Marianna part - 7
Marianna POV
Matka wpadła do mojego pokoju, świergocząc upiornie: dzień dobry. Przymknęłam oczy, usiłując zablokować paplaninę o cudownym dniu ślubu! Skrzywiłam się wewnętrznie. Wzięłam głęboki oddech.
Po tygodniu w domu Giovanniego miałam coraz więcej wątpliwości. Czułam przemożoną ochotę, żeby uciec! Wstać, ubrać się, wymknąć furtką w ogrodzie i zniknąć na zawsze. Rozpłynąć się w powietrzu. Zapomnieć o tym kim byłam. Pewnie nawet by mi się udało. Tylko co z konsekwencjami? Jeden mój głupi czyn spowodowałby lawinę zdarzeń, za które nie chciałam wziąć odpowiedzialności.
Coraz bliżej było mi do ofiar składanych skandynawskiemu Krakenowi. Jedna, mała dziewica. I tak dobrze, że Krakenowi, a nie wrzucana do wulkanu. Nadal ofiara. Ze mnie była tylko ofiara losu, który zgotowali mi notabene najbliżsi! Czemu nie urodziłam się jako zwykły obywatel? Ale czy wtedy nie chciałabym być jak rodzina królewska? Oni marzyli, by nie wyróżniać się z tłumu, a normalni chcieli być klasą uprzywilejowaną.
Trawa u sąsiada zawsze jest bardziej zielona.
– Marianno wstawaj! – matka potrząsnęła moim ramieniem.
– Nie śpię. – powiedziałam głośniej, niż zamierzałam.
– To czemu się jeszcze nie wykąpałaś?
– Ponieważ do osiemnastej jest jeszcze bardzo dużo czasu! – odpysknęłam.
– Z takim nastawieniem moja panno daleko nie zajdziesz! – zganiła mnie.
Zerknęłam na telefon. Było przed ósmą rano. Ja pierdolę całe dziesięć godzin! Już brakowało mi cierpliwości, a co dopiero będzie dalej!
– Mamo do diabła! – zawołałam, zrywając się do pozycji siedzącej – Nie ma nawet ósmej rano!
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– Czy ty w ogóle spałaś?! Masz wory pod oczami!
Usiłowałam zachować spokój, ale byłam coraz bliżej wybuchu!
– Tak, nie spałam! – przyznałam, cedząc słowa – I chcę zostać sama.
– Słucham?! – uniosła brwi, otwierając szeroko oczy w szoku.
– Chcę zostać sama! – powtórzyłam głośniej – Sztab dręczycieli przybywa o dwunastej, tak?! To do dwunastej daj mi spokój!! Wszyscy dajcie mi święty spokój! – krzyknęłam.
Położyłam się z powrotem i zakryłam kołdrą, wpatrując w wierzchołki drzew za oknem. Usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i odetchnęłam z ulgą.
Powinnam się cieszyć, być radosna. W końcu każda dziewczynka marzy o swoim ślubie. O dniu jedynym w swoim rodzaju. Planuje go przez lata. Ma w głowie wizję najpiękniejszego dnia w swoim życiu.
Powinnam być podekscytowana! Kipieć entuzjazmem.
Powinnam...
A ja nie czułam nic. Totalną pustkę.
Adam POV
W jadalni byliśmy tylko my dwaj i wuj. Ciotka zeszła z góry z ewidentnym niezadowoleniem na twarzy. Do tego była sama. Zły znak, że Marianna nadal nie zeszła. Skierowała się prosto do siedzącego obok Patricka i scenicznym, szeptem poprosiła o chwilę rozmowy po śniadaniu. Udawałem, że nie słyszę.
– Jesteśmy tu niemal sami. O co chodzi? – spytał.
– Marianna.
– I co z Marianną? – poprosiłem uściślenie.
– Musicie z nią porozmawiać! – powiedziała ze zgrozą – Jeszcze gotowa nie iść na ślub albo powiedzieć przed ołtarzem: nie.
Trzeba ciotce Angelinie oddać, że doskonale znała córkę. Oba scenariusze były prawdopodobne.
– Czy jest coś, co mogło zaniepokoić ją na tyle, żeby tak zrobiła? – spytał Patrick spokojnie.
Po gorącym rumieńcu, który zabarwił jej policzki i szyję wnosiłem, że zrobiła wczoraj coś, co wkurwiło pannę młodą. Widziałem to już wieczorem, ale zignorowałem, zrzucając na karb dzisiejszej uroczystości. Najwidoczniej się myliłem.
– O co tym razem poszło?
Wyraźnie się wahała.
– Rozmawiałam wczoraj z Dawn...
– I jakich kłamstw nakładła moja matka do głowy Mariannie za twoim pośrednictwem? – doszedł mnie zniecierpliwiony głos Giovanniego. Zerknąłem w bok. Był wyraźnie zirytowany. Musiał widzieć, to co się tu działo w jadalni, w drodze na górę. Przepocona koszulka przyklejała się do jego ciała, a włosy były zmierzwione od ciągłego zaczesywania ich do góry.
Ciotka zamilkła wyglądając teraz, jak łania złapana nocą w światłe reflektorów. Rumieniec i wszelkie kolory odpłynęły z przystojnej twarzy.
– To nic takiego. – wyszeptała.
– Usiłujecie obie, wmówić mojej żonie, że nadal mam kochankę! – warknął, robiąc krok przez próg.
Ciotka złapała się dłonią za gardło. Cofnęła się, aby być dalej od Giovanniego.
– Ja tylko...
– Nie życzę sobie wchodzenia z butami w moje życie prywatne.
– Ale to nie ja zaczęłam tę rozmowę... – usiłowała się bronić – Ja tylko powtórzyłam...
– Powtórzyłaś plotki, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości! – ryknął na nią. Wuj nie zrobił nic, żeby go powstrzymać. Kurwa, nie pozwoliłbym nikomu podnosić głosu na moją kobietę. Nie ważne czy szef szefów, czy pomocnik diabła. Moje jest moje. – Nic dziwnego, że Marianna nie dość, że nie spała w nocy, ponieważ jej namąciłyście w głowie, to jeszcze pewnie rozważa, czy w ogóle chce powiedzieć dzisiaj: tak!
– Marianna zrobi to czego się od niej oczekuje. – zapewnił wuj.
Płonące spojrzenie Giovanniego przeniosło się na niego. Pokręciłem z rozczarowaniem głową na słowa wuja. Były niepotrzebne. I pewnie wkurwiły wszystkich poza nim samym.
– Marianna ma wybór! – odparł mu twardo Patrick.
– Nie ma! – zaprzeczył – Kontrakt jest podpisany!
– I jak dokładnie zamierzasz mnie powstrzymać, żebym nie zabrał Marianny na Baleary?! – rzucił mu wyzwanie. Brwi Armanda podniosły się do góry, ale nie odezwał się słowem. – Ja jestem wykonawcą umowy i gwarantem!
Podniosłem się i stanąłem przed Giovannim. Zmrużyłem lekko oczy. Wycofał się i zaczął wchodzić po schodach, zostawiając Patricka, żeby zajął się wujem.
– Powiedziałem Ci, jak to się skończy. – przypomniałem mu swoje ostrzeżenie.
– Jedno popołudnie, kurwa, i zjebali to co budowałem przez pięć dni! – warknął pod nosem.
– Porozmawiam z nią, ale to nie ja muszę ją przekonać.
– Dokąd ją zabierzesz? – otarł czoło skrajem koszulki, kiedy zatrzymaliśmy się na podeście schodów.
– Na lotnisko.
– Daj mi godzinę. – poprosił.
– Wiesz, gdzie nas znaleźć.
Sięgnąłem po telefon, żeby dać znać reszcie, że spotykamy się przy samolocie. Napisałem do Aidena, żeby maszyna była na stand–by, gdyby jednak do żadnego ślubu miało nie dojść.
Marianna POV
Włożyłam słuchawki i puściłam playlistę, której słuchałam dziesiątki razy w nocy. Whitney Houston znów śpiewała: I have nothing. Parę piosenek później przeniosłam się do wykuszu okna. To była kwestia czasu, kiedy ktoś znów tu przylezie mnie dręczyć. Spodziewałam się nawet Patricka, o ile matka go przydybie na śniadaniu.
Muzyka była w słuchawkach tak głośna, że nie słyszałam ani pukania, ani dźwięku otwieranych drzwi. Charlie Puth pytał: How long it's going on! Odwróciłam się gwałtownie w stronę ruchu, który zarejestrowałam kątem oka. Była chroniona niczym prezydent, a jednak zlękłam się. Niemal odetchnęłam z ulgą: Adam.
Ściągnął mi słuchawki z głowy. Zatrzymałam muzykę.
– Ubieraj się, wychodzimy! – rozkazał.
Oparłam głowę o chłodną szybę.
– Nie piłam jeszcze nawet kawy. – zaprotestowałam, przymykając oczy.
– Usiłujesz mnie przekonać, że po kawie zmieniasz się w człowieka? – uniósł brew do góry, szydząc ze mnie – W bajki też mam wierzyć?
– Ja wierzę w bajki! – odparłam zmęczonym głosem – W końcu każdego ranka piję napój z magicznych ziaren kawy i on przywraca mnie do życia i pozwala nie zabijać tak często!
– WD–40, żeby ci organizm dobrze pracował? – kpił – Nie jesteś na to za młoda?
Spojrzałam na niego spod oka, wydymając wargi.
– Odezwał się starzec, który niczym Jezus, codziennie zmartwychwstaje.
– Uważaj panienko. – ostrzegł z prztykając w mój nos – Ubieraj się. Wychodzimy.
– Nie mogę! – jęknęłam teatralnie – Sztab dręczycieli, którzy będą mnie przygotowywać na wieczór...
– Ubieraj się. – powtórzył autorytatywnie, zabierając mi z rąk telefon i słuchawki.
Nałożyłam pierwsze dżinsy, jakie znalazłam i sweter. Rozczesałam włosy, ale nic z nimi nie zrobiłam, dochodząc do wniosku, że najwyżej będę straszyć. Buty miałam w ręku. Zeszliśmy tylnymi schodami. Adam trzymał obie nasze kurtki. Wyszliśmy do ogrodu a z niego furtką w tylnym murze na ulicę. Czarny SUV stał zaparkowany parę metrów dalej. Otworzył mi tylne drzwi.
– Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz.
Wsunęłam się na siedzenie.
– Nie mogę tak zniknąć. Matka dostanie szału.
– Właśnie znikasz.
Oparłam głowę o chłodną szybę.
– Adam, wszystko w porządku. – usiłowałam go przekonywać – Po prostu mam mętlik w głowie. Przejdzie mi.
Przymknęłam oczy. Otworzyłam je, kiedy zatrzymaliśmy się, a silnik został zgaszony. Trzasnęły drzwi. Potem znów się otworzyły. Rozejrzałam się. Byliśmy na lotnisku. Patrick stał przy schodkach do swojego prywatnego samoloty. Obok niego był Darius i Marco.
Co jest u diabła?
Wysiadłam i podeszłam do nich bliżej. Skuliłam się, czując przejmujący wiatr.
– O co chodzi? – spytałam, patrząc na nich – Co znów nagadała wam moja matka?
Patrick bez słowa mnie przytulił. Objęłam go automatycznie. Pachniał miło, ale nie tak upojnie jak Giovanni. Poczułam spokój.
– Nie żartowałem Marianno. – powiedział stanowczo – Od wczoraj nie jesteś sobą. Nie spałaś w nocy, chyba że uważasz, że jestem głuchy i nie słyszałem, jak wędrujesz po pokoju. Potem na dół. Po ogrodzie i tak w kółko.
– Ale przynajmniej po nieprzespanej nocy nadal wyglądasz jak nowo narodzony bóg! – zażartowałam. Powinien się roześmiać, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie usłyszałam nawet jednego parsknięcia. – To nic, to po prostu... – podniosłam głowę do góry. Bez butów na obcasie byłam sporo niższa i musiałam zadzierać głowę. Był zaniepokojony. A to było dla Patricka coś nowego. Jego opanowanie i zdolność ukrywania emocji było legendarne. Ojciec zawsze mi powtarzał, że gorszą bryłą lodu był tylko Giovanni i Massimo Ferro. – Nie potrzebujemy wojny.
– W dupie mam wojnę! – odparł Patrick pewnie – Nie będziesz, kurwa, ofiarą złożoną w imię pokoju.
– Na ofiarę potrzebujesz dziewicę wrzucić do wulkanu. – kolejna próba rzucenia lekkiego żartu. I znów nic. – A ze mnie żadna dziewica.
– Marianna, serio. – w oczach Patricka widziałam tylko pewność i przekonanie o własnej słuszności – Chuj mnie obchodzi, że poniesiemy konsekwencje.
Boże, jak ja go kochałam za te słowa!
– Ile razy będziesz mnie ratował?
– Ile będę musiał! – zapewnił solennie.
Widziałam auta, które zaczęły się do nas zbliżać. Dwa SUV zatrzymały się w sporej odległości, ale Maserati zaparkowało obok SUV'a, którym przyjechaliśmy. Giovanni wyłonił się zza kierownicy. Nienagannie ubrany w ciemny płaszcz. O dziwo miał na sobie dżinsy. Pierwsze co zrobił, gdy do nas podszedł, to nałożył mi kaptur na głowę.
– Przeziębisz się.
Nie wyglądało na to, żeby był wściekły. Pozwolił mi zajrzeć w swoje oczy. Był nadzwyczaj opanowany, jakby miał to wszystko pod kontrolą i poukładane. Jakby wiedział, co się stanie i pogodził się z myślą, że mogłabym wsiąść do samolotu i zniknąć. Kiedy on był uosobieniem spokoju, ja była rozdarta między chęcią, by uciekać a własnymi uczuciami.
– Jedno albo drugie Marianna. – powiedział Patrick, dając mi wybór.
– Zawsze mogę go po prostu odjebać. – zaproponował Adam.
Zaśmiałam się histerycznie, bo dokładnie tak dla mnie to zabrzmiało. Giovanni zerknął na Adama mrocznie, ale wrócił do mnie spojrzeniem.
– Dam ci to, czego chcesz. – oznajmił – Masz czterech świadków.
– Pięciu. – krzyknął Alessi ze schodów.
– To, co ci powiedziała matka, nie jest prawdą. – Patrick nadal mnie do siebie przytulał – Sprawa z Beatrice Montenegro jest zakończona. I jeśli kiedykolwiek przyłapiesz mnie z kochanką, masz solenne prawo ją zabić. – aż się zachłysnęłam powietrzem, słysząc to.
– Nie musisz sobie brudzić rączek słonko. Zrobię to za ciebie. – doszedł mnie głos Alessiego z tyłu.
– Jakąkolwiek czy tą konkretną? – dociekałam.
Giovanni parsknął, a reszta zaśmiała się pod nosem.
– Jakąkolwiek! – zapewnił – Zanim wyruszysz, żeby zostawić za sobą ścieżkę ciał, musisz mieć dowody. Nie pomówienia zazdrosnej czy odrzuconej kobiety, ale dowody.
– Spoko księżniczko – zapewnił Adam – zatrudnię ci detektywa.
Giovanni powiódł mrocznym spojrzeniem, po mężczyznach stojących za mną.
– Nie zamierzacie mi tego ułatwiać?
– Tylko utrudniać. – odezwał się, stojący do tej pory cicho Darius – Jest pięć do jednego.
– Sześć. – wskazał na mnie placem.
– Sześć to będzie z Aidenem
Giovanni wyciągnął w moją stronę rękę.
– Marianno, czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – jego głos był nadzwyczaj poważny, a w oczach miał spokój.
I po co to wszystko jeśli tak naprawdę nie mam wyboru?
– To nie jest moja decyzja. – powiedziałam, mrugając, aby odpędzić łzy.
– Tym razem masz szanse powiedzieć: nie. I ja uszanuję twoją decyzję. – zapewnił – Nawet zapewnię twoich rodziców, że podjąłem decyzję, że utrzymamy ten sojusz w inny sposób. Wezmę całkowitą winę na siebie bez reperkusji.
Czym dłużej mówił, tym bardziej czułam się jak niewdzięczna suka. Ile kobiet, które znam, potraktowano by w ten sposób? Postawiono na równi z głową rodziny? Byłyśmy co najwyżej mięsem armatnim. Zabezpieczeniem niematerialnym sojuszy i układów.
Przedmiotami.
Niestety prawda była też taka, że mogłam mieć dziesięć pozytywnych argumentów, żeby za niego wyjść, ale trafi się jeden i cały plan w gruzach. Podobnie jak z niezadowolonym klientem, który o swoim niezadowoleniu powie dziesięciu innym osobom, ale z tego, że jest zadowolony maksymalnie trzem.
– Nie chcę, żebyś się czuła jak w klatce, ani jak oddawane zwierzątko na smyczy. – dodał – Chcę mieć żonę, która będzie się dobrze czuła ze mną jako mężem. Nie chcę mieć więźnia ani zakładnika. Mimo że Patrick traktuje swoich lepiej, niż mieliby w domu to nadal zakładnicy.
Plusy i minusy!
Giovanni pozwolił mi zabić tego chuja w magazynie. Nie wtrącił się do rozmowy przy stole tego samego wieczoru, dał mi swobodę i przyklasnął moim słowom. Lanie, które otrzymałabym od ojca za numer z Beatrice w kiblu, także nie miało miejsca. To samo z Eduardo i nożem. Prowadził ze mną negocjacje jak z dorosłym, doświadczonym partnerem!
Wpatrywałam się w niego, mrugając wściekle, żeby się nie rozpłakać. Wyciągnął do mnie dłoń.
– Możesz zdjąć z palca pierścionek i go oddać – zaszokowana spojrzałam na swoją dłoń, błyskotka nadal tam tkwiła. Przyzwyczaiłam się do jej obecności i teraz już nawet nie zauważałam. – albo podać mi rękę i zostać moją żoną.
Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.
Teraz albo nigdy! Teraz albo nigdy!
Plusy i minusy!
Seks był zajebisty! A to jak mówiła kochanka ojca, nigdy nie jest gwarantowane! Tylko że to nie seks mnie kręcił najbardziej a jego umysł. Najbardziej podniecająca część Giovanniego.
Zrobiłam nieśmiały krok w bok i Patrick mnie puścił. Stałam teraz pomiędzy nim a Adamem, mając z tyłu Dariusa, Alessiego i Marco. Zaczęłam okręcać pierścionek na palcu. Spiął się i jeśli miałam rację, to chyba przez chwilę nie oddychał.
– No to mamy... – zaczął Patrick grobowym tonem.
– Wesele, na które nie możemy się spóźnić. – wpadłam mu w słowo. Włożyłam swoją dłoń w dłoń Giovanniego.
– Alleluja, kurwa, bo już myślałem, że sobie jaja odmrożę. – doszły mnie słowa Alesseigo.
– Ale najpierw żądam kawy! – oznajmiłam jak rozkapryszony dzieciak.
– Cokolwiek sobie życzysz. – odparł całując mnie w czoło i prowadząc do samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro