Rozdział 23
Zeszli schodami na dół i Oliwia stanęła twarzą w twarz z Selethenem.
- Kto to?- spytał nie poznając dwóch postaci.
- Crowley i Horace. Nikt ważny.
- Ej!- usłyszała za sobą stłumiony głos rycerza.
- No dobra. Schodźcie na dół. Musicie za chwilę wyruszać- odparł wakir i ich przepuścił.
Usiedli na krzesłach wokół drewnianego stołu. Zaczęli omawiać plan wydostania się z tego miasta.
- Selethenie, planujesz pojechać z nami?- spytał Crowley
- Jeszcze nie wiem. Z chęcią bym to zrobił, a potem tu wrócił. Wiecie, łatwiej jest dostać się na statek niż do mojej siedziby. Ale jakoś nie uśmiecha mi się wizja zostawienia podwładnych samych sobie.
- Nie zostawisz ich. Poradzą sobie z twoimi zastępcami.
- Nie wiem...
- Jak już sam powiedziałeś Selethenie, droga na statek jest łatwiejsza. Po co będzie im wakir siedzący w więzieniu po nieudanej próbie dostania się na zamek.
- Crowley...nie mam pojęcia co mam zrobić.
- Posłuchaj, odpłyń z nami. Piratom szybko znudzi się przebywanie na lądzie i odpłyną. Wtedy ty bezpiecznie wrócisz do kraju i coś im powiesz żeby uwierzyli.
- Mam ich okłamać?
- Nie. Masz im powiedzieć coś, co będzie tłumaczyło czemu zniknąłeś. A teraz chodź.
Dowódca zwiadowców pociągnął go za rękę. Podeszli razem do szafy i Crowley zaczął ją przeszukiwać. Po chwili znalazł to, czego szukał.
- Trzymaj. Załóż to na siebie bo będziesz rzucał się w oczy- wręczył mu czarną pelerynę.
- No dobra...- Selethen jeszcze nie był do końca przekonany.
W końcu odpuścił. Kiedy wszyscy czterej po cichu weszli na górę, pomyślał że jest piątym kołem u wozu. Już miał wygłosić tą uwagę ale sobie odpuścił. Oliwia powoli otworzyła drzwi na balkon. Wyszła i schowała się w cieniu. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiś straży. Pusto.
- Czysto!- szepnęła.
Po chwili na balkon wyszli także Crowley, Horace i Selethen. Księżniczka przeszła na drugą stronę barierki i zjechała po rynnie. Ten ruch powtórzyli za nią reszta jej towarzyszy. I tak powoli ale cicho, ruszyli w kierunku portu. Selethen od czasu do czasu wskazywał drogę, inaczej by się zgubili. Kiedy dostrzegli mieniącą się taflę morza odetchnęli z ulgą. Jeszcze kilka kroków i znaleźli się na pokładzie aralueńskiego statku.
Crowley szybko obudził kapitana, okazało się, że piraci nawet nie dotarli do portu. Szybko odbili od brzegu i zaczęli wypływać na głębokie wody. Oliwia stała na rufie i patrzyła się na niknące w oddali światła Al Shabah. Po chwili dołączył do niej Selethen.
- Będą nas ścigać- szepnęła Oliwia
- Jesteś pewna?- spytał zdziwiony wakir.
- Tak. Zobaczyli nas i rozpoznali.
- Skąd wiesz?
- Widziałam jednego z nich na nadbrzeżu, chwilę po odbiciu. Schował się ale i tak było go dobrze widać.
- No cóż...musimy szybko uciekać.
- Myślisz że to takie łatwe? Piraci mają szybsze statki. Dogonią nas.
- O ile nas nie zgubią.
- Oni? Spędzają większość swojego życia na morzu. Znają wszystkie trasy i rozpoznają statki nawet przy dużych ciemnościach.
- Spodziewasz się ich ataku?
- Tak. To pewne że będą chcieli nas obrabować.
- Ale jak na razie nie ma się co przejmować.
- Trzeba się przejmować. Musimy płynąć na tyle szybko, na ile potrafimy.
- Dobrze, wasza wysokość.
Dziewczyna rzuciła mu piorunujące spojrzenie. Wakir uśmiechnął się niewinnie. W tym momencie podszedł do nich Crowley.
- Yyy...Selethen...mógłbyś na chwilę zostawić nas samych?
- Oczywiście.
Księżniczka spojrzała na zwiadowcę, lekko zdziwiona. Kiedy aryda odszedł, spytała:
- Co się dzieje Crowley?
- Nie, nic wielkiego. Po prostu postanowiłem ci teraz to powiedzieć.
- No...dobra. Mów.
- Chodzi o to, że ta wyprawa do Arydii nie była przypadkowa. Znaczy się, mogłabyś zrezygnować ale to by się okazało później. Chodzi o to że... mamy z Cassandrą dla ciebie misję. Misję dosyć trudną. Chodzi o to żebyś udała się to wszystkich możliwych krajów, nie licząc Genowenii, żeby zawiązać z nimi sojusze.
- Ja?
- Tak. Jesteś przedstawicielem aralueńskiej dyplomacji.
- Yhm...jestem uczennicą Halta.
- No tak...to może stanowić lekkie utrudnienie. Ale postaraj się być trochę bardziej dyplomatyczna niż twój nauczyciel.
- Dobrze, postaram się. I przyjmę tą misję. Skandia, Nihon-Ja, Toskania?
- Dokładnie.
- Nie ma problemu.
- Tylko...no wiesz...to może być lekko niebezpieczne i...nie do końca łatwe.
- Rozumiem. Jak ktoś nie będzie chciał z nami zawiązać sojuszu to nic się nie stanie. Postaram się nie zmuszać ludzi i sprawić żeby ta misja stała się bardziej hm...możliwa?
- Właśnie to miałem na myśli.
- Nie martw się o mnie, Crowley. Jestem trochę bardziej odpowiedzialna niż poprzednio.
- Nadal nie jestem co do tego przekonany...
Oliwia zaczęła się śmiać. Spojrzała na mistrza zwiadowców i uśmiechnęła się szeroko.
- Porozmawiamy jutro. Jestem już zmęczona.
- Jasne, idź spać.
Dziewczyna zaczęła schodzić po schodach. Zwiadowca nadal za nią patrzył.
- Zabije się...- szepnął cicho
- Zabiję się!- także cicho szepnęła Oliwia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro