Rozdział 8
Horace, Halt i Maja rozmawiali o przebiegu bitwy i ucieczce Cassandry. Oliwia spała żeby zregenerować siły. Po kilku godzinach się obudziła całkowicie wypoczęta i gotowa do działania. Powoli robiło się ciemno więc rycerz rozpalił ognisko. Teraz siedzieli sobie przy nim i rozmawiali na różne tematy. Co chwila wybuchali śmiechem. Nagle zrobiło się cicho. Dziewczyna wpatrzyła się w płomienie ogniska. Wtedy nie po raz pierwszy ogarnął ją smutek.
- O co chodzi?
- O nic, Horace. Po prostu postanowiłam sięgnąć pamięcią wstecz. Nie był to dobry pomysł.
- A o co konkretnie chodzi?
- O to że zawsze jak kogoś traciłam działo się to w takim momencie że nie miałam czasu na łzy i smutek.
- To chyba dobrze?
- Nie. Teraz Kacper. Wogóle nie zauważyłam jak zginął. Przypomniało mi się jak się z nim poznałam. Maja pewnie pamięta.
- Oczywiście! Tego się zapomnieć nie da! Byłaś zła że nas nie usłyszałaś...
- A wy nie wiedzieliście o co chodzi. Pamiętam wasze miny. Ale zaraz za Kacprem pojawiła się jeszcze jedna strata. Magnum.
Zapanowała totalna cisza. Nawet w lesie nic nie szeleściło. Tak jakby wszyscy spanikowali na dźwięk imienia konia Oliwii i postanowili się nie odzywać.
- Pamiętam...- głos dziewczyny się załamał.
Horace przysunął się do niej i objął ją ramieniem.
- Mów. Będzie ci lżej na sercu.
Ta skinęła głową.
- Pamiętam jak Halt mnie zaprowadził do zagrody gdzie stał. Od razu go pokochałam...Tyle razem przeszliśmy. A ja go zostawiłam.
- To nie była twoja wina!- krzyknął Halt- Ratowałaś siebie i mnie!
- Uciekałam z tobą. Wtedy nic nie pamiętam. Wiem tylko że jak byłam torturowana to przyjechałam na Magnumie. A jak obudziłam się w zamku Macindaw już go nie było. Nie pamiętam jak zniknął. A on pewnie nigdy o mnie nie zapomniał...
- No...ale teraz jest ci lżej?
- Nie do końca. Kacper był moim przyjacielem, Magnum koniem....ale jest jedna osoba która była dla mnie kimś więcej niż osobą "przy pracy".
- Och...
Halt natychmiast zrozumiał o kogo chodzi ale nie mógł zatamować tego westchnienia.
- Will. Nie potrafię o nim zapomnieć. To, co mu zrobiłam było straszne!
- Co mu zrobiłaś?- Horace nie rozumiał. Dziewczyna spojrzała na rycerza.
- Zajęłam jego miejsce, Horace. Zastąpiłam go. Nie powinnam była tego robić. Jeszcze kiedy żył mi to powiedział. Powiedział że jest piątym kołem u wozu, Halt! Czy ty to rozumiesz? On był twoim uczniem! Nie ja!
- Oliwia...
- Jego śmierć, Halt! Nikt mu nie pomógł! Staliśmy i patrzeliśmy jak umiera! Nie zdołałam nic zrobić! Byłam te przeklęte 5 metrów od niego i nawet nie ruszyłam się z miejsca! Nie pożegnałam się z nim! A potem... było już za późno. I tak długo na niego nie patrzyłam. Miałam wojnę w głowie. To źle. Mógł mnie ktoś zabić! Bym odeszła z nim!
- Nie! Nie przeżyłbym utraty dwóch uczniów! Nie rozumiesz tego? Ty go zastąpiłaś ale w pozytywnym sensie! Ty...dzięki tobie żyję. I Gilan. I Horace. Wszyscy.
- Powiedział....że Halt nigdy sobie nie uratował życia, biorąc kogoś na ucznia. To był 2 dzień. Wiesz co wtedy było.
- Wiem. Nigdy tego nie zapomnę. A pamiętasz jak wątpiłaś że się pomyliłem? Czułem to.
- Tak. Wtedy przez cały czas tak myślałam. Byłam święcie przekonana że tak jest.
- To teraz ci mówię. Nie pomyliłem się.
Oliwia spojrzała na swojego mistrza. Miała w oczach łzy. Te słowa do końca ją przekonały że jej mistrz jest choć trochę z niej dumny.
- Dzięki, Halt.
- Nie ma sprawy.
Siedzieli w ciszy. Horace nadal ściskał Oliwię. Nie miał nic przeciwko że myśli o swoim byłym chłopaku. Will był też przyjacielem Horace'a. On także za nim tęsknił.
- Mam nadzieję że teraz będzie inaczej.
- Jak inaczej, Oliwia?
- Że mój chłopak i najlepszy przyjaciel nie zginie. To by było straszne.
- Też mam taką nadzieję. Nie spieszy mi się na tą drugą stronę.
- No ja myślę!
Siedzieli jeszcze chwilę w blasku ognia po czym Maja odeszła do namiotów. Halt po chwili zrobił to samo.
- Też muszę się zbierać. Idziesz?- spytał rycerz
- Nie. Ja tu jeszcze posiedzę. Idź spać.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Uczennica zwiadowcy nadal była wpatrzona w płomyki ognia. W jej pamięci przelatywały chwile które zapamiętała. Swojego pierwszego potwora, którego zabiła ratując Halta. Potem jeszcze 9 innych bestii nasłanych przez Morgaratha. Pobyt u niego w zamku. Bitwe ze śmiercią Willa. Skok za Gilanem.... Wszystko.
- Przez te dwa lata miałam życie pełne przygód...
- Zgadzam się.
Odwróciła się i zobaczyła swojego mistrza. Ten usiadł koło niej i się do niej uśmiechnął.
- Wiesz że Will mi kiedyś powiedział że jestem jedyną osobą która tak na ciebie działa?
- W jakim sensie?
- W takim że się uśmiechasz.
- A to źle?
- To bardzo dobrze. A ty co zapamiętałeś z tych dwóch lat przebywania z istotą gorszą od kogokolwiek?
- Bez przesady! Ja? Ja mam w pamięci kilka chwil, których chyba nigdy nie zapomnę.
- Jakie?
- Przede wszystkim tą sytuację kiedy potwór cię puścił i spadłaś głową w kamień.
- Ja nie do końca to pamiętam.
- Nic dziwnego. Albo to jak byłaś pod wpływem trucizny...i strzeliłaś mi w rękę.
- Taaa. Po raz pierwszy strzeliłam w swojego nauczyciela.
- Ej! Po raz pierwszy i ostatni!
- Niczego nie gwarantuję.
- Ale ja tak. Gwarantuję lepszą ochronę. W końcu musisz się ze mną jeszcze 3 lata użalać.
- Mogę się założyć że z tej ochrony nic nie wyjdzie.
- Ja też.
- Tak więc...coś jeszcze?
- Jak Horace ci się oświadczył.
- To pamiętam.
- Jak zostałaś mianowana na księżniczkę.
- To też pamiętam. Aż za dobrze.
- Jak mam być szczery to pamiętam kiedy się urodziłaś.
- Co? Ty byłeś przy mojej mamie wtedy?
- Nie. Ale twoja mama mnie o tym poinformowała.
- Czemu?
- Bo byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
- Dlaczego moja mama nic mi o tym nie wspomniała???
- Bo to jest tajemnica. Duża. Dlatego się ciesz że tyle ci powiedziałem.
- Powiesz coś jeszcze?
- Nie dzisiaj.
- A kiedy?
- Kiedy uznam że powinienem.
- A kiedy tak uznasz?
- Kiedy tak pomyślę. Koniec pytań!- krzyknął kiedy dziewczyna już otwierała usta by coś jeszcze spytać.
- Ok. Dobra. Nic nie mówię!
- To dobrze.
- Ale to prawda że ty i moja mama się przyjaźniliście?
- Tak. Najczystsza prawda. I to nie byle jakimi! Przyjaźniliśmy się naprawdę głęboko. Nie wiem nawet czy nie wziąłbym twojej mamy na termin gdybym mógł.
- A nie mogłeś?
- Nie bo wtedy sam się uczyłem na zwiadowcę?
- Ty? Ty się kiedyś uczyłeś???
- Tak. Jasne. Przecież nie byłem zwiadowcą ot tak! A jak ty myślałaś?
- No właśnie tak.
- To nie. Uczyłem się u Pritcharda, nauczyciela Crowleya na wygnaniu.
- Ach...no tak. Dobrze, idę spać. Dobranoc.
- Branoc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro