Marianna part - 25
Marianna
Poranek przywitał mnie zimnym i pustym miejscem po tej stronie łóżka, na której sypiał Giovanni. Westchnęłam z rozczarowaniem, przeczesując palcami splątane włosy, przypominając sobie ostatnią logiczną myśl z wczoraj – nierealne! Powinnam wstać i zejść do siłowni na codzienną dawkę ćwiczeń, ale odwróciłam się tylko na drugi bok, przymykając oczy.
Dźwięk otwierania drzwi przykuł moją uwagę. Małżonek z dwoma termicznymi kubkami w rękach wparował do pokoju, zamykając stopą drzwi.
– Pomyślałem, że skoro odpuszczasz poranną rutynę, równie dobrze możemy poranek przywitać kawą w łóżku.
– Myślałam, że pracujesz – podniosłam się nieco, układając poduszki za plecami.
– Nie dzisiaj.
Spojrzałam na niego z konsternacją.
– Do pierwszego telefonu.
– Więcej wiary kobieto.
Uśmiechnęłam się kpiąco.
– A pamiętasz, że jesteśmy małżeństwem sześć lat i przez te lata zdążyłam cię już dobrze poznać?
Przyjęłam kubek termiczny z rąk męża.
– Wzajemnie, kochanie.
Przeszedł nade mną i wsunął się pod przykrycia, przytulając do swojego boku.
– Paolo mnie sprzedał? – dywagowałam
– Stwierdził, że chętnie by spędził dzień z własną żoną.
– Zdrajca – szepnęłam.
Upiłam łyk kawy, wtulając się w bok męża. Trzeba było brać garściami, co dawał, zwłaszcza że w ostatnim czasie były to raczej ochłapy z pańskiego stołu, niż świętowanie na całego.
– Od jak dawna to trwa? – spytał łagodnie, miękkim ruchem gładząc mnie po nagim ramieniu.
– Trochę – przyznałam wymijająco.
– Mari – podniósł mój podbródek palcem, żeby zajrzeć w oczy. – Ile to trwa?
– Parę miesięcy.
– Mów dalej – zachęcił.
– Nie ma nic dalej – skłamałam.
– Napij się tej kawy, bo wygląda na to, że bez niej nie jesteś w stanie szczerze porozmawiać.
– Nieprawda – mruknęłam.
– To jaka jest prawda?
– To tylko parę negatywnych testów. Nic czym trzeba się przejmować.
Wywróciłam oczami, chcąc zbagatelizować całą sytuację, chociaż żołądek zaciskał mi się z żalu.
– To parę miesięcy Marianna.
Otworzyłam usta i je zamknęłam, bo nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Natomiast łzy chętnie zakuły mnie pod powiekami. Nerwowo poruszyłam stopą.
– Co się dzieje, skarbie?
Milczałam przez kilka oddechów, walcząc sama ze sobą w głowie.
– Nie wychodzi mi...
– Nam – wpadł mi w słowo. – Nam Mari, nie tobie. Jesteśmy w tym razem i bez jednego z nas, temu drugiemu się nie uda.
– Możesz sobie zrobić gromadkę dzieci z innymi kobietami.
– Jak bardzo chcesz mnie w tym wieku zrobić casanovą, tak większość kobiet po prostu się mnie boi i schodzi z drogi. To może mieć związek z tym, jak pozbyłaś się parę lat temu niechcianych awansów byłej kochanki i jej samej. – Pocałował mnie w skroń. – Żadna nie ma odwagi wejść ci w paradę.
– A maleńkim drukiem dopisano – nie dotyczy burdeli.
Przytulił moją głowę do swojego ramienia, czułym gestem.
– Po co mam chodzić do burdelu, skoro w domu czeka piękna żona? I nie zbyjesz mnie takim gadaniem. Problem z zajściem w ciążę, może być równie dobrze po mojej stronie, zwłaszcza że nie jestem najmłodszy, ale znów nie czuję się jak starzec nad grobem. – Uniósł palcem mój podbródek. – Dlaczego od razu zakładasz, że to twoja wina?
Nie miałam żadnej dobrej odpowiedzi na to pytanie poza tym, że jestem głupia. Może miał rację i zagalopowałam się w stereotypach, że to kobieta jest problemem, kiedy idzie do zajścia w ciążę, ponieważ tak wiele zależy od jej ciała, hormonów, fazy cyklu, endometrium, genetyki a facet tylko dostarcza jeden plemnik. Waga argumentów tak jakby przechylała się na stronę kobiety a nie mężczyzny.
– Co powiedziała ginekolog?
– Że nie widzi przeciwwskazań.
– Więc czym się stresujesz?
– Że mi się nie udaje! – wyrzuciłam z siebie z frustracją.
– Mari – westchnął. – Brzmi to tak, że dziecko nie chce się pojawić w wyznaczonym przez ciebie czasie, bo tak to sobie wymyśliłaś.
– Minął ponad rok od wyjęcia spirali! – Podniosłam się, unosząc się na łokciu i patrząc na niego gniewnie. – Rok, Giovanni! – Piekliłam się. – Hormony są w porządku, organizm jest w porządku, wszystkie badania są idealne! Dwa razy kochaliśmy się perfekcyjnie w dniach płodnych i nadal NIC!
Jego spokojne spojrzenie było nadmiar irytujące, jakby go to nic nie obchodziło, czy zajdę w ciążę, czy nie. A dla mnie to było ważne.
– W tej rozmowie nie wygrywa ten, kto będzie krzyczał najgłośniej.
Usiadłam prosto, a potem objęłam kolana ramionami, wyswobadzając się z jego ramion.
– Co jeszcze powiedziała ginekolog?
Gorąca dłoń opadła na moje plecy i przesuwała się leniwie po kręgosłupie.
– Chce powtórzyć badania hormonów i wykonać monitoring cyklu.
Położyłam głowę na kolanach.
– A co cię naprawdę zdenerwowało na tej wizycie?
Potarłam policzkiem po miękkiej satynie, oplatającej kolana.
– Sugestia, że powinnam sobie odpuścić oraz... – Przełknęłam ciężko. – że może, moja podświadomość uważa, że to zły czas... – Oblizałam usta przed dokończeniem. – I...
– Zły facet? – dokończył za mnie.
Poderwałam głowę do góry, przekręcając się cały ciałem do Giovanniego. Usiadłam na piętach, żeby nie było, że przed nim klęczę.
– Ale tak nie jest! – zaprzeczyłam gwałtownie, nerwowym gestem przeczesując włosy. – Nie przechodzimy kryzysu jak inni po siedmiu latach małżeństwa. W końcu nie jesteśmy parą przeciętnych, bogatych ludzi w Chicago. Nie zdradzam cię z ogrodnikiem, a ty nie sypiasz z asystentką kasyna.
Uniósł brew do góry, a potem uśmiechnął się, sięgając po swój kubek. Mając okres, zdarzało się, że hormony robiły mi w głowie zamieszanie. Brak zaprzeczenia sprawił, że rozchyliłam usta, a do oczu napłynęły mi łzy, których nie powinien zobaczyć.
Kurwa! Kiedy zrobiłam się płaczliwym stworzeniem. Powinnam mu wydłubać serce łyżeczką do herbaty, a zamiast tego chciałam poszukać chusteczki.
Zerwałam się z pościeli, tracąc równowagę i epicko lądując na tyłku na podłodze. Zebrałam się w sobie i prawie udało mi się dotrzeć do łazienki, gdy ramię Giovanniego zamknęło się na mojej talii, osadzając w miejscu. Drugim zablokował mi ramiona pod piersiami.
– Ach, skarbie – wyszeptał mi do ucha. – Te hormony w czasie okresu cię wykończą. Nie sypiam z Simone i nie potrzebuję żadnej innej kobiety poza tobą.
Przesunął nosem po ramieniu w stronę ucha, a ciało stanęło w gotowości i oczekiwaniu na przyjemność. Przez większość poranka udowadniał mi dotykiem i pocałunkami, jak bardzo wielbił moje ciało. Roztapiałam się pod miłosnymi ukąszeniami i drżałam rozpalona namiętnością. Powrót ze szczytu, gdzie podążyliśmy razem, zabrał mi sporo czasu, ale Giovanni zadbał, żebym miała jeden z tych jego mega orgazmów, które odbierają ci zdolność myślenia i sprowadzają na drabinie ewolucji do roli pantofelka.
– Uwielbiam, patrzeć jak dochodzisz. – Miękkie, nasycone namiętnością słowa męża sprawiły, że oblizałam usta. Spoczywałam w opiekuńczych ramionach, całkowicie zaspokojona. – Twoje ciało wygina się seksownie, zastygając w miejscu w oczekiwaniu na przyjemność. – Podniosłam na niego, jeszcze nieco nieprzytomne spojrzenie. – Jesteś jak magia.
Odgarnął niesforne pasemka za moje ucho, a potem obdarzył powolnym zmysłowym pocałunkiem.
– Spocona, z rozczochranymi włosami, zaczerwieniona i niezdolna to logicznych myśli?
– Piękna! I najważniejsze w tym wszystkim jest to, że to ja doprowadziłem cię do takiego stanu.
Wpatrywałam się w niego z czułością.
– Nigdy nie przestanę cię kochać – oświadczyłam z pewnością.
– Ja ciebie też! – zapewnił. – Bez względu na to czy dorobimy się gromadki dzieci, jednego, czy żadnego, ty będziesz najważniejszą osobą w moim życiu.
Pukanie do drzwi sypialni przeszkodziło nam w dalszych wyznaniach. Giovanni podniósł się sprawnie i naciągnął spodnie. Przykryłam się, ale wystarczyło spojrzeć na zaczerwienioną twarz i ślady zadrapań brodą, żeby domyślić się, co robiliśmy, mimo że pokój był świetnie wygłuszony.
– Silvio przyjechał – oznajmił Martin. – I nie może się dodzwonić.
Po takich seksualnych doznaniach mogłam tylko sobie westchnąć, bo na więcej siły nie starczyło. Giovanni skinął mu tylko głową.
– Ależ ten dzień przeleciał – mruknęłam z udawaną radością, na co pogroził mi palcem, sięgając po telefon. – Normalnie czas pędzi jak szalony!
– Musiało się coś stać, mam osiem nieodebranych połączeń – rzucił aparat z powrotem na stolik.
Przeciągnęłam się, a dwa wzgórki piersi wyłoniły spod przykrycia. Klęknął na pościeli i ucałował najpierw jeden a następnie drugi.
– Zajmę się tym zaraz po tym, jak wezmę cię pod prysznic.
– Czy pod prysznicem?
Przesunęłam paznokciami po mięśniach na jego piersi. Złapał mnie za dłoń i pocałował nadgarstek, nim dotarłam do najbardziej fascynującej, anatomicznej części ciała męża.
– Wstawaj! – rozkazał z namiętnym błyskiem w oku.
Pod prysznicem jak zawsze oparł się ramionami na chłodnych kafelkach i puścił wodę. Lodowaty strumień spłynął mu po głowie i plecach. Ten krótki moment zawsze upewniał mnie w tym, że król chroni królową, nawet jeśli sytuacja wymusi na nim zrobienie tego swoim ciałem.
– Kocham cię – szepnęłam, całując jego pierś.
Uniósł arogancko brew.
– Bo nie pozwalam, żeby dosięgła cię zimna woda?
– To też – zaśmiałam się.
– Złośnica!
– Ale mnie kochasz – droczyłam się. – Wiesz, skąd ja wiem, że mnie kochasz? Poza tym, że od czasu do czasu mi to mówisz.
– Prosisz się o lanie? – wyregulował temperaturę, żeby nam obojgu pasowała.
– Może troszkę. – Zatrzepotałam rzęsami. – Wiem to, ponieważ nawet w małych rzeczach mnie chronisz.
– I nigdy nie przestanę – zapewnił, wręczając żel pod prysznic i gąbkę. – Ten tron nie ma sensu bez ciebie, więc pamiętaj, że zrównam to miasto z ziemią, zostawiając w popiołach i zgliszczach, jeśli coś ci się stanie.
Przymrużyłam oczy, odstawiając butelkę na półkę.
– Uwielbiam kiedy jesteś romantyczny.
Przygryzłam wargę, a on jednym płynnym ruchem odwrócił mnie tyłem do siebie. Pochylił się do mojego ucha, stawiając jedną z moich nóg na niewielkim murku.
– A jeszcze bardziej, gdy wychodzi ze mnie dzikus.
Wypięłam tyłek w oczekiwaniu na brutalne wtargnięcie do środka.
– Wiesz, że nie mamy czasu? – przypomniałam mu, niecierpliwie ocierając się pośladkami o twardy wzwód. Więcej zachęty nie potrzebował.
Silvio czekał na nas w salonie z kubkiem kawy w dłoni, czując się jak u siebie w domu. Uśmiechnął się na widok rumieńców i mokrych włosów.
– Wiem, miałem cię nie niepokoić, ale... – rozłożył ręce.
– Byle szybko – rozkazał Giovanni.
Po minie wnosiłam, że nie skończy się to zbyt szybko.
– Zadzwonię do Kali. – Starałam się, żeby mój głos nie był pełen rozczarowania z powodu niedotrzymanej obietnicy. – Miałyśmy się spotkać wczoraj, ale nie miałam nastroju. Dam wam ze trzy godziny, ale potem jesteś znów cały mój! – zażądałam.
Zanim odeszłam, Giovanni obdarzył mnie gorącym pocałunkiem.
– Wynagrodzę ci to – obiecał, a ja przewróciłam oczami. – Daj znać, gdzie będziesz – poprosił.
Szwagierka była niezwykle chętna, żeby się spotkać, więc jedyne co mi zostało, to odnaleźć zastępczego ochroniarza, Martina. Siedział w kuchni, racząc się ciasteczkami i kawą. Wzięłam ich kilka na drogę a w drugą rękę brioszkę, którą uwielbiałam spod ręki naszej gosposi.
– Umówiłam się z Kali, podrzucisz mnie do sanktuarium?
Droga zajęła nam niemal godzinę, więc na miejsce dotarłam nieco zirytowana, a do tego zaparkowaliśmy z tyłu, ponieważ nie było miejsc na głównym parkingu. Kali siedziała w naszym ulubionym miejscu, mając na twarzy minę pobłażliwej matki, która jednym uchem słucha czegoś, a drugim wypuszcza bez zapamiętywania. Wyglądało jednak po stopie tupiącej na dywaniku, że cierpliwość anielskiej rodzicielki jest na wykończeniu. Położyła palec na ustach, żebym milczała, a potem kciukiem wskazała za siebie. Wyjrzałam dyskretnie zza małej ścianki, która miała zapewnić nam nieco prywatności.
– ...to strasznie głupie!
Ciekawe co?
Kali pokręciła głową z dezaprobatą, widząc moje zmarszczone czoło. Opadłam na fotel obok niej.
– Mężczyzna potrzebuje dziedziców. I to w licznie mnogiej! – Młody, damski głos przepełniało poczucie o własnej nieomylności. – Kto to widział, żeby żona szefa nie potrafiła mu urodzić dziecka przez tyle lat?
Przewróciłam oczami i ziewnęłam.
– Może mają inne priorytety – odezwała się inna kobieta, ale brzmiała równie młodo.
– Ale Calabria ma trzech synów! – perorowała ta pierwsza. – Można? Można. Myślicie, że z nią jest coś nie tak? Przecież nie wygląda aż tak staro!
Zerknęłam na swoje dżinsy i bluzkę, robiąc śmieszną minę i dziubek z ust. Zatrzepotałam rzęsami, a Kali niemal dusiła się ze śmiechu, przyciskając dłoń do ust, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Klara! Ile ona ma lat?
Klara? Klara? Kurczę znów mi to nic nie mówiło! Tazzi odczytałam z warg Kali. Olśniło mnie. No jasne. Maurizio Tazzi i Julie. No tak! Klara kończyła w tym roku osiemnaście lat.
– Dwadzieścia cztery.
– To najlepsze lata na urodzenie zdrowego dziecka ma już za nią!
Czy ja stałam nad grobem?
Zajrzałam sobie w dekolt. Nie, cycki nadal pięknie stały tam, gdzie powinny.
– Wiesz, że mówisz o żonie szefa i właścicielce tego miejsca? – doszedł nas czwarty głos, przypominający piskliwe ujadanie Beatrice!
– Ale czasy i okoliczności mogą się zmienić! – Te słowa podniosły mi włoski na karku. – Ja! – podkreśliła wyniośle liderka tej rozmowy. – Zrobiłabym lepszą robotę jako żona szefa szefów.
– Jakby ktoś miał ci dać tron na szczycie szklanej góry – sarknęła ta z piskliwym głosem.
– Uważaj, żebyś się nie pomyliła Laurel! – pouczyła ją arogancko dziewczyna.
– Czy wiesz, co ona zrobiła, będąc w twoim wieku?
– To jakieś wyssane z palca plotki! Przecież nikt nie widział, jak to zrobiła, tak? – spytała napastliwie.
– Mój ojciec był na tej kolacji – padły ciche słowa.
– Daj spokój Rina! Twój ojciec powiedziałby wszystko, żeby się przypodobać szefowi szefów i że nie wspomnę, że...
– Masz dość? – zapytała cicho Kali, odwracając moją uwagę od rozmowy.
– W sumie posłuchałabym dalej, ale potrzebuję kawy.
Podniosłam się i z uśmiechem wyłoniłam z naszej małej enklawy.
– ...bo ja uważam, że...
Klara zauważyła mnie pierwsza i poklepała swoją rozmówczynię po ramieniu, wskazując do tyłu na niespodziewanego gościa. Te trzy nieco inteligentniejsze wpatrywały się we nie z szokiem i strachem. Ich liderka z oburzeniem, że ktoś pozwala sobie im przerwać. Przynajmniej do momentu, kiedy nie rozpoznała, kim byłam, wtedy zmieszała się nieco, ale hardo uniosła podbródek, odrobinę mi ty imponując.
– Teraz, kiedy mam już waszą niepodzielną uwagę, pragnę zauważyć, że jedyną kobietą, której potrzebuje Giovanni to ja. – Wskazałam na siebie. – Zwana też jego żoną! – Spojrzałam na prowodyrkę tego zgromadzenia. – Jak się nazywasz?
Brunetka spojrzała na mnie butnie.
– Tarina!
– A ojciec się do ciebie przyznał i dał ci jakieś nazwisko, czy matka nadal żyje we wstydzie i grzechu jednonocnej przygody i zawsze prosi, żebyś nie podawała żadnego?
Pełne oburzenia ciemne oczy wbijały wirtualne sztyletu w moje serce.
– Gianni.
Zerknęłam na jej lewą dłoń.
– Przypomnij mi, z kim jesteś zaręczona?
Uniosła wyżej podbródek.
Ach, więc nie do końca pasuje ci ten mariaż, ale nic nie możesz zrobić.
– Wchodzę do rodziny Verdi.
– Doprecyzuj, proszę, ponieważ to przynajmniej trzech mężczyzn, których żoną możesz zostać.
Teraz już wyglądała na obudzoną.
– Robert!
– Nieźle, ale z tego co usłyszałam, to mierzysz wyżej. Problem jednak ze wspinaniem się po tej drabinie jest następujący. Ci wyżej postawieni mają już żony i nie potrzebują kochanek lub utrzymanek. Ale jeśli chcesz, to zostało paru pięćdziesięciolatków wciąż zdolnych spłodzić syna z gorącą osiemnastką, chociaż jak dla mnie to niemal pedofilia. – Pozwoliłam, aby maska opadła z mojej twarzy, ukazując bezwzględną sukę, zdolną do wszystkiego. – Co się zaś tyczy mojego męża, dziewczynko, to małżeństwo nie ogranicza się do płodzenia dzieci. Jeśli tak uważasz, to masz spore braki w edukacji. Po drugie zdecydowanie nie miałabyś szans wypracować sobie takiej pozycji w ciągu tygodnia od nałożenia obrączki na palec. – Uniosłam dłoń, prezentując oba klejnoty.
– To było sześć lat temu – upierała się Tarina, zaciskając zęby.
Uśmiechnęłam się, jakbym wspominała coś niezwykle przyjemnego.
– Chętnie znów udowodnię, że nie przeszkadza mi ciepła krew wroga płynąca po palcach.
– Za twoimi plecami szepcze się różne rzeczy... – odważyła się zasugerować.
Mój śmiech był krótki a spojrzenie lodowate.
– Ale nikt nie ma tyle odwagi, by mi to powiedzieć prosto w twarz. Tchórzostwo tworzenia plotek, by stać się popularnym, to naprawdę niezwykle niskie zagranie, niewarte zawracania sobie głowy. I już ostatnia rzecz. – Uniosłam palec do góry. – Zanim komuś zaczniesz obrabiać dupę, upewnij się, że nie ma go w pobliżu, bo nie każdy będzie tak pobłażliwy jak ja. Chyba że jedynym twoim osiągnięciem życiowym ma być ładny napis na nagrobku. Kali chcesz kawę?
– Od ciebie zawsze – zaśmiała się
Dość powiedzieć, że sytuacja śmieszyła nas przez całe popołudnie. Dopiero w drodze do domu zaczęłam ją rozkładać na czynniki pierwsze i niezwykle zainteresowało mnie, kto miał na tyle tupetu, żeby pomyśleć, że nasza rodzina i nazwisko staje się słabe. Poddam tę myśl mężowi, dodając nazwiska wszystkich „konspiratorek" i zobaczę, co się stanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro