| UNSAID WORDS |
Castiel nigdy nie sądził, że w jego długim życiu dojdzie do momentów takich jak zwątpienie i nie bycie pewnym czegoś co odgórnie zostało mu nakazane. Nigdy nie sądził, że będzie tak wiele rzeczy kwestionował, a tym bardziej, że to wszystko stanie się przez jedną duszę, którą miał uratować, aby nastało to co było pisane oraz mówione od mileniów. Castiel - Anioł Pana, żołnierz Niebios za którym podążali wszyscy - zwątpił we wszystko od kiedy ujrzał umęczoną duszę prawego człowieka. Nie spodziewał się jedynie, że to był tylko zalążek wszystkiego co miało nastąpić. Pierwszego sprzeciwu rozkazom Boga i braci, pierwszemu poświęceniu się, a żeby uratować Deana Winchestera, bo koniec końców zawsze Castielowi o to chodziło, prawda? Robił wszystko pod przykrywką w imię Nieba, ale tak naprawdę zawsze chodziło o jedno; aby uratować Deana Winchestera, który zmienił jego punkt widzenia, nauczył wielu rzeczy jak to, że nie zawsze trzeba poddawać się rozkazom i że zawsze jest inne wyjście. To Dean Winchester był tym, który pokazał mu świat i każdy najmilszy, najmniejszy jego aspekt. Dean nauczył go wszystkiego. Kochać to co ma wokół siebie, że rodzina nie jest tylko więzami krwi i że warto walczyć za tych, których się kocha.
I co zrobił Castiel w ostatecznym rozrachunku? Poświęcił się ostateczny raz w imię miłości, którą ujrzał dopiero podczas swoich ostatnich chwil życia. Tak, Dean Winchester był niezaprzeczalną i jedyną miłością Castiela. Nawet jeśli przez dwanaście lat ta miłość była nieodwzajemniona, Castiel był poniewierany i traktowany jak zabawka, którą można wyrzucić kiedy się znudzi. Castiel nadal kochał Deana nawet jeśli do tego się nie przyznawał, nawet jeśli Dean odrzucał to co Castiel starał się mu powiedzieć i przekazać. Bali się obaj. Tak cholernie się bali, że zajęło im zrozumienie własnych uczuć lata, a nawet chwile po śmierci, kiedy siedzieli tak i nie wiedzieli co powiedzieć. A tego... Tego Castiel obawiał się najbardziej. Chwili w której Dean dowie się prawdy, bo nie był pewny jak zareaguje, a on sam nie był pewny czy ostatecznie zniósłby odrzucenie. Nie po tym jak wiele razem przeszli. Jak dużo wycierpieli pośród ciągłej walki o lepsze jutro jak i o życie najbliższych.
Jednak Castiel po powrocie z Pustki śledził poczynania swojego człowieka i wsłuchiwał się w jego modlitwy. Nie spodziewał się tylko tego, że jego człowiek powie w końcu wprost co czuje, że przestanie się bać tych uczuć, które od wielu lat nim targały. Przymknął więc oczy, pozwalając sobie na chwilę uciechy z tego, że deanowa dłoń spoczywa na jego. Jednakże mimo, że miał wszystko czarno na białym, nadal powątpiewał w to co się właśnie działo. A Dean jakby czytał w jego myślach, odezwał się niepewnie, plącząc w tym co mówił.
— Cas, ja... — zaciął się, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Nigdy nie był w takiej sytuacji, ale skoro po śmierci Castiela był w stanie wyznać mu w modlitwie, że go kocha, łudząc się, że może w Pustce go usłyszy, to dlaczego teraz nie potrafił zdobyć się na kilka prostych słów? — Son of a bitch... — przeklął, bijąc dłońmi o kierownicę Dziecinki. — To wszystko jest popieprzone.
Dean odchylił głowę do tyłu w nadziei, że nagle pojawi się w niej to co chciał powiedzieć, ale nie potrafił ubrać tego w słowa. Za to Castiel jak to on nawet nie drgnął. Zaśmiał się jedynie pod nosem, bo za to Deana też polubił chociaż było mu go szkoda, ale w końcu nie była to wina Deana, że taki już był? Życie na walizkach od czwartego roku życia, polowania na potwory i inne stwory oraz bycie wychowanym przez ojca tyrana? Zostanie nie tylko oparciem dla młodszego brata jako brat, ale również jako ojciec i matka? To było zbyt wiele jak na dziecko, a później nastolatka, co przełożyło się na brak umiejętności w podstawowym wyrażaniu tego co się czuje. Koniec końców Castiel pokochał tego mężczyznę za wszystko co złe i dobre miał w sobie, bo prawda była taka, że przy ich pierwszym spotkaniu zauważył ile dobra ma w sobie Dean. Więcej dobra niż zła, niż ktokolwiek inny kogo zdążył zaobserwować.
— Zgadzam się. Masz rację — odezwał się Cas, spoglądając na łowcę. — Dean... — zaczął, ale ten natychmiast przerwał mu.
— Może przejedziemy się i... I jakoś poukładamy to sobie, co? Wątpię, abyśmy teraz powiedzieli coś co miałoby jakiś sens.
Dean uśmiechnął się ledwo widocznie, ale Castiel to zauważył jak wiele innych rzeczy, które tyczyły się starszego z braci. Odwzajemnił uśmiech tym samym zgadzając się na propozycję Deana, więc Deanowi nie pozostało nic innego jak tylko odpalić swoją Dziecinkę i ruszyć przed siebie. Jako, że byli w Niebie, gdzie czas był dziwnym zjawiskiem i rządził się swoimi prawami, droga wydawała się dłużyć, trwając w nieskończoność. Jednak zarówno Dean jak i Cas nie odczuwali dyskomfortu, który zazwyczaj miał miejsce na Ziemi, kiedy jeszcze żyli i mogli cokolwiek zdziałać względem uczucia, które paliło ich od środka. Teraz się wściekali, że to wszystko tak się potoczyło, że jak zwykle najważniejsze słowa oraz czyny dzieją się, kiedy świat się kończy lub ktoś umiera. Ale czy byłoby to samo, gdyby działali jak inni? Jak normalni ludzie czujący coś do siebie? Oczywiście, że nie. Cas był tego świadomy, Dean również. Będąc sobą, nie umiejącymi nazywać emocji facetami, ich relacja i cała specjalna więź miały jeszcze większy urok oraz moc. Dzięki temu byli w stanie zrobić dla siebie wszystko. Nawet umrzeć. Nie ważne czy żyli, czy akurat byli martwi. To zawsze działało tak samo.
A teraz obaj siedząc ramię w ramię, trzymając dłonie w swoim objęciu, pierwszy raz nie wiedzieli co zrobić, co powiedzieć, jak się zachować. W innym przypadku by działali na żywioł. Najpierw strzelali, a potem pytali, ale to? To było coś innego, coś czego nie dało się zlekceważyć, a jedynie potężnie zastanowić się nad dalszą częścią.
— Słyszałem twoją modlitwę, obserwowałem ciebie — zaczął Castiel, biorąc na siebie ciężar zaczęcia rozmowy. Gdyby tego nie zrobił pewnie by siedzieli tak wieczność. — Nie przejmuj się tym, że poświęciłem się dla ciebie, że oddałem życie, abyś ty mógł żyć. Zawsze to robiłem. Przecież wiesz, więc proszę, nie bierz na siebie tego ciężaru. To była tylko i wyłącznie moja decyzja.
Dean zacisnął pięści na kierownicy tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Przeklął pod nosem, bo Cas miał rację. Zawsze ją miał, ale co miał poradzić na to, że Dean był sobą i od kiedy pamiętał zawsze brał na siebie poczucie winy i ciężar całego świata? Najzwyczajniej w świecie był zły na to, że nie zrobił nic by go uratować chociaż wiedział, że to niemożliwe. Nie na tamtą chwilę. Był wściekły na Castiela za to, że na ostatecznym pożegnaniu powiedział słowa, których od nikogo innego nigdy nie słyszał. A przynajmniej nie w takim sensie w jakim by chciał. Zawsze myślał, że nie jest wart miłości, bo był zabójcą z zimną krwią, włóczęgą, małą zabawką ojca, nic nie wartym idiotą. Uważał, że nie zasługiwał na tak dużą miłość, bo prędzej czy później ludzie odchodzili od niego widząc jaki jest naprawdę. Ale nie Cas. On zawsze przy nim był nawet jeśli był dla niego okropny, traktował go jak zabawkę, którą w każdej chwili mógł odłożyć na półkę. Castiel odważył się poczuć coś do niego, złamanego człowieka, sponiewieranego przez życie. Castiel wybaczał mu wszystko. Każde najmniejsze oraz największe przewinienie. Dean osobiście by nie wracał za każdym razem, a szczególnie wtedy, kiedy powiedział, że Cas jest martwy dla niego, że on zawsze, ale to zawsze jest osobą przez którą wszystkie plany szły w łeb. I chyba to podświadomie pokochał w aniele, swoim najlepszym przyjacielu.
— Jakim cudem po tylu latach jak ciebie traktowałem ty nadal tu jesteś? — spytał Dean po dłuższym czasie milczenia.
— Sam nie wiem. Powinienem już dawno kopnąć was w dupę jak to ludzie mówią — odparł spokojnie Cas.
Właśnie na taką odpowiedź liczył Dean. Nienawidził babskich pogawędek i momentów, kiedy powinno się wylewać z siebie hektolitry łez. Nawet teraz starał się unikać wszystkiego co by doprowadziło do takiego momentu. Ta cała otoczka ckliwości i niezręczność była mu niepotrzebna. Im obu była niepotrzebna, co Castiel tylko potwierdził.
— Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać to zrozumiem.
— To nie jest tak, że nie chcę rozmawiać... Znasz mnie, Cas. Wiesz, że ciężko mi pokazywać uczucia, nazywać je, a co dopiero w takiej sytuacji.
Dean przymknął oczy. Nie bał się, że się rozbiją i coś im się stanie. W końcu byli w pieprzonym Niebie! Pozwolił sobie więc na chwilę odpłynięcia, wracając wspomnieniem do sprawy, gdzie duch straszył w kościele, a on zgłosił się na ochotnika, aby ducha wywabić.
Niepewnym krokiem wszedł do konfesjonału za księdzem i zaczął się spowiadać. Opowiedział o większych i mniejszych grzeszkach z myślą, że na tym koniec, ale nie. Ksiądz musiał wyczuć, że skrywa w sobie głęboko coś co go powoli zatruwa i niszczy. Gdy kapłan zapytał się czy ma coś jeszcze do powiedzenia z początku chciał skłamać, ale ten Dean, który od zawsze bał się mówić o tym jak się czuje, wygrał. Zwiesił więc głowę delikatnie się uśmiechając.
— Co jeśli... Co jeśli bym powiedział, że nie chcę umrzeć? Byłem na to gotowy wcześniej, ale...
— Oczekujesz tego? — dopytał ksiądz najwyraźniej nie dowierzając temu co słyszy.
— Zawsze — odparł jedynie Dean nadal walcząc z samym sobą.
Impala przyspieszyła, zagłuszając stek przekleństw jakie Dean marudził pod nosem. To co działo się w jego głowie... Nie było złym wspomnieniem, wręcz przeciwnie, było jednym z najlepszych, bo pierwszy i ostatni raz w życiu miał okazję zwierzyć się z tego co nosi w sercu nie ponosząc żadnych konsekwencji tego. Był to także pierwszy i ostatni raz, kiedy głośno powiedział, że zakochał się w Castielu, że kocha tego upartego idiotę. Nie powiedział tego wprost, nie mówił też tylko o nim, ale to było główną jego motywacją. Cas był jego motywacją, aby chociaż raz zwierzyć się ze wszystkiego, a później o tym zapomnieć i żyć jak gdyby nigdy nic.
— A teraz nie chcesz?
— Nie wiem — Dean zaczął się jąkać, ale kontynuował. Wiedział, że jeśli tego teraz nie zrobi to nie zrobi nigdy. — Te rzeczy, ci ludzie, te uczucia, które chcę doświadczyć inaczej, niż wcześniej, albo pierwszy raz (...) Wierzę, że istnieje Bóg, ale nie jestem pewien czy on nadal wierzy w nas — dodał na zakończenie, po czym opuścił drewniane pudło jak to przywykł później nazywać.
Co Chuck miał do tego, że zakochał się w aniele? Nie miał bladego pojęcia. Nie do czasu, kiedy po śmierci Castiela i pokonaniu Chuck'a zdał sobie sprawę, że kapryśny Bóg przywracał Castiela specjalnie. W końcu ich świat był tylko kolejnym serialem, który dostarczał mu niesłychanej rozrywki. W szczególności wtedy, kiedy robili co chcieli wbrew temu co założył sobie Chuck, że się stanie. Byli inni, mieli swoją własną, wolną wolę nawet jeśli czasami musieli schować ją do kieszeni. Ale teraz Chuck'a nie było, było już po wszystkim, co było na Ziemi to zostaje na Ziemi, więc dlaczego bał się powiedzieć te kilka słów, które by dostarczyły im obu ulgi, a już w szczególności jemu samemu? Dlaczego nawet teraz nie potrafił powiedzieć Castielowi jak wiele dla niego znaczy? Był skończonym idiotą.
— DEAN! — krzyknął Castiel, gdy przy pomocy swoich mocy zatrzymał Dziecinkę. — Dean?
Dean powoli otworzył oczy, oddychając ciężko. Nie zdawał sobie sprawy, że przez cały ten czas, gdy był nieobecny, jego ciało pozwoliło ujść wszystkim emocjom. Ze zdziwieniem otarł resztki łez i nie patrząc na przyjaciela wysiadł z Impali, trzaskając drzwiami.
— Cholera! — wrzasnął na całe gardło, a Castiel położył mu dłoń na ramieniu, gdzie zawsze.
— Co się dzieje?
— To, że zawsze chciałem czegoś więcej od życia, niż to co miałem! Wszystko przez tego pieprzonego drania, który nazywa się moim ojcem! Dlaczego ja?! Nie mógł nas zostawić w tym domu dla niegrzecznych chłopców?! Oddać do sierocińca, albo zostawić Bobby'emu?! Dlaczego spieprzył mi i Samowi życie?! Pieprzony egoista!
Castiel przygryzł dolną wargę. Nie wiedział co ma robić, jak zareagować. Oczywiście wiele razy widział Deana w szale jakiego świat nie widział, ale teraz po tym co oboje sobie wyznali, co wiedzą... Nie był pewien na co może sobie pozwolić. Jednak by nie był sobą, gdyby nie zaryzykował. Najwyżej Dean go odepchnie i przywali mu. Tak więc zaryzykował i przytulił z całych sił Deana tak, aby ten nie był w stanie się poruszyć. Dean też by nie był sobą, gdyby przez kolejną minutę nie próbował się wyrwać, ale w końcu się poddał i pozwolił na chwilę słabości. To był przecież tylko Cas, jego Cas, najlepszy przyjaciel i ktoś komu mógł powierzyć swoje sekrety, ktoś kto przedostał się do jego zepsutego umysłu i poruszył czymś co nazywa się sercem, a może AŻ Cas?
— No już. Spokojnie. Co było to było. Teraz mamy teraz — odezwał się Castiel jeszcze głębszym, niższym głosem, niż zazwyczaj, co spowodowało ciarki u Deana. Cas uśmiechnął się ledwo widocznie. — Musimy stawić temu czoła. Jesteś Winchesterem. Weź się w garść.
Castiel przybrał poważną minę w zamian Dean się roześmiał. Cali oni. Byli jedną wielką sprzecznością.
— Wiesz, jedna z twoich szurniętych sióstr powiedziała mi, że byłeś zgubiony, kiedy tylko dotknąłeś mojej duszy w Piekle. Myślisz, że to prawda?
Z początku Castiel nic nie odpowiedział. Próbował wrócić do tego momentu, gdzie zobaczył poranioną duszę, która nie powinna tam być. Nic nie mógł sobie przypomnieć, a przynajmniej nic konkretnego. W tamtym momencie czuł pustkę, rozkazy huczały mu w głowie, ale czy po zobaczeniu duszy Deana Winchestera coś się w nim zmieniło na tyle, aby od razu być zgubionym? Nie wykluczał tego. Było to bardzo możliwe, bo gdyby ludzie mogli widzieć dusze... Dawno zakochaliby się w Deanie nie dlatego, że wygląda seksownie, a dlatego jaki piękny jest w środku.
— Całkiem możliwe. Myślę, że każdy wiedział to, tylko my tego nie widzieliśmy.
Dean mruknął ciche yhym. Oparł się o barierkę drewnianego mostu, który na myśl przywiódł mu jego pierwszą sprawę z Samem, gdy zaczęli szukać Johna. Kobieta w Bieli. Uśmiechnął się na samo wspomnienie, bo dzięki tamtej sprawie odzyskał brata. Może i dużym kosztem jak śmierć Jess, ale odzyskał swojego Sammy'ego. Spojrzał na Castiela ukradkiem, ale Castiel podchwycił to spojrzenie. Przechylił głowę jak zawsze, gdy czegoś nie rozumiał, albo oczekiwał odpowiedzi. Teraz też czekał co Dean, jego człowiek, ma do powiedzenia.
— Ten most przypomina mi sprawę dzięki której odzyskałem Sama — zaczął bardzo powolnie, nie wiedząc gdzie słowa go zaprowadzą. — Wiesz co przypomina mi się jeszcze? Kiedy wyszedłeś z psychiatryka, gdzie Meg się tobą opiekowała, Samandriel powiedział coś co zapadło mi w pamięć i nie dawało spokoju. Do tej pory nie daje.
— Co takiego? — Castiel zmarszczył brwi, wyczuwając delikatne zdenerwowanie u Deana.
— Że twoim problemem jest to, że masz za duże serce. Dziwne jak na anioła, nie? — Dean obrócił się w pełni twarzą do przyjaciela, schował dłonie w przednie kieszenie spodni. — I miał cholerną rację, którą wykorzystywałem przez lata.
— Dean...
— Nie Cas. Nawet nie próbuj temu zaprzeczyć. Oboje wiemy, że mam rację. I przepraszam cię za to. Przepraszam cię za wszystko co złego tobie zrobiłem.
Dean nie zdawał sobie sprawy, ale podszedł do Castiela na wyciągnięcie ręki. Castiel postąpił krok do przodu tyle, że w pełni świadomie. Zawsze tak robił. Podchodził na niebezpieczną odległość, naruszał deanową personal space i wpatrywał się głęboko w te zielone, zmęczone oczy. Castiel chciał powiedzieć, że też nie był święty. Chociażby wtedy, kiedy współpracował z Crowley'em, ale odpuścił. To nie on tu potrzebował spokoju ducha i odpuszczenia. To Dean tego potrzebował, a on zamierzał mu to dać. Jak zawsze.
— Kiedy rozdzieliliśmy się w Czyśćcu, słyszałem twoją modlitwę. To co powiedziałeś słownie, to co myślałeś, to co czułeś. Nie musisz za to przepraszać. Już dawno masz wybaczone.
— Dlaczego? Byłem totalnym fiutem. Nawet teraz jestem.
— A co powiedziałem zanim Pustka mnie zabrała? — Cas postąpił kolejny, minimalny krok do przodu tak, że gdyby się któryś ruszył to by zdeptali się nawzajem.
— Że jestem najbardziej bezinteresowną istotą jaką kiedykolwiek będziesz znał, że wszystko co robiłem, robiłem przez miłość, że... — Dean zamilkł. Ciężko było mu uwierzyć w to co Castiel powiedział mu tamtej nocy. — Że każdy kto mnie zna, wie, że nie jestem taki jakim widzą mnie wrogowie, a złość i problemy z ojcem tylko mnie napędzają.
— Właśnie. Gdybyś był fiutem świat dawno by upadł, ale nie. Dean Winchester pomógł. Ludzkość została uratowana. Uratowałeś ich, a ktoś kto jest zły tego nie robi. Zmieniłeś ich życia na lepsze. Może i za to nie dostałeś podziękowań, ale ja tu jestem. Słyszałem jak dziękują komuś kto uratował ich przed końcem świata...
Castiel był gotów wygłosić najdłuższą przemowę w życiu od kiedy poznał Deana, ale Dean na to nie pozwolił. Jego wrodzona ciekawość i niepewność wygrały, przerywając aniołowi monolog.
— Naprawdę ciebie zmieniłem?
— A byłbym tutaj, gdybyś tego nie zrobił? — odparł Cas pytaniem na pytanie.
Nie, odpowiedział sam sobie. Dean przybrał poważną minę tak jakby miał powiedzieć zaraz coś, co zmieni ich życie lub skończy. O ile można było skończyć życie w Niebie. Castiel przygotował się na najgorsze. Zawsze tak robił. To była już kwestia przyzwyczajenia od kiedy nauczył się, że Dean przybierając pokerową twarz, zawsze mówił coś okropnego. Odniósł ulgę, kiedy łowca zacisnął swoje dłonie na jego, po czym przyciągnął do siebie. Jednak nie był to zwykły, przyjacielski uścisk, a taki jakiego myślał, że nigdy nie dostanie.
Dzień w, którym Dean Winchester zakończył swój ziemski żywot stał się dniem w, którym przełamał się i pozwolił sobie na coś nowego. Przytulił Castiela jak nigdy przedtem, nie, on praktycznie wtulił się w Castiela, muskając zarostem delikatną skórę na szyi przyjaciela. Musiał sam przed sobą przyznać, że było to jedno z najprzyjemniejszych uczuć jakie kiedykolwiek miał okazję poczuć. O ile nie najlepsze. A dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie od góry, aż do dołu? Nie potrafił opisać uczucia, które owładnęło nim na tyle, że nieprzytomnie odsunął się od Casa uprzednio całując go w szyję z jak największą delikatnością. Jakby przyjaciel miał zaraz zniknąć rozpadając się na milion kawałków. A tego... Tego z pewnością by nie przeżył. Nie kolejny raz, kiedy przy poprzednim prawie umarł ze złości, bezradności oraz wszechogarniającego smutku, żalu i pretensji do samego siebie o to, że nie potrafił go obronić.
— Co to było? — zdezorientowany Cas odsunął się od Deana.
— Nie każ mi tego mówić — jęknął, śmiejąc się nerwowo. — Myślę, że wiesz — podrapał się po głowie. — Myślę, że ja wiem... No weź! Muszę?
Castiel zaśmiał się. Widok zakłopotanego Deana nie był codziennym widokiem, w ogóle niemożliwym, a co dopiero przy takiej sprawie. Mimo, że Castiel miał dobrą zabawę przy tym jak Dean próbuje powiedzieć mu na swój pokręcony sposób, że go kocha, postanowił skrócić cierpienie swojego człowieka ostatni raz.
Cas wyswobodził się z uścisku niezadowolonego Deana tylko po to, aby po chwili stanąć przed nim i pocałować zdezorientowanego łowcę. W tym pocałunku było wiele sprzeczności. Delikatność z jaką oboje to robili kłóciła się ze stanowczością Castiela, a próbą schowania się w sobie Deana. Jednak Cas nie odpuścił. Nie pozwolił na to, aby Dean się wycofał skoro zaszli już tak daleko.
— W końcu. Myślałem, że prędzej się śmierci doczekam — odezwał się Bobby, który stał razem z Jackiem daleko w tyle.
— Bobby, ale ty nie żyjesz — wtrącił się Jack.
— Cicho. Wiem, ale wiesz o co chodzi, prawda?
— Tak — zaśmiał się Jack, bo faktycznie z opóźnieniem zrozumiał co Bobby chciał takim doborem słów przekazać.
— Idioci — podsumował Bobby.
W tym samym momencie, kiedy Dean i Cas oderwali się od siebie, patrząc na siebie z miłością z jaką zawsze na siebie patrzyli, Bobby usłyszał dobrze znany mu śmiech. Spojrzał się w bok i nawet nie zdziwił się, kiedy ujrzał Sama. Nie dziwił go też fakt, że wyglądał jakby nie postarzał się ani o dzień. Singer zbyt dobrze znał swoich chłopców, aby wiedzieć, że Sam umarł wraz z dniem w, którym umarł jego starszy brat. A teraz był tu z nimi wszystkimi. Uśmiechnięty, bo w końcu będzie mógł zobaczyć się z bratem. Prawda była jednak taka, że wszyscy tu byli szczęśliwi, bo mieli siebie. Nikt nigdzie się nie wybierał. Mieli bliskich, których przedwcześnie stracili. A przede wszystkim mieli spokój, którego tak bardzo brakowało im wszystkim tam na dole.
Od Autorki: UNSAID WORDS jest kontynuacją UNSAID, gdzie można przeczytać o losach Deana po śmierci Castiela. Ten zbiór 6 rozdziałów cieszył się dobrym odbiorem, więc mam nadzieję, że i ta część wam przypadła do gustu. Ciężko mi się ją pisało, bo ponad rok, ale to przez to, że nie chciałam zepsuć tamtego klimatu i żeby nie wyszło tandetnie, a jak na naszych nieogarniętych zakochanych przystało. Cóż, mam nadzieję, że się udało. Miłego czytania ❣️ i do usłyszenia przy piszącym się Worth Fighting, gdzie będzie można śledzić losy Deana i oryginalnej postaci oraz mam nadzieję, że niedługo przy An Heir dla fanów The Vampire Diaries Universe 🥰.
Filmik od illustrement ❣️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro