Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

49. Chyba wiem, dlaczego Louis chciał się zabić


Liam

*****

Tydzień. Tyle czasu minęło odkąd nie było z nami Louisa. Jednego dnia śmialiśmy się, siedząc wspólnie na kanapie i oglądając komedię, a już w następnym szczęście się od nas odwróciło. Nikt się nie śmiał. Każdy rozmyślał nad tym, co się wydarzyło. Wydawać by się mogło, że to tylko siedem dni, krótki moment, który dla mnie był wiecznością.

Każdy telefon przywoływał moje serce do szybkiego bicia. Nie byłem gotowy usłyszeć złych wieści. Drżącą ręką chwytałem telefon, wstrzymując na chwilę oddech, zanim rozmówca zaczął cokolwiek mówić. Później mogłem pozwolić sobie na ciche westchnienie pełne ulgi. To nie był telefon ze szpitala. Mój syn wciąż oddychał.  Leżał w szpitalnej sali, otoczony lekarzami, a mój mąż przy nim czuwał. To jeszcze nie był czas Louisa. Pragnąłem, aby nigdy nie nadszedł.

- Panie, Payne, czy to prawda? Czy pański syn próbował się zabić? - usłyszałem za sobą nawoływanie nieznanego mi mężczyzny.

Miał on okulary na nosie, które ciągle mu się zsuwały. Próbował mnie dogonić, co było śmieszne zważywszy na fakt, gdyż ja wciąż szedłem o kulach. W dłoni ściskał mały notes, a w drugiej dzierżył długopis, by wszystko skrupulatnie zapisać na czystej kartce. Każdą informację. Czy pan Payne płakał, czy był poruszony po zadanym pytaniu, czy zdenerwowany? Owszem. To ostatnie pasowało do mnie idealnie. Miałem dość ostatnich wydarzeń, a  hieny z jakiegoś pisemka zapragnęły wyżebrać choć garść informacji o stanie mojego syna. Wieści rozeszły się szybko i byłem pewien, że ktoś z personelu medycznego sprzedał informację o tym, że syn właścicieli znanej marki odzieżowej próbował się zabić, bezskutecznie. Na ich nieszczęście, gdyż temat samobójstwa lepiej by się sprzedał.

Zatrzymałem się, gdy usłyszałem kolejne wołanie dochodzące zza pleców. Ten człowiek tylko krzykami wzbudzał zainteresowanie ludzi dookoła. Zacisnąłem mocno dłoń na prawej kuli, starając się pohamować rosnącą złość. W środku wręcz nią kipiałem. Jakim prawem ktoś mógł mówić takie rzeczy o moim synu, nawet jeśli była to czysta prawda? Dlaczego interesowali się zwykłym nastolatkiem?

- Mam parę pytań, panie Payne - zaczął, sapiąc po przebiegnięciu paru schodków, które prowadziły do mojej firmy.

- Nie życzę sobie, aby ktokolwiek pisał o moim synu! - syknąłem, odwracając się do niego twarzą. - Rozumie pan? To nie jest temat do gazet.

- To moja praca - uparł się. - Potrzebuję choć trochę do artykułu.

- Zdrowie mojego syna jest sprawą moją i mojej rodziny. Nikt z obcych ludzi nie będzie o tym czytał w gazetach. A teraz daję panu możliwość odejścia, zanim zawołam ochroniarzy. To teren mojej firmy, proszę mnie nie nachodzić.

Mężczyzn wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili zdecydował, że lepiej odpuścić. Nie chciał przekonywać się na własnej skórze, czy nie żartuję. Nie żartowałem. Jeden telefon i dwóch ochroniarzy pomogłoby temu panu opuścić to miejsce.

Gdy pozbyłem się natręta, wszedłem do firmy. Ludzie, których mijałem obrzucili mnie współczującym spojrzeniem. Sekretarka przekazała mi tylko dokumenty, odpuszczając sobie krótką pogawędkę, jaką odbywaliśmy codziennie. Mój ponury nastrój udzielił się również pracownikom. Jednak nie był to dobry pomysł, aby odwiedzić firmę. Nasi zastępcy świetnie sobie radzili. Ja powinienem być w domu lub w szpitalu, lecz pragnąłem zająć czymś myśli. Liczyłem, że praca mi w tym pomoże. To przeważnie działało, lecz nie w tym przypadku.

Siedząc przy biurku zdążyłem jedynie przejrzeć korespondencję, nic więcej. Posegregowałem plik dokumentów i to by było na tyle. Nie potrafiłem skupić się na pracy. W gabinecie rozległ się dźwięk mojej komórki. Szybko odebrałem wiedząc, że to Zayn, albo Harry. Ta dwójka siedziała w szpitalu. Teraz był dyżur Harry'ego, lecz ciężko było przekonać mojego męża do opuszczenia szpitalnej sali, gdzie znajdował się nasz syn.

- Pan Payne? - usłyszałem znajomy głos, lecz nie należał on do nikogo z mojej rodziny.

- Przy telefonie - odparłem, marszcząc brwi, próbując zidentyfikować swojego rozmówcę. - Kto mówi?

- Niall Horan - odparł. - Musi pan o czymś wiedzieć. Musimy koniecznie porozmawiać.

- O czym? Czy to ma związek z Louisem? Ty coś wiesz? - zacząłem zasypywać go pytaniem jednym po drugim.

- Moglibyśmy się spotkać? - zapytał. - Przyjechałbym do pana domu. Chyba wiem, dlaczego Louis chciał się zabić.

><><

Witajcie, kadeci!

Jakie plany na dzisiejszy dzień?

Ja praca :<

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro