Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Marianna part - 23

Jeśli w walentynki nie jesteś zakochany nie przejmuj się, na wszystkich świętych też nie musisz być martwy. 😈


Miłego dnia! 😎🖤


Marianna

Zgodnie ze słowami Giovanniego Alicante zapadł się pod ziemię, ale nawet jeśli miał jakąś skitraną gotówkę, w końcu wypłynie na powierzchnię. Oznaczało to tylko tyle, że powzięte zostały dodatkowe środki bezpieczeństwa w postaci Martina i Paolo podążających za mną jak cienie. Zamiast broni nosiłam mały, ale potężnej mocy paralizator, który pewnie powaliłby konia!

To całe wariactwo nie ominęło też Antonelli, która obecnie pracowała z domu i dostawała szału, że nie może normalnie prowadzić biznesu. W ramach rozładowania emocji zaprosiłam ją na lunch do biura, żebyśmy sobie mogły wspólnie ponarzekać na los.

Nadal nie mieliśmy pełnej obsady w „Sanktuarium", ale większość systemów została uruchomiona i funkcjonowała poprawnie. Dlatego ze zdziwieniem zobaczyłam chaos po przybyciu na miejsce. Okazało się, że Alicante ogłuszył Martina, sterroryzował sprzątaczkę, dostał się do środka i przydybał Antonellę czekającą na mnie w głównej sali. Zamknął się z nią w gabinecie, żądając, abym poszła tam sama, bo inaczej zabije siebie i byłą kochankę.

Cudownie! Tylko tego nam brakowało.

Zawodząca sprzątaczka klęczała obok nieprzytomnego Martina, zalewając się łzami i bezradnie rozkładając ręce. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało, że został postrzelony czy dźgnięty, ponieważ nigdzie nie było krwi. Schyliłam się, aby sprawdzić puls. Słaby, ale stabilny, jakby tylko był nieprzytomny.

– Co mu się stało? – spytałam roztrzęsioną kobietę.

– Paralizator – wydukała.

– Ciekawy pomysł – wymruczałam pod nosem.

– Ten facet z bronią był sam? – Paolo zwrócił na siebie naszą uwagę.

Pokiwała głową, potwierdzając, a on już wisiał na telefonie, żądając od Silvio wsparcia. Sprzątaczka spojrzała na zegar.

– Jak nie pójdzie pani tam za pięć minut, to ją zabije – wyłkała.

Ekstra!

– Nigdzie nie idziesz – padło autorytatywnie z ust Paolo, a potem po prostu odwrócił się plecami, powracając do konwersacji przez telefon. Nie wiem, czy własny mąż ośmieliłby się tak do mnie odezwać! Momentalnie się wkurwiłam tą męską, szowinistyczną dominacją! Czy ja jestem bezradną białogłową?! NIE jestem! Westchnęłam przeciągle, podnosząc się. Dyskretnie wyciągnęłam z torebki paralizator i ustawiłam odpowiednią moc, gdy Paolo chował telefon do kieszeni marynarki.

– Usiądź – poprosiłam, opuszczając rękę wzdłuż boku.

– Po co?

– Żebyś nie upadł – dodałam jak do krnąbrnego dziecka.

– Czemu miałbym upaść? – zmarszczył brwi.

– No jak tam sobie chcesz... – mruknęłam, unosząc dłoń.

Efekt zetknięcia z ciałem nawet przez koszulę był porażający. Usiłowałam utrzymać jego ciało, żeby z impetem nie rąbnął o posadzkę, ale niestety mi się nie udało.

– Mamy tu gdzieś gaz pieprzowy? – spytałam klęczącą w ciszy sprzątaczkę.

Znikąd pomocy!

Wyrzuciłam zawartość własnej torebki na ladę, ale poza perfumami nie było tam nic przydatnego. Weszłam za ladę i sięgnęłam do szafki, w której dziewczyny zostawiały swoje szpargały. Szczęście się do mnie uśmiechnęło, ponieważ wśród kosmetyków znajdował się lakier do włosów. Jak nie ma gazu pieprzowego, może być lakier, który równie skutecznie da po oczach.

W jednej ręce miałam paralizator a w drugiej opakowanie lakieru. Grunt to element zaskoczenia. Będzie się spodziewał broni, a nie paralizatora czy lakieru. Zostawiłam sprzątaczkę z nieprzytomnymi panami i pobiegłam do gabinetu.

Wkroczyłam do środka jak do siebie, chowając ręce za plecy i usiłując się rozeznać w sytuacji. Alicante trzymał na muszce Antonellę, która bezgłośnie łkała w kącie, siedząc na podłodze. Tusz smętnie rozmazał się na policzkach, tworząc czarne zacieki. Ten kretyn natychmiast zwrócił na mnie broń, co nawet było mi na rękę.

– Pokaż ręce – zażądał.

Najpierw zaprezentowałam tę z lakierem.

– Co to za gówno? – Nieopatrznie podszedł bliżej, stwarzając mi okazję do ataku.

– Lakier do włosów? Byłam w toalecie! – Przewróciłam oczami, wskazując dłonią na siebie. – To nie robi się samo! – prychnęłam jak obrażona damulka.

Opuścił nieco rękę, robiąc kolejny krok, by złapać mnie za dłoń, której nie zaprezentowałam. Dokładnie o to mi chodziło.

– Co masz w drugiej? – warknął.

Gdy chwycił nadgarstek, uniosłam dłoń z lakierem i prysnęłam mu po oczach. Efekt był natychmiastowy. Zaczął przeklinać i mimo że się odsunęłam, kretyn pociągnął za spust na ślepo. Odgłos wystrzału z tak bliskiej odległości ogłuszył mnie na długie sekundy, ale nie spowolnił w działaniu. Kopnęłam go w klejnoty rodowe, wytrąciłam broń z palców, a potem przytknęłam mu do krocza paralizator w szczerej nadziei, że zabolało jak sukinsyn. Opadł u moich stóp niczym śnięta ryba.

Prychnęłam głośno, schylając się po pistolet. Wyjęłam magazynek i włożyłam go z powrotem, upewniając się, że nabój jest w komorze. Włożyłabym sobie go za pasek spódnicy, ale bądźmy szczerzy, zrobiłabym sobie krzywdę, bo broń swoje ważyła, a talia akurat w tym ciuszku była dopasowana, że palca nie wciśniesz. Nie miałam też ochoty się poparzyć, bo jednak lufa po wystrzale była gorąca.

Zerknęłam na Antonellę, która chyba coś mówiła, ale nie słyszałam słów. Zareagowałam jednak na ruch od strony drzwi, kierując tam broń. Martin ze zbolałą miną stał w drzwiach, trzymając się za brzuch. Głośno odetchnęłam, opuszczając rękę. Niepewnie zrobił kilka kroków i opadł na podłogę przy wciąż łkającej dziewczynie. Przysiadłam na blacie biurka, odkładając pistolet. Zatkałam uszy w naiwnym przeświadczeniu, że powinno pomóc uporać się z uporczywym dzwonieniem. Objęłam się w pasie, drugą dłonią podpierając podbródek.

– ...ranna.

Jak szybko ucieszyłam się z tego, że w końcu coś słyszę, tak jeszcze szybciej pożałowałam! Zachrypnięty bólem głos Martina wdarł się do głowy.

– Nie wiem, czy jest ranna – rozłożyłam ręce, a potem wskazałam na uszy. – Weź, skuj tego kretyna, zanim odzyska przytomność.

Zignorował te słowa, podchodząc bliżej.

– Jesteś ranna.

– Nie jestem – Zerknęłam na Antonellę. – Nic ci nie zrobił?

– Nie – wychrypiała – ale jesteś ranna.

Paolo pojawił się w drzwiach, poruszając się z trudem. W odróżnieniu od Martina, który wyglądał na zaniepokojonego, on wyglądał na wkurwionego.

– Przynieś apteczkę Martin! – rozkazał Paolo, sięgając do mojego boku, za co dostał po łapach.

– Wypraszam sobie! – zaprotestowałam, czując niewielkie kłucie w biodrze.

– Marianna, jesteś ranna – oświadczył jak nieposłusznemu dziecku.

– Nie jestem! – zaprotestowałam, a ból zaczął się nasilać.

– Jesteś – poparła go Antonella, wskazując na mój bok.

Dopiero zerknęłam tam, gdzie wszyscy patrzyli. Po prawej stronie na wysokości talii znajdowała się już spora plama. Cudownie! Na ulubionej spódnicy z wełny!

– Kurwa! – Kopnęłam nieprzytomnego Alicante. – Lubiłam tę spódnicę!

Wyszłam z pokoju do głównej sali i usiadłam na stołku barowym krzywiąc się. Wyszarpnęłam bluzkę, która zmoczona krwią nie chciała się łatwo odkleić od ciała. Podwinęłam rąbek aż do krawędzi stanika i zdjęłabym ją, gdyby nie Paolo, który złapał mnie za nadgarstek.

– Wystarczy – oświadczył łagodnie. – Nikt z nas nie chce zostać odstrzelony przez Giovanniego.

Przewróciłam oczami, zaciskając wargi, ponieważ ból zrobił się intensywniejszy. Wziął od Martina apteczkę i przeglądał zawartość. Nałożył rękawiczki i delikatnie zaczął zmywać krew z rany. W tym tempie to nas ciemna noc zastanie! A przed nocą to ja miałam nadzieję zafundować temu kurduplowi wymyślne tortury.

– Czy ja ci wyglądam jak laleczka z porcelany? – spytałam z wymówką.

– To rana postrzałowa.

– No i?

– To będzie bolało – tłumaczył jak dziecku.

– Jezu, daj mi cierpliwość – wycedziłam. – Możesz szybciej?

Zacisnęłam wargi, gdy zabrał się do roboty, a ból stał się niemal nieznośny.

– Coś poważnego? – dopytywał Martin.

– Nie, draśnięcie.

– To, co aferę robisz – rzuciłam z pretensją.

– Aferę to ci zrobi mąż! Tylko poczekaj, aż dojedzie, bo utknął gdzieś w korku.

Musiałam się zamknąć, ponieważ zjedzony na szybcika muffinek podjechał mi do gardła, gdy czyścił ranę.

– Mogłaś poczekać! – rzucił z wymówką.

– Nie mogłam.

– Nie chciałaś!

– Nie pozwoliłbyś mi – prychnęłam.

– I miałbym rację! – warknął. – Gdyby coś ci się stało, Giovanni obdarłby mnie ze skóry. Pewnie nadal obedrze.

– Sama zdecydowałam, sama poniosę konsekwencje.

Chyba był naprawdę wkurwiony, bo następne słowa zabolały.

– Naiwność godna osiemnastolatki. Szkoda, że nie rozumiesz, iż każde twoje zachowanie licuje też na mnie. – Zacisnęłam mocno zęby z bólu. – To ja będę musiał wytłumaczyć Giovanniemu, jak to się stało, że jego żona weszła do pomieszczenia, w którym znajdował się uzbrojony napastnik sama i bez broni oraz wsparcia. Więc, jak nie masz ochoty mieć nowego ochroniarza, to pierwszy i ostatni numer, jaki odwalasz Marianna! Inaczej sam zrezygnuję.

W całej okazałości dotarło do mnie jaki kretyński błąd zrobiłam, odrzucając pomoc doświadczonego żołnierza męża. Mogło się też skończyć tak, że napastnik by mnie po prostu zabił. Brawura, która pompowała mi krew w żyłach, opadła, uzmysławiając, co się mogło stać i jakie miałam szczęście. Tym razem. Wstyd za własne zachowanie palił w gardle, gdy wypowiadałam kolejne słowa.

– Źle zrobiłam.

– Za późno – odparł, nie patrząc mi w oczy. – Teraz oboje poniesiemy konsekwencje.

– Przepraszam, Paolo – powiedziałam głośno ze skruchą.

Minutę później pryskał już jakimś specyfikiem, który zasklepiał rany i przyśpieszał gojenie, ale żadne szwy czy inne gówno nie było potrzebne. Chociaż tyle. Na koniec zaaplikował zastrzyk przeciwbólowy.

– Jak nowa!

– Dzięki. – Spojrzałam na Martina tulącego Antonellę. – Zabrałeś tego kmiota z mojego gabinetu?

– Tak, jest w piwnicy.

– Cudownie! Będę u siebie, gdyby ktoś mnie szukał.

Zsunęłam się ze stołka i poczłapałam do gabinetu, zostawiając drzwi otwarte. Z szuflady wyciągnęłam czarną koszulkę, z krótkim rękawem. Nie miałam ochoty siedzieć w poplamionej bluzce, więc zmieniłam na czysty t–shirt. Usiadłam w fotelu, zauważając, że drżą mi ręce. Z dolnej szuflady wyciągnęłam szkocką i szklankę. Wychyliłam jedną porcję, rozsiadając się wygodniej i układając stopy na biurko co z maksymalnym położeniem oparcia, dało mi niemal leżankę.

Przytłumione rozmowy dochodziły z sali głównej, gdy po jakiejś pół godzinie głos męża przebił się przez wszystkie. Paolo zapewne informował go, co się stało. To kwestia sekund, gdy wybuchnie i zacznie ludzi mrozić spojrzeniem i słowami.

– Kto jest ranny?!

To pytanie zadane wściekłym tonem zwiastowało kłopoty. Z niezręcznej ciszy jaka nastała po tych słowach, mogłam sobie wyobrazić, jak wszystkie głowy odwracają się w stronę drzwi do gabinetu. Nie usłyszałam, czy ktoś coś odpowiedział, ale gniewne kroki zbliżały się teraz nieubłaganie, stłumione dywanem w pomieszczeniu.

– Nic mi nie jest! – oświadczyłam, starając się, by głos brzmiał pewnie. – I zanim zaczniesz awanturę, Paolo nie był w stanie mnie powstrzymać, ponieważ ogłuszyłam go paralizatorem.

Zdjęłam nogi z biurka, podnosząc się i wychodząc do męża, na którego twarzy wymalowana była furia. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam, odkąd go znam. Zacisnęłam dłonie w pięści, ale dzielnie stanęłam parę centymetrów od niego. Dopiero wtedy dostrzegłam cały ogrom emocji w jego oczach. Niepokój, troskę i gniew. To była bestia, której obawiali się podwładni i o której ostrzegali kuzyni. Czy byłam na nią gotowa? Niekoniecznie, ale zamierzałam ją ugłaskać czułością, żeby przestała stroszyć piórka.

– To tylko draśnięcie – zapewniłam, obejmując go w pasie. Kiedy nie odwzajemnił gestu, szepnęłam cicho. – Przytul mnie, kochanie, potrzebuję tego.

W końcu męskie ramiona zamknęły mnie w bezpiecznym kokonie. Westchnął przeciągle, chowając twarz w moich włosach. Staliśmy tak parę chwil, czerpiąc z siebie wzajemnie energię.

– Zabiorę cię do szpitala – oznajmił stanowczo.

– Po co? – wymamrotałam z ustami przy jego szyi. – To draśnięcie i już nawet nie krwawi. I nie boli – skłamałam. – Mamy ciekawsze zajęcia jak na przetestowanie wymyślnego zestawu tortur dla gwałcicieli na żywym obiekcie zlokalizowanym w piwnicy.

Odsunął mnie nieznacznie, żeby móc zajrzeć w oczy. Bestia powróciła.

– To skoro nie potrzebujesz taryfy ulgowej i czujesz się wyśmienicie, powiesz mi, dlaczego weszłaś tu sama?

– Uhhh Martina Alicante zaskoczył paralizatorem, a Nell sterroryzował bronią, żądając, żebym przyszła do gabinetu sama, nieuzbrojona, inaczej ją zabije.

– I gdzie był wtedy Paolo?

– Usiłowałby mnie powstrzymać? – zasugerowałam pytaniem. Giovanni uniósł brew do góry i zacisnął usta w wąską kreskę. Przygryzłam wargę, wiedząc, że awantura jest nieunikniona. – Ale mu nie wyszło, ponieważ go ogłuszyłam tak samo jak Alicante Martina.

Wzrok męża pociemniał, gdy walczył, żeby się opanować

– Chcesz mi powiedzieć, że wparowałaś do pomieszczenia, w którym był uzbrojony napastnik bez żadnego zabezpieczenia? – wycedził przez zęby.

– Miałam broń.

Cofnęłam się pół kroku.

– Jaką?

– Swoje noże, paralizator i... – oblizałam usta.

– I? – ponaglił.

– Lakier do włosów, bo nigdzie nie było gazu pieprzowego. – Widząc wściekłość w tęczówkach Giovanniego, uniosłam dłonie do góry. – Nie moja wina, że kretyn zaczął strzelać na oślep.

– Powinnaś to zostawić w rękach Paolo! – zagrzmiał.

– Nie jestem...

Położył palec ma moich ustach, patrząc na mnie z przerażającym gniewem. Wręcz emanował furią, która powodowała nagłe oziębienie krwi w żyłach. Paraliżowało mnie to, co widziałam w oczach męża.

– Jesteś! Moją! Żoną! – wyskandował. – Czy w którymkolwiek momencie pomyślałaś, jakbym się czuł, gdyby mi cię odebrał?

Ciarki przebiegły mi po kręgosłupie, wykwitając gęsią skórką na ramionach. Zupełnie się nad tym nie zastanowiłam, a rzeczywiście mógł mnie w szale wściekłości zabić z wejścia. Oblizałam usta, szukając w głowie jakiejś odpowiedniej wymówki albo wrednego tekściku, ale jedyne co przyszło mi do głowy, to ponowne rzucenie mu się w ramiona.

– Nie powinnam była tego robić – wyszeptałam.

Przygarnął mnie do siebie delikatnie, wplatając dłoń we włosy.

– To było niepotrzebne ryzyko.

– Ale dobrze się skończyło – usiłowałam się wybielić.

– I tylko dlatego obu nie zabiję tu i teraz.

Przytuliłam się do niego mocniej.

– Ale to moja wina – wymamrotałam ze skruchą.

– Ich zadaniem jest mieć poprawkę na każdą możliwą głupią rzecz, jaką mogłabyś zrobić.

– Martin był już ogłuszony, jak przyjechaliśmy.

Odsunął mnie na odległość ręki.

– Martin nigdy nie powinien was zostawić a rozdzielenie się to idiotyczny pomysł w sytuacji, gdy nie wiedzieliśmy, co się działo z Alicante. Trzeba było jechać razem! – zagrzmiał.

Giovanni znów zaczynał się zapalać zimną furią. Postanowiłam wziąć winę na siebie, ponieważ w odróżnieniu od Martina i Paolo, mnie przecież nie zabije. Ewentualnie sprawi lanie albo zafunduje ciche dni. Poza tym czułam się winna całego zamieszania.

– To był mój pomysł – oświadczyłam, patrząc mu w oczy i zaczynając gładzić napięte mięśnie.

– Nie wątpię! – warknął. – Jak powiedziałem, to ich zadanie przewidywać, do czego się posuniesz i powstrzymywać zapędy, zduszając je w zarodku.

– Nie możemy uznać, że mają okres próbny czy coś? – Przygryzłam wargę. – W sumie czy kiedykolwiek pracowali z taką kobietą jak ja, która wie, jak się bronić, posługiwać nożami i pistoletem? I do tego jestem kobietą! Przed okresem – zaznaczyłam dobitnie – a to bardzo niebezpieczny moment, kiedy jesteśmy zasilane gniewnym progesteronem i przekonane o własnej wspaniałości. Oraz umówmy się, mają do czynienia z nastoletnią, nieprzewidywalną wariatką – przedstawiłam ostatni argument, uśmiechając się krzywo.

– I manipulantką.

– Czasami, kiedy mi wygodnie – przyznałam.

Westchnął ciężko, znów mnie przytulając.

– To jeszcze nie koniec tego tematu.

– Oczywiście – zgodziłam się. – Czy teraz możemy zająć się tym kmiotem?

Zrobiłam proszącą minkę niczym kot ze Shreka.

– Stworzyłem potwora – pokręcił głową z dezaprobatą, ale w jego oczach czaił się cień rozbawienia, ponieważ żądna krwi i zemsty bestia nadal wiodła prym ponad wszystkim.

– Kto z kim przestaje, takim się staje.

Alicante został przewieziony do magazynu i musieliśmy czekać, aż dwie godziny nim na progu pojawił się wysoki postawny mężczyzna w dżinsach i koszulce, niosąc w dłoni kask motocyklowy. Za nim podążało jeszcze dwóch podobnych byków. Nie to jednak przyzywało wzrok a długa, blada szrama na lewym policzku oraz wytatuowane wszystkie palce.

– Masz chujowe wyczucie czasu – rzucił, podając dłoń Giovanniemu. – Byliśmy zajęci.

– Tak się złożyło i doceniam, że jednak się pojawiłeś. Anton Reznikov moja żona Marianna. Marianno poznaj egzekutora rosyjskiej Bratvy Antona.

Niebieskie oczy przewiercały mnie na wylot, powodując przyśpieszone bicie serca. Było w nich coś, co nakazywało ci natychmiast uciekać, ale nie mrugnęłam nawet powieką.

– Ach tak, krwawa królowa – przywitał się. – Niezmiernie mi miło.

– Jak widać, sława mnie wyprzedza – odparłam z dumą.

– Zdecydowanie – przyznał z uznaniem, wskazując na dwóch towarzyszy. – Ivan i Sasha

Skinęłam im głową.

– Co dla nas masz? – Anton zwrócił się do Giovanniego.

– Odbiorcę listy tortur, którą otrzymałeś.

– Muszę przyznać, że jest naprawdę... wymyślna i niestandardowa.

– Dziękuję!

To sprawiło, że jego zimne niczym lód oczy przeniosły się na mnie. Dostrzegłam w nich zdziwienie, a potem chyba nutkę podziwu.

– Interesujące – skwitował.

– Prawda? – posłałam mu swój najsłodszy uśmiech.

– Mason czeka na was na dole – dodał Giovanni.

Z szacunkiem skłonił głowę i odszedł z kumplami.

– To nie jest nasz egzekutor.

– Nasz by się tego nie podjął. Anton natomiast – zawahał się – na pewne upodobania, które idealnie pasują do planu.

Przewróciłam oczami.

– Myślałby kto, że żądam niemożliwego. – Skrzyżowałam dłonie na piersi. – A ta kobieta, o której wspominał Martin?

– Kiedy odmawiała Martinowi, ręce jej się trzęsły.

Cmoknęłam z niesmakiem, wpatrując się przez weneckie lustro, jak do pomieszczenia wciągnięto opierającego się Alicante.

– Trzeba było wysłać mnie. Jestem pewna, żebym ją przekonała!

– Następnym razem pojedziesz z całą delegacją – zażartował Giovanni.

– I ty i ja wiemy, że nie będzie następnego razu! – obruszyłam się. – Po to jest ta nauczka i do tego w ten sposób, żeby nikt więcej się nie ośmielił.

Zamilkłam, ponieważ do pomieszczenia weszło kilku naszych ludzi. Przywitali się z Giovanim, a potem ze mną, a ci, co bardziej kulturalni najpierw ze mną, a potem ze swoim szefem. Szmer głosów przetoczył się po publice, gdy rozciągnięto go nad drewnianym krzyżu, który najczęściej wykorzystywano w nieco innym celu. Tym razem, zamiast służyć BDSM, przydał się do ukarania gwałciciela. Ciche szepty nie ustawały.

– Jeśli zastanawiacie się, co zrobił – oznajmiłam donośnie – to śpieszę donieść, że zaczęło się od pobicia żony, przez gwałt i pobicie kochanki a skończyło na... – zerknęłam na Giovanniego, żeby kontynuował.

– A potem doszły zarzuty mataczenia przy towarze, dostawach i rozdrabnianie produktu. Nie będę tolerował w swoich szeregach ćpunów – ostrzegł. – Nadchodzi nowe. A to – uderzył palcem w szybę – to dopiero początek.

Przedstawienie, jakim nas uraczył Anton, stanowiło coś unikalnego. Mężczyznę przykuto przodem do drewnianego krzyża, odsłaniając owłosione nagie plecy, unieruchomiono, a także zakneblowano. Z satysfakcją słuchałam zduszonych wrzasków, kiedy Anton szeroką opaskę zamknął tuż u podstawy jąder, a następnie doczepił do niej ciężarki. Przeciągłe wycie było bezcenne i zaspokajało żądzę mordu, jaką czułam.

Z tyłu doszły nas bolesne pomruki, gdy najpierw delikwenta wychłostano, każąc mu liczyć każdy otrzymany raz i za niego dziękować. Jak się pomylił albo nie odezwał, zaczynali od początku, a na jego jądrach lądował dodatkowy ciężarek. Za trzecim Alicante narobił pod siebie.

Widząc krwawe pręgi na jego plecach, czułam się wyjątkowo zadowolona, mając przed oczami obraz posiniaczonej twarzy Antonelli i wybroczyny na udach. Czułam na sobie spojrzenia mężczyzn zgromadzonych na tę okazję, żeby wieść rozniosła się w organizacji, jakie kary grożą za gwałt, kradzież i oszustwa.

Anton miał sam zdecydować, kiedy przejść do bardziej wymyślnych tortur niż moje dwadzieścia batów i ciężarki. Ja bym mu jeszcze zafundowała depilację woskiem genitaliów, ale jakoś ta pozycja nie znalazła się na liście. Giovanni wcześniej powiedział mi też o biseksualnych upodobaniach egzekutora, podsumowując je słowami – żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna, raz chłopaczek.

Może i kara nie była współmierna do zbrodni, ale to nie jest klub książki a mafia! I ona rządziła się swoimi prawami.

– Zgłodniałam – westchnęłam, udając znudzenie krwawym teatrem za szybą. – Mam ochotę na pieczone żeberka, co ty na to? – Do ust napłynęła mi ślinka i poczułam ochotę na coś innego. – O! Albo krwisty stek?

Giovanni wskazał niemo na drzwi. Uśmiechnęłam się szeroko i z uniesioną wysoko głową wyszłam z pomieszczenia, życząc wszystkim dobrej zabawy. Ten uśmiech miałam przyklejony do ust, dopóki nie odjechaliśmy spod magazynu. Wtedy skrzywiłam się nieco z bólu i z przyjemnością opadłam na wygodny fotel Maserati.

– W porządku? – spytał z troską.

– Tak naprawdę jestem głodna! Bycie postrzelonym zaostrzyło mi apetyt i nie jadłam nic od śniadania.

– Dobrze! Nakarmmy bestię – zgodził się układnie. – A potem wrócimy do domu i przetrzepię ci tyłek.

– Jestem ranna.

– W bok, a nie w pośladek i jak sama twierdziłaś jeszcze parę godzin temu, to tylko draśnięcie.

– Nie wierzę, że byłbyś w stanie mnie uderzyć! – zerknęłam na niego spod oka.

– Wykład na temat bezpieczeństwa cię nie ominie! – zagroził.

– Przecież biorę pigułki! – prychnęłam. – Ciąża nam nie grozi.

– Marianna! – westchnął ze zniecierpliwieniem.

– Założę się z tobą, że nie tak skończy się ten wieczór – uśmiechnęłam się uwodzicielsko.

– Przekonaj mnie! – rzucił wyzwanie, na które czekałam.

Mój uśmiech mógł zwiastować tylko nadchodzące kłopoty. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro