Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

EVA III

Na samym początku chciałam zaznaczyć, że nie jestem lekarzem, nie studiuję medycyny ani nic z nią związanego dlatego też rzeczy, które opisałam mogą się różnić. Swoją wiedzę opieram tylko na licznych serialach medycznych, które nałogowo oglądam i informacji z internetu, które zaczerpnęłam dla dobra tego opowiadania. Więc proszę dać znać, jak coś jest nie tak to usunę tego shota :)


Nienawidzę igieł, kłucia, krwi i zapachu szpitala. To najgorsza kombinacja z możliwych i zastanawiam się, jak mogłabym jej uniknąć. Sęk w tym, że nie mogłam. Wciąż nie wiem, dlaczego zrobiono taką wielką aferę. Na całym świecie ludzie mdleją co chwilę i jakoś nikt nie robi z tego zamieszania. Pewnie dlatego, że ci ludzie nie mają za przyjaciół Vilde, Sany, Noory i Chris. To jeszcze gorsza kombinacja niż ta szpitalna. Dlatego też siedzę pod gabinetem pielęgniarki i czekam, aż wywołają moje nazwisko. Mój telefon co chwilę wibruje i mam ochotę udusić Chrisa, który znów najwyraźniej nudzi się na zajęciach i zasypuje mnie wiadomościami, snapami i cholera wie jeszcze czym.

- Mohn? Eva Mohn? - Po szpitalnym korytarzu echem niesie się moje nazwisko, dlatego zabieram swoją czapkę i torebkę i powoli wstaję z plastikowego krzesła.

Podchodzę do pielęgniarki i mówię, że to ja, na co ona wysila się na uśmiech i prowadzi mnie do gabinetu. W pokoju są białe ściany, które sprawiają, że mam ciarki na plecach. Ta biel ma w sobie coś złowrogiego, ale nie potrafię tego określić. Siadam na kozetce, na której rozłożone było białe prześcieradło. Moje nogi nie sięgają do podłogi, dlatego też macham nimi jak małe dziecko.

- Badanie krwi ma być, tak? - Ciszę przerywa głos kobiety.

- Tak – kiwam głową i podaję jej kartkę, na której szkolna pielęgniarka wypisała parametry, które mam mieć zbadane.

- Dużo się tego nazbierało – kobieta spogląda na kartkę – trzeba będzie pobrać dwie próbki.

Fantastycznie. Może od razu niech wypompują ze mnie całą krew, co się będą przejmować.

- Z której ręki mam pobrać krew?

- To jest jakaś różnica? - Spoglądam na nią z niezrozumieniem.

- Nie ma – wzrusza ramionami – ale pacjent może mieć jakieś swoje upodobania – przewraca oczyma.

- Ja nie mam, może być prawa ręka.

- W porządku. Podwiń, proszę rękaw albo najlepiej ściągnij tę bluzę.

Dziękuję bogu za to, że ubrałam pod spód koszulkę, bo na pewno nie chciałabym siedzieć przed tą kobietą w samym staniku. Ściągam przez głowę bluzę, składam ją i kładę obok siebie. Pielęgniarka kładzie na metalowej tacce rzeczy potrzebne do badania, a ja czuję, że robi mi się niedobrze. Chwyta mnie za rękę i ją prostuje. Powyżej łokcia zakłada jakąś opaskę i delikatnie stuka mnie po żyłach.

- Niedobrze – kręci głową – masz strasznie płytkie żyły.

- To może ja już pójdę? - Patrzę na nią z nadzieją, na co kobieta wybucha śmiechem.

- Nie ze mną te numery – uśmiecha się do mnie i nasącza wacik spirytusem.

Przejeżdża nim po moich żyłach i patrzy na nie pod każdym możliwym kątem.

- O tak będzie dobrze – sięga po strzykawkę i zakłada na nią igłę. - Może zaboleć – mówi i z przygryzionym językiem zbliża się do mnie. Przez chwilę myślałam, że chce mnie ugryźć albo polizać, ale ta tylko szacowała sobie gdzie uderzyć. Chwilę później poczułam ukłucie i automatycznie odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku. Nie wiem, ile to trwało, ale w końcu kobieta poinformowała mnie, że już po wszystkim.

Podała mi wacik i kazała przycisnąć do miejsca, gdzie było wkłucie. Miałam u niej siedzieć kilka minut, bym czasem nigdzie nie zemdlała. Kobieta, chcąc się mnie pozbyć, dała mi plaster, który sobie przykleiłam i niedbałym ruchem głowy wskazała, że mam już wyjść. W recepcji dowiaduję się, że wyniki powinny być jutro, więc będę mogła je odebrać po szkole. Jak najszybciej opuszczam szpital i gdy stoję już na zewnątrz, zaciągam się świeżym powietrzem. Spoglądam na telefon i widzę, że Chris do mnie dzwonił. Bez zastanowienia wybieram jego numer i czekam, aż chłopak odbierze.

- No witaj piękna – mogę się założyć, że ma na twarzy swój głupkowaty uśmieszek.

- Czego chciałeś?

- Też miło cię słyszeć – parska.

- Chris nie mam nastroju – kręcę głową i przekładam przez głowę torebkę.

- Masz okres?

- Nie kretynie – przewracam oczyma.

- To mogę ci zagwarantować, że ja, moje usta i mój ogromny

- Nie kończ – krzyczę do słuchawki, co powoduje salwę śmiechu po drugiej stronie.

- I mój ogromny talent to poprawiania ci humoru może sprawić, że poczujesz się lepiej. Chociaż ci powiem, że ja już czuję się lepiej po tym, jak potwierdziłaś, że jestem ogromy. To cholernie dobre uczucie Mohn. Myślisz, że ogromny Schistad poprawi ci humor?

- Jesteś niemożliwy – kręcę głową, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- I to cię kręci – wybucha śmiechem. - Masz już jakieś plany na jutro?

- Muszę odebrać wyniki, ale później jestem wolna.

- Jakie wyniki? - Jego głos się zmienił.

- Badań. Właśnie wracam ze szpitala.

- Coś się stało? - Jeszcze chwila i pomyślę, że się o mnie martwi.

- Nie. Zemdlałam w szkole i dziewczyny zrobiły cyrk i wysłały mnie na badania – przewracam oczyma.

- Jesteś w ciąży?

- Chyba żartujesz – parskam – nie jestem. A przynajmniej nic o tym nie wiem.

- Kamień spadł mi z serca.

- Gdybym była w ciąży to ty już byś nie żył Schistad i pamiętaj o tym.

- Zapamiętam. To co do jutra, to jeszcze się zgadamy, okej? Bo muszę lecieć na jakieś zajęcia.

- Na jakieś?

- Nawet nie wiem, co to jest, trzymaj się Mohn! - Rzuca, po czym się rozłącza.

*

- Eva Mohn, ja po wyniki badania krwi – mówię i opieram się o marmurowy blat.

Kobieta wertuje stos kartek i po chwili wyciąga jedną. Na kartce przyklejona jest żółta karteczka, która przyciąga wzrok kobiety, która po chwili sięga po telefon i dokądś dzwoni.

- Pani Mohn? - Patrzy na mnie. - Proszę podejść pod pokój numer 10, dobrze? Może pani od razu tam wejść.

Kiwam głową i kieruję się pod wskazany pokój. Gdy go odnajduję, chwytam za klamkę i wchodzę do pomieszczenia. Przede mną siedzi starsza kobieta, która przygląda mi się z troską.

- Eva Mohn? - Pyta.

- Tak.

- Siadaj, proszę – wskazuje krzesło.

- Mamy twoje wyniki badań – patrzy na mnie uważnie – i jestem zaniepokojona. Czy w ostatnim czasie coś ci dolegało? Czułaś się inaczej?

- Zemdlałam w szkole, ale to pewnie ze stresu – bawię się palcami.

- A jakieś inne dolegliwości?

- Hmm – drapię się po głowie, by nic mi nie umknęło. - Ostatnio odczuwałam dość często bóle w podbrzuszu, ale myślałam, że to jest związane z nadchodzącym okresem – wzruszam ramionami.

- Jak z twoją miesiączką?

- Jest nieco dłuższa i obfitsza niż kiedyś.

- Rozumiem. - Kobieta kręci głową. - Kiedy byłaś ostatnio u ginekologa?

- Czy ja wiem, chyba z trzy miesiące temu?

- Badał cię?

- Nie, byłam tylko po tabletki – wzruszam ramionami.

- I tak powinnaś zostać zbadana – karci mnie wzrokiem. - Tak się składa, że ja jestem ginekologiem – uśmiecha się do mnie. - Mogłabyś się rozebrać?

- Dlaczego? - Patrzę na nią ze zdziwieniem.

- Zbadam cię. Miałaś już robioną cytologię?

- Nie.

- To dzisiaj będziesz miała – jej uśmiech jest uspokajający. - Możesz się rozebrać za parawanem.

Nie bardzo rozumiem, co właśnie ma miejsce, ale posłusznie udaję się w skazane miejsce. Ściągam swoje ubrania i narzucam na siebie jakiś śmieszny jednorazowy fartuszek. Kobieta wskazuje na fotel, który wygląda dość przerażająco. Siadam na nim i w myślach błagam o to, by było już po wszystkim.

- Rozłóż nogi i rozluźnij się – kobieta posyła mi uśmiech i po chwili przystępuje do badania. - Możesz się ubrać.

Zeskakuję z fotela, czując się niezręcznie. Zakładam swoje ubrania i po krótkiej rozmowie z kobietą wychodzę. Zimne powietrze muska moją twarz, a ja nawet nie mam siły obwiązać szyi szalikiem. Szybkim krokiem kieruję się do domu i opadam bezsilnie na swoje łóżko. Coś jest nie tak i walczę z łzami. Spoglądam na telefon i widzę kilka nieodebranych połączeń od Chrisa. Nie mam siły ani ochoty na rozmowę z nim, dlatego też wyłączam urządzenie i wpycham je pod poduszkę, jakby to miało w czymś pomóc. Chciałabym, żeby moja mama tutaj była. Przytuliłabym się do niej jak za dawnych czasów i poczułabym się lepiej. Dlaczego ja zawsze muszę być sama? Powoli zaczynam się uspokajać i ściągam z siebie płaszcz, rzucając go niedbale na krzesło. Bez użycia rąk ściągam buty i przyciągam do siebie laptopa. Wpisuję w wyszukiwarkę hasła, które chociaż trochę przybliżą mi, co może się ze mną dziać, ale ta cała medyczna gadka do mnie nie trafia. Znów zaczynam odczuwać panikę, dlatego też wchodzę pod kołdrę, którą szczelnie się opatulam.

*

Dostałam telefon ze szpitala, że są już wyniki moich ostatnich badań. Kieruję się do recepcji i kobieta na mój widok przybiera dziwną minę. Posyła mi współczujący uśmiech i mówi, że mam podejść pod ten sam gabinet co ostatnio. Czuję, jak do gardła podchodzi mi śniadanie i walczę ze sobą, by nie zwymiotować. Pukam do drzwi i z lekkim wahaniem wchodzę do pomieszczenia. Lekarka spogląda na mnie i przybiera minę podobną do recepcjonistki.

- Usiądź Evo – sądząc po jej głosie, nie ma mi nic dobrego do powiedzenia. - Mam wyniki twojej cytologii – robi dramatyczną przerwę – i niestety nie są one dobre. Gdy zobaczyłam wyniki badania krwi, myślałam, że może masz jakąś infekcję, bądź chorobę weneryczną, ale cytologia wykazała, że twój stan jest znacznie poważniejszy. Będziesz musiała przejść jeszcze kilka badań i dlatego radziłabym ci, byś została w naszym szpitalu.

- Co mi jest? - Mój głos jest słaby.

- Na ten moment nie mogę ci powiedzieć nic konkretnego. Musimy przeprowadzić dodatkowe badania i wtedy przedstawię ci diagnozę, dobrze? Nie jesteś pełnoletnia, prawda?

- Nie – kiwam głową i czuję, jak po policzku spływają mi łzy.

- Twoi rodzice będą musieli podpisać kilka dokumentów, możesz do nich zadzwonić?

- Moi rodzice są rozwiedzeni. Tata nie mieszka w Norwegii, a mama pracuje i prawie nigdy nie ma jej w domu. Teraz jest chyba w Danii.

- Rozumiem – kobieta wzdycha. - Będziemy musieli obejść się bez tych podpisów, bo potrzebujesz tych badań. Zaprowadzę cię na oddział, w porządku?

- Nie mam ze sobą żadnych rzeczy.

- Zadzwoń do przyjaciółki – uśmiecha się do mnie. - Towarzystwo dobrze ci zrobi.

Kilka minut później idę za kobietą. Nasze kroki rozchodzą się po korytarzu i czuję gulę wyrastającą w moim gardle. Kobieta wskazuje mi mój pokój, w którym na chwilę obecną będę sama. Lekarka odchodzi, a ja wyciągam telefon i piszę smsa do Noory. Dziewczyna odpisuje mi natychmiastowo i pół godziny później siedzi razem ze mną na moim tymczasowym łóżku.

- Co się dzieje? - Gładzi mnie po plecach a ja walczę z sobą, by się nie rozpłakać.

- Nie wiem – kręcę głową – coś jest nie tak, ale nikt nie chce mi nic powiedzieć. Czekają mnie jakieś badania. Boję się – mówię i wybucham płaczem.

- Wszystko będzie dobrze – posyła mi uśmiech, ale chyba same w to nie wierzymy.

*

Gdy usłyszałam postawioną diagnozę, poczułam, jak uchodzi ze mnie powietrze. Dosłownie poczułam, jak wychodzę sama z siebie, stanęłam obok i patrzałam z boku na tą całą sytuację. Słowa lekarzy nie dochodziły do mnie, bo to nie mogła być prawda. Mam tylko siedemnaście lat i nie mogę mieć czwartego stopnia raka szyjki macicy. Nie mogę. Wysoki mężczyzna w białym kitlu mówi, że czeka mnie kilka operacji, bo zlokalizowali przerzuty. Twierdzą, że mam małe szanse na wyzdrowienie, ale mimo wszystko podają mnie radioterapii i chemioterapii. Kieruję się do swojego pokoju i kładę się na plecach. Wpatruję się w obdrapany sufit i dochodzi do mnie, że sama jestem sobie winna. Dziewictwo straciłam żenująco wcześnie i od tego czasu miałam zdecydowanie za dużo chłopaków. Kilku przed Jonasem, kilkunastu po Jonasie. W ostatnim czasie ograniczałam się tylko do Chrisa, ale przeszłości nie cofnę. Chris. Od czasu, gdy wylądowałam w szpitalu, nie odzywam się do niego. Wiem, że to niezbyt mądre, ale nie jestem gotowa na to, by mu o wszystkim powiedzieć. Bo co miałabym mu powiedzieć? Że jestem chora i najprawdopodobniej w ciągu roku umrę? Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, bo sama w to nie wierzę. Jeszcze tydzień temu, moim jedynym problemem było to, że mam kilka dwój z hiszpańskiego a teraz się okazuje, że mogę nie dożyć zakończenia roku szkolnego.

*

Lekarze twierdzą, że mój stan nieznacznie się poprawił, dlatego też pozwolili mi, na kilka dni wrócić do domu. Moja mama odkąd się dowiedziała, jest na urlopie i non stop płacze. Dopiero niedawno powiedziałam o wszystkim dziewczynom i nie przyjęły tego za dobrze. Próbują być dla mnie wsparciem, ale nie potrafię przekonać samej siebie, że będzie dobrze. Chris przycisnął mnie do muru i szantażem zmusił mnie do spotkania. Przez chemię wypadają mi włosy, ale nie potrafię ich obciąć, dlatego też spinam włosy w kucyk. Nakładam na siebie za dużo makijażu, by ukryć przerażającą bladość mojej skóry i podkrążone oczy. Gdy dochodzę do kawiarni, widzę, że chłopak już na mnie czeka. Wchodzę do pomieszczenia, a na mój widok z twarzy chłopaka znika uśmiech.

- Wszystko w porządku? - Przygląda mi się z troską.

- Tak, jestem chora – śmiertelnie chora Chris.

- Mogłaś powiedzieć, to nie wyciągałbym cię z domu – wysila się na słaby uśmiech. - Gdzie się podziewałaś przez ostatni czas?

- Szkoła, dom – wzruszam ramionami. A tak naprawdę to byłam w szpitalu, gdzie męczą mnie, mimo iż wiedzą, że nie uda się im mnie uratować.

- Chciałem z tobą pogadać – nerwowo kręci się na krześle. - Wiem, że ostatnio między nami się popsuło, ale chciałbym to zmienić – spogląda na mnie i się uśmiecha. - Już od jakiegoś czasu chciałem ci coś powiedzieć.

- To mów – wysilam się na uśmiech. Nic nie mów, nie chcę wiedzieć Chris.

- Nie jesteś dla mnie jak reszta dziewczyn – bawi się palcami i od razu widzę, że się denerwuje. - Jesteś kimś więcej. Wiem też, że ja też kimś dla ciebie jestem i kurwa, brzmię jak baba – wybucha nerwowym śmiechem. - Nieważne, zignoruj moje pieprzenie. Chcesz ze mną być? - Spogląda w moje oczy z nadzieją, a ja mam ochotę się rozpłakać.

- Ja, yy, to nie jest dobry pomysł Chris – gdybym była zdrowa, to pomysł byłby genialny i w tym momencie rzuciłabym ci się na szyję i piszczała jak małe dziecko.

- Co? - Wygląda na zbitego z tropu. - Nie chcesz ze mną być? - Marszczy czoło.

- Nie – Tak, chcę z tobą być Schistad i chciałam tego, odkąd pamiętam.

- Słucham? - Wyraźnie widać, że spodziewał się innej odpowiedzi.

- Nie chcę cię – mój głos jest coraz słabszy i zaczyna kręcić mi się w głowie. - Nie jesteś materiałem na chłopaka i oboje o tym wiemy. Nie będę twoją zabawką Chris. - Chris nie słuchaj mnie, przecież mnie znasz.

- Zmieniłem się – w jego oczach widzę ból.

- Ty tak twierdzisz – przewracam oczyma. - Nie chcę być z kimś, kto zaliczył połowę Oslo. - Posyłam mu złośliwy uśmiech i czuję, jak po policzku spływa mi łza, dlatego szybko ją ścieram.

- Wcześniej ci to nie przeszkadzało – wyczuwam złość w jego głosie.

- Bo byłeś jednym z wielu, z którymi spałam, chryste Chris, co z tobą? - Byłeś jedyny Chris.

- Słucham?

- Myślałeś, że spałam tylko z tobą? - Parskam – Proszę cię Chris bądź poważny.

- Nie wierzę – chłopak kręci głową. - Wiesz co, Mohn? Jesteś zwykłą dziwką – chłopak gwałtownie odsuwa krzesło i niemal wybiega z kawiarni.

Łzy spływają po moich policzkach i nie potrafię nad nimi zapanować. Powoli wstaję z krzesła, ale wszystko wiruje. Ostatnie co pamiętam to mocne uderzenie w głowę.

*

Moje ciało jest niemal jednym wielkim przerzutem. Gdy lekarze poinformowali mnie o kolejnych znaleziskach w moim mózgu, wątrobie czy płucach, powiedziałam im, że chcę, by przerwali moje leczenie. Moja mama się do mnie nie odzywa, a dziewczyny próbują przemówić mi do rozsądku. Dzisiaj wracam do domu, bym jak to stwierdził lekarz, mogła odejść w spokoju. Wszyscy uważają mnie za tchórza. Myślą, że jestem słaba i głupia, ale nie zdają sobie sprawy, że leczenie sprawiało mi tylko ból. Nie było efektów, więc po co to ciągnąć. Leżę w swoim łóżku i wpatruję się w okno, przez które nie raz wymykałam się w nocy. Nie zliczę ile razy, przez to okno wchodził Chris, który nie odzywa się do mnie od czasu naszej ostatniej rozmowy. To dobrze. A przynajmniej to, próbuję sobie wmówić. Boli mnie jednak to, że się z nim nie pożegnam. Wiem, że nie zostało mi zbyt dużo czasu i jestem przerażona. Nie chcę zostawiać mamy i dziewczyn. I Chrisa. Chcę skończyć szkołę i pójść na studia. Chciałabym być z Chrisem, założyć rodzinę i może nawet mieć dzieci. Kupić sobie psa i zrobić prawo jazdy. Ale tego nie zrobię. Zamykam oczy, by znów zasnąć, ale słyszę, że ktoś wchodzi do mojego pokoju.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - Głos chłopaka jest pełen żalu.

Nie ma szans, bym mu odpowiedziała. Nie dlatego, że jestem słaba i umierająca. Dlatego, że nie wiem co mu odpowiedzieć. Spanikowałam? Chciałam oszczędzić mu kłopotów? Nie wiem. Na pewno nie chciałam jego litości.

- Kurwa Eva – słyszę, jak uderza w coś ręką. - Coś ty sobie wyobrażała. Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę.

Mam nadzieję, że Chrisa zirytuje cisza i sobie pójdzie, ale słyszę, jak przysuwa krzesło do mojego łóżka. Chwilę później chwyta moją dłoń i czuję, że mam już wilgotne policzki.

- Nie rozumiem Mohn – jego głos jest słaby, co tylko łamie moje serce. - Bałaś się? Nie ufałaś mi? Powiedz mi, dlaczego wolałaś trzymać mnie na dystans. Przecież byłbym przy tobie.

- Przestań – mój głos jest tak słaby, że nawet nie wiem, czy mnie słyszał.

Chłopak puszcza moją rękę, a chwilę później czuję, jak materac obok mnie się ugina. Chris przyciąga moje niemal bezwładne ciało i kładzie moją głowę na swojej klatce piersiowej. Otacza mnie ramieniem, a ja moczę mu koszulkę łzami.

- To jest niesprawiedliwe Mohn – czuję, jak łza spada na moje czoło i dochodzi do mnie, że Chris płacze. Nigdy nie sądziłam, że będę tego świadkiem. Nie chciałam być tego świadkiem.

Chłopak gładzi moje ramię i co chwilę całuje moje czoło. Ciepło jego ciała jest tak przyjemne, że moje oczy same się zamykają. Myślę o wszystkim, co przeszliśmy i mam ochotę się uśmiechnąć. Może nie byliśmy parą, ale na pewno się kochaliśmy. I chociaż nie chciałam, żeby wiedział, cieszę się, że swoje ostatnie chwile spędzam w jego ramionach.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro