęłam śmiechem. Chyba się tego nie spodziewał.
– Nawet nie w połowie. – przyznałam z westchnieniem.
– Nie przesadzaj. – rzuciła Kali, siadając do zrobienia swojego makijażu.
– Co potrzebujesz? – spytał od razu.
– Żeby ktoś zabrał moich rodziców z zasięgu wzroku. – poprosiłam, uciskając nasadę nosa – Błagam. Zrobię wszystko, co chcesz, ale niech ich tu nie będzie! Nie chcę awantury o makijaż, bo Sonia postarzyła mnie o piętnaście lat i umalowałam identycznie jak Beatrice Montenegro na przyjęciu zaręczynowym w Chicago! – doszły mnie zduszone przekleństwa Adama – Ani nie chcę awantury o suknię, bo kupiłam inną!
– Twoich rodziców już tu nie ma. Patrick zasugerował, że powinni się zabrać do kościoła razem z matką Giovanniego. – słowo "zasugerował" zabrzmiało, jakby im rozkazał.
Spojrzałam na Kali z niepewną miną.
– Jestem mu winna skrzynkę najdroższej whisky na świecie.
– Tja, trzymam cię za słowo. Szykuj się, kurwa, nie chcemy się spóźnić, tak? Czy mam jednak szykować samolot?
– Muszę tylko nałożyć suknię.
– Powodzenia.
Rozłączyłam się i poszłam do garderoby. Nałożyłam bieliznę, która nie miała nic wspólnego z elegancją za do dużo z funkcjonalnością. Żadnych linii pod suknią i dobrze trzymanie cycków. Jeśli mój narzeczony spodziewał się widoków, które rzucą go na kolana, to może i takie będą, ale nie z zachwytu. Stanik bez ramiączek, musiał być ścisły, żeby dobrze trzymać moje ciężkie piersi. Czerwone głębokie odciski były murowane.
Dziewczyny, które pomagały w kuchni zrobiły zajebistą robotę ze steamerem rozprasowując na materiale wszelkie zagięcia. Kali miała go zabrać ze sobą i ewentualnie pozbyć się zagnieceń po dojeździe do kościoła.
Właśnie malowała kreski na powiece. Żeby wyglądać równie pięknie jak ona, musiałabym spędzać godziny, robiąc makijaż. Ona narysowała kreskę, oprószyła wszystko cieniami, dokleiła rzęsy i wyglądała jak pierdolona bogini seksu!
– Myślisz, że Silvio mi się oprze? – zatrzepotała rzęsami, po nałożeniu szminki z głośnym pop ustami.
– Nie ma szans. Chodź, pomóż mi zapiąć to kurewstwo. – piekliłam się, zmagając z suwakiem z boku.
Obejrzała mnie dookoła.
– Dobra, weź te cycki wyciągnij wyżej, i włóż dokładnie tam, gdzie mają być w staniku sukienki. Czekaj! – zarządziła, widząc co robię – Pochyl się, wepchnij je do środka. Złap z zewnątrz i trzymaj w tej pozycji.
Parę minut później byłam gotowa. Moje szpilki miały wściekle czerwony kolor i wystawały spod sukienki, która na moje wyraźne życzenie została skrócona o parę centymetrów, żeby buty były doskonale widoczne. Bukiet powinien czekać na mnie na dole. Zawiesiłam koczyki, które dostałam od Adama na urodziny. Wysoki koronkowy dekolt uniemożliwiał jakąkolwiek inną biżuterię.
Jedyną niespodziewaną rzeczą w mojej sukience były trzy schowki na norze, które wypełniłam skrzętnie. Ślub ślubem, ale głupio byłoby iść nieuzbrojonym, w ciężkiej sukni, która utrudniała ruchy.
Kali odeszła parę kroków, żeby obejrzeć efekt. Okręciłam się powoli z uśmiechem.
– Ja pierdolę, to już prawie pedofilia. – szepnęła, sięgając po telefon.
Zerknęłam do lustra. Nie było tak źle! Fryzura odejmowała mi lat tak samo jak naturalny makijaż. Swobodnie mogłabym uchodzić za piętnastolatkę. Nieco dojrzałą, przecież z takimi cyckami inaczej się nie da, ale nadal.
– Nie mów, że wysyłasz mu zdjęcie!! – zaprotestowałam.
– Chcesz, żeby jebnął przed ołtarzem na zawał?! – spytała, uśmiechając się przebiegle.
– A co z przesądami, że nie powinien widzieć panny młodej?!
– W dupie, tak samo jak zasada dziewictwa do pierwszej nocy. – zakpiła, wkładając swoją sukienkę – No, chyba że robiliście to analnie przez cały tydzień, albo mu tylko obciągałaś, a on cię lizał dzień w dzień. Wielokrotnie.
Słysząc tak bezpośrednie słowa, nieco się zarumieniła. Zmierzyłam ją spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Siłowała się z suwakiem własnej sukienki. Zamiast mnie poprosić o pomoc, wyszła na korytarz.
– O proszę osoba, której potrzebuję! – odwróciła się plecami do Silvio. Dopiął suwak i pocałował ją w kark, szepcząc coś do ucha. Kali uśmiechnęła się uwodzicielsko, klepiąc go po policzku.
– Udam, że nic nie widziałam.
Oboje nie wyglądali na przejętych. Klapnął ją w tyłek. Adam przywitał mnie na podeście schodów. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Uniósł brew na widok czerwonych szpilek.
– I to wszystko zajęło wam tyle godzin?
– Wal się! – warknęła Kali, krzywiąc się z niesmakiem – Poczekaj, kurwa jak będziesz miał swoją laskę! Zobaczysz ile jej będzie zajmowało przygotowywanie się. I oby trafiła ci się taka, co robi to wieczność.
– Wtedy wyniosę ją jak stoi. – odparł żartobliwie.
– Naprawdę tak źle? – spytała niepewnie.
– Wyglądasz pieknie. – spojrzał na mnie z uznaniem.
Kali cofnęła się po torbę, w której mieliśmy wszystkie niezbędne rzeczy jak: kosmetyki, steamer, zapasowe buty, odplamiacz, perfumy, tabletki na uspokojenie itp.
– Co jest w walizce? – spytał Darius z ciekawością.
– Broń i amunicja, gdyby jej przyszło do głowy jednak spierdalać. – wypaliła ze swoim wisielczym humorem.
Darius, Adam i Alessi rozpięli marynarki, pokazując, jak są uzbrojeni.
– Ja pierdolę, to ślub, a nie kurwa wojna narodów. – narzekała, pomagając mi zejść ze schodów.
– Chyba że jest jakieś zagrożenie, o którym nie wiem? – spytałam domyślnie.
– Za krótko ją ruchałeś Silvio. – dorzucił swoje trzy grosze Alessi i ignorując moje wątpliwości – Naprawdę, strasznie jazgocze. Weź może ją na stronę i zalej mózg endorfinami, bo jak kurwa będę musiał tego słuchać, aż do kościoła to...
Alessi i Calabria wdali się w regularną kłótnię. Adam milczał, ale widziała w jego oczach cień niepokoju. Otworzył drzwi i wyszedł pierwszy, ignorując moje pytanie. A więc coś było na rzeczy, ale nie raczyli mi powiedzieć. Nadal nie znaleźli tego, kto zlecił moje porwanie w ubiegłym tygodniu. Cztery SUV i limuzyna czekały na podjeździe.
O kurwa! Eskorta godna prezydenta!
– Adam. – zatrzymałam go, łapiąc za dłoń – Co się dzieje?
– Nic, czym musiałabyś się przejmować. Jesteś bezpieczna. – zapewnił – To tylko środki ostrożności.
To jak popychał mnie w stronę limuzyny, skanują otoczenie, zaprzeczało temu co mówił.
– Kłamiesz! – zarzuciłam mu.
– Ale w dobrej wierze.
– Wsiadaj, a nie marudzisz. – popędziła mnie Kali.
Już zamykała drzwi, kiedy przypomniałam sobie.
– Kwiatki!
Alessi podał mi kubełek z wiązanką i zatrzasnął drzwi.
– Alleluja! – doszło mnie jego złorzeczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro