Rozdział 34
Wojska królewskie pozabijały już większość armii. Nadarzyła się idealna okazja by dobić żyjących. Musiała zaryzykować spotkaniem ze strzelcami wyborowymi. Wymierzyła łuczników w większą grupkę. Wystrzelili. Reszta przeciwników dostrzegła szybki ruch zieleni. Szybko pobiegli zaalarmować władcę o pozycji łuczników. Ale było już za późno na akcję na polu bitwy. Tylko honor utrzymywał ich w walce. Nie minęła chwila, a księżniczka dostrzegła jeźdźców z czerwonymi opaskami na ramionach. Przełknęła głośno ślinę. Nadchodzą.
***
Nie cały kwadrans później, kiedy oddali następny strzał, na zakrytą polanę wparowali kaidżyni. Zaczęli strzelać do każdej żyjącej istoty. Całe szczęście tarczownicy w samą porę zakryli zwiadowców.
- Strzelać sami!!!-krzyknęła dziewczyna
Wszyscy podlegli Oliwii spojrzeli na nią z uznaniem. A więc po to służyła ta komenda. Sprytne.
Sami zaczęli celować kilku z kaidżynów spadło z siodeł. Jednak zwiadowcy również ponosili straty. Dwóch już leżało martwych. Oliwia zdecydowała się na śmiałe posunięcie.
- Horace...jakby co...to dowodź nimi.
- A ty co zamierzasz?
- Oddalić się z kilkoma kaidżynami. Mają lekką przewagę.
- No dobrze. Ale ja nie umiem dowodzić. Łucznikami.
- Ale jesteś teraz ze mną. Byłeś wtedy z Willem i Evanlyn. Słyszałeś ich komendy i widziałeś co robią łucznicy. Potrafisz to.
- Ale ja...
- Zwiadowcy pod rozkazami sir Horace'a!
Wszyscy odwrócili się zdziwieni tym że rozkazuje im rycerz, i tym że ten chłopak ma tytuł.
- Tak jest!-odpowiedzieli mimo wszystko
Oliwia wysmyknęła się z bezpiecznego schronienia, jakie stanowiła dla niej tarcza Horace'a. Przemknęła ze strzałą na cięciwie na drugi koniec polany. Tam dała się zauważyć.
- Tam jest! Za nią!
Kilku z kaidżynów ruszyło za nią na koniach. Ona w biegu też wsiadła na Lorda. Większość z napastników ją goniła więc zwiadowcy zyskali szansę. Jechała ile sił w nogach swojego konika. A musiała przyznać że jest szybszy nawet od Wyrwija. Pędziła przez las co jakiś czas obrywając gałęziami. Co chwilę również strzelała do ścigających. Kilku z nich już padło. Lecz pozostali nie odpuszczali. Wtedy malutka strzałka trafiła Lorda. Zwierzak zarżał ale kontynuował bieg. Po chwili druga. Tym razem jednak konik się poddał. Spojrzał przepraszająco na swoją panią i się przewrócił. Oliwia potoczyła się kilka metrów dalej. Szybko wstała i biegiem ruszyła dalej. Była już porządnie zmęczona. Co jakiś czas odwracała się i zabijała kaidżynów. Raz trafiła trzech za jednym obrotem. Strzały śmigały wokół niej. Traciła siły i zwalniała. W końcu został ostatni strzelec, którego życiowym celem było jej zabicie. Również spadł z konia pod wpływem śmiertelnej strzały dziewczyny. Teraz biegł za nią. Strzały każdego z dobrych strzelców mijały się z celem. Teraz dziewczyna zaczęła się poważnie zastanawiać na ile jest w tym dobra.
W tej samej chwili pocisk tamtego trafił pomiędzy palce trzymające łuk. Puściła broń. Chciała się po nią schylić ale kolejne pociski nakazywały by biec. Choćby po to by za kilka metrów zginąć. Dobrze że zostawiła dowódctwo w rękach Troya i Horace'a. Była zwiadowcą bez swojego łuku i konia. Czyli jakby Skandianinem bez swojego topora i statku. Nikim.
Była na małej polance. Wyjęła nóż do rzucania i trafiła w broń kaidżyna. Ten również pobiegł dalej bez łuku. Walka była wyrównana. Dziewczyna sięgnęła po miecz, kaidżyn po szablę.
Zaczął się pojedynek szermierczy na śmierć i życie. Wymachiwała bronią jak zabawką. Od urodzenia się z nią wychowała. Niestety kilka razy została trafiona i teraz z wielu miejsc leciała jej krew. Przede wszystkim z lewej ręki. W pewnej chwili strzelec wykonał flintę, a drugą ręką uderzył ją w twarz. Broń bez trudu wypadła jej z ręki.
Zaczęła się cofać, wyjmując ostatnią deskę ratunku czyli saksę. Szabla znowu zaczęła latać w powietrzu. Odparowywała jej ciosy z lekką trudnością. W końcu doszło do mocnego starcia. Siłowali się na broń. W pewnym momencie obie rzeczy odleciały w bok. Zdziwieni stali i patrzyli się na swoje ręce. Po czym zaatakowali jak prawdziwi bokserzy. Księżniczka po prostu starała się nie zginąć. Natomiast kaidżyn wpadł w furię, że ktoś taki młody i niedoświadczony jeszcze żyje.
Uderzył ją w brzuch, a potem w twarz. Pochylił się nad leżącą, prawie zemdloną postacią. Długą ręką sięgnął po saksę wypuszczoną przez Oliwię. Dziewczyna spojrzała na niego. Skierował ostrze w dół i zamachnął się. Księżniczka chwyciła jego dłonie, zaciśnięte na nożu. Starała się powstrzymać pikującą broń. Ta natomiast nadal zbliżała się do jej gardła. Przeciwnik napierał ze wszystkich sił. Ona traciła moc bo była już wykończona.
Widziała jak ostrze jest już nad jej gardłem. Jeden moment zawachania, a nie będzie już żyć. Napierała ze wszystkich pozostałych już sił. Była już porządnie zmęczona. I wtedy usłyszała brzęk, świst i pocisk przebijający kaidżyna na wylot. Ten zatoczył się i upadł wypuszczając saksę.
Oliwia jeszcze przez chwilę głęboko oddychała ze zmęczenia. Zastanawiała się który z 40 zwiadowców za nią poszedł. I wtedy zauważyła nas sobą twarz, której nigdy by się nie spodziewała.
- Wszystko w porządku?-Halt wyglądał na zatroskanego
- Halt? Dzięki! Skąd tu się wziąłeś?
- Postanowiłem wysłać tam Troya.
- Ale on...
- Teraz to ja tam dowodzę. Ale czy naprawdę wszystko w porządku?
- Tak. Jeszcze chwila, a by było po mnie.
- Kierowałem się na pole bitwy, a tu nagle ty i ten głupi kaidżyn. Zauważyłem was dopiero kiedy on stał nad tobą z nożem.
- Przedtem jeszcze strzelaliśmy z koni ale oboje siebie zrzuciliśmy. Potem na miecze, a na końcu starałam się uratować saksą.
- Oh, czemu ty zawsze masz takie przygody?
I nic więcej nie mówiąc podniósł ją i przytulił do siebie. Dziewczyna w końcu poczuła się bezpiecznie i spokojnie. Jak zawsze w jego towarzystwie. Teraz także pustka w jej sercu została wypełniona przez miłość.
- Przepraszam za moje zachowanie...-wyszeptał zwiadowca
- Przecież nic się nie stało...
Stali tak prze chwilę zapomniając o bożym świecie. Dopiero po chwili dobiegły ich okrzyki poszukiwań. Nadal w uścisku zwrócili się w stronę głosów. Na czele grupy szedł Horace. Kiedy zauważył Oliwię odetchnął z ulgą. Kiedy rozpoznał Halta jeszcze bardziej mu ulżyło.
- Halt! Jak się masz?
Podszedł do starego przyjaciela i poklepał go po plecach. Ten uśmiechnął się do niego bo wiedział że rycerz resztkami sił się powstrzymuje by nie spytać co się stało.
Pozostali zwiadowcy z radością zobaczyli swoją władczynię całą i zdrową. No może z małymi przecięciami. A jeszcze bardziej ucieszył ich widok Halta.
- Halt! Jak tam?
- Naprawdę dobrze. Nie musicie mnie o to pytać. Każdy osobno-dodał bo widział że następny już otwiera usta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro