Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Chwile olśnienia

A może wraz z jesienią
zapukasz do mych drzwi,
przykurzonym liściem
figlarnie twarz zasłonisz?
Tylko żebym wiedziała,
że to ty! Byś nie odszedł,
tak jak zwykle odchodzisz

(Autor: muchlinamucha)

🍃🍁🍂

Nieoczekiwanie, tak dla Nathalie, dla której wszystko  zazwyczaj było proste, jak i dla Sienny, dla której oczywiście wszystko zwykle było skomplikowane, do zaplanowanej optymistycznie przez tę pierwszą na następny dzień wizyty przyjaciółki w jej domu nie doszło. A to dlatego, iż stan Dantego okazał się być dużo poważniejszy, niż zdawało się brunetce i niż miała nadzieję blondynka.

Do wysokiej gorączki, kataru i bólu gardła szybko dołączył się paskudny, suchy kaszel, aż słysząc go rankiem w środę nawet nastawiona proromansowo nastolatka uznała, że może przybycie Sommers w odwiedziny nie byłoby w obecnej sytuacji najlepszym pomysłem. Zwłaszcza iż zszokowany własną chorobą Toskańczyk wyglądał jak siedem nieszczęść, co też nie wróżyło dobrze sukcesowi wycyganionych u złotowłosej odwiedzin.

Podobnego zdania była jej mama i obie zdawały się mieć rację, bowiem wkrótce u Maffei zdiagnozowano zapalenie płuc. Co gorsza, zapalenie wirusowe szybko zamieniło się w bardziej niebezpieczną wersję choroby, gdy nastąpiło nadkażenie bakteryjnie.

Włoch miał... przekasłane.

W związku z czym, karmiona doniesieniami o pogarszającym się zdrowiu ofiary własnego braku wychowania i bliżej niezidentyfikowanych lęków, Sienna na przemian pogrążała się już to w upiornych wyrzutach sumienia, już to w przypływach panicznego strachu o zdrowie i nawet życie Dantego.

Należy jednak przyznać, iż z rzadka, lecz wciąż jeszcze przeplatanych mętną ulgą, że ich spotkanie z brunetem twarzą w twarz odwlekało się w czasie. Bo niestety, ale wciąż biła się z myślami, czy na pewno powinna się na nie zgodzić.

W istocie ani wciąż nie czuła się na to gotowa (a coraz bardziej zielonookie sny niczego tutaj nie ułatwiały, wręcz przeciwnie), ani nie wymyśliła, jak by je usprawiedliwić przed rodzicami, a szczególnie przed wszystko kontrolującą żelazną ręką matką. Tym bardziej, iż dziewczynie do głowy nie przyszło, by po prostu skłamać albo chociaż nie przyznać się do ewentualnego prawdziwego celu wizyty u państwa Lewisów. Na razie więc tylko milczała, pełna rozterki i niepewności, co dalej.

Była doprawdy beznadziejnym przypadkiem prostolijności i przymusu mówienia prawdy.

Ostatecznie do wizyty u chorego doszło więc dopiero za niemal dwa tygodnie, kiedy karmiony amerykańskim antybiotykiem chłopak zaczynał już stawać na nogi. A właściwie blondynka miała już wówczas do odwiedzenia dwójkę chorych, jako że patogeny, które wywołały zapalenie płuc u Toskańczyka, okazały się wysoce zakaźne i wkrótce dopadły samą Nats oraz jej ojca. Przez co ich dom zamienił się w mały szpital, ogarniany z determinacją przez ostatnią, która opierała się w nim chorobie, czyli profesor Lewis.

Po prawdzie to dopiero wiadomość o rozchorowaniu się przez przyjaciółkę dostarczyła Sommers nieobecnego wcześniej argumentu, którym mogła się posłużyć w negocjacjach z matką na temat późniejszego powrotu po szkole.

Przecież to normalne, że należało w takiej sytuacji odwiedzić koleżankę, prawda? Nawet Louise nie mogła temu zaprzeczyć, aczkolwiek i tak przez dobry tydzień zabraniała córce tej wyprawy, ponuro przewidując złapanie także przez nią (a zatem i przez biedną siebie samą) paskudnego wirusa.

O bakterii nawet prawdomówna córka nie miała odwagi jej wspomnieć.

Sienna tak już była przez ten czas wymęczona wyrzutami sumienia, lękiem o zdrowie Dantego i Nathalie, a do tego wszystkiego uporczywymi oraz utrzymującymi się ponad wszelką miarę koszmarami, że sama zaczęła wyglądać, jakby była ciężko chora. Tak przynajmniej pomyślał przez moment chłopak, gdy przypadkiem przechodząc korytarzem to on, jako pierwszy, zareagował na dzwonek do drzwi, kiedy dziewczyna wreszcie przybyła z wymarzonymi przez niego odwiedzinami.

Oczywiście przypuszczał, że wybrała się tylko do Nathalie, ale nie popsuło mu to humoru ani nie zaburzyło jego absolutnego szczęścia na jej widok w otwartych z rozmachem drzwiach. Wyglądała jakby żywcem zeszła z jednego z jego portretów, z burzą miodowych włosów, wijących się miękko po odzianych w rdzawy płaszcz ramionach i z oczami jak dwie bursztynowe gwiazdy.

Tyle już razy wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie, a już zwłaszcza od kiedy przestała mu dokuczać wysoka gorączka (kaszel miał go męczyć jeszcze długo), lecz jednak na widok pobladłej i zarumienionej jednocześnie ukochanej, której przedziwnie błyszczące tego dnia oczy wydawały się dwa razy większe (a to za sprawą malujących się pod nimi fioletowych cieni), sam totalnie stracił głowę.

Więc zamiast normalnie się przywitać, palnął:

– Tak strasznie za tobą tęskniłem!

– ...?!

Dziewczynę oczywiście jego słowa przyprawiły niemalże o omdlenie, a na pewno spowodowały rozpaczliwy trzepot serca i utratę tchu. Przez jej ściągniętą przerażeniem buzię przemknął jak płonąca kometa kolejny gwałtowny rumieniec, z którym rzeczywiście wyglądała, jakby sama miała wysoką gorączkę.

Dlatego w odpowiedzi na jej przedłużające się milczenie Maffei, sam niemalże porównywalnie spanikowany własnym wyznaniem, zdołał tylko wychrypieć, poniewczasie przypominając sobie o ćwiczeniu ciężkiego, włoskiego akcentu:

– To jest... chciałem powiedzieć, witaj. Dawno cię nie widziałem.

No raczej! Wieki całe!

A ponieważ Sommers i na to naturalnie nie zdołała nic odpowiedzieć, rzucił jeszcze, z rosnącym niepokojem:

– Dobrze się czujesz?

Cóż, nie czuła się, bynajmniej. Już nawet pomijając szokująco otwarte wyznanie Włocha, które postarała się natychmiast wyprzeć z umysłu, to widząc jego zapadnięte po chorobie policzki oraz wyraźnie dłuższe, lekko potargane włosy, kolejny raz podupadła właśnie na duchu, pod przemożnym ciężarem poczucia winy.

Przecież to przez nią ten biedak tak się ciężko pochorował!

Prawie go zabiła!

Tak szczerze mówiąc to miała w tej chwili straszną ochotę się rozpłakać i najlepiej także rzucić mu się w ramiona, z przeprosinami oraz ulgą, że udało jej się go zastać przy życiu. Najwyraźniej cudem.

Ale to przecież byłoby niedopuszczalne. Niesłychane po prostu i nie do przyjęcia. Wbrew wszelkim normom społecznym, dobremu wychowaniu, rozsądkowi i jej sytuacji życiowej (choć Thomas wciąż nie dzwonił i z rzadka tylko odpisywał na nieczęste i z jej strony wiadomości).

Dlatego czując, że jeszcze chwila, a straci jednak panowanie nad sobą, Sienna obróciła się na pięcie i wciąż bez słowa spłynęła po schodkach z ganku domu Lewisów, w stronę swojego czarnego SUV-a.

Byle dalej od tego chłopaka!

O dziwo, nagły odwrót złotowłosej chyba bardziej zaskoczył i załamał ją samą, niż jej rozmówcę. Może ten zdążył już przywyknąć do uników ukochanej oraz mimowolnie mu czynionych afrontów, a może po prostu poszedł za wyraźnym głosem wewnętrznej intuicji.

Który oto zwyczajnie kazał mu nie ruszać się z wejścia. Nic nie robić i tylko w spokoju czekać, aż dziewczyna się opamięta. Dante nie wiedział jakim cudem, lecz nagle był pewien, że przecież ona zawsze tak robiła.

Uciekała od niego.

Ale potem wracała.

♡♡♡

Po prawdzie to Siennie nie żadne powroty były teraz w głowie. Opadła właśnie na siedzenie kierowcy, zdyszana, zmieszana i mając ochotę uderzyć czołem o kierownicę. Jeszcze bardziej niż kwadrans temu załamana samą sobą, sceną, którą właśnie zrobiła oraz w ogóle wszystkim.

Bogowie, co się z nią działo?

Czyżby naprawdę zaczynała tracić zdrowe zmysły?

Najwyraźniej.

Zamiast jednak próbować uszkodzić sobie czaszkę, a przy okazji oraz co gorsza również auto ojca, tylko zacisnęła powieki i odchyliła się na oparcie, jednocześnie po omacku uruchamiając silnik toyoty.

Zaś wraz z nim radio, którego słuchała w drodze na tę nieszczęsną wizytę u Lewisów. Nie od razu zresztą dotarły do niej słowa, śpiewane silnym głosem przez jakąś nieznaną jej wokalistkę:

Jest znów październik, opadają liście z drzew
Kolejny rok zaczął się, a teraz odchodzi
I w tym wszystkim nic się nie zmienia

Po chwili jednak przyciągnęły jej zatrwożoną uwagę, niczym kolejny wyrzut sumienia:

Czyż nie miałam być kimś,
kto potrafi stawić czoła
rzeczom, od których uciekam?

Hmm, nie była tego wcale taka pewna, jednak słuchała dalej, niczym zahipnotyzowana, w rzadkiej  chwili olśnienia:

Stałam się zbyt dobra w niezmienianiu się
Jestem ekspertką od niepodejmowania ryzyka
I trzymania wszystkiego pod kontrolą

Ale przysięgam, że nie jestem
tą osobą, którą powinnam być
Wzbraniam się przed życiem, nad którym nie panuję

O Boże, to wszystko było tak bardzo o niej samej, że równie dobrze mogłaby własnoręcznie napisać ten tekst! Najwyraźniej miała gdzieś na tym świecie duchowego bliźniaka albo i klona!

A jednak przeszedł ją zimny dreszcz, gdy tylko usłyszała refren:

Pozwól mi poczuć
Nie obchodzi mnie, czy się załamię
Daj mi upaść,
nawet jeśli uderzę o ziemię

I jeśli poznam łzy, poznam smierć,
Przynajmniej w końcu będę wiedziała,
że choć trochę poznałam życie

Cóż, kiedy coś ukrytego bardzo głęboko w złotowłosej od zawsze mówiło jej, że im więcej życia, tym więcej umierania. Wszystko na tym świecie miało swoją cenę, zwłaszcza poddanie się uczuciom.

A już szczególnie podążanie za swoimi pragnieniami. Za miłością także, niestety. Czy zatem mogła w istocie powiedzieć o sobie:

Ja chcę być kimś,
Chcę być kimś, kto potrafi sprzeciwić się rzeczom,
od których uciekał*?

No nie! Jakkolwiek pięknie i ponętnie to nie zabrzmiało, ona po prostu nie czuła się na siłach do podejmowania tego jakiegoś ryzyka. Do przeżywania tego jakiegoś nieznanego jej, zakazanego życia, w złudnej z pewnością pogoni za własnymi marzeniami.

A już na pewno nie do sprzeciwiania się!

I to jakkolwiek nie wyrywałoby się ku temu wszystkiemu jej głupie serce!

♡♡♡

Dlatego położyła zgrabiałe dłonie na kierownicy i już zabierała się do rozpoczęcia manewru cofania z podjazdu Lewisów, gdy nieopatrznie rzuciła okiem na widoczną w lusterku, dziwnie wyczekującą sylwetkę Maffei. I z miejsca zamarła.

Czyżby on także oszalał?

Najwidoczniej, bo stał tam, nieporuszony, w otwartych szeroko drzwiach wejściowych, nie wiadomo od jak dawna! To znaczy wiadomo w sumie, od kiedy kolejny raz zrobiła z siebie spanikowaną idiotkę i znów od niego uciekła.

Co gorsza, zachowywał się, jakby nie mieli właśnie pochmurnego, październikowego dnia w Connecticut, a on nie wychodził dopiero z ciężkiego zapalenia płuc oraz nie był ubrany tylko w nie zapiętą bluzę od dresu.

Chciał się znowu rozchorować?

Niech już wraca do domu!

Natychmiast!

Niestety, najwyraźniej Toskańczyk ani myślał usłuchać jej niemych błagań i ponagleń. Po prostu tkwił w progu, lekko wsparty ramieniem o futrynę, jakimś cudem nawet z odległości kilkudziesięciu metrów promieniując zadziwiającym spokojem, ufnością wręcz.

I oczekiwaniem.

Tak, wyraźnie jakby czekał. Na nią, bo na kogóż innego? To nawet nie była z jego strony żadna wojna nerwów, tylko znajomość najbardziej prawdopodobnego rozwoju wydarzeń.

Przecież zawsze do niego wracała.

No ale nie, niedoczekanie jego. Ani jej. Dość się już dzisiaj popisała. Powinna stąd jak najszybciej zniknąć i najlepiej zapaść się pod ziemię. Była taka beznadziejna!

A jednak... no, przecież nie mogła pozwolić tak mu tam stać, prawda? Samemu, w otwartych drzwiach, z włosami rozwiewanymi przez lodowaty wiatr.

Już raz go porzuciła i od dwóch tygodni tego żałowała. Nie miała prawa drugi raz go przeziębić. Musiała chociaż pójść tam i zamknąć za nim te nieszczęsne drzwi.

Choć na tyle powinna się zdobyć.

Dlatego, sama nie wierząc, że to robi, Sienna zatrzymała w końcu silnik i wciąż wbrew sobie, lecz uchyliła drzwi, a następnie wysiadła z samochodu. Może z troski o nadwyrężone zdrowie Włocha, a może przyzywana tą jego ufną pewnością swojego powrotu. Sama już nie wiedziała.

Co on z nią robił?

Nigdy chyba jeszcze nie zmierzała w stronę domu Nathalie tak wolnym i pełnym wahania krokiem, a jednocześnie... no, tak bardzo pragnąc się w nim znaleźć. Obok jednego z jego mieszkańców, jak najbliżej.

Jednocześnie próbowała wykorzystać tę odległość na jakie takie poukładanie sobie w rozpalonej głowie, jak powinna się teraz zachować. Dwa razy już się totalnie przy nim nie popisała, niestety.

Do trzech razy sztuka?

Oczywiście okazywało się to niewyobrażalnie trudne, więc kiedy ogarnęła się ostatkiem sił oraz przytomności na tyle, by przekroczyć wreszcie próg Lewisów, bez dalszych wstępów zdołała tylko szepnąć, dość słabo, ale z rozpaczliwą szczerością w głosie oraz skupiając się na tym, co doskwierało jej najbardziej:

– Dante, ja... Tak strasznie cię przepraszam!

Spojrzał na nią nieustająco zachwyconym, niezbyt jeszcze rozumiejącym, ale za to bardzo zielonym spojrzeniem.

Ta zieleń, nie odstępująca jej ostatnio dniem i nawet nocą!

– Ty mnie? Ale za co?

– No bo... nie powinnam była cię wtedy zostawić, na schodach...

Wciąż nie wyglądało na to, żeby wiedział, co miała na myśli (może przez różnicę w poziomie ich angielskiego, uznała), więc musiała brnąć dalej:

– Zachowałam się okropnie samolubnie i niegościnne. Nie powinnam była odsyłać cię na przystanek, gdy zanosiło się na taką straszną ulewę!

– Ach, to... – wyjąkał, w sposób oczywisty zaskoczony jej skrupułami. – Przecież to nie twoja wina, skąd miałaś wiedzieć, że autobus się popsuje...

– Powinnam była to przewidzieć – upierała się blondynka, jak przystało na zdolną córkę swojej matki, która od osiemnastu lat dręczyła ją pretensjami o wszystko, z oddychaniem na tym świecie włącznie.

– Nie mogłaś. – Dla równowagi uparł się i on.

– Ale...

Nieoczekiwanie na rzeźbioną twarz Toskańczyka wypłynął życzliwy i nieco nieśmiały, ale bardzo pokrzepiający uśmiech, z którym powiedział:

– No cóż, stało się. I widocznie tak miało być, wiesz?

– Jak to?

– Dzięki chorobie siłą rzeczy miałem więcej czasu, żeby odpocząć i lepiej się zaadaptować do nowych, amerykańskich warunków.

Na pewno, z bakteryjnym zapaleniem płuc! – niezłomnie westchnęła w duchu dziewczyna, bardzo opornie rozstająca się z wyrzutami sumienia.

Jeśli w ogóle.

– W dodatku teraz naprawdę będziesz musiała spędzić ze mną więcej czasu na korepetycjach. – Znów pozwolił sobie z nią na totalną szczerość, wciąż przy tym przesadzając z akcentem i może także z wybrzmiewającym w jego ciepłym głosie zadowoleniem. Ale po prostu nie zamierzał go ukrywać, skoro cały był nim przepełniony. – Pewnie narobiłem sobie jeszcze gorszych zaległości?

Sienna skinęła lekko lśniącą głową. No tak, miał rację, narobił sobie, a teraz to była jej całkowita odpowiedzialność, żeby go z nich wyciągnąć.

Dlatego zamiast się na niego zdenerwować, za to wyraźne napawanie się sytuacją, westchnęła tylko i potwierdziła, z nieznaną jej wcześniej determinacją:

– Tak, ale pomogę ci ze wszystkim, obiecuję. Naprawię to.

– Oczywiście, że naprawisz – pośpieszył z ufnym zapewnieniem, a nie mogąc już dłużej patrzeć na jej niemą udrękę, dodał: – I nie martw się już, proszę.

Przemilczała to, nie chcąc składać pustych obietnic, a jednocześnie czując tak sprzeczne wrażenia, jak zagubienie i jakieś miłe, choć niechciane ciepło wokół serca. Dlaczego on był dla niej taki dobry, dlaczego się na nią nie gniewał?

Naprawdę niczego jej nie miał za złe?!

– Pójdę teraz do Nathalie, ale później zajrzę też do ciebie, mogę? – rzekła więc tylko, w zamian za wyrażenie swoich prawdziwych, a przyprawiających ją o zawroty głowy uczuć.

– Zawsze.

Nie no, ten chłopak był niemożliwy!

– Emm, no to... Dostałeś pokój Franklina?

– Dokładnie.

– Będę za jakieś pół godziny.

– Do zobaczenia, będę czekał.

Nie zdejmując nawet płaszcza, dziewczyna ominęła go, instynktownie wciąż unikając najmniejszego choćby kontaktu fizycznego z brunetem, mimo iż musiała przyznać sama przed sobą, że dziwnie dziś miała na to... jakby ochotę. Albo coś w tym rodzaju. Niestety.

Wręcz ciągnęło ją do Maffei!

Ten jego uśmiech, spokój, sympatia, nie wiadomo skąd płynąca, a pokładana w niej ufność. Nie znała takiego nastawienia do siebie. Może tylko ze strony Nathalie, ale tym bardziej nauczyła się je traktować jako wyjątek, potwierdzający regułę.

A reguła była taka, że Siennę Sommers się krytykowało, przywoływało do porządku, obarczało odpowiedzialnością oraz winą za wszystko. Miało się wobec niej słuszne, naturalnie, pretensje oraz wygórowane oczekiwania. W końcu była jednym wielkim rozczarowaniem.

Zawsze i dla każdego.

Ale jakimś cudem nie dla Dantego Maffei.

Zadziwiające!

♡♡♡

– Jezu, Sienna, co to było?
– chciała natychmiast wiedzieć Nats, ledwie blondynka zamknęła za sobą drzwi do jej pokoju, a ona sama przestała kasłać.

– Ale o co pytasz? – Sommers naprawdę nie kojarzyła, wciąż oszołomiona ostatnimi wydarzeniami oraz buzującymi w niej, sprzecznymi emocjami.

– No jak to, ta akcja z bieganiem od domu do samochodu i z powrotem, i znowu...

Nastolatka gorąco się zarumieniła. A więc jej pełen paniki i braku zrównoważenia występ miał jeszcze jednego świadka, niż tylko Toskańczyk. Cudownie. Ciekawe przed kim jeszcze zrobiła z siebie idiotkę. Może przed profesorem Lewisem?

– A zatem widziałaś? – upewniła się, dość w sumie beznadziejnie.

– Nie, że podglądałam, ale usłyszałam samochód i wyjrzałam przez okno. Już miałam iść ci otwierać, ale postanowiłam poczekać, bo miałam nadzieję, że może Dante zareaguje pierwszy. I zareagował, prawda?

Złotowłosa spojrzała na koleżankę z mieszaniną oburzenia i pełnej rozbawienia bezradności. Cała Lewis, wiecznie coś kombinowała. Zanim jednak zdążyła ubrać swe uczucia w słowa, tamta ochoczo paplała dalej:

– No już, nie patrz tak na mnie, przecież ja widzę, co się z nim dzieje od dwóch tygodni!

– Masz na myśli, że się przeze mnie rozchorował?

– Tak, podobno zakochanie się to forma psychozy. A psychoza to przecież choroba, nie? – Zaśmiała się Nathalie beztrosko, najwyraźniej nie dostrzegając powagi sytuacji, co akurat też było dla niej charakterystyczne. – Ale nie zmieniaj mi tutaj tematu, tylko mów, dlaczego próbowałaś uciec od Dantego i z tego domu?

Sienna znów popatrzyła na nią z zakłopotaniem, bez wątpienia pragnąc uniknąć odpowiedzi na tak wprost postawione pytania.

– N-nie wiem...

– Czego nie wiesz?

– Nie rozumiem, co się ze mną przy nim dzieje.

– A co się dzieje? – drążyła nieubłaganie brunetka, na tyle dobrze znając swą prawie siostrę by wiedzieć, że przyjaciółka umiała zrobić i poświęcić bardzo wiele, byle tylko nie stanąć twarzą w twarz z pewnymi trudnymi faktami oraz jeszcze trudniejszymi emocjoami.

– Kiedy mówię ci, że nie wiem... – poskarżyła się złotwłosa.

– Mówisz mi, że nie rozumiesz. A to różnica. Bo jakieś fakty i zdarzenia możesz mi przecież opisać. To wiesz. Nie?

Po bardzo długiej chwili milczenia i wytężonego namysłu Sommers szepnęła wreszcie:

– Fakty są takie, że coś mnie coraz bardziej ciągnie do tego chłopaka...

– Ej, to przecież super! – ucieszyła się Nats.

Cóż, z pewnością państwo Sommers by się z nią tutaj nie zgodzili.

– ... i jednocześnie coś mnie od niego odpycha.

– Jak to?

– Najdziwniejsze jest, że czasami mam takie okropne wrażenie, jakby to nie były naprawdę MOJE uczucia!

– Eeem?

– No właśnie. Jakby zagnieździł się we mnie ktoś obcy. Jakaś inna kobieta, którą z Dantem wiele łączy...

– Hmm.

– Widzisz, jakie to dziwaczne? Czy ja tracę zmysły?

– Nie mam pojęcia, ale mów dalej!

– I czasem ten ktoś we mnie jakby przejmuje nade mną kontrolę. Niemal. Na przykład dziś ona chciała mu się rzucić na szyję. I była taka przerażona, że mogła go utracić! Ja zresztą też się o niego martwiłam, no ale na pewno nie aż tak... Prawda? – szepnęła dziewczyna, bardziej zapytując samą siebie niż przyjaciółkę.

– I co, dlatego pobiegłaś z powrotem do samochodu?

– Poniekąd. Raz, że sama nie mam ochoty oddawać jej władzy nad sobą, a dwa...

– Tak?

– Ona też się boi tego, co się z nią... ze mną... z nią dzieje.

– Dlaczego?

– Bo ona wie.

– CO wie? – Ledwo już wytrzymywała napięcie Lewis.

Nagle poczuła, jak po odzianych w ciepły dres plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz. A znana jej od dziecka przyjaciółka naprawdę zaczynała właśnie wyglądać coraz bardziej obco i niesamowicie.

Jakby nie z tego świata.

Zwłaszcza, gdy w jej bursztynowych tęczówkach zabłysło dziwne światło, po czym otworzyła pełne, lecz delikatne wargi, by powiedzieć:

– Kim jest Dante.

– Jezu, a kim on jest?

– Wszystkim...

– Co?

– Wszystkim, co dla niej najlepsze.

– No to w sumie nie tak źle, nie? – Brunetka już zaczynała się uśmiechać, instynktownie pragnąc rozproszyć coraz bardziej osobliwą, niepokojącą atmosferę, którą przy pomocy kilku słów oraz nieco nawiedzonego wyrazu twarzy wykreowała Sienna.

– A zarazem wszystkim, co ją może w życiu spotkać najgorszego.

– No weź...!

– I jeszcze, że... że z tego się nie uchodzi z życiem.

Czy ona naprawdę powiedziała to GŁOŚNO?!


*Piosenka, która tak wstrząsnęła dziś Sienną:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro