Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

I tak Oliwia spędziła długi wieczór na rozmowach z innymi niewolnikami. Słuchała cierpliwie ich historii życiowych oraz przebiegów bitew w których brali udział. Niektórzy pamiętali czasy kiedy Will zorganizował armię łuczników z niewolników. Pamiętali też Cassandrę która zawarła trakt z Erakiem. Ogólnie rzecz biorąc pierwszy wieczór w tym nie za bardzo urokliwym miejscu minął jej fantastycznie. Ale ciągle obmyślała plan, jakby tu doprowadzić Eraka do władzy. Wtedy właśnie podszedł do niej John, z którym zdążyła się już zaprzyjaźnić.
- Nad czym myślisz?
- Zastanawiam się jak zorganizować zamach stanu.
John spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Co?- spytał.
- Chcę przywrócić Eraka na stanowisko oberjarla, a inaczej tego nie zrobię. Żadna dyplomacja tu nie zadziała.
- Pewnie nie. Słuchaj, a czy myślałaś nad tym jak Will?
- Że co? Jak?
- No w sensie żebyś zrobiła armię. Z niewolników rzecz jasna. Ale nie łuczników tylko normalną. No wiesz, topory, miecze, noże.
- To nawet nie jest zły pomysł. Trzeba było zobaczyć jak dużo ludzi coś umie. Wiem że jest kilka rycerzy w naszym gronie więc mamy ludzi walczących na miecze. Erak jak wparuje ze swoim toporem to się nie pozbierają.
- Pewnie tak. Tylko tobie trzeba by było załatwić jakiś łuk.
- Przydałoby się. Ale niestety jeszcze nie doszłam do poziomu wytwarzania łuków.
- Może się znajdzie ktoś, kto umie.
- A jak nie to wystarczy mi dobrze wyważony nóż.
- Widzę że będziesz walczyć wszystkim co ci dadzą.
- No tak, miecz też będzie dobry. Ale wszystkim tylko nie toporem. Walczenie nim to wyższa filozofia.
- Zgadzam się.
Tak więc Oliwia razem z Johnem opracowali plan ataku. Albo raczej coś, co w przyszłości planem ataku być powinno. John dostarczył jej plan zamku. Stwierdzili, że najmniej strzeżone będzie...główne wejście. Może dlatego że jest główne i nikt normalny nie przeprowadziłby szturmu wchodząc głównym wejściem. Tak więc zaskoczą ich tak naprawdę nic nie robiąc. To byłby dobry początek. Potem grupa którą dowodziłaby Oliwia, z Erakiem w szeregach, udałaby się do sali tronowej. A grupa z dowódcą w Johnie...byłaby tam. No i na tym kończyła się genialność ich planu. Potem nie mieli pomysłu co by zrobić.
- Jak na razie to i tak dużo. Kiedy zamierzasz przeprowadzić atak?
- Jak najszybciej. Nie zamierzam tu tak sterczeć kiedy mój przełożony czeka na sojusz.
- Masz cierpliwych przełożonych.
- Jakby Crowley to usłyszał...
- Oliwia!- rozległ się znany dziewczynie donośny głos.
- Co się dzieje, Eraku?
Oberjarl podszedł do pary ślęczącej nad mapą.
- Halt już wie gdzie jesteś. Będzie tutaj tak szybko jak tylko da radę.
- Halt? Skąd Halt to wie? Czemu Halt? Co?
- Uspokój się. Poinformowałem go tym waszym aralueńskim sposobem.
- Przez mgłę?
- Tak. Dokładnie. No i...był lekko zły... myślisz że na mnie?
- Napewno nie na ciebie. Jak już to na mnie. Ale jestem przekonana że był wściekły na Crowleya. To on mnie tu puścił. Samą. To wystarczy Haltowi by zrobił swojemu BFF awanturę.
- BFF??? Halt ma kogoś takiego?
- Tak. Crowley. Dowódca Korpusu. Aż trudno uwierzyć, prawda?
- Taa... Ale wracając do tematu. Będzie tu dosyć szybko.
- W końcu to Halt.
- W końcu to Halt.
- Ale to dobra informacja. Halt ma łuk i jest świetnym strategiem i wojownikiem. Pomoże nam w przejęciu władzy.
- To świetnie!- odparł John.
Oboje spojrzeli na niego. Po chwili Oliwia zrozumiała.
- On nie zna Halta.
- Ahaaaa!
****
Następnego dnia gdzieś koło 6 jakiś Skandianin ogłosił pobudkę. Oliwia, w przeciwieństwie do reszty, od razu zerwała się na równe nogi. Świadomość, że Halt już jedzie dodała jej sił. Mogła bez przeszkód planować atak, nie martwiąc się o moc uderzenia. Jak na razie jednak musiała zajmować się rzeczywistością. Do szopy wtargnęli jacyś ludzie i przydzielali zadania. Spojrzeli na nią. Nie zamierzała udawać bezbronnej, słabej dziewczynki. Po prostu stała tak jak stała.
- Ty, mała, dawaj porąbiesz sobie drewno!
- Przecież ona jest dzieckiem, Dean. Nie ma łatwiejszego zadania?
- Zamierzasz kwestionować moje zdanie, Ash??? Ma to zrobić i koniec kropka! Przecież wiesz że oberjarl wyznaczył nam...- urwał kiedy zorientował się wszyscy na niego patrzą- Do roboty!
Podeszła do nich i stanęła, próbując wyglądać pewnie.
- Dobrze. Nie ma sprawy- pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
Lubiła sprawiać że przeciwnik nie wie co ma zrobić. To była jej jedyna taktyka walki.
Człowiek zwany Ash popchnął ją do przodu. Ruszyła za innymi ludźmi na tył budynku. Było jej przeraźliwie zimno więc otuliła się płaszczem, jedynej pamiątce po życiu zwiadowcy. Doszła do stosu drewna i kilku siekier. Pierwsi niewolnicy już złapali za jedne z nich i zaczęli rąbać w drewno. Ale Oliwia stanęła z boku i im się przyglądała. Nikt nie kazał jej nic robić więc nie zamierzała nawet kiwnąć palcem. Wtedy poczuła dotyk dłoni na swoim ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła Johna.
- Co ty robisz?- spytał.
- Stoję.
- Jak cię zobaczą w takim stanie to szykuj się na chłostę. Musisz pracować.
- Ja nigdzie się nie wybieram.
- Zimno ci?
- Tak. A co?
- Rozgrzejesz się.
- No...dobra. A czy coś zrobią jak będę pracować wolno?
- Raczej nic. Tylko uwagi i krzyki.
- No to będę największym leniem jakiego widzieli.
- Powodzenia.
- A ty gdzie jesteś?
- W stajni.
- W stajni??? Możemy się zamienić???
- No nie wiem...
- Proszę, zostań tutaj! Chcę iść do jedynej rzeczy którą kocham w tym zlodowaciałym kraju!
- Nie mają za dużo koni.
- I co z tego?! Proszę...
- No dobra. Tam masz stajnię. Biegnij szybko żeby cię nie zobaczyli.
- Dzięki, John!
Oliwia ruszyła biegiem w stronę wskazaną przez chłopaka. Kilka razy się poślizgnęła ale nie upadła. W końcu dotarła do wejścia i szybko zamknęła drzwi. Pooddychała chwilę po czym ruszyła dalej korytarzem. Od razu poczuła ciepło w zamkniętym pomieszczeniu. Ciepło i ten charakterystyczny zapach. Było tak ciemno, że widziała tylko białą parę wylatującą z jej ust przy każdym wydechu. W oddali dostrzegła nikłe światło. Przyspieszyła kroku. Bo bokach znajdowały się jakieś drzwi ale nic nie widziała. Wtedy usłyszała za sobą kroki. Odskoczyła w bok i otuliła się płaszczem. Była pewna że w takich ciemnościach nikt jej nie zauważy. Potem jej strach okazał się niepotrzebny. Był to jeszcze jeden niewolnik. Oliwia ruszyła zaraz za nim, pilnując się by nie wydać żadnego odgłosu. W końcu doszli do światła. Była to lampa zawieszona pod sufitem. Po lewej i prawej stronie znajdowały się boksy, a w nich te piękne zwierzęta. Większość z nich miała długą sierść. Były ogromne, chyba wyższe od niej samej. Jakby miała wyjechać na takim koniu to mogłaby się nawet na niego nie wdrapać. Doszła do końca korytarza i zauważyła resztę ludzi. Ci już trzymali widły i łopaty by roznosić siano i słomę do boksów. Oliwia także chwyciła pierwsze lepsze widły i stanęła w szeregu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro