Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Marianna part - 14


Marianna POV

Kali była w rozsypce emocjonalnej po wczorajszej kolacji i wydarzeniach ubiegłego tygodnia. Niemal zamieszkała w szpitalu. Zawiozłam jej kolejną zmianę ubrań. Pogłaskałam ciemne loki, zaglądając w zaniepokojone i zmęczone oczy. Nie, żebym ja czuła się lepiej, ale fasada twardzielki i gruba tapeta makijażu były na miejscu.

Silvio leżał w prywatnym szpitalu, pod ścisłą ochroną. Tego miejsca nie nazwałabym nawet szpitalną salą, równie dobrze mógłby to być hotelowy pokój, gdyby nie sprzęty się w nim znajdujące. Wielkością przypominał naszą sypialnię, z prywatnym en–suite. Sofa i fotele też nie było standardowym wyposażeniem. Tyle dobrze, że Calabria zgadzała się wracać do domu na noc.

– Jak Silvio?

– Będą go wybudzać jutro. – odparła z nadzieją w oczach.

Wiedziałam od Giovanniego, że nie jest kolorowo. Jedna z kul uszkodziła płuco, ale jeszcze było za wcześnie, żeby wyrokować, jak bardzo będzie mu to przeszkadzało w normalnym życiu.

– Potrzebujesz czegoś?

Westchnęła ciężko.

– Nadziei i cudu! – szepnęła, przytulając się do mnie.

– Już tu jestem. – Alessi zmierzwił jej włosy.

– Głupek. – uderzyła go żartobliwie w ramię – Jutro odbywa się przyjęcie urodzinowe u rodziny Cinnante. – skrzywiła się – Prezent jest już kupiony dla tego upiornego, rozwydrzonego dwunastolatka.

– Jak ma na imię? – spytałam.

– Lirio. Przepraszam, że w ogóle cię w to wciągam, ale to jedna z tych rodzin, których nie możesz pominąć i... – zawahała się – Jest jeszcze coś. Lirio ma siostrę bliźniaczkę: Nicolę. Ten debil ich ojciec ignoruje tę małą, a ja co roku kupuję jej prezent, żeby nie było dziecku smutno. Nie jestem w stanie zmusić ojca, żeby zaczął ją traktować jak pełnoprawnego członka rodziny, ale wiesz... on nie szanuje własnej żony a córkę. Poza tym... – westchnęła – Nicola nie jest śliczną, szczuplutką laleczką. Nie pasuje do tej rodziny, jakby ją adoptowali. I urocza z niej kluseczka. Ze mnie też była, jak byłam mała. Zresztą nadal jest.

– Kluski górą! – zażartowałam, wskazując na swoje biodra.

– Mężczyźni kochają krągłości. – zaśmiał się pod nosem Alessi.

– Zwłaszcza ty Casanova!

– Mam słabość do kobiet, ale który mężczyzna nie ma?

– Żonaty! – odpaliła Kali.

Zaśmialiśmy się zgodnie.

– Dobrze, prezent dla utrapienia tyłka jest i mam coś miłego kupić dla Nicoli?

– Wiesz, mnie zawsze wszyscy zlewają więc, co roku wymykam się i zabieram ją na obiad, żeby mogła świętować. Nic wielkiego, kawiarnia i mufinka ze świecą. – przyznała bez skruchy, patrząc na mnie wyczekująco – Tobie może nie pójść tak łatwo, ale... poświęć jej chociaż godzinę, co? – poprosiła.

– Nawet dwie. – zapewniłam – Skoro ma taką rodzinę, to potrzebuje kogoś normalnego. O której muszę tam być?

– Koło siedemnastej. – spojrzała na mnie niepewnie, przygryzając wargę – Zamierzałam jej podarować smartfona. Nie jakiegoś ekstra wiadomo, jakie są dzieciaki w szkołach, ale może jakiś zeszłoroczny model iPhona?

Udało mi się wyżebrać telefon od Paolo. Jak opowiedziałam mu, po co mi on, znalazł się jeszcze szybciej. Kategorycznie zabronił mi oddalać się samej gdziekolwiek w posiadłości Cinnante. Obiecał, że zajmie się bezpiecznym i niezauważonym wywabieniem Nicoli, żebyśmy mogły spędzić czas razem. Ze względu na postrzał Silvio nikt nie oczekiwał ode mnie obecności aż do końca imprezy. Moje pojawienie się na pół godziny musiało wystarczyć. Giovanni nie miał czasu, żeby się tam z nami zaprezentować i nie do końca byłoby mu to na rękę, ale mnie obowiązywały inne zasady.

Ubrałam się elegancko, tego wymagał protokół. Nikt nie mógł mi nic zarzucić. Sześciocentymetrowy obcas był idealny tak samo jak skromna, granatowa sukienka. Podkreślała wszystkie krągłości, ale nie czyniła ich obscenicznymi. Dodatkowo koronkowy kołnierzyk, wydziergany na czółenku a godny pensjonarki był idealnym dopełnieniem.

Z tą rodziną było coś ewidentnie nie tak. Głowa rodu spojrzała na mnie z lekceważącym pobłażaniem, jednak nim Paolo zdążył zareagować, dałam mu znak, żeby tego nie robił. Buc pozostanie bucem. Natychmiast odwróciłam się do kogoś innego, by wdać się w konwersację i zignorowałam go kompletnie, kiedy wtrącił uwagę, poprowadziłam rozmowę, jakbym nie słyszała ani jednego słowa z jego ust. Marina Moretti zrobiła dokładnie to samo, idąc za moim przykładem.

Pani domu natomiast okazała się wylewna na tyle, że musiałam ją zapytać, jak to jest mieć piątkę dzieci, żeby przestała mi nadskakiwać. Spłoniła się na pytanie Teresy Alicante czy ich córka dołączy do stołu. Uciekła niemal natychmiast, wymawiając się obowiązkami w dopilnowaniu kuchni. Gdyby to było możliwe, przybiłabym z nimi dwiema piątkę.

– Co za rodzinka! – wyrwało mi się pod nosem.

Wiem, że powinnam zatrzymać takie komentarze dla siebie i grać uroczą, nieświadomą niczego żonkę. Tyle że nie było to w moim stylu. Jak już się powiedziało A i zastrzeliło gościa w magazynie, a potem B podrzynając gardło Beatrice, to teraz już wystarczyło podtrzymywać wizerunek: ciąć językiem jak nożem i zabijając spojrzeniami.

– Miałam powiedzieć dokładnie to samo – wymamrotała Teresa – ale...

– Ale ci nie wypada. – dokończyłam za nią – Nie mam tego problemu.

– Swój z Beatrice też słyszałam, że dusisz w zarodku. – dodała Marina.

– Chętnie bym ją udusiła w zarodku. – zaśmiałam się – ale na to już za późno.

– Powodzenia – prychnęła Teresa.

Spojrzałam na nią, mrużąc lekko oczy... czyżby nie słyszała?

– Naprawdę nie wiesz?

– Obiło mi się coś o uszy o niespodziewanej kolacji głów rodzin – prychnęła Marina. – Po historiach, jakie już krążą, jestem pewna, że z tobą nie należy zadzierać.

– Ahhh – zaśmiałam się dumnie – Jestem tu dopiero trzy tygodnie, a już moja sława mnie wyprzedza.

Teresa zerknęła dyskretnie na zegarek.

– Ile jeszcze musimy tu zostać, żeby nie wyszło głupio, jak wyjdziemy? – spytała niezadowolonym tonem, po czym ściszył głos do szeptu – Co za głupota zapraszać dorosłych na urodziny dwunastolatka.

– Dwunastolatków? – poprawiłam.

– No tak. – zaczerwieniła się nieznacznie – Jest jeszcze bliźniaczka, ale wiesz, jaki jest Cinnante! Własnej żony nie szanuje a co dopiero dziecko? Chodźmy zapalić. – zaproponowała głośno.

Ledwo zdążyłyśmy schować się za załomem domu od strony ogrodu, pod czujnym okiem Paolo obserwującego nas z drugiego końca, kiedy doszedł nas chłopięcy śmiech, przeraźliwe, przeciągłe miauczenie kota i pisk, który urwał się równie szybko jak zaczął. I te wszystkie dźwięki brzmiały dość upiornie. Są rzeczy, których nigdy nie będę tolerowała. Znęcanie się nad dziećmi i zwierzętami do nich należało. Zdecydowanym krokiem poszłam w kierunku odgłosów.

– Nie, nie, zostawcie go, co robicie! – doszedł mnie zawodzący głos dziewczynki.

– Chcesz zająć jego miejsce ofermo? – zaśmiał się szyderczo chłopięcy głos.

Skręcałam za róg i zobaczyłam pięciu chłopców w mniej więcej wieku solenizanta i jego samego przewodzącego tej bandzie. Stali półkolem patrząc na coś w dół z pogardą. Przyśpieszyłam w samą porę, by powstrzymać wyrostka przed kopnięciem skulonej dziewczynki. Złapałam go za ramię i odciągnęłam do tyłu. Dzieciak może i miał dwanaście lat, ale wzrostem prawie mi dorównywał. Czym oni go karmili?! Sterydami?!

– Co tu się dzieje! – zagrzmiałam autorytatywnie.

Jakby nigdy nic, zupełnie mnie ignorując, gnojek zamachnął się na ciemnowłosą dziewczynkę, która przytulała do piersi zawodzącego przeraźliwie kota. Podbiłam mu nogę do góry i zwalił się na ziemię ku uciesze pozostałych.

– Zapłacisz za to dziwko. – zawołał ze złością, podnosząc się – Najpierw się z tobą rozprawi ojciec, a potem pozbędę się tego plugawego futrzaka na oczach tej niewdzięcznej łajzy.

Zamachnął się na mnie, ale nawet w wąskiej sukience nie miał ze mną szans. Złapałam go za rękę i wykręciłam ją boleśnie do tyłu. Posłałam gówniarza na kolana. Zza rogu wybiegł Paolo. Nawet nie zdążyłam wyciągnąć noża. Trochę szkoda.

– Pani Vitielli, nic pani nie jest? – zapytał mój ochroniarz.

– Lirio na miłość boską! – warknął inny, patrząc na klęczącego przede mną chłopca.

Pozostała czwórka popatrzyła na mnie z szacunkiem, a potem cofnęła się o krok. Puściłam młodego, kiedy Paolo podszedł do nas i stanowił teraz naturalną barierę między mną, dziewczynką a pozostałymi.

– Ona na mnie napadała! – wrzasnął Lirio, patrząc na mnie z czystą nienawiścią w oczach.

Jezu! Cinannte nawet nie potrafił syna wychować na mężczyznę. Serio?! Kobieta go napadła?! Uniosłam brwi do góry.

– Nic podobnego! – odparłam spokojnie – Naprawdę, żeby następca głowy rodziny znęcał się nad dziewczynką i kotem, którego można rozpoznać tylko po tym jak zawodzi?!

– To tylko głupi kot! Już tu przylazł taki pokiereszowany głupia krowo, co szkodzi...

Reszta tego zdania utonęła w bulgocie, kiedy ochroniarz zatkał mu usta ręką.

– Uważaj na słowa Lirio! – ostrzegł go twardo – To jest żona Giovanniego Vitielli!

– Bezużyteczna krowa, jak wszystkie dziwki!

Uniosłam brwi do góry, patrząc na niego, jakby te słowa nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Co wyrośnie z tak agresywnego dziecka? Dorosły, który będzie podnosił rękę na kobiety? Współczułam jakiekolwiek, która będzie się musiała użerać z tym potworem!

– Jazda z stąd! – rozkazał Paolo.

Spojrzałam na dziewczynkę, która usiłowała wtopić się w budynek, żeby tylko nikt jej nie zauważył. Ciemne włosy związała w kucyk, z którego wypadła już połowa włosów przykrywając buzię. Na spodniach, w okolicy uda, był wyraźny odcisk buta. Miałam niemiłe przeczucie, że wiem kim jest.

Kot nadal ujadał wniebogłosy. Mała szeptała coś do niego kojąco. Serce się rozdzierało na ten widok. Nie było mowy, żebyśmy tę dwójkę tu zostawili na pastę tych gówniarzy i ojca despoty. Nie trzeba być mentalistą, żeby wiedzieć, co stary by im zrobił. Kota dobił, a małej kazał na to patrzeć. Albo jeszcze nie daj panie, kazałby jej go zakopać.

– Paolo idź po samochód! – rozkazałam.

Nie odezwał się słowem i nie ruszył z miejsca. Za to wyjął telefon. Ukucnęłam przed poturbowaną dwójką. Na policzku dziecka rozlewał się siniec, który jutro pewnie pędzie wyglądał gorzej, ale dzisiaj stanowił czerwoną plamę. Dwa odciski buta szpeciły nogawkę spodni i rękaw kurtki.

– Hej. – zagadnęłam przyjaźnie – W porządku? – pokręciła przecząco głową, odwracając buzię – Myślę, że twój przyjaciel potrzebuje pomocy.

– Nie jest mój. – wyszeptała, nadal nie podnosząc na mnie wzroku, jakby się bała, że potraktuję ją jak pozostali.

Jezu co oni zrobili temu dziecku!!

– Samochód jest gotowy. – oznajmił Paolo.

– Chodź Nicola, pomożemy twojemu nowemu przyjacielowi.

Chyba zaskoczyłam ją tym, że wiem, jak ma na imię. Poderwała głowę do góry. Miała śliczne czekoladowe oczy, ale urodę niepasującą do rodziny. Jakbym patrzyła w oczy mojego męża. Drgnęła, gdy pomogłam jej się podnieść. A więc ktoś podnosił na nią rękę. Budziła się we mnie wściekłość dla takiego zachowania względem własnego dziecka. Ja swojemu przychylę nieba!

– Marianno jeśli nie chcemy robić zamieszania, musimy iść. – ponaglił Paolo.

Dziewczynka się cofnęła.

– Paolo tylko tak warczy – zwróciłam się do niej łagodnie – ale i tak chętnie pomoże nam zaopiekować się kotem. Czy wiesz, gdzie tu jest weterynarz?

– Mijam gabinet, jak idę do szkoły. – szepnęła.

– Dobrze, powiesz nam gdzie jechać.

Bez zbytniego zwracania na siebie uwagi dotarliśmy do samochodu. Usadowiła się z tyłu. Paolo złapał mnie za łokieć.

– Nie możesz dziecka tak po prostu zabrać z domu rodziców! – nalegał.

– Nic tu nie jest po prostu Paolo! Daruj sobie morale!

Teresa pojawiła się obok nas.

– Gdyby ktoś pytał powiem, że poczułaś się obrażona zachowaniem solenizanta i odjechałaś w siną dal. – zaproponowała.

– Nie, powiedz mu prawdę, że poczułam się obrażona i zamierzam spędzić to popołudnie z jego córką!

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– To jest jego córka? – wyszeptała, wpatrując się w dziewczynkę za szybą. Niewiele mogła zobaczyć, bo Nicola spuściła głowę.

– Tak! A teraz wybacz, zamierzam uratować jednemu małemu futrzakowi życie – rzuciłam, obchodząc auto – i jest to zdecydowanie bardziej porywające, niż uczestniczenie w urodzinach rozwydrzonego gówniarza!

Wsiadłam, zatrzaskując swoje drzwi.

– Gdzie jedziemy? – zapytałam Nicolę.

Bardzo nieśmiało pokierowała nas, gdzie powinniśmy się udać. Kot przestał przeraźliwie miauczeć, ale popłakiwał nieco. Przeciskała go do siebie obronnie, pamiętając o zapięciu pasów. Weterynarzem okazała się kobieta koło czterdziestki. Widząc stan kota, przyjęto nas bez kolejki, mimo że w poczekalni znajdowały się inne osoby. Nikt nie powiedział słowa ani nie protestował. Uznałyśmy jednak z lekarzem, że lepiej będzie jeśli na czas oględzin wrócimy do poczekalni. Usiadłam obok na krzesełku. Czym dłużej spoglądałam w te w oczy tym bardziej przypominała mi męża. A to nie tylko przez ich kolor, ale także przez ich kształt.

– Skąd wiedziałaś, kim jestem? – spytała z wahaniem.

– Calabria mnie do ciebie wysłała. – wyjaśniłam.

Wyrwało jej się cichutkie: Och!

– Ale to urodziny mojego brata.

Objęłam ją ramieniem, żeby dodać trochę otuchy.

– I twoje. Mam dla ciebie prezent.

Kolejne nieśmiałe: och! I ulotny błysk w oczach, który zgasł tak szybko jak się pojawił.

– Szkoda, że nie jesteś dobrą wróżką, taką wiesz jak kopciuszku. Albo Dżinem z butelki z trzema życzeniami.

Uśmiechnęłam się łagodnie. Dobrze, że nie Złotą Rybką, na której można by wymusić kolejne życzenia panierką i rozbełtanym jajkiem stojącymi przy gorącej patelni z wrzącym olejem.

– O co byś poprosiła?

– Chciałabym zatrzymać kota. – powiedziała szeptem.

– O! To masz jak w banku. – zapewniłam.

– Nie pozwolą mi. – zaprzeczyła, kręcąc głową przecząco.

– Zostaw to mnie! Już za o to zadbam.

– Ale... – patrzyła na mnie tymi szeroko otwartymi ciemnymi oczami. Jakbym się wpatrywała w otchłań spojrzenia męża. – Utrzymanie kota kosztuje.

Aha! A więc wyrodny tatusiek nie dawał jej nawet kieszonkowego. Co za kutas! Kobiety były tyle samo warte co mężczyźni jeśli nie więcej!

– Jeśli tym się martwisz, to jak otrzymasz swój prezent, który został w samochodzie, będziesz mi mogła dać znać, co potrzebujesz.

– Naprawdę? – nie dowierzała. Objęłam ją mocniej, żeby samej się nie rozpłakać. – Nie, nie powinnam. I tak mi nie pozwolą.

Zrobiło mi się naprawdę przykro. Ten dzieciak był tak niedowartościowany, że odrobina czułości wydawała się niebem na ziemi.

– Naprawdę! – zapewniłam ją solennie z ręką na sercu. I zamierzałam dotrzymać słowa. Dziewczynka zatrzyma tego kota, choćbym ją miała porwać z domu Cinnante i uprowadzić na Hawaje! Albo jeszcze lepiej na Baleary. – Pogadam z Paolo, żeby wszystkiego dopilnował.

Wyszłam przed klinikę. Właśnie kończył palić. Przeglądał coś w telefonie. Nie wyglądał mi na takiego, co siedzi cały dzień z nosem w telefonie. Raczej chętnie ze mną rozmawiał, albo zostawiał w spokoju, gdy widział, że nie jestem w humorze.

– Musisz mi pomóc! – oznajmiłam tonem nieznoszącym sprzeciwu – Jak zmusić Cinannte, żeby dzieciak mógł zatrzymać kota? – uniósł brwi do góry, zastygając z papierosem w połowie drogi do ust – No powiedz to – zachęciłam z błyskiem żartu w oczach – że zwariowałam i mieszam się w sprawy, które nie powinny mnie obchodzić.

– Cinnante nie jest byle kim. – odparł tylko.

– My też nie.

– Nie rozumiesz. – zaprzeczył zaciągając się.

– Wytłumacz.

– Oni chcą mieć władzę. Chowają dzieci na swoje okrutne, rozwydrzone podobieństwo. – wypuścił dym powoli. Zamachałam rękę, żeby nie leciało na mnie. Od czasu do czasu mogłam sobie zapalić, ale nie żebym miała być biernym palaczem. – Giovanni pewnie się wkurwi, że gówniarz cię napadł.

– Ja zaczęłam. – przypomniałam.

– To nie znaczenia, gnój nie powinien na ciebie podnosić ręki, ale miał pecha, bo nie wiedział kim jesteś. Więc Cinnante, żeby nie stracić twarzy, będzie chciał załagodzić. I twoja szansa. – spalił do końca i rozglądał się za jakimś koszem, żeby nie śmiecić – Nie możesz jej dać tego kota od razu. Na końcu zasugeruj, że będziesz w wolnych chwilach odwiedzać małą. To mu nie pozwoli jej tak katować. – a więc też zauważył siniaki na ramionach i znoszone ubranie.

– Ona wygląda, jakby nikt o nią nie dbał.

– Pewnie tak jest. Nie zmienisz tego. – ostrzegł, gasząc papierosa o podmurówkę – Oni tak traktują kobiety. Nie zbawisz świata.

– Nie chcę zbawić całego świata, tylko jedną dziewczynkę!

Dostrzegłam panią weterynarz wychodzącą z gabinetu i ze słowami: wrócimy do tego, weszłam do środka. Niestety nie miała dla nas dobrych wieści. Kot był odwodniony, a jego oko wymagało operacji. Rozwinął koci katar i to w takim stopniu, że mogło się to dla niego okazać za dużo.

Nicola zaczęła szlochać niekontrolowanie. Pocieszałam ją, jak umiałam, ale sama byłam osiemnastolatką, co ja wiedziała o dodawaniu otuchy? Niewiele. To nie było coś, czego uczyli mnie kuzyni. Ojciec i matka też nie. Oni częściej pracowali nad tym, żeby nie okazywała uczuć.

Przytuliłam młodą do siebie. Weterynarz zapewniła nas, że zrobi wszystko, aby mu pomóc. Zasugerowała między zdaniami, że pomysł eutanazji też wchodzi w grę, ale spojrzenie, jakie otrzymała ode mnie, jasno sugerowało, że nie ma takiej opcji. Pozwoliła Nicoli przyjść kolejnego dnia.

Zostawiłam namiary na siebie i numer telefonu, gdyby coś złego się działo. Zapewniłam ją, że pokryję wszystkie koszty, aby tylko kotu się udało.

– Jest pani sławna czy coś? – zapytała, wskazując głową na ochroniarza.

– Mój mąż prowadzi szeroko zakrojone interesy. – odparłam wymijająco. Przecież nie powiem: mój mąż jest szefem mafii. 

Nicola została moim maleńkim sekretem. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro