Rozdział 2
Piątka jeźdźców przemierzała dumnie kraj wrogów.
Aż za dumnie-pomyślał Seb'as. Przyglądał się z ukrycia jak wędrowali. Wyglądali na niczego się nie spodziewających, jednak Temudżein widział ich broń. Do tego rozpoznał tego starca. To był Halt O'Carrick. Bez wątpienia. Powiadomił o tym członków swojej ekipy. Chyba źle zrobił bo jego ludzie od razu się wyrywali by ich zabić.
- Za dosłownie potraktowaliście ten rozkaz! Nie mamy ich ZABIĆ, zaraz po tym jak się ukażą! Mamy to przemyśleć i ich tropić-nakrzyczał na nich
- Wiemy, dowódco! Ale czy nie prościej ich od razu zaskoczyć i wymordować?-spytał się jeden z żołnierzy
- A co? Ty Skandianinem jesteś? To nie nasza metoda walki!
- A guzik mnie to obchodzi! Ważne żeby nasi wrogowie zostali...-nie dokończył bo dowódca przyłożył mu dłoń do ust
- Słuchaj. To ja rozmawiałem z generałem, który rozmawiał z królem. Wiem, że zabójstwo to tylko ostateczność. Najpierw musimy wyeliminować tych którzy nie są nam potrzebni. Potem ładnie i grzecznie sprowadzić ich do zamku. Niech dołączą do tej swojej księżniczki. Ale bez mordowania. JASNE?!?!!
- T-tak...
Do pewnej chwili Seb'as przemawiał cicho i spokojnie, jednak ostatnie słowo wrzasnął z całą furią. Napewno nie był człowiekiem spokojnym i opanowanym.
Przerażony żołnierz uciekł do swojego namiotu. Dowódca jeszcze chwilę patrzył za nim po czym wrócił na miejsce do obserwacji. Obcokrajowcy zniknęli. Zwołał grupę króra pojedzie za nimi, a reszta powoli wyruszy z całym oddziałem i sprzętem. Najważniejsze to żeby się nie spieszyć.
Wsiadł na swojego konia i wyjechał na drogę wraz z kilkoma towarzyszami. Zaczęli jechać, a Seb'as prowadził. Nie musiał schodzić z konia bo ślady były dobrze widoczne. Odciski kopyt 5 koni. Ale nie spostrzegł kiedy w pewnym momencie od reszty odłączają się 2 pary stóp...
🗝🗝🗝🗝🗝🗝🗝
Kiedy przejeżdżali obok Halt usłyszał jak Temudżein się wydziera. Nie musiał słyszeć słów by wiedzieć że chodzi o nich. Wpadł na pewien pomysł. Chciał zgotować im niemiłą niespodziankę. W pewnym momencie drogi, razem z Oliwią, zsiedli z koni i poszli do lasu. Zwiadowcze koniki dobrze odczytały dany im znak i poszły dalej. Dwójka zwiadowców szybko schowała się za krzakami.
- Szykuje się niezła zabawa!
- Tak. Tylko uważaj.
- Na co?
Halt odwrócił się do uczennicy. Spojrzał jej głęboko w oczy. Był poważny ale po chwili na jego twarzy pojawił się lekki uśmieszek.
- Na wszystko.
Znów zwrócił się w stronę traktu. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i też tam spojrzała.
Czekali.
W pewnej chwili Halt lekko się poruszył. Księżniczka spojrzała tam gdzie on i dostrzegła trzech jeźdźców na koniach.
- Tylko trzech???
- Ciii. Nie spodziewają się nas i LEPIEJ jakby tak zostało.
- On chyba naprawdę myśli że jesteśmy nie groźni.
- Jak na razie na to wygląda. Ale skąd wiesz że lasem nie idą kolejni ludzie i nie przysłuchują się nam teraz???
- Co?!?
Oliwia zaniepokojona słowami nauczyciela rozejrzała się uważnie.
- Nie, nie ma ich tam-odparł Halt nawet się nie oglądając
- Jesteś pewny?
- Tak.
Uspokoiła się trochę. Ale tylko trochę. Znowu zaczęła wpatrywać się we wrogów. Jeden z nich miał za zadanie patrzeć na ślady ale robił to tak niestarannie, że Oliwia nie zdziwiłaby się jakby cała karawana zeszła z drogi, a on zdałby sobie sprawę z tego za 10 minut.
Ale to on tu był przywódcą. Sięgnęła powoli po strzałę do kołczanu i zwróciła się do Halta:
- Ja się zajmę wodzem.
- Wodzem.
- Tak. A co?
- Nic. Jesteś pewna że to wódz?
- Tak. A co...aha!
- No właśnie. Moim zdaniem to jego przyboczny wyznaczony do zmylenia. Wódz to ten z tą plakietką na mundurze.
- Tak?
- Tak. Widziałem wiele takich. Strzelaj do niego.
- A więc mogę???
Halt znowu się do niej odwrócił.
- A nie chybisz?
- Nie!
- No właśnie. To na co jeszcze czekasz? Strzelaj!
Pocisk znalazł się na cięciwie. Łęczysko się uniosło i rozległ się świst. Wódz padł jak rażony piorunem. Jego towarzysze przyglądali się sobie w panice. Dziewczyna chciała wystrzelić kolejną strzałę ale Halt był szybszy. Położył pozostałych w mniej niż 30 sekund.
- Nieźle!
- Chodź. Przyjrzymy im się.
Wyszli na drogę, rozejrzawszy się czy nikt nie nadciąga. Strzała Oliwii faktycznie powaliła przywódcę. I była bardzo celna. Trafiła w sam środek serca, zabijając od razu. Pozostali również byli już martwi. Dziwne by było jakby zwiadowca chybił. Tak więc, żaden z nich nie miał wątpliwości że nie trafi. Wystarczyło zaufać doświadczeniu, a w przypadku Oliwii, 2,5 letnim naukom u Halta. U Halta. U mistrza z mistrzów. To przynajmniej sądziła o nim jego uczennica.
- Dobra. Chyba nic ciekawego.
- Nic. Chodźmy do Horace'a. Czeka za zakrętem.
Minęli zakręt i zobaczyli jak Horace czeka na nich uśmiechnięty.
- Widziałem to! Świetnie!
- Mówiłem że masz się nie wychylać!
- Przepraszam, Halt. Oni nawet mnie nie zauważyli. Nawet nie wiedzą co ich zabiło! Kogo był pierwszy pocisk?
- Księżniczki-powiedział Halt
W tej samej chwili zwiadowca dostał od Oliwii z łokcia.
- Mój.
- Świetnie to zrobiliście! Naprawdę! A po co oni nas ścigają?
Halt spojrzał na niego i uniósł brwi. Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Hmm...może dlatego że jedziemy przez ich kraj?
- Ale tak po prostu???
Siwobrody zwiadowca załamał ręce, a jego uczennica ryknęła śmiechem.
- Horace...czy jakby 5 Temudżeinów jechało pod twoim nosem przez Araluen z jakąś swoją misją to byś ich puścił???
- No...nie.
- Tak samo oni nas. Nie lubią nas.
- Aha. Ok.
- Naprawdę. To takie trudne...ruszajmy.
Wsiedli na konie i popędzili dalej tylko galopem. Nie mieli już czasu się rozglądać. W końcu w pewnej odległości dostrzegli ogromną twierdzę. Ogromną i ponurą.
- Czemu zamki Temudżeinów zawsze są duże i smutne?-spytała Maja
- Taką mają już naturę. A chyba żaden z nas za nimi nie przepada, prawda?-spytał Halt
Odpowiedziały mu przeczące pomruki. Postanowili zostawić konie za małym wzgórzem, schowane w krzakach. Sami ruszyli niepostrzeżenie przez resztę drogi. Horace, Kacper i Maja starali się iść cicho. Dwójka zwiadowców wymieniła spojrzenia pełne ubolewania. Nie wychodziło im to za dobrze ale przynajmniej się starali. Dotarli, (o dziwo) nie zauważeni przez nikogo, do murów. Oliwia wspięła się wraz z Haltem. Wyskoczyki na blanki i wyeliminowali strażników. Potem zrzucili reszcie liny.
Kiedy znaleźli się na górze ruszyli w kierunku lochów. To tam była prawdopodobnie księżniczka. Po drodze napotykali kilku przeciwników, ale ci, nie spodziewając się ich ujrzeć, padali na ziemię po strzałach z łuków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro