CHRIS II
Chciało mi się śmiać. Byłem dorosły, a mimo wszystko dałem się urządzić jak małe dziecko. Bo jak inaczej można nazwać to, że moim rodzice w ramach kary za słabe oceny, odebrali mi samochód? Zadbali nawet o to, by William mnie nie podwoził. Najwyraźniej chodzenie pieszo do szkoły ma sprawić, że moje oceny się poprawią. Przewracam oczyma, bo moi rodzice wyznaczają granice absurdu, by chwilę później je przekraczać. Narzuciłem na siebie kurtkę i chwyciłem plecak. Niedbale zamknąłem drzwi i udałem się w kierunku parku, bo o ile nie myli mnie pamięć, to dobry skrót, by godzinami nie szwendać się po Oslo. Śpiewające ptaki strasznie mnie wkurwiały, między innymi dlatego też nie lubiłem wiosny. Wszystko budziło się do życia, było cholernie kolorowe i optymistyczne, aż rzygać się chce. Po kilku minutach drogi zobaczyłem, że na jednej z ławek siedzi dziewczyna. Długie rude włosy, opadały na jej plecy, a ona nieśmiało się uśmiechała. Wydawało mi się, że skądś ją kojarzę. Niepewnym ruchem poprawiła biały płaszcz, by chwilę później poprawić również okulary przeciwsłoneczne, które miała na nosie. Nie wiedzieć czemu, usiadłem obok niej i chwilę na nią patrzałem. Była cholernie ładna i o ile się nie mylę, chodzi ze mną do szkoły. To chyba jedna z koleżanek, tej blondynki, do której wzdycha William.
- Hej – przerwałem niezręczną ciszę.
- Tak? - W jej głosie usłyszałem zawahanie się, co nieco zbiło mnie z tropu.
- Siedzisz tu – uśmiechnąłem się do siebie jak debil, bo palnąłem największą głupotę, jaką mogłem.
- Czekam na koleżankę – odparła, nerwowo poprawiając włosy. Oblizałem wargi z myślą, że to ja wprowadziłem ją w to zakłopotanie.
- Chodzisz do Nissen? - Musiałem się upewnić.
- Tak. Do pierwszej klasy – odparła jakby od niechcenia.
Już miałem się odezwać, kiedy zadzwonił mój telefon. Dziewczyna jakby lekko się rozluźniła, a ja z niemałą irytacją odebrałem połączenie od Williama. Chłopak twierdził, że czeka na mnie pod szkołą, bo pilnie musimy coś załatwić. Powoli wstałem z ławki i spojrzałem na dziewczynę, która bawiła się swoimi palcami.
- Widzimy się w szkole – rzuciłem, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi.
Zamiast w szkole, wylądowałem na drugim końcu Oslo, oglądając pieprzone busy. Wpatrywałem się w Williama, który zawzięcie negocjował z mechanikiem, który miał naprawić nasz autobus. Ostatnia impreza była tak ostra, że kilka części naszego grata się popsuło. Koszty naprawy okazały się kosmiczne, dlatego też William próbował wynegocjować jakiś rabat, ale sądząc po gwałtownych gestach, niezbyt mu się to udawało. Piętnaście minut później siedzieliśmy w aucie chłopaka, przysłuchując się wzajemnym oddechom. Nienawidziłem ciszy, która między nami była.
- Jak nazywa się ta ruda koleżanka twojej blondynki? - Zapytałem, spoglądając od niechcenia na swojego przyjaciela.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Przewrócił oczyma. - Poza tym Noora nie jest moja.
- Kłopoty w raju? - Parsknąłem, bo historia miłosna Williama przypominała tragedię, pisaną przez jakieś zaćpanego debila.
- Nie chcę o tym gadać. - Pokręcił głową. - Czekaj – zamachnął się ręką w moim kierunku. - Eva, chyba nazywa się Eva.
- Kto? - Spojrzałem na niego jak na debila.
- No ta ruda, ale ona jest jakaś dziwna. Nie odstępuje Noory na krok. To chyba lesbijka.
W sumie zachowywała się dziwnie na tej ławce. Nawet na mnie nie spojrzała, a jej odpowiedzi były wręcz mechaniczne.
*
Następnego dnia Eva znów siedziała na ławce. Tym razem miała brązowy płaszcz, na głowie czapkę i różowe okulary przeciwsłoneczne, chociaż słońca można było szukać ze świecą. Ponownie obok niej usiadłem.
- Hej – odparłem z uśmiechem.
- Oh, to znowu ty – jej głos był beznamiętny, co mnie zirytowało.
- Powinnaś się cieszyć – parsknąłem.
- Z czego? - Dziewczyna lekko przechyliła głowę.
- Z tego, że ze mną rozmawiasz – parsknąłem. - Wiesz, kim jestem? - Uniosłem do góry brwi.
- Nie. I nie obraź się, ale nie chcę wiedzieć. Czekam na koleżankę.
- Jesteśmy w parku, mam prawo tutaj siedzieć. Myślisz, że tylko ty możesz tutaj siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w obsikaną fontannę i kwitnące kwiatki? - Uniosłem do góry brwi. - Jesteś w błędzie. Poza tym powinnaś na mnie patrzeć, jak do ciebie mówię. Rodzice chyba cię nie wychowali – parsknąłem.
Odpowiedziała mi cisza. Widziałem, jak dziewczynie drży warga i zacząłem się zastanawiać, kiedy wybuchnie płaczem. Jednak ona dzielnie przygryzła wargę i wyglądała, jakby w myślach odliczała liczby, by nie wybuchnąć.
- Wiesz co? Mam lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie z tobą – odparłem. - Poza tym, nie wiem, co możesz tutaj podziwiać, ten park wygląda jak jeden wielki śmietnik – parsknąłem. - Jeśli chcesz, mogę ci polecić kilka miejsc z ładnymi widokami.
- Nie dziękuję – odparła, po czym poprawiła szalik.
- Twoja strata Evo – rzuciłem i gwałtownie wstałem z ławki.
Lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie, w końcu nastała długa przerwa, którą wraz z chłopakami zdecydowaliśmy się spędzić na dziedzińcu. Zajęliśmy niemal wszystkie ławki, śmiejąc się z uczniów z młodszych klas, którzy odchodzili z kwitkiem. Prowadziłem jakąś bezsensowną konwersację z Johnem, kiedy zobaczyłem blondynkę Williama z Evą. Rudowłosa kurczowo trzymała się blondynki, która szukała czegoś w plecaku. Po chwili wyciągnęła poszukiwany przedmiot i podała go Evie. Dziewczyna niepewnymi ruchami dotykała przedmiot, by chwilę później go rozłożyć. Moim oczom ukazała się długa biała laska, którą Eva kurczowo trzymała. Puściła ramię dziewczyny i machając przed sobą laską, kierowała się przed siebie. Poczułem suchość w gardle, bo dotarło do mnie, że dziewczyna jest niewidoma, a ja podczas zaledwie dwóch naszych rozmów kilkukrotnie użyłem określeń dotyczących wzroku.
*
Następnego ranka rodzice oddali mi kluczki do samochodu. Schowałem je do kieszeni i niespiesznym krokiem udałem się do szkoły. Na ławce znów siedziała Eva, w swoim białym płaszczu, czarnych okularach przeciwsłonecznych, owinięta fioletowym szalem. A ja znów obok niej usiadłem.
- To znowu ty – powiedziała, a ja się zdziwiłem, że to ona zaczęła rozmowę.
- Taa – podrapałem się po głowie, bo nie wiedziałem co odpowiedzieć.
- Dlaczego ze mną siadasz? - Odwróciła głowę tak, jakby na mnie patrzyła.
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami, zapominając, że ona tego nie widzi.
- Jesteś Chris, prawda? - Na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech.
- Tak – odparłem, zastanawiając się, skąd ona to wie.
- Masz miły głos – parsknęła.
- Dziękuję? - Bardziej spytałem, niż stwierdziłem. Dziewczyna sprawiała, że czułem się niekomfortowo.
- Widziałeś mnie w szkole, prawda? To dlatego dzisiaj jesteś taki cichy – w jej głosie słyszę rozbawienie. - Ślepa dziewczyna nie jest już taka atrakcyjna – parska, a ja unoszę do góry brwi.
- Co? - Patrzę na nią z niedowierzaniem.
- Spokojnie, nie oceniam cię – delikatnie unosi ręce, jakby w geście kapitulacji. - Po prostu stwierdziłam fakty.
- Dlaczego tak mówisz? - Pytam, opierając się o drewniane oparcie ławki.
- Bo nie byłbyś pierwszy. Zazwyczaj faceci mają inne wyobrażenie dwóch lasek – parska, pokazując na swoją białą laskę, po czym ja też wybucham śmiechem. Nie spodziewałem się, że ma do siebie taki dystans. - Dlaczego tędy chodzisz?
- Mam zepsuty samochód – drapię się po głowie, zawsze tak robię, gdy kłamię.
- Aha – uśmiecha się do mnie.
- Dlaczego tutaj siedzisz?
- Czekam na Noorę. Chodzę z nią do szkoły – uśmiecha się do mnie. - Możesz mi powiedzieć, która godzina?
- Za dziesięć ósma – odpowiadam.
- Kurwa – wyrywa się z ust dziewczyny, a ja wybucham śmiechem. - Noora się spóźnia piętnaście minut, to do niej niepodobne. Pewnie zaspała – opadła bezsilnie na oparcie.
- Ja z tobą pójdę – odparłem. - W końcu idziemy w tym samym kierunku.
Chwyciłem ją za rękę i pomogłem jej wstać. Eva chciała rozłożyć swoją laskę, ale zamiast tego kurczowo chwyciła za moje ramię. Przez całą drogę rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, i muszę przyznać, że to było szalenie miłe i dziwne uczucie.
*
- Jesteś cholernie przystojny, prawda? - Zapytała Eva, delikatnie gładząc moją twarz.
Leżeliśmy w moim łóżku, przykryci granatową kołdrą.
- Jestem – parsknąłem, bo nie widziałem powodów, by kłamać.
- I cholernie skromy – wybuchnęła śmiechem.
- Odpowiedziałem na twoje pytanie – delikatnie ugryzłem ją w ramie.
- Boję się Chris – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
- Nie masz czego, to najlepsi lekarze w Europie – uśmiechnąłem się i przyciągnąłem dziewczynę do pocałunku.
Sęk w tym, że ja też się bałem. Operacja była dla Evy szansą, jednak ja bałem się tego, co może się stać, gdy nie przyniesie upragnionych rezultatów. Wiedziałem, że nieudana operacja zdołuje Evę, chociaż ona tego nie przyzna. Udaje, że jest pogodzona z tym, że jest niewidoma, jednak ja wiem, jak bardzo chciałaby widzieć.
*
Eva była już po operacji. Razem z jej mamą, z przeogromną niecierpliwością czekaliśmy na to, aż ściągną dziewczynie opatrunki. Z nerwów obgryzłem wszystkie paznokcie i wciąż było mi mało. Weszliśmy do pokoju dziewczyny, gdzie ta leżała na szpitalnym łóżku, przygryzając wargę.
- Teraz powoli ściągniemy opatrunki Evo, jesteś gotowa? - Zapytał lekko łysiejący lekarz.
- Tak – odparła niepewnym głosem, a ja miałem ochotę się rozpłakać.
Lekarz powoli ściągał bandaże, a ja czułem, że za chwilę się przewrócę. Po chwili zobaczyłem twarz Evy i to, że ma zamknięte oczy. Widziałem strach wymalowany na jej twarzy i miałem ochotę ją przytulić. Pokazać, że obojętnie co się stanie, będę przy niej. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i przez dobrą minutę wpatrywała się przed siebie. Widziałem, jak po policzku jej mamy spływają łzy i też miałem ochotę się rozpłakać. To nie tak miało wyglądać. Eva miała widzieć. Podszedłem do dziewczyny i usiadłem na jej łóżku. Chwyciłem jej dłoń i mocno ścisnąłem. Eva na mnie spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie.
- Faktycznie jesteś cholernie przystojny – powiedziała, a ja przyciągnąłem ją do siebie, by ją pocałować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro