Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Rozdział 14

━━━

Powietrze było bardzo napięte. Ciemnobrązowe i piwne oczy zderzyły się, gdy oboje stali po obu stronach ogromnego pomieszczenia. Starszy z nich patrzył z rozbawieniem, szczególnie gdy zobaczył sztylet i krople krwi na jej twarzy.

— Widzę, że zaopiekowałaś się wampirami, które przemieniłem. — zamyślił się, słysząc odgłosy na zewnątrz, zanim weszła do środka.

Spojrzenie Emily stwardniało i zmarszczyła brwi.

— Stanęli mi na drodze. — Lekko przechyliła głowę.

— No cóż... Bywa i tak. — wzruszył ramionami, nie dbając o to, że jego wampiry zostały zabite. — Nawiasem mówiąc, nie musisz się martwić, że twoi przyjaciele nam przeszkodzą. Są obecnie... Zajęci.

Emily wpatrywała się w niego tępo, koncentrując się na słuchu, słysząc walkę na zewnątrz i spojrzała na niego gniewnie.

Zadała pierwszy cios, którego szybko uniknął i próbowała dźgnąć go sztyletem. Mężczyzna chwycił ją mocno za nadgarstek, powodując, że puściła broń. Szybko drugą ręką uderzyła go w twarz.

Obaj chodzili tam i z powrotem, wymieniając się ciosami.

Mężczyzna rzucił nią o ścianę, następnie złapał za gardło, ściskając mocno, chichocząc.

— Naprawdę sądzisz, że mnie pokonasz? — odetchnął ciężko tak jak i ona. — Daj spokój Emilya. Jestem starszy od ciebie. Nigdy nie miałaś szans.

— Nigdy nie mów nigdy. — wyksztusiła. Wyciągnęła rękę i uderzyła pięścią w jego gardło, powodując, że natychmiast cofnął się z bólu, kaszląc.

Wykorzystała to. Wyciągnęła strzykawkę  z kieszeni i wbiła ją w jego pierś tuż nad sercem. William warknął ze złością, wyrywając igłę z piersi.

— Co to było? — zażądał, wpatrując się w pustą strzykawkę ze wściekłym spojrzeniem.

Klatka piersiowa Emily mocno unosiła się, a zapach potu i krwi był wyraźnie wyczuwalny, ale nie przejmowała się tym. Posłała mu zadowolone spojrzenie.

— Jad wilkołaka. — powiedziała z niesmakiem.

— Myślisz, że trochę jadu jakiegoś kundla na mnie wpłynie? — zapytał William. — Emilya, jestem na to odporny od dłuższego czasu. To mnie nie spowolni. — wyznał, zanim zaatakował ją, a ona zablokowała go.

Nic nie odpowiedziała. Zacisnęła mocno szczękę, walcząc. Nie chciała się wycofać. Złożyła obietnicę, którą zamierzała dotrzymać.

Jej matka, Mateo i wszyscy, których zabił, zostaną pomszczeni tej nocy.

────

Stiles skrzywił się, obserwując, jak kolejne ciało spada na ziemię kilka metrów od niego. Obserwował, jak Cece i Eli zabijają wampiry, które pojawiły się znikąd.

Wrzasnął, gdy jeden z nich syknął mu w twarz. Opadł na ziemię i spojrzał w górę, widząc Eli trzymającego serce wampira.

— Dzięki. — wymamrotał, zaskoczony, jak szybko wampiry wyskoczyły na nich. Zobaczył, jak Cece się z nimi rozprawia. 

Eli westchnął ciężko.

— Może powinieneś wsiąść do jeepa? Ja i Cece zajmiemy się ostatnimi. — zasugerował, a jego ton był pełen irytacji.

Stiles odskoczył, gdy Cece wyrwała serca z ostatnich dwóch wampirów. Starał się jak najlepiej przełknąć żółć, która groziła mu ucieczką z gardła na widok krwi. To było zbyt mocne.

— Nie ma potrzeby. — powiedziała starsza kobieta, krzywiąc się z powodu krwi na niej i smrodu w powietrzu. — Co za bałagan.

— Wciąż musimy spalić ciała. — Eli wymamrotał, spoglądając na zwłoki, zanim jego brązowe oczy spojrzały w stronę człowieka, który wyglądał na bledszego niż zwykle. — Hej, nie wymiotuj.

— Przepraszam, że nie przywykłem do zapachu martwych wampirów wokół mnie! — Stiles odpowiedział sarkastycznie, ale zamknął się, gdy zobaczył wyrwane serca i oderwane głowy leżące na ziemi. — Okej, to jest obrzydliwe.

Eli rzucił mu zdezorientowane spojrzenie.

— Naprawdę nie wiem, co Emily w tobie widzi... — wymamrotał, a jego głos był zaniepokojony i zirytowany, gdy na chwilę spojrzał na magazyn.

Kusiło go, by podsłuchać, co się tam dzieje, ale za bardzo się bał.

Co, jeśli nie żyje?

Nie. Nie mógł tak myśleć. Nic jej nie będzie.

Stiles spojrzał na niego słabo.

— Kłóciłbym się z tobą, ale myślę, że się nie o odsunę, bo to naprawdę jest obrzydliwe. — powiedział, krzywiąc się na widok wyrwanych jelit. — O Boże, jak nie zwymiotuję, to chcę dostać jakiś medal...

Stiles spojrzał na magazyn, a jego serce niemal pękło z niecierpliwości. Musiał wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. Minęło prawie piętnaście minut, odkąd tam weszła, ale wydawało mu się, że trwa to wieczność.

— Oboje musicie uwierzyć w Emily. — Cecelia powiedziała cicho, przez co dwójka facetów spojrzała na nią. — Wiem, że martwicie się, czy wyjdzie z tego żywa, ale nic nie możemy zrobić. Musimy być dobrej myśli. Spędziła ostatni wiek, planując ten moment. Jestem pewna, że wszystko przemyślała.

— A jeśli nie? — Stiles zapytał, marszcząc brwi. — A jeśli nie zdobędzie przewagi, a on ją obezwładni?

Jej spojrzenie stwardniało.

— Pójdę tam i go zabiję, a wy wydostaniecie Emily. — Wiedziała, że nie pozwoli Williamowi zabić kogoś, kogo kochała.

Jej siostrzenica miała rację, mówiąc, że jest tchórzem. Uciekała w chwili, gdy wszystko wydawało się trudne. Choć była wściekła i zraniona śmiercią siostry, wiedziała, że ​​nie miałaby szans z mężczyzną. Zabiłby ją.

Ale wybrała drogę tchórzostwa.

Jednak wiedziała, że ochroni swoją siostrzenicę, nawet jeśli kosztowało to jej życie.

Chociaż, kiedy skupiła się na dwóch postaciach będących w magazynie, zdała sobie sprawę, że nie będzie musiała interweniować. Uśmiechnęła się.

────

Emily jęknęła, leżąc na boku, kaszląc krwią. Wstając słabo, gdy wyciągała jakiś kołek z brzucha.

Dyszała ze zmęczeniem, wpatrując się w Williama, który wydawał się równie zmęczony, jak ona. Bolało ją całe ciało, ale czuła, jak goją się rany.

— Jeszcze się nie poddałaś? — zapytał, zaciskając szczękę, która pulsowała bólem, co szczerze go zaskoczyło, ale był zbyt skupiony na córce, by się tym przejmować.

— Nie. — wychrypiała, atakując go jeszcze raz.

Znowu wymieniali ciosy. Udało jej się wbić kołek w jego udo. Jednak mężczyzna nagle wcisnął dłoń w jej pierś, owijając się wokół jej serca. Emily krztusiła się, a jej oczy były szeroko otwarte. William zacisnął zęby.

— Skończyłem się bawić, Emilya. Było fajnie, ale to musi się skończyć. — powiedział, oddychając ciężko i pocąc sie —.  Po tym, jak cię zabiję, zabiję tego głupiego ludzkiego chłopaka, któremu tak bardzo na tobie zależy.

— Nie wydaje mi się. — zadumała się ze zmęczeniem. — Już nikogo nie zabijesz.

William chciał zapytać, co ma na myśli, zanim odwrócił głowę na bok i zwymiotował. Jego oczy rozszerzyły się, gdy zobaczył krew. Odsunął się od córki, gdy złapał za usta, widząc szkarłatny płyn.

— Co się dzieje? — zażądał.

Emily odetchnęła z ulgą, wpatrując się w niego z wyraźnym zadowoleniem.

— Pamiętasz, jak powiedziałeś wcześniej, że jad jakiegoś kundla nie wpłynie na ciebie? — zapytała.

— Bo nie powinien! — warknął ze złością, znów kaszląc. Poczuł, że jego wizja zamazuje się, gdy zaczął potykać się o własne nogi. — Dlaczego działa tak szybko? Powinno minąć kilka godzin, zanim zaczną się jakieś objawy.

— Pamiętasz, jak zabiłeś rodzinę Mateo lata temu? — zaczęła, podnosząc sztylet, który leżał na ziemi. Mężczyzna jęknął z bólu, który zaczął odczuwać w całym ciele. — No cóż, mieli druida, który był ożenił się z wilkołaczką. Na twoje nieszczęście zabiłeś jej męża, przez co była  bardzo zła. Kiedy poprosiłam Lily - siostrę Mateo - o oddanie mi jej jadu, ten druid sprawił, że jad jeszcze szybciej na ciebie zadziała, dodając odrobinę białego dębu. 

Przypomniała sobie małą notatkę, która była w pudełku wraz z fiolką zawierającą jad. Lily napisała, co zrobiła z jadem, przez co nie mogła nie być dumna z młodszej dziewczyny, która zmarła dawno temu ze starości.

— Biały dąb? — powtórzył, ledwo patrząc na nią. W głowie słyszał krzyki i prośby ludzi, którym odebrał życie lata temu. Jęknął. — Myślałem, że zabiłem wszystkie te bestie!

— Och, a więc jesteś taki naiwny... — powiedziała, zatrzymując się przed nim. — Te tak zwane bestie, uratowałam tyle, ile mogłam. Lily poślubiła wilkołaka, którego uratowałam. Pochodził z rodziny Hale. — mówiła, czując ukłucie satysfakcji, gdy zobaczyła, jak wił się z bólu.

William zakaszlał, a następnie wydał z siebie gorzki chichot, wpatrując się w córkę z krwią w kącikach ust.

— Wiesz, jesteś teraz dokładnie taka jak ja, więc zabij mnie. — drwił.

— Nie jestem taka jak ty. — warknęła cicho, wpatrując się w niego z nienawiścią, gdy zacisnęła uchwyt na sztylecie.

Mężczyzna uśmiechnął się, rzucając jej sugestywne spojrzenie.

— Śmiało, okłamuj się, ale oboje wiemy, że w głębi duszy wiesz, że mam rację. Możesz zachowywać się jak człowiek i ignorować to, że twoje ręce są poplamione krwią, ale w końcu oddasz się ciemnościom wewnątrz ciebie i zobaczysz, że miałem rację. — powiedział łagodnym głosem, ale mroczne spojrzenie mówiło wszystko. — Gdyby tylko twoja matka mogła zobaczyć jak bardzo...

Jego oczy rozszerzyły się, gdy poczuł ostry przeszywający ból. Spojrzał na sztylet, który tkwił w jego piersi, zanim przeniósł spojrzenie na córkę.

Miała wściekłą minę, jej piwne oczy wypełniły się czystym obrzydzeniem, gdy patrzyła, jak jego ciało powoli robi się szare.

— Nigdy nie będę taka jak ty. — wymamrotała.

Napięcie w powietrzu zaczynało zanikać, gdy wyciągała sztylet i patrzyła, jak jego ciało spada z ciężkim uderzeniem.

Jej oczy stały się puste, gdy ogarnęło ją przytłaczające uczucie. Ulga? Szczęście Gniew, że ​​nie pozwoliła mu więcej cierpieć?

Wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni, wpatrując się w ciało mężczyzny, który dręczył ją przez wiele lat i zabił ludzi, których kochała. Jej matkę. Jej ukochanego. Każdego przyjaciela, który przez lata pojawił się na jej drodze. Zabił każdego, z kim się zaprzyjaźniła.

Rzuciła zapalniczkę i patrzyła, jak ogień pochłania jego ciało, które powoli zamienia się w popiół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro