22. Wyciągnąć stare brudy cz. 2
Yoongi za bardzo się zaczytał – używał kartki, którą znalazł między stronami jako zakładki i, przebrnąwszy przez ponad pięćdziesiąt stron (podczas których Namjoon i Jimin nadal siedzieli zamknięci w swojej sypialni), przegapił moment, w którym Beta przeszedł do małej kuchni.
Yoongi zorientował się w swojej gafie dopiero kiedy Park głośno trzasnął kubkiem o stolik kawowy.
– Masz, wypij – powiedział, podsuwając Omedze parujące naczynie.
Yoongi najpierw popatrzył na kubek a potem na szatyna: ten obserwował go ciemnym, zmęczonym spojrzeniem, trzymając w dłoni drugi, tym razem fioletowy, kubek.
– Co to...? – zapytał Omega.
Jimin usiadł obok.
– Mięta. Dobra na żołądek – odparł, patrząc bez zainteresowania na lecący w telewizji serial. Podkulił nogi pod klatkę piersiową i wsadził między nie poduszkę, na której oparł herbatę. Yoongi pomyślał, że sam nie miałby odwagi usiąść tak w domu Taehyunga: jeżeli nie ze wstydu przed zbyt swobodnym zachowaniem, to z obawy przed pobrudzeniem białej skóry mebla...
– Dziękuję – powiedział, mocniej ściskając uchwyt. Ceramika szybko przekazywała ciepło, stopniowo parząc mu palce, ale bał się, że jeśli ją odstawi, Jimin może uznać to za wyraz niewdzięczności.
Siedzieli bez słowa, obydwaj tylko udając, iż oglądają. Yoongi nie był pewien po co Beta w ogóle z nim usiadł, skoro, ale i tak obserwował mężczyznę kątem oka – starał się wyłapać momenty, w których Park wykręcał głowę, rozproszony jakimś hałasem z góry (sąsiadkę znowu musiały odwiedzić wnuki) żeby stopniowo obciągać krawędź swetra na coraz gorętsze palce...
Mimo wszelkich starań, Jimin i tak zauważył.
– Co ty...? – Park zmarszczył brwi. – Odstaw herbatę i je popraw, co ty, dziecko? – skarcił, zabierając od Yoongiego kubek i odstawiając go na stolik.
– Nie macie tych... podstawek – usiłował się usprawiedliwić się Omega.
– No to najwyżej się wyleje, można potem wytrzeć – powiedział Jimin, rzucając mu oceniające spojrzenie. – Co ty z tym rękawe... Popatrzyłeś sobie palce? Jakim w ogóle cudem...? – Beta wstał z kanapy i poszedł do kuchni, a jego feromony zdradzały zirytowanie.
Yoongi skulił ramiona – tak bardzo starał się nie zdenerwować Parka a wychodziło jak zwykle...
– Masz. I następnym razem sam odkładaj naczynia. Chyba, że masz jakieś problemy z nerwami i nie czujesz ciepła – zastrzegł Jimin, podstawiając mu szklankę z zimną wodą.
– Czuję – zaprotestował cicho Yoongi, zanurzając palce w wodzie.
– To nie trzymaj herbaty tak długo aż się poparzysz – prychnął beta. Znów usiadł na kanapie, tym razem bliżej jakby zamierzał pilnować gościa.
Przesiedzieli kolejny kwadrans w milczeniu.
– Mam bulimię.
Co...?
Yoongi zrozumiał, co Jimin powiedział – ale potrzebował chwili żeby poczuć wagę tych słów; poczuć cały ukryty w nich ciężar emocjonalny, cały natłok podtekstów i sugestii, kontekstów oraz możliwych, pobieżnych scenek, które zaczęły nagle pojawiać się w myślach Yoongiego: Jimin nad sedesem, Jimin nad śmietnikiem, Jimin nad kupką wymiocin...
Omega nie miał odwagi unieść wzroku. Wpatrywał się w kręgi na wodzie ze szklanki, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę, że kręgi są skutkiem drżenia jego ręki.
Bał się, że jeżeli uniesie wzrok, to zobaczy tam kogoś obcego: nie Parka Jimina, którego znał dotąd, ale balansującego na granicy płaczu i załamania emocjonalnego człowieka – człowieka, którego nigdy wcześniej nie spotkał, nie poznał.
Znał już mnóstwo wydań Parka – głównie te zirytowane, obojętne, złe, czasem śpiące, znudzone albo opiekuńcze (nawet jeżeli te ostatnie były rzadkie i zawsze podawane z niewzruszoną miną).
Ale smutnego Jimina...?
Nie, z tym za cholerę nie wiedział jak sobie nie poradzić. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, nie był odpowiednią osobą żeby kogoś teraz pocieszać, żeby robić za przyjacielskiego terapeutę z sąsiedztwa, ledwo radził sobie sam ze sobą...!
– Bulimia to nie po prostu „rzyganie po każdym posiłku", wiesz? – powiedział Jimin, nawiązując do ich konwersacji z popołudnia.
Pytanie wyciągnęło Yoongiego z ciągu własnych myśli tylko po to żeby znowu go w nie wepchnąć: Boże, palnął to wtedy nawet nie myśląc, wkurzył tym Jimina?, może nawet go zranił...?, nie miał nic złego na myśli, ale musiało to zabrzmieć inaczej, cholera na miejscu Parka też byłby zły, cholera, cholera, cholera...!
– Raz na jakiś czas, czasem kilka dni, czasem tygodni, miałem ataki obżarstwa – zaczął opowiadać Jimin.
Beta musiał albo zignorować milczenie Yoongieo, albo się go spodziewał (czy już wcześniej z kimś o tym rozmawiał? Czy Namjoon wiedział? Albo Tae?)
– Wyciągałem dosłownie wszystko z szafek, zwłaszcza tłuste i słodkie, i żarłem jak świnia – mówił z pewnym sarkazmem, nawet wyższością: brzmiało to jakby nie opowiadał o sobie, ale o jakimś pomniejszym bohaterze książki, którego może nie nienawidził, ale na pewno nie lubił. – Zawsze miałem wrażenie, że pęknie mi zaraz żołądek a tak wpychałem więcej. – Urwał na chwilę i dopiero wówczas Yoongi znalazł w sobie dość odwagi aby na niego spojrzeć.
Serce Omegi prawie stanęło, gdy napotkał ciemne spojrzenie utkwionej w nim pary oczu.
Minął ułamek sekundy, może połowa, nim spojrzenie Bety nieco złagodniało, ale nadal pozostało utkwione w Omedze. Park kontynuował swoją historię:
– Potem starałem się o tym nie myśleć. Udawało mi się zwykle przez kilka godzin, góra pięć-sześć. Potem próbowałem wymiotować. – Znowu urwał. Yoongi zdał sobie sprawę, że oddech Bety jest jakby płytszy, bardziej urywany niż zwykle. – Często mi się nie udawało. Mój odruch wymiotny jest do dupy. Zdążyłem się go... oduczyć – dodał z jakimś dziwnym, sarkastycznym przekąsem, którego znaczenia Yoongi nie umiał zrozumieć.
Jimin westchnął głośno, uciekając wzrokiem w stronę ściany.
– ...Więc używałem środków przeczyszczających. I często chodziłem na siłownię. Starałem się pilnować w dni, kiedy nie miałem... „napadów". Nie robiłem sobie głodówek, ale... Ale źle się z tym czułem. Nawet nie chcesz sobie wyobrażać. – Uciekł wzrokiem ku sufitowi, jakby coś sobie przypominał. – Potrafiłem stracić pięć kilogramów w ciągu tygodnia, a potem przytyć dwa razy tyle po dwóch napadach. Cały czas myślałem o jedzeniu. O tym czy mogę coś zjeść, czy nie. Czy będę miał kolejny napad, czy nie. Czy powinienem spędzić dodatkowe godziny na siłowni na wszelki wypadek. Czy będę potem tak zmęczony, że znowu się zajem żeby nadrobić zmęczenie. Wszystko... W zasadzie myślałem tylko o tym. O jedzeniu i o tym jak wyglądam. – zabrzmiał, jakby niemal się wstydził. – Nie ma chyba większego pierdolnika: myśleć o żarciu w kółko, i w kółko, jak cholerna krowa, która nie robi nic innego, tylko śpi, je i sra. I myśli o tym, że grubo wygląda.
– Nie jesteś gruby – natychmiast przerwał mu Yoongi.
Od razu tego pożałował, bo czy, naprawdę, po tym wszystkim co właśnie usłyszał, to było jedyne co zdołał wyłapać...?
Jimin zaśmiał się w ten smutny, zrezygnowany sposób, który Yoongi pamiętał z rozmów z Boemgyu, kiedy młodszy mówił braku swoich perspektyw na przyszłość.
– Jestem na lekach, od dwóch lat – wyjaśnił Beta.
Ten komentarz nieco poukładał sprawy w głowie Yoongiego: wyjaśniał, Jimin mówił w czasie przeszłym, dlaczego Omega nigdy nie widział tych „napadów", dlaczego nie widział Bety idącego na siłownię więcej niż dwa razy podczas całego swojego pobytu...
– Chodzę też na terapię. Ale niedługo powinienem ją skończyć. Terapeutka mówi, że w zasadzie już sobie z tym poradziłem. Nie zawsze czuję się świetnie i nie zawsze lubię to jak wyglądam... Ale jest dobrze. Jest naprawdę dobrze. Lepiej niż było wcześniej.
Mówiło to na tyle pustym, pozbawionym emocji głosem, że Yoongi nie wiedział czy powinien mu wierzyć. Ale z drugiej strony, jeszcze po południu podsumował bulimię jako „rzyganie po jedzeniu", więc...
– Przykro mi – powiedział, głównie dlatego, że chciał jakoś zapchać ciszę. – I, to dobrze. Że się lepiej czujesz. Że leki pomagają i, ten... terapia. I w ogóle.
Jimin znowu na niego patrzył; miał spojrzenie łagodniejsze niż wcześniej (albo pustsze...).
– Dzięki.
Znowu spędzili dłuższą chwilę w milczeniu.
– Dlatego... pytałeś mnie wcześniej o, ten... zaburzenia...?
– Zapytałem, bo jesz mniej niż psy w schronisku – odparował natychmiast Jimin, nagle brzmiąc dużo żywiej i zapalczywiej.
– Nie jestem chory – zaprotestował Yoongi. – Po prostu... jem mniej. Jestem mniejszy, nie ruszam się zbyt dużo...
– I nadal jesz za mało. Idź do lekarza – powiedział Jimin, brzmiąc na spokojnego, ale jednocześnie na nie znoszącego sprzeciwu.
– Nie ma po co... – mruknął cicho Omega, bojąc się jednak, że rozzłości tym gospodarza.
– A jakoś ci to zaszkodzi? – zapytał Jimin, z odrobiną kpiącej nuty w głosie. – Najwyżej każą ci wracać. Wycieczka do gabinetu cię nie zabije.
– A to ile jem, może...? – zapytał Yoongi, doskonale wiedząc, że odpowiedź brzmi „nie". Był jednak nieco zirytowany tym, jak bardzo Jimin naciskał. Doceniał troskę (o ile w ogóle była to troska, a nie przenoszenie jakiejś traumy na pierwszą lepszą osobę, która miała podobnie wyglądający problem...?), ale był dorosły i sam mógł ocienić kiedy potrzebował lekarza, a kiedy nie.
– Nie – przyznał Jimin. – Ale niedobór elektrolitów jest do dupy. Jeżeli chcesz pracować nad muzyką, musisz mieć informacje dostarczone do mózgu. Bez elektrolitów, życzę powodzenia – powiedział, podnosząc się z kanapy. – Idę spać. Wypij herbatę. I tym razem się nie poparz – dodał, już zabierając swój pusty kubek i idąc w stronę aneksu.
Yoongi nie sądził aby, po takiej rozmowie, nawet mięta pomogła na jego węzeł w żołądku...
Przyznam, że ciężko pisało się ten rozdział.
Zaburzenia odżywiania (na szczęście!) nie są czymś z czym mam jakiekolwiek doświadczenie, dlatgeo posiłkowałam się wiedzą z książki Psychologia kliniczna. Red. Cierpiałkowska, Lidia; Sęk, Helena. Czytałam jednak ogólnie i trochę po łebkach dlatego, jeżeli coś źle opisałam/przedstawiłam, dajcie mi znać. Na pierwszym roku psychologii nie omawiamy jeszcze zaburzeń, także nadal wiem na ten temat niewiele więcej niż przeciętny szary Kowalski...
Temat zaburzeń odżywiania pojawił się na samym początku książki i czuję się winna, że przez tak długi czas do niego nie waracałam. Pojawi się jeszcze później, ale wciąż mam wrażenie, że jest to jeden z gorzej poprowadzonych wątków, które nie za dobrze przemyślałam. Mam nadzieję, że w dalszej części książki zdołam pokazać to trochę lepiej i poświęcić temu więcej uwagi.
Btw, wiecie, że notatki w wordzie do "Untouched" przekroczyły właśnie 300 stron? (z rodziałami jesteśmy na 166).
Jak myślicie, ile ich będzie na koniec książki?
Zawsze Wasza (i prawie zawsze spóźniona...)
~Nico
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro