Rozdział 36
Rozdział 36
━━━
Piwne oczy Emily otworzyły się i natychmiast sapnęła zrezygnowana, gdy zobaczyła sufit. Próbowała się poruszyć, ale jej ręce były przywiązane do łóżka.
Odwróciła głowę, aby przekonać się, że Scott jest w tej samej sytuacji, co ona.
Wystarczyło jej zaledwie kilka chwil, by uświadomić sobie, że byli w Eichen House.
— Za jakie grzechy akurat to miejsce... — mruknęła z irytacją.
Ledwie wyszła z tego miejsca i znowu musiała wrócić. Opuszczając lokalny dom wariatów, miała głęboką nadzieję, że nigdy więcej jej stopa tam nie postanie. A tu proszę, taka niespodzianka.
— Co teraz zrobimy? — zapytał zdenerwowany Scott, że nie mógł się ruszyć.
Próbował szarpać ograniczenia, ale to nie zadziałało. Odwrócił głowę, aby spojrzeć na przyjaciółkę, szukając odpowiedzi.
— Cóż, nie sądzę, żebym musiała ci przypominać, że jesteś wilkołakiem, prawda? — spojrzała na niego i wykorzystując własną siłę, wyrwała się z ograniczeń — Teraz twoja kolej, Scooby — uśmiechnęła się szczęśliwa, że nie była już przywiązana do tego niewygodnego łóżka.
Chłopak zamrugał, obserwując, jak wampirzyca wstaje. Po chwili wykorzystał siłę i wydostał się z ograniczeń.
— Myślałem, że to nie zadziała, skoro jesteśmy w umyśle Stilesa.
— Następnym razem lepiej nie myśl — wymamrotała, spoglądając w jego stronę — Co teraz?
— Nie wiem — odparł — To mój pierwszy raz w czyjejś głowie.
Ruszył do drzwi, otwierając je. Obejrzał się, by upewnić się, że dziewczyna jest za nim, ale gdy tylko przekroczył próg, drzwi zamknęły się za nim.
— Emily?!
Dziewczyna również próbowała otworzyć drzwi, ale nie drgnęły. Warknęła pod nosem, odwracając się, by zobaczyć, że nie jest już w pokoju. Zamiast tego był to nieznany korytarz z białymi kafelkami na ścianach.
Jej brwi lekko się zmarszczyły, gdy spojrzała w górę, widząc znajomy, opadający kwiat. Wkrótce zaczęło spadać ich mnóstwo, tak że nie widziała nic więcej.
W mgnieniu oka nawet nie wiedząc kiedy, otoczenie zmieniło się w las, a dziewczyna ruszyła przed siebie, aż zatrzymała się przy dobrze znanym sobie drzewie.
— Mateo?! — zawołała, będąc ubrana w te same ciuchy co kiedyś, a na jej ramieniu wisiała spakowana torba.
Przypomniała sobie, jak po zachodzie słońca miała poczekać na niego, by razem mogli uciec.
Jej oczy zatrzymały się na wyrzeźbionym fragmencie kory. Na ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy przejechała po nim palcami.
Jednak coś jej nie pasowało.
— Emily! — Słaby głos odbił się echem w lesie.
Dziewczyna odsunęła się od drzewa i zdała sobie z czegoś sprawę. Ta noc nigdy się nie wydarzyła, bo Mateo zmarł dawno temu.
— To sztuczka — wyszeptała, upuszczając torbę — Muszę znaleźć Stilesa — odwróciła się i podnosząc sukienkę, zaczęła biec.
Znów nie wiedząc kiedy, jej otoczenie się zmieniło. Tym razem była to duża, biała przestrzeń, wyglądająca jak jakiś magazyn, jednak wydawała się nie mieć końca.
— Emily?
Dziewczyna odwróciła głowę i nigdy nie poczuła większej ulgi na widok Scooby'ego. Chciała coś powiedzieć, ale jej wzrok padł na osobę, którą mieli uratować.
Scott podszedł do niej, również zauważając swojego najlepszego przyjaciela.
Stiles siedział po drugiej stronie wielkiego hangaru, siedząc na Nemetonie i grając w grę wraz Nogitsune.
Dwójka przyjaciół natychmiast zaczęła biec w stronę chłopaka, wykrzykując jego imię. Jednak szybko zdali sobie sprawę, że ich nie słyszy i nie mogą nawet się do niego zbliżyć. Im bardziej biegli, tym bardziej zdawało się, że się oddalają.
— To nie działa — wydyszał zmęczony Scott.
Emily wpatrywała się w Stilesa i wiedziała, że bez względu na to, ile razy wykrzyknął jego imię, ten nie usłyszy. Spojrzała na alfę, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl.
— Stiles jest częścią twojego stada, prawda? — zapytała.
— Co? — Scott posłał jej zmieszane spojrzenie — Co masz na myśli?
— Jesteś alfą i nawet jeśli się do tego nie przyznasz, masz stado. Stiles może i jest człowiekiem, ale jest jego częścią, prawda?
— Tak. Tak, oczywiście — skinął głową, ale nadal nie rozumiał, o co jej chodzi — Ty też jesteś, wiesz?
Emily nie przyznałaby się, ale ta informacja sprawiła, że poczuła ciepło na sercu, a jej usta drgnęły w delikatnym uśmiechu.
— Zgadza się. W każdym razie, jak wilki sygnalizują swoją lokalizację reszcie stada? — zapytała, wiedząc, że ją zrozumie.
I tak też się stało.
Scott zrobił kilka kroków do przodu, a jego oczy zalśniły jaskrawą czerwienią. Nagła zmiana przykuła uwagę Nogitsune, gdy spojrzał w ich stronę.
Scott nie czekając ani chwili, ryknął głośno.
Widząc trzęsące się czarno-białe kamienie, Stiles w końcu podniósł wzrok i zobaczył ich. Swoją dziewczynę i najlepszego przyjaciela.
Spojrzał na Nogitsune i zrzucił kamienie z gry.
Nogitsune warknął gniewnie, wiedząc, że jego plan nie spełni się w całości.
─────
Emily obudziła się gwałtownie, zdając sobie sprawę, że znalazła z powrotem w salonie McCalla. Wstała i stanęła przed wciąż nieprzytomnym chłopakiem.
— Zadziałało? — zapytał Scott, zatrzymując się obok niej i czekając, czy coś się stanie.
Ale nic się nie stało. Oczy Stilesa były nadal zamknięte.
— Dlaczego to nie zadziałało? — Emily zwróciła się do Petera.
— Bo, nie mam pojęcia, Emily. Nadprzyrodzony świat ma swoje dziwne i pokręcone prawa — Peter powiedział, zanim złapał Lydię i odciągnął ją na bok — Wykonałem swoją część. Podaj mi imię.
— Jakie imię? — Scott zapytał wraz z Emily.
Oboje zastanawiali się, jaką umowę zawarła Lydia, aby uzyskać jego pomoc.
— Lydia, umowa to umowa — Wilkołak syknął, rzucając jej surowe spojrzenie.
— Malia... — Truskawkowa blondynka wyszeptała.
Zanim Scott lub Emily zdążyli się zastanowić, dlaczego rozmawiają o kojotołaczce, Stiles wstał z kanapy, zrywając taśmę z ust i przybierając pozę, jakby miał zaraz zwymiotować. Jednak ku zdziwieniu każdego, z ust zaczął wyciągać bandaż. Chłopak miał łzy w oczach, gdy wciąż wyciągnął długi fragment materiału.
Wszyscy obserwowali go z przerażeniem i delikatną fascynacją.
Stiles wkrótce upadł na kolana, wyciągając ostatni fragment materiału wraz z niewielkim kłębem czarnego dymu wydobywającego się z jego ust. Na podłodze leżał ogromny stos bandaży. Zaczął kaszleć i z trudem łapać oddech, opierając się o krawędź kanapy.
Czarny kłębek dymu pojawił się nad stosem materiału, z którego nagle wyszła ręka pokryta bandażami. Wkrótce reszta ciała wyszła z kłębu materiału. Wszyscy bez wahania rozpoznali, że tym czymś jest Nogitsune, a przynajmniej tak im się wydawało.
Zabandażowana postać skierowała się w ich stronę, ale Scott i Peter szybko go powstrzymali. Postać drgnęła w ich uścisku.
— Trzymaj go — Peter warknął.
— Próbuję — Scott odparł, próbując powstrzymać to coś.
Emily zmarszczyła brwi, nie widząc ostrych jak brzytwa zębów, które dotychczas widziała u złego ducha.
— Czekajcie! — wykrzyknęła, podchodząc bliżej. Powoli zaczęła ściągać bandaż zakrywający twarz postaci.
Kiedy wszyscy skupili się na wampirzycy i jej poczynaniach, Nogitsune w ciele Stilesa wstał cicho i złapał Banshee, zakrywając jej usta, aby nie krzyczała i wyciągnął ją z domu. Ku jego zadowoleniu, nikt ich nie zauważył.
Gdy Emily zdjęła resztę bandaży, wszyscy gwałtownie wstrzymali oddech na ten widok. To był Stiles, a przynajmniej taką mieli nadzieję.
— Em? — Stiles odetchnął, mając nadzieję, że nie dzielił już ciała z Nogitsune.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy, widząc strach, jaki musiał teraz odczuwać. Wiedziała, że to on, jej prawdziwy Stiles.
Chwila ulgi została przerwana przez Deatona wołającego alfę, gdy zauważył, że drugiego Stilesa nie ma w domu.
— Scott...
Chłopak podążył za jego wzrokiem do szeroko otwartych drzwi i braku truskawkowej blondynki.
— Gdzie oni są? — zapytał, obawiając się, że Nogitsune zabrał dziewczynę. Natychmiast wybiegł na zewnątrz — Lydia! Lydia!
Emily poczuła, że serce jej zamiera, zdając sobie sprawę, że Nogitsune wykorzystał okazję i porwał Lydię.
Ale dlaczego?
Dlaczego potrzebował Lydii?
─────
Emily stała w pokoju Scotta, nerwowo obserwując, jak Melissa sprawdza, czy Stilesowi nic nie dolega.
Jednak umysł wampirzycy zalewały miliony myśli. Po pierwsze, zastanawiała się, czego Peter mógł chcieć od Malii. Potem zastanawiała się, czy Cece zdołała wyciągnąć świetlika z Eli.
Najwyraźniej Nogitsune zdecydował się w ten sposób odwrócić ich od tego, co działo się ze Stilesem. Nie wspominając o zabranej Lydii.
A teraz pojawiła się myśl, że Stilesowi może coś dolegać.
W końcu jej uwagę przykuło wejście Scooby'ego do pokoju, a Stiles wstał z łóżka. Emily była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła, jak Melissa skończyła sprawdzać chłopaka.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i delikatnie zabrała na dół, gdzie w salonie stała Noshiko, która wpatrywała się w Stilesa ze stoickim spokojem.
— Poznajesz mnie?
— Stój — odparła z paniką Kira, pojawiając się nagle.
— W porządku — Stiles z niechęcią wysunął dłoń z dłoni Emily, gdy zbliżył się do kobiety — To ja ją zaprosiłem.
Emily posłała mu niedowierzające spojrzenie.
Dlaczego miałby to zrobić?
— Mamo, nie rób tego — Kira spojrzała na matkę błagalnie.
— Już zostało postanowione — Noshiko odparła, a jej oczy nigdy nie opuszczały Stilesa.
Oni zmaterializowali się, powodując, że Stiles napiął się lekko na ich obecność. Odsunął się, gdy jeden z nich złapał go za twarz, tak że widział świecące żółte oczy. Dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie i nagle zesztywniał, padając na podłogę i czując ogromny chłód.
Oni zniknęli.
— Spójrzcie za jego ucho — zażądała Noshiko, chcąc wiedzieć, czy ten nastolatek nie jest zagrożeniem.
Emily pierwsza dotarła do Stilesa i sprawdziła. Napięcie w jej ciele zniknęło na widok znaku za jego uchem.
— Zadziałało — powiedziała.
Stiles poczuł ulgę, siadając z jej pomocą.
— Więc ja to ja?
— Nogitsune opuścił twoje ciało, ale wciąż tu jest — powiedziała Noshiko.
— Czy Oni mogą go znaleźć? — zapytał Stiles, chcąc, żeby Nogitsune zniknął na dobre.
— Jutro — odparła Noshiko, ku niezadowoleniu reszty — Jest zbyt blisko świtu.
— Czy mogą go zabić?
— To zależy od tego, jak silny jest.
— A co z Lydią? — zapytała Emily — Dlaczego ją zabrał?
— Jako przewagę.
— Chodzi o jej moc? — zapytał Scott ze zmarszczonymi brwiami.
Nadal nie wiedzieli wiele o tym, co Lydia potrafiła oprócz znajdowania zwłok.
Noshiko pokiwała twierdząco głową.
— Moc Banshee.
─────
Lydia nie miała pojęcia, gdzie, ani dlaczego tu była. Jej oczy wypełniały się łzami, im dłużej była sama, a wrzaski i krzyki, które słyszała, przerażały ją.
— Słyszysz je? — zakpił Nogitsune, podchodząc bliżej niej — Głośniej niż zwykle, prawda? Cóż, to dlatego, że wydarzyło się tutaj wiele złych rzeczy. Co ci mówią głosy?
Lydia próbowała uciec, biegnąc przez tunel. Nogitsune wiedział, że dziewczyna nie ucieknie, więc szedł wolnym tempem, pozwalając jej się trzymać resztki nadziei.
— Mówią, że Stiles umiera? Bo to prawda. On umiera.
Lydia wciąż próbowała znaleźć sposób na ucieczkę.
— Do czego mnie potrzebujesz?! — krzyknęła — Myślisz, że mogę ci coś powiedzieć? — płakała z frustracji, kiedy nie mogła otworzyć bramy.
Nogitsune zaczął się śmiać, na co się wzdrygnęła. Sam fakt, że przybrał twarz chłopaka jej przyjaciółki, sprawiał, że czuła się nieswojo.
— Och, wiem, że możesz.
— Nic ci nie powiem! — wymamrotała, wciąż próbując się wydostać.
— Nie będziesz musiała — Nogitsune wyszeptał, pojawiając się za dziewczyną, na co ta sapnęła ze strachu — Będziesz krzyczeć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro