Marianna Part - 11
Marianna POV
Giovanni cedził rozkazy do telefonu w drodze do szpitala. Towarzyszył nam Paolo i jeszcze dwóch ludzi. Siedziałam w ciszy, wyglądając za okno. Nie zadawałam sobie sprawy, że przygryzam wargę, do momentu gdy Giovanni kciukiem nie nacisnął na nią. W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Pogładził mnie lekko po policzku. Nie powinien mi okazywać czułości przy świadkach, żeby się komuś nie wydawało, że staje się miękki. Udowadnianie w kółko, że jest się twardzielem musiało być wyczerpujące, a ja nie chciałam do tego dokładać.
Savio czekał przed wejściem do izby przyjęć. Byli z nim moi kuzyni. Cała szóstka. Nie był zachwycony moją obecnością, ale chyba zrozumiał spojrzenie Giovanniego i nie skomentował tego ani słowem. Niemniej niesmak pozostał na moim języku, że nie mogłam powiedzieć tego co chciałam. A dokładniej: żeby poszedł się walić na ryj.
– Marcel zabierz moją żonę do Kali. – rozkazał.
Nim otworzyłam usta, żeby zaprotestować, jego ciężkie spojrzenie spoczęło na mnie. Dobra nie wszystko na raz – skarciłam się w myślach – Nie od razu Rzym zbudowano. Stałam teraz twarzą w twarz z szefem szefów. Nie było śladu po łagodności i czułości. Zastąpiła ją lodowata bestia ze wschodu dorównująca grudniowemu mrozowi! Uniosłam dumnie głowę do góry. Uznanie zagościło na sekundę w jego tęczówkach.
– Pójdę z wami. – oświadczył Marco, obejmując mnie w pasie ramieniem – Alessi, idziesz?
– Co z Silvio? – spytałam Marcela, czekając na windę.
– Operują go. – odparł zdawkowo.
– A coś więcej? – spojrzałam na Marco.
– Jechaliśmy za nimi z Adamem.
Złapałam go za dłoń, przytulając się do jego boku. Dreszcz strachu przebiegł mi po kręgosłupie na myśl, że coś mogło im się stać.
– Boże, dobrze, że nic się wam nie stało. – wyszeptałam z napięciem.
– Nie my byliśmy celem. – dodał Alessi gorzko.
– Po chuj jej to mówicie? – zaprotestował Marcel.
– Swojego chuja to zaraz będziesz miał w gębie, bo się złożysz jak scyzoryk kiedy ci jebnę. – ostrzegł Marco grobowym tonem – Jest żoną szefa i jesteś jej winien szacunek.
– Ale to baba! – mruknął pod nosem. Sekundę później Alessi przyciskał do go ściany windy, przystawiając nóż do gardła. Cofnęłabym się, ale nie było gdzie.
– Tak samo jak twoja matka, siostry i kuzynki. – odparował z wściekłością Alessi. Marco nacisnął przycisk emergency stop, patrząc obojętnie na scenę między tym dwojgiem. Paolo też stał bez słowa. Dwa kamienne posągi wyrzeźbione w soli. – Ale do nich nie odezwałbyś się tak chamsko, co kutasie? To czemu, kurwa, uważasz, że pozwolę ci, lekceważ żonę twojego szefa?!
Uniosłam głowę, prostując się nonszalancko. Postawiłam się wtrącić, zanim przez jego gorący temperament uszkodzi chłopaka. Jak na razie głupota nie była jeszcze karana śmiercią. Przez nią mogłeś w mafii zginąć, ale to tyle.
– Zostaw go Alessi. – poprosiłam – Biorę pod uwagę, że jest młody i głupi a mój mąż da mu odpowiednią nauczkę jeśli uzna za stosowne. – na te słowa Marcel literalnie zbladł.
– Sam mu dam. – nie ustępował Alessi.
Parsknęłam niegrzecznym śmiechem.
– Nie marnuj sił i zdolności na kogoś takiego.
– Coś mi się wydaje, że będę nieco zajęty w przyszłym tygodniu. – rzucił złowieszczo Marco.
Wszyscy ludzie w tej organizacji wiedzieli, że był egzekutorem dla Patricka. Facet zbladł jeszcze bardziej. Wyprzedzała go reputacja. Nachylił się nad gościem, którego trzymał Alessi.
– Albo przestań mnie wkurwiać i przekaż wszystkim wiadomość, że Marianna Vitielli stoi na szycie drabiny, a nie chowa się za swoim mężem, jak to robią inne kobiety w tej organizacji.
Prychnęłam i uruchomiłam windę.
– Marnujesz oddech Marco. – wzruszyłam nonszalancko ramionami – Wiem, gdzie stoję i nikt nie odbierze mi tego miejsca. A cipką i cyckami można sobie wytargować wszystko. Rozłożę nogi przed mężem i dostanę, cokolwiek będę chciała. – zaśmiałam się złośliwie – Możesz to samo powiedzieć o sobie Marcel?
Drzwi windy otworzyły się niemal bezszelestnie. Podniesione głosy było słychać, aż tutaj. A właściwie jeden podniesiony męski głos. Zaczęłam biec w tamtą stronę, a chłopaki deptały mi po piętach. Zaczęłam odróżniać słowa.
– ...przestań się, kurwa, mazać!
Odruchowo sięgnęłam do noża, ale w ferworze szybkiego ubierania się, nie miałam żadnego ze sobą. Za rogiem dostrzegłam Calabrię siedzącą na krześle. Skulona, zapłakana, ściskała w dłoniach materiał sukienki i... zakrwawioną marynarkę, z której kieszeni abstrakcyjnie wystawał krawat w kolorze sukni, teraz upstrzony rdzawymi plamami. Włosy rozsypały się na plecy.
Nie myśląc zbyt wiele, nawet bez noża postanowiłam go zaatakować. Widział, jak biegnę w jego kierunku, ale obrzucił mnie pustym, lekceważącym spojrzeniem i odwrócił się do zastraszania Kali. Uderzyłam go pod kolanem, szarpnęłam za ramię i wykorzystując własny ciężar, posłałam go na ziemie. Stanęłam pomiędzy nim a kobietą, zasłaniając ją własnym ciałem.
– Kim ty kurwa jesteś, żeby drzeć mordę na siostrę szefa! – ryknęłam na niego.
– Adriano! – powiedział, jakby co najmniej był królem świata.
– Nie słyszałam o tobie, a ty z pewnością wiesz, kim jestem. – fuknęłam.
Ukucnęłam przed nią lekceważąc go tak samo jak on mnie uprzednio i odwracają do niego plecami.
– Nie radzę – ostrzegł Marco.
Skrzypnięcie butów było jednoznaczne. W normalnych okolicznościach bym tego nie zrobiła, ale byłam bezpieczna z Marco i Alessim. Nawet w starciu Marcel i Adriano kontra Alessi i Marco, byłam pewna, że Alessi dłubałby sobie nożem pod paznokciami, patrzą jak egzekutor rodziny Alvarez–Talavera rozlewa krew. Na zakończenie pewnie rzuciłby jakiś wredny tekścik w stylu: co tak długo?!
Odgarnęłam włosy z twarzy Calabrii. Cały makijaż spływał po bladej buzi. Oczy miała zaczerwienione i opuchnięte. Obraz nędzy i rozpaczy. Zwłaszcza głębokiej rozpaczy. Kali nie była jak ja. Miała serce i emocje zawsze wypisane na twarzy.
– Nic ci nie jest? – spytałam łagodnie. Pokręciła przecząco głową, łkając dalej. Uklękłam i przytuliłam ją do siebie z całej siły. – Och skarbie!
Głaskałam ją po głowie, czekając, aż sama opowie, co się stało wcześniej. Na razie przywarła do mnie, łkając rozpaczliwie. Alessi usiadł obok i zaczął ją głaskać po plecach. To też nie zdawało egzaminu. Wiem, że potrzebowali wiedzieć jak przebiegły wydarzenia, ale ona nie będzie w stanie nic powiedzieć.
– Sprawdzaliście kamery? – zagadnął Marco.
– Limuzyna nie miała kamer.
Już wyobrażałam sobie, jak podnosi brwi zdziwiony.
– I Savio na to pozwolił?
– Towarzyszyły jej auta obstawy, nie było powodu, żeby dozbrajać pożyczone auto.
Po usłyszeniu tych herezji nawet mi zapaliło się w głowie światełko ostrzegawcze.
– Czy ty mi usiłujesz powiedzieć, że szefa i jego żonę wiozłeś w niezabezpieczonym konwoju? – nawet mnie przeszły ciarki po plecach na ten lodowaty ton Marco.
– Rozbijacie się wszędzie limuzynami? – zaatakował go Adrian.
– Nie wypożyczamy aut. – nagana w głosie kuzyna była ewidentna – Mamy swoje w każdym mieście. Czy to Cannes, Florencja, Palermo, Wenecja, Monaco, Rzym czy jakiekolwiek inne miasto, w którym zarządzamy kasynami. Każde z nich ma szyby z alonu tak samo jak każde okno w biurach kasyn.
– Strata pieniędzy. – doszło mnie westchnięcie.
– Za to nie mamy problemu ze strzelającymi do nas ludźmi. A kamery szerokokątne w każdym z nich dają pełny obraz sytuacji. Zwłaszcza jak podróżują w konwoju.
– Nie było potrzeby konwoju. – tłumaczył jakby moi kuzyni było co najmniej niepełnosprawni umysłowo – Giovanni i Marianna wzięli trzy SUV. To wystarczająco ochrona.
– Powiedz to Silvio. – odparł Alessi.
Kali odsunęła się nieco. Otarłam z jej buzi ciemne ślady po tuszu do rzęs.
– Co się stało? – zapytała miękko.
– Nie wiem. Całowaliśmy się, potem był huk i zaczęło się sypać szkło. – siorbnęła nosem Wyciągnęłam chusteczki z torebki i podałam jedną. Wysmarkała nos niezbyt elegancko, ale nie będzie łykać gilów. – Silvio... – łzy znów popłynęły po policzkach – ściągnął mnie na podłogę i przykrył własnym ciałem.
Znów zaczęła płakać, trzęsąc się.
– Weź, kurwa, złóż dwa zdania do kupy, kobieto! – warknął na nią Adrian, co tylko wywołało kolejny potok łez i szlochania.
– Nie tym tonem. – fuknęłam na Adriana.
– Musimy wiedzieć, co się stało! – odparł gniewnie – Skoro Silvio jest bliski śmierci, kierowca nie żyje, to ona jest jedynym źródłem informacji. Ile było samochodów, ilu ludzi!
Zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem. Jaka szkoda, że literalnie nie mogłam zabijać wzrokiem!
– Nie odzywaj się do niej w ten sposób. – wycedziłam – Ona pewnie nic nie widziała, bo leżała na podłodze! Więc się odwal.
– To nie jest twoje miejsce, żeby wydawać mi rozkazy. – odparował.
– O naprawdę? – słyszałam, jak Marco mamrocze pod nosem radosne: here we go – To gdzie jest moje miejsce według ciebie?
– Twoje zadanie to ładnie wyglądać i rodzić dzieci!
– A twoje zapewniać bezpieczeństwo! – przypomniałam identycznym tonem jak jego – W tej limuzynie mogłam być ja i twój szef!
– Zajmij się czymś, co wychodzi ci najlepiej: rozkładaniem nóg!
Zaczęłam niemal widzieć na czerwono. Mgła wściekłości przysłaniała mi widok. Postąpiłam krok w stronę tego debila. Zakrzywiłam palce jak szpony, ciesząc się, że są pomalowane na czerwono i nie będzie widać pod nimi krwi. Wydrapałabym mu oczy, gdyby nie głośne i dobitne: Marianna, stop!, które doszło do moich uszu wypowiedziane przez męża autorytatywnym tonem.
– Niczego się od niej nie dowiesz, jak będziesz na nią wrzeszczał i zastraszał! – warknęłam, dodając w myślach: ty popierdolony tumanie. Giovanni stanął między mną a Adrianem. Zwarli się spojrzeniami, a po sekundzie mój adwersarz uniósł dłonie do góry w geście poddania i cofnął się. Niewerbalna konwersacja odbywała się teraz z kuzynami.
– Zabierzmy Kali na dół. – zaproponował Marco pojednawczo – Wypijemy kawę, zrobimy sobie orzeźwiający spacer po parkingu, żeby nieco ochłonąć.
– Nie mi to zaproponuj tylko jemu! – wycedziłam gniewnie, gestykulując w stronę Adriano, który z uśmieszkiem lekceważenia na ustach i skrzyżowanych na piersi ramionami stał z boku. Odwróciłam się do stojącej za mną Calabrii. Wyraz przerażenia w jej oczach ostudził moje emocje. Objęłam ją mocno i przytuliłam, dając tak potrzebne ukojenie. – Chodź kochanie.
– Ale... – jęknęła, patrząc na drzwi prowadzące na blok operacyjny.
– Rozmawiałem z lekarzem, przez najbliższą godzinę będą go jeszcze operować. – zapewnił Giovanni.
– Pierdolony wrzód na tyłku. – wymamrotałam do siebie, mijając Adriana. Jego spojrzenie było wymowne i gdyby przetłumaczyć je na słowa brzmiałoby: suka. Lubiłam komplementy, ale z jego ust wolałabym tylko usłyszeć jęki bólu. – Czy ktoś może mi nagrać, jak ten złamas dostanie wpierdol? – spytałam głośno w trakcie zamykania drzwi do windy – Będę to sobie odtwarzać za każdym razem, jak mi się humor zjebie.
Marco parsknął śmiechem a Alessi mu zawtórował. Uniosłam głowę jeszcze wyżej. Głupi kutas. Jakim trzeba być chujem, żeby wrzeszczeć na kobietę, której facet umiera, a ona była tego świadkiem.
Zabrałam Kali do toalety, żeby ją nieco ogarnąć. Chociaż zmyć krew z dłoni i makijaż twarzy. Teraz dopiero zrozumiałam, po co noszę nawilżane chusteczki w torebce. Za całą delikatnością na jaką było mnie stać, wyjęłam z ubrudzonych dłoni marynarkę Silvio. Pomogłam, ile byłam w stanie, żeby nie straszyła swoim wyglądem.
– Gdzie masz płaszcz?
– Był w samochodzie. – odparła nieporadnie, rozkładając ręce.
– Nic się nie stało. Ktoś przyprowadzi auto pod samo wejście – zobaczyłam panikę w jej oczach – albo przywiezie ci jakieś ubrania. Dobrze by było się przebrać.
– Nie chcę go zostawiać. – wyszeptała, ze łzami wzbierający ponownie.
Przytuliłam ją do siebie.
– Nie zostawiasz go. Ma tu dobrą opiekę i ochronę. – argumentowałam – Po operacji nikt nie będzie mógł go odwiedzić. Takie są zasady na intensywnej terapii. – pokiwała głową, jakby w końcu zaczynało coś do niej docierać.
Wyprowadziłam ją na korytarz. Alessi czekał na nas cierpliwie.
– Marco poszedł po samochód. – oznajmił, obejmując Kali ramieniem. Przylgnęła do niego całym ciałem. – Już w porządku króliczku. – uspokajał, całując ją w czubek głowy.
Giovanni dołączył do nas i na dwa auta wracaliśmy do domu po tym jak zapewnił Kali kilkukrotnie, że lekarz będzie dzwonił, gdyby cokolwiek się zmieniło. Na sto procent powiadomią nas po skończonej operacji. Musiał obiecać, że ją obudzi, kiedy zadzwonią.
Odezwałam się dopiero w samochodzie, gdy odjechaliśmy parę przecznic w stronę domu.
– To nasza wina – wyszeptałam. – Gdybyśmy poczekali, aż podstawią limuzynę, nic by się nie stało.
– Marianno...
– Nic. By. Się. Nie. Stało. – wyskandowałam podniesionym głosem.
– Przestań. – poprosił cicho – Obwinianie się jest bez sensu.
Zatchnęło mnie, gdy uświadomiłam sobie oczywiste. Coś, czego nikt nie powiedział, ale był jasne jak słońce. Dłonie mi się spociły momentalnie.
– To mogliśmy być my.
– Miałabyś mnie z głowy i byłabyś znów wolna. – westchnął.
Spojrzałam na niego zaszokowana i natychmiast się wściekłam. Zrobiłam pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Rzuciłam się na niego z pięściami, krzycząc: pojebało się?! Udało mi się go uderzyć parę razy, zanim złapał oba moje nadgarstki. Szarpałam się z nim jeszcze bardziej.
– Przestań! – ryknął na mnie.
Zastygłam w bezruchu, oddychając szybko jak po przebiegnięciu maratonu. Rozchyliłam usta w naiwnej nadziei złapania głębszego haustu, kiedy płuca paliły mnie niemiłosiernie, ale nie mogłam nabrać powietrza. Zaczęłam panikować.
– Oddychaj. – potrząsnął mną nieznacznie, otrzeźwiając nieco.
– To mogliśmy być my. – wydusiłam.
– Ale nie jesteśmy.
To oświadczenie sprawiło, że żołądek zacisnął mi się boleśnie.
– To nasza wina. – łzy zbierały mi się w oczach, grożąc spłynięciem grubymi kroplami.
– Ze skrajności w skrajność! Nie, kochanie, to nie jest nasza wina. – zaprzeczył, siląc się na spokój – To wina osoby, która na nich napadła. I jeśli się nie mylę, to jest to Korsykańska mafia. Nie do końca wiem, po co mieliby nas zabijać, ale w tej branży zawsze chodzi o wpływy i pieniądze.
– Albo kochanki. – dodałam kolejny powód.
Przymrużył lekko oczy
– Co dzisiaj w ciebie wstąpiło?
Serce zaczęło mi walić, szybki puls dudnił w uszach.
– Moja matka i jej pomagierki – zaczęłam wymieniać na wydechu – perspektywa ucieczki, Bea w białej sukni z czerwonymi dodatkami, ślub, strzelanina i pieprzone fiolki krwi! – krzyknęłam z bólem na końcu – Teraz zostałam krwawą panną młodą. Słownie i dosłownie.
– Jezu kobieto! – warknął na mnie, literalnie potrząsając – Nie dość, że mamy kobietę w histerii w drugim aucie? Jeszcze ty musisz dokładać swoje?
– Czy ty rozumiesz, że ktoś na mnie poluje? Najpierw porwanie, a teraz strzelanina? – zawyłam – Przepraszam, że po tak kurewsko emocjonalnym dniu w końcu się łamię! Dopiero stawiam pierwsze kroki jako żona szef szefów!
Łzy, które uprzednio trzymałam na wodzy wściekłym mruganiem i złością, teraz spłynęły mi po twarzy. Przygarnął mnie do siebie i nie wypuszczał z objęć, aż do domu. Głaskał mnie po plecach szepcząc uspokajające słowa wprost do mojego ucha.
Dzień swojego ślubu zapamiętam w kolorze czerwieni krwi, którą przelano!
Giovanni POV
Było przed piątą rano, kiedy zadzwonił telefon. Nie mogłem spać. Lekarz oznajmił mi, że zrobili co mogli a reszta jest w rękach Boga. O ile w jakiegoś wierzyłeś. – miałem mu ochotę odpowiedzieć, ale podziękowałem za informacje. Sześć kul, tygodnie w śpiączce i niepewności. Oto co nas czekało w najbliższym czasie.
Nie chciałem budzić siostry ani żony. To, że wstaną po paru godzinach od zaśnięcia, nie pomoże Silvio a im odbierze pozorną chwilę błogiego spokoju. Zrobiłem sobie kawę i wracałem do gabinetu. Na schodach spotkałem Patricka z ziewającym Alessim. Parę minut później dołączyli do mnie, rozsiadając się na fotelach i racząc wyborną Arabicą paloną w taki sposób, że goryczka była minimalnie wyczuwalna w napoju.
– Dzwonił szpital? – spytał Patrick.
– Zrobili, co mogli. – odparłem zdawkowo.
– Komu nastąpiłeś na odcisk, że usiłuje cię sprzątnąć?
– A komu nie nastąpiłem. – mruknąłem.
– Twoja lista jest pewnie dłuższa niż moja. – przyznał Patrick swobodnie – Marianne porwało MC na czyjeś zlecenie. Ci ludzie nie mieli pojęcia, kto ich wynajął, a ona zabiła tego, który miał wiedzę. Ktoś dobrze kombinuje. Teraz w limuzynie powinniście być wy, ale to nie był nikt obecny na przyjęciu, inaczej wiedziałby, że wracacie z eskortą. Zbyt wielu podejrzanych było na weselu.
– Ta limuzyna, powiedzmy sobie szczerze – wtrącił się Alessi – to kurewsko durny pomysł. Czemu Savio zgodził się na auto z wypożyczalni? To jak strzał w kolano.
Uniosłem brwi na te rewelacje. Czemu Savio miałby stawać przeciwko mnie? Był poza podejrzeniem, ponieważ nie zajmował się ochroną Marianny. Cała odpowiedzialność spadłaby na Paolo i Portugalczyków. I to jak zajął się moją byłą kochanką... Nie trudno było dodać dwa do dwóch, żeby dostać odpowiedź. Spojrzeliśmy wszyscy na siebie.
– Ja pierdolę. – westchnąłem z rezygnacją, pocierając twarz dłońmi.
– Lojalność i szacunek to wszystko, co mamy. – podsumował Patrick, biorąc łyk z kubka.
– Beatrice to idiotka, ale jednocześnie mściwa kurwa! – dodał Alessi – Twoja fascynacja żoną jest ewidentna dla wszystkich, a Marianna na każdym kroku podkreśla, że nie będzie cichutką, łagodną żonką i pragnie pozycji i władzy. I ty jej to dajesz od dnia porwania. Niektórzy mogą poczuć się zagrożeni.
– Ale Savio?! – mruknąłem – Jest ze mną do lat.
– Chcesz, żeby Marco się nim zajął? – zaproponował Patrick.
– Jeśli to zrobimy, to potem będę go musiał zabić. – przyznałem z frustracją – Podważone zaufanie jest dokładnie takim. Podważonym i nie do odzyskania.
– Zacznij od mniejszego kalibru, jakim jest twoja była kochanka – rzucił pomysł Alessi – której chyba się wydaje, że może pomiatać twoją żoną. Nawisem mówiąc Marianna robi zajebistą robotę usadzając tę sucz na miejscu.
– Marco będzie miał coś przeciwko? – spytałem z ciekawością.
Patrick uniósł brwi do góry.
– Cóż... – westchnął – nie jest to najlepsza część tego biznesu, ale ktoś musi to robić.
– Zacznijmy dyskretnie od Beatrice. – zgodziłem się.
- Nie wiem, czy chciałbym, żeby moja żona była zdolna zabić. Nie rozum mnie źle – Patrick uniósł rękę do góry – Marianna jest moją ulubienicą, ale od swojej towarzyszki będę wymagał przede wszystkim inteligencji.
Zmierzyłem go spojrzeniem, które jasno mówiło: ale pierdolisz!
- Poczekaj, aż jakaś zawojuje twój mózg. – poradziłem – Zobaczysz, jak szybko będziesz ją uczył jak się bronić i posługiwać pistoletem.
- Niedoczekanie. – westchnął – Nie po tym co się stało w Monte Carlo.
- Każdy potwór znajdzie swojego amatora. – sarknął Alessi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro