Rozdział 10
Rozdział 10
━━━
Stiles podążył za Emily po tym, jak wymamrotała coś do faceta, który zawiózł ich na miejsce, zanim wysiadła. Posłał kierowcy ostatnie spojrzenie, po czym szybko pobiegł za brunetką.
Nie podobało mu się, w jaki sposób niebieskooki facet wyglądający jak członek jakiegoś gangu patrzył na Emily podczas jazdy.
Po wielu naleganiach w końcu powiedziała mu, że karmi się facetem, ponieważ nie miała ochoty iść do szpitala, aby uzyskać więcej torebek z krwią. Taka decyzja była jej na rękę, a mężczyzna był zmuszony do robienia tego, czego chciała. Powiedziała również, że kierowca o imieniu Stan wiedział, że jest wampirem, ale i tym się zajęła - był zmuszony siedzieć cicho.
Stiles wiedział, że piwnooka karmiła się ludźmi i choć nie powinno go to niepokoić, tak nie było. Czuł, jakby był to bardzo intymny gest. Dlatego wolał, żeby Emily po prostu wypiła krew od niego.
Ale nie mógł jej tego powiedzieć, zwłaszcza że nie była obecnie... Zdrowa.
— A więc, co zamierzasz zrobić?
Po wejściu do jej domu zeszli schodami w dół do piwnicy.
Chłopak wpatrywał się w łańcuchy na ścianie, a po chwili przeniósł spojrzenie na dziewczynę, która piła worki z krwią, które wyciągnęła z umieszczonej tam lodówki.
— Wyjdź i zamknij za sobą drzwi — powiedziała wprost, upuszczając worek z krwią na podłogę.
Jej skóra była blada i już czuła ból głowy. Wiedziała, że nie minie dużo czasu, zanim zaczną się halucynacje.
— Emily...
Gwałtownie się spięła.
— Mówiłem ci, że zostaję — odparł Stiles.
Wydał z siebie głośne sapnięcie, gdy ją złapał, kiedy nagle się zachwiała. Patrzył na nią ze zmartwieniem.
— Musisz się położyć — mruknął, zerkając na małe łóżko wewnątrz komórki i położył ją na nim, pomimo jej sprzeciwów.
— Nie — protestowała słabo, po czym jęknęła — Musisz wyjść, Stiles.
— Nie zostawię cię tak — odparł delikatnie, kładąc jej głowę na swoich kolanach, gdy spokojnie przeczesywał palcami jej brązowe włosy.
Emily zmarszczyła brwi, powstrzymując grymas, gdy usłyszała głos, którego nie słyszała od tak dawna.
— Emily, kochanie...
Stiles położył dłoń na jej czole, krzywiąc się od ciepła.
— Zaraz wracam.
Szybko, a zarazem delikatnie opuścił jej głowę na poduszkę, po czym poszedł na górę po wodę i szmatkę, która, miał nadzieję, trochę zbije jej gorączkę.
Kiedy wrócił na dół z miską z wodą i szmatką, zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że nie ma jej w komórce. Postawił miskę na krześle.
— Emily? — odwrócił się, gdy poczuł dreszcz na karku, ale natychmiast odetchnął z ulgą, gdy zobaczył ją stojącą w pobliżu drzwi.
Szybko się to zmieniło, gdy zobaczył jej wściekłą minę, na co zesztywniał.
— Em?
— Zabiję cię — syknęła, szybko popychając go na ścianę i dusząc go. — Musisz zapłacić za wszystko, co zrobiłeś!
— Em, to ja, Stiles — Udało mu się wydusić.
Wściekłość gwałtownie zniknęła z jej twarzy, a spojrzenie zalał żal.
— Stiles... — sapnęła i, odsuwając się od niego, gdy zaczął łapać oddech. Cofnęła się, gdy podszedł do niej.
— W porządku. W porządku — zapewnił, widząc, jak wyglądała na poruszoną.
— Proszę, idź. Nie chcę cię skrzywdzić — powiedziała, wiedząc, że ostatnią rzeczą, którą chciała zrobić, to zaatakować go w ten sposób.
Brunet pokręcił głową i podszedł do niej.
— Nie obchodzi mnie to. Nie zamierzam wyjść i pozwolić ci przejść przez to samej — odparł, chwytając ją delikatnie za ramiona. — Nic mi nie jest, Em. Nie musisz się o mnie martwić. Nic mi nie będzie.
Poprowadził ją jeszcze raz do łóżka i pomógł się położyć. Podniósł miskę z chłodną wodą i zmoczył szmatkę, zanim położył ją na jej czole.
Jej oczy lekko się przymknęły, czując kojące zimno.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie do siebie, przesuwając palcem po jej policzku i nie minęło dużo czasu, aż znalazł się w innym miejscu...
─────
Dziewczyna miała może jakieś dziesięć lat i wydawała mu się niesamowicie znajoma. Zanim zdążył zapytać, kim jest, zauważył jej przerażoną minę, gdy niemal kuliła się przed wysokim, ciemnowłosym mężczyzną, który zmarszczył brwi.
Ale to, co naprawdę przykuło jego uwagę, to sposób, w jaki byli ubrani. Nosili ubrania z lat 1810.
— Ile razy mam ci powtarzać, Emilya? — Mężczyzna warknął. — Nie możesz traktować ludzi z szacunkiem, jakby byli jednymi z nas! Nie są niczym innym, jak tylko ofiarą, którą możemy się żywić!
Oczy Stilesa rozszerzyły się, gdy spojrzał na dziewczynę, którą teraz znał jako Emily. Oczywiście, że to była ona. Brunetka o piwnych oczach, które uwielbiał. To była ona.
Ale dlaczego to widział?
— Ale, ojcze, mama była...
— Dość! — Mężczyzna ją spoliczkował.
Stiles oszołomiony, wpatrywał się w dziewczynę, która upadła na ziemię i jęknęła ze łzami w oczach. Poczuł, jak ogarnia go gniew.
Wrzask mężczyzny zniknął, gdy poczuł, że odpływa.
─────
Sapnął, ciężko oddychając, gdy wpatrywał się w Emily, która patrzyła na niego słabym spojrzeniem.
— Emily, czy ten facet to twój tata? — wyszeptał w szoku.
Dziewczyna zakaszlała.
— Nie powinieneś tego widzieć... — wymamrotała słabo, nienawidząc tego, że jej tarcza mentalna wydaje się zatarta.
— Dlaczego... Jak to zobaczyłem? — zapytał, patrząc na nią.
Emily przełknęła ślinę. Była zbyt słaba, aby go odepchnąć.
— Wygląda na to, że moja ochrona psychiczna jest obniżona, co ułatwia komuś wejście mi do głowy — wyjaśniła ze zmęczeniem. — Stiles, proszę, po prostu idź. Nie chcę, żebyś coś jeszcze widział — mruknęła, a jej głos złagodniał, gdy nagle straciła przytomność.
Wspomnienia tego, co wydarzyło się dawno temu, wydawały się powracać.
Stiles po raz kolejny poczuł, jak odpływa, gdy ponownie zamoczył szmatkę i położył ją z powrotem na jej czole.
━━━1865 rok━━━
Młody człowiek biegł przez las, słysząc za sobą ciężkie kroki. Martwił się, nie wiedząc, jak wróci do domu, bez sprowadzenia na rodzinę goniących go mężczyzn, którzy na niego polowali. Nie zamierzał narażać rodziny z powodu swojej głupiej pomyłki.
Strzała przemknęła obok jego głowy, niemal go trafiając, ale cudem się uchylił.
Czuł już, że się męczy. Zmuszał swoje ciało do biegu, pomimo oczywistych skutków wilczego ziela w jego ciele. Złapał się za ramię, krzywiąc się na uczucie pieczenia.
Nagle zza jednego z drzew wystrzeliła ręka, ciągnąca go za sobą. Krzyknął, ale już po chwili miał zakryte usta. Ręka była miękka i zdecydowanie kobieca. Jego szerokie, ciemnoniebieskie tęczówki spojrzały w dół na sprawcy.
To była dziewczyna. Może kilka lat młodsza od niego. Była prawie tak wysoka, jak on. Jej brązowe włosy były upięte w niski kok, a kosmyk włosów wystawał z boku. Miała piwne oczy z drobinkami zieleni na obrzeżach te ziemi. Pełne usta były różowe, a na oliwkowej skórze, widniał delikatny rumieniec.
— Bądź cicho, bo nas zdradzisz — wyszeptała ostrzegawczym tonem, a jej oczy przesunęły się w bok, marszcząc jednocześnie brwi.
Chłopak nasłuchiwał cichnących kroków, a kiedy myśliwi byli daleko, odetchnął z ulgą. Spojrzał na dziewczynę, a jego nozdrza nagle rozszerzyły się na jej słodki zapach. Odepchnął od siebie jej dłoń i cofnął się.
— Jesteś wampirem — odparł, wydając z siebie pomruk.
Dziewczyna odsunęła się od niego, posyłając mu ostrożne spojrzenie.
— Tak i właśnie uratowałam ci życie. Możesz przynajmniej podziękować — mruknęła, zaciskając pięści.
— Dziękuję — Nagle poczuł się nieswojo, gdy sobie uświadomił, że dziewczyna naprawdę próbuje mu pomóc. — Ale dlaczego miałabyś mi pomóc? — odparł nagle, sprawiając, że spojrzała na niego i poczuł, jak jego serce przyspiesza na widok niewinnego wyrazu jej twarzy. — To znaczy, zdajesz sobie sprawę, że właśnie uratowałaś wilkołaka przed zabiciem przez myśliwych?
Dziewczyna westchnęła.
— To, że jestem wampirem, nie oznacza, że jestem taka jak reszta. Nie pozwolę umrzeć niewinnej osobie — powiedziała cicho.
Skinął głową, wpatrując się w nią przez długą chwilę, starając się nie pokazać, jak wpływa na niego jej uroda. Odchrząknął.
— Powiedz, jak masz na imię?
Brunetka zmarszczyła brwi.
— Kultura wymaga, żeby najpierw się przedstawić, a dopiero później zapytać kogoś o imię — zganiła go.
Nagle rzucił jej rozbawione spojrzenie.
— Przepraszam, księżniczko, najwidoczniej nie było mnie na tej lekcji. — powiedział, zauważając jej zdenerwowana minę. — Nazywam się Mateo Gonzalo. Teraz ty, księżniczko.
— Nie nazywaj mnie tak — warknęła, a jej policzki zarumieniły się. Odchrząknęła — Nazywam się Emilya Reed.
— Emilya? Piękne imię, ale nieco długie — mruknął, krzyżując ręce na piersi, gdy na nią spojrzał, co spowodowało, że poruszyła się pod jego ciemnym spojrzeniem. — A może po prostu będę mówił do ciebie Emily?
Dziewczyna wpatrywała się w niego, pozwalając, by na jej ustach pojawił się uśmiech.
— W porządku — mruknęła, czując się z nim swobodnie.
Oboje nie zdawali sobie sprawy ze szczerych uśmiechów na twarzach, gdy patrzyli na siebie.
-
— Tak, mam tylko młodszą siostrę. — Mateo powiedział Emily, gdy siedzieli przy tym samym drzewie, zza które kilka dni temu pociągnęła go, aby uratować przed łowcami. — A ty, masz rodzeństwo?
Emily napięła się nieco na jego pytanie, gdy zmusiła się do delikatnego uśmiechu.
— Mam siostrę bliźniaczkę. Tak właściwie starszą siostrę bliźniaczkę — wymamrotała, zrywając różowe kwiaty rosnące na małym krzewie.
— Nie dogadujecie się? — zapytał z ciekawością, zauważając jej posępne spojrzenie.
— Oczywiście kocham moją siostrę, ale oczywiste jest, że ojciec kocha ją bardziej, ponieważ zachowuje się jak reszta społeczności Czystokrwistych. Chyba zazdroszczę temu, jak łatwo wszystko do niej przychodzi — wyglądała na zdenerwowaną. — W sensie, nie mogę nawet pić krwi sług, nie odczuwając wyrzutów sumienia, których ojciec nienawidzi.
— Emily, to od ciebie zależy, kim chcesz być. Nie daj decydować o tym komuś innemu — powiedział, klęcząc przed nią i obejmując jej twarz, żeby na niego spojrzała. -—Lubię cię taką, jaka jesteś.
— Naprawdę? — zapytała zdziwiona.
Do tej pory jedyną osobą, która nie miała nic przeciwko jej dobroci i naiwności, była jej matka. Ale niestety odeszła i choć była bardzo smutna z tego powodu, nic nie mogła na to poradzić.
Jego rysy złagodniały.
— Gdyby nie współczujący człowiek, którym jesteś, byłbym teraz martwy i nie widziałbym już więcej mojej rodziny.
Jej policzki poczerwieniały od jego szczerej miny i tego, jak blisko był. Nigdy nie czuła się tak, ilekroć była w pobliżu Eli, a to on zawsze próbował z nią flirtować.
— Um... Nie ma za co — mruknęła, mrugając do niego niewinnie.
Mateo wpatrywał się w jej minę, pochylając się bliżej i czuła, że jej oczy się zamykają. Po chwili przycisnął swoje usta do jej. Chwyciła kołnierz jego koszuli, przyciągając go bliżej.
-
Emily weszła do domu, ignorując zaczerwienione policzki, mając nadzieję, że nikogo nie spotka. Jej oczy spoczęły na sprzątających służących i szybko pobiegła po schodach do swojego pokoju.
Była jeszcze myślami przy pocałunku, który podzieliła z Mateo.
Po wejściu do sypialni szybko zamknęła drzwi, a jej oczy zamknęły się, gdy oparła się o nie. Zacisnęła pięść nad bijącym sercem i omdlała wewnętrznie.
— Powiedz, gdzie byłaś, droga siostro?
Sapnęła, otwierając oczy, gdy spojrzała na siostrę leżącą na jej łóżku. Z wyjątkiem oczu, były identyczne. Nancy miała ciemnobrązowe oczy, które odziedziczyła po ojcu. Starsza bliźniaczka miała też nie co bardziej prowokacyjny styl i była bardziej obeznana we flirtowaniu.
Mogły być identyczne, ale ich osobowości były całkowicie odmienne.
— Poszłam na spacer — powiedziała cicho Emily, unikając kontaktu wzrokowego, nadal pozostając przy drzwiach.
Nancy zanuciła, spoglądając na siostrę, kiedy usiadła na łóżku i lekko przechyliła głowę.
— Czy to tak się teraz nazywa? — mruknęła, widząc, jak siostra kiwa głową. Nagle wstała z uśmiechem na ustach. — Cóż, w porządku. W każdym razie musiałam spędzić dzień z Eli. Był dość dobrym dżentelmenem — powiedziała nieśmiało, rozbawiona zdenerwowanym wyrazem twarzy, jaki przybrała jej siostra. — Żartowałam. Oboje wiemy, że patrzy tylko na ciebie.
— Cóż, ja go nie kocham, więc musi się poddać. — Emily wymamrotała, dąsając się lekko.
Starsza bliźniaczka podeszła do siostry, chwytając kosmyk jej włosów, gdy na nią patrzyła.
— Czy to nowe perfumy? — zapytała z zaciekawieniem, wąchając delikatny zapach róż.
Dziewczyna z piwnymi oczami skinęła głową.
— Tak, kupiłam je niedawno — przełknęła ślinę, patrząc, jak siostra spogląda na nią z namysłem. Po chwili wymamrotała szybkie pożegnanie i wyszła z pokoju.
Gdy nie usłyszała już kroków siostry, odetchnęła z ulgą.
Wyciągnęła małą butelkę perfum z ukrytej kieszeni w sukience, mentalnie dziękując Mateo za podarowanie jej w celu ukrycia jego zapachu przed innymi wampirami.
Myśl o wysokim, ciemnookim wilkołaku, sprawiła, że poczuła trzepotanie w piersi. Teraz było dla niej oczywiste, że pomimo krótkiego czasu, kiedy się znali, szybko się w nim zakochiwała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro