5. Modelka (nie)doskonała
Rozdział dedykowany muchlinamucha, która jest dla mnie nieustającym źródłem inspiracji oraz innych uciech. I koniecznie do niej zajrzyjcie, bo ona sama super pisze!
Gwiazdka + komentarz = MOTYWACJA
🍃🍁🍂
"Ciągły niedosyt rzeczywistości wobec marzeń
Wszystkie kobiety mają twoją twarz, wiesz"
Niestety, nie zdążył. Pierwszy autobus, którym miał szansę dostać się do domu swoich gospodarzy, w ogóle chyba wypadł z rozkładu. A drugi zaś owszem, przyjechał, ale tylko po to, żeby mniej więcej w połowie trasy między przystankami zacząć generować widowiskowe kłęby czarnego dymu spod okrywającej silnik klapy.
W związku z powyższym kierowca ogłosił koniec podróży i, dla ich własnego bezpieczeństwa, poprosił pasażerów o opuszczenie pojazdu. Akurat, gdy z niemal granatowego od ciężkich chmur nieba zaczynały spadać pierwsze krople zaskakująco lodowatego deszczu.
Dante poczuł się potrójnie zaskoczony. Po pierwsze tak dramatyczną zmianą aury, z łagodnego słońca do zimnej ulewy. Po drugie tym, jak bardzo amerykańska jesień potrafiła się różnić od tej znanej mu z rodzinnej Toscanii, dużo jednak łagodniejszej.
A po trzecie, niestety, własnym brakiem rozsądku. Bowiem zamiast zamówić sobie ubera albo chociaż skulić się gdzieś pod drzewem w oczekiwaniu, aż jesienna szaruga się skończy, ambitnie odpalił Google Maps i wyruszył na stancję u państwa Lewisów pieszo. Co okazało się być najgorszym możliwym rozwiązaniem.
Długotrwałym i szkodliwym dla zdrowia.
W efekcie wylądował wieczorem w pokoju, odziedziczonym po Franklinie Lewisie, kichając jak z moździerza, z narastającą gwałtownie temperaturą i generalnie z wrażeniem, jakby umierał. Pocieszał się tylko nadzieją, że przed śmiercią uda mu się jeszcze raz zobaczyć swoją wytęsknioną przez całe życie muzę, czyli złotowłosą Siennę Sommers.
A ponieważ miało to nastąpić dopiero za kilka godzin, to wypełniał sobie czas oczekiwania kichaniem oraz, przede wszystkim, szkicowaniem jej portretu. I pomimo iż bywał wobec siebie jako artysty bardzo krytyczny oraz wymagający, tym razem z zadowoleniem stwierdzał, iż rysowanie dziewczyny przychodziło mu z zaskakującą łatwością oraz naturalnością.
Zupełnie jakby robił to całe życie!
I na dobrą sprawę może tak właśnie było, bowiem urocze główki tajemniczo uśmiechniętych, subtelnych blondynek, wychodziły spod jego ręki nieomal od dziecka, od kiedy tylko nauczył się w miarę przyzwoicie trzymać ołówek, a potem węgiel. Przezornie przywiózł ze sobą do Ameryki teczkę ulubionych prac i kiedy je teraz przeglądał, z zaskoczeniem przekonywał się, iż lepiej lub gorzej odwzorowane, lecz piękne oblicze Sienny spoglądało na niego z większości z nich!
Najwyraźniej poznawszy ją na żywo doznał szoku i totalnego zaćmienia umysłu, skoro wcześniej się nie zorientował?!
Przecież widniał na nich ten sam łagodny owal twarzy, te same wielkie oczy pod śmiało, a jednocześnie delikatnie zarysowanymi brwiami, niczym skrzydła ptaka. Aksamitne, wysokie policzki, obleczone w kremową skórę. Identyczne, pełne i nieco kapryśne wargi, wprost stworzone do pocałunków...
Na samą tę myśl chłopak poczuł silniejsze niż dotąd uderzenie gorąca, ale tylko przetarł zroszone wilgocią czoło, po czym ze zdwojoną energią złapał za rysik. Do tej pory wierzył, że tworzył przemożnie zainspirowany malarstwem Botticelliego, ale właśnie zaczynał myśleć, że po prostu od zawsze przeczuwał istnienie gdzieś w świecie modelki dla siebie doskonałej.
Czyli takiej jaką Simonetta Vespucci* stała się dla malarskiego geniusza z Florencji. Czemu Sienna Sommers nie miałaby się nią stać dla niego? Ba, ona już nią przecież była, czyż nie?
Zwłaszcza, że obie wyglądały niemal identycznie.
W rozgorączkowanej głowie młodego malarza pojawiło się wspomnienie głośnego portretu Simonetty jako królowej Nilu Kleopatry, tym razem pędzla Piero di Cosimo*, jako że piękna florentynka stała się także natchnieniem dla innych twórców włoskiego renesansu. A wraz z nim słowa, „Piękność, która przybyła”, będące w istocie tłumaczeniem imienia innej słynnej z urody Egipcjanki, czyli Nefretete, egipskiej królowej, żony faraona Echnatona.
Tak, zdecydowanie, wraz z poznaniem Złotowłosej w życie Dantego wkroczyło ucieleśnione Piękno i zachwycało go to dogłębnie. Więc aby oddać mu należną cześć, sięgnął po pierwszy ze stosu wcześniej stworzonych, a najwyraźniej wymagających ostatecznego szlifu szkiców. Po czym, przyglądając mu się uważnie, dotknął grubego papieru rysikiem i musnął nim punkt tuż pod lewym okiem piękności, w którym zauważył u Sienny maleńkie znamię...
Teraz już wiedział, czego dotąd brakowało portretom dziewczyny z jego wyobraźni. Jakich rysów bezskutecznie szukał u innych kobiet. Nareszcie pojął, jak naprawdę uczynić je wizją czystej doskonałości.
Wszystkie te dziewczęta miały dla niego twarz Sienny.
Od zawsze.
Dlatego nawet zasypiając, wciąż widział pod powiekami jej pełne światła oczy i słyszał w głowie, nagle bliższe mu niż kiedykolwiek, słowa rapowej piosenki:
Tuż o zmroku, gdy pokój zrobi się jasny jak nigdy dotąd
Cisza naszych słów będzie jak złoto
Oto moje myśli, wyślij mi listy pełne pustych kartek
A zasypię je słowami, które i tak nie będą warte ciebie
Jedyne czego jestem pewien to sen o tobie
Tym co masz w sobie gasisz blaski innych kobiet
Stale brnę coraz dalej w szale codzienności
Palę przed sobą mosty, potrzebuję twej miłości
Ale w całości, to sen ulotny letniej, zaśnieżonej nocy
Jako samotny pasażer kończę wojaże, gdy jest już widno
Samotna pasażerko, dlaczego jeździsz inną linią
Mam już dosyć, ciągły niedosyt rzeczywistości wobec marzeń
Wszystkie kobiety mają twoją twarz, wiesz
Zamknij oczy i przy mnie bądź
Dopóki śnisz nie wypuszczaj moich rąk
Wszystkie dni takie blade są
Nie odchodź stąd
Zostań przy mnie, przy mnie bądź
Zamknij oczy i przy mnie bądź
Dopóki śnisz nie wypuszczaj moich rąk*
♡♡♡
Niestety, nadzieje młodego artysty na ujrzenie we wtorek uroczej korepetytorki zostały gwałtownie ukrócone przy śniadaniu, przez profesor Lewis. Która spojrzawszy na rozognione policzki Toskańczyka oraz na jego czerwony, coraz bardziej zapuchnięty nos, położyła mu dłoń na czole i niestety rzekła:
– Jesteś chory, Dante! Przykro mi, lecz zostajesz dzisiaj w domu!
To nie była dobra wiadomość dla chłopaka, ale ponieważ wszystko go już bolało, z gardłem na czele, a do tego stanowczy ton gospodyni aż nadto przypominał mu babcię Renatę, więc tylko połknął posłusznie wręczoną mu na polecenie matki przez Nathalie aspirynę, po czym pogrzebawszy dość beznadziejnie oraz bez apetytu widelcem w jajecznicy, wrócił do łóżka. Oczywiście przeklinając swoje parszywe szczęście, bo jak miał przeżyć kilka godzin, a może i dni, bez ukochanej?
Owszem, ukochanej. Resztkami ogarniętej gorączką świadomości już wczoraj wieczorem doszedł bowiem do wniosku, że najwyraźniej zakochał się w zjawiskowej, jesiennej dziewczynie z oczami jak bursztynowe gwiazdy.
Jej piękno pokonało wszystkie jego bariery.
Zdarzyła mu się miłość od pierwszego wejrzenia.
Dosyć go to zdziwiło, bo przeżył dziewiętnastaście lat nie będąc ani razu choćby zauroczonym w żadnej z koleżanek czy gwiazd, nawet bohaterek fikcyjnych. Obserwował swoich przyjaciół i kuzynów, jak tracili głowy dla kolejnych wybranek, ale sam zdawał się być na podobne uniesienia totalnie odporny.
Zdążył już pomyśleć, że widocznie zakochiwanie się nie było dla niego, że może miłością jego życia miała być sztuka, nie żadna z kobiet. Ale wystarczyło kilka godzin pobytu na wymianie i nagle jego głowa oraz serce pełne były tej jednej nieznajomej. Która dziwnym jakimś sposobem samym swoim pojawieniem się odebrała mu nie tylko spokój, ale zapewne także rozsądek.
Za to obdarowała go bardzo pięknym zawrotem głowy, lśniącym i tęczowym niczym słoneczne rozbłyski, które wczoraj łapali ramię w ramię, podczas złotej godziny. Co więcej, otworzyła jego serce. Jednym spojrzeniem dotknęła jakiejś głębi i prawdy jego jestestwa, której nawet w sobie nie przeczuwał.
Nagle okazało się, że ani siebie samego nie znał, ani nie wiedział, po co żył na tym świecie. Teraz wreszcie się dowiedział: żeby kochać i uwielbiać ożywioną Wenus z obrazów Botticelliego.
Którą tak trafnie opisał inny genialny Toskańczyk, filozof Marsilio Ficino, jako Humanitas, czyli "nimfę znakomitej urody, zrodzoną z nieba i bardziej od innych ukochaną przez najwyższego Boga. Jej dusza i umysł to miłość i miłosierdzie, jej oczy to godność i wielkoduszność, ręce – liberalność i wspaniałość, stopy – przystojność i skromność, całość jest więc umiarkowaniem i uczciwością, czarem i okazałością".
Każde słowo mu się w tym opisie zgadzało, każda metafora. Maffei czuł, że wszystko w jego życiu wreszcie wskoczyło na właściwe miejsce.
Albo raczej miało wskoczyć, kiedy także Sienna zakocha się w nim. Zachwycało go to, ale także nieco przerażało.
Bo choć półprzytomny ze szczęścia, z miłości oraz przeziębienia, to i tak czuł, że jego egzystencja nigdy nie będzie pełna ani sensowna, jeśli by jej miało przy nim nie być. Złotowłosa stała się właśnie celem i głównym sensem jego życia.
Ale jak miał ją do siebie przekonać?
♡♡♡
Sienna ze swej strony absolutnie nie pragnęła być do niczego przekonywana, wręcz przeciwnie. Marzyła tylko o tym, by mieć święty spokój oraz by wreszcie się wyspać.
Niestety, zamiast snu, nie wiadomo skąd, przypłynęła do niej dziwna piosenka:
Kolejna noc, znów łączę się z tobą myśli cienką nitką
By uciec z mego świata głupiego tak jak sitkom
Jedyny problem to fakt, że nie wiem jak mam cię odnaleźć
Daj mi jakiś znak, tak często jestem sama jak palec
Bez ciebie jest tu szaro i brzydko jak na dworcu
Do naszych portów nie zawija statek szczęście
Znów piszę wiersze, łapię niebieski nastrój częściej
Wpadam w spiralę skutków i przyczyn, w świecie goryczy
Potrzebuję twej słodyczy tak strasznie
Jestem płomykiem świecy, proszę, chroń mnie przed wiatrem
Nim zgasnę, to nie jest łatwe, możesz się sparzyć
Jak zawsze, trudniej jest żyć, łatwiej marzyć
Zamknij oczy i przy mnie bądź
Dopóki śnisz nie wypuszczaj moich rąk
Wszystkie dni takie blade są Nie odchodź stąd
Zostań przy mnie, przy mnie bądź
Zamknij oczy i przy mnie bądź
Dopóki śnisz nie wypuszczaj moich rąk
Niestety, przymykała powieki, lecz tylko po to, by za chwilę znów je otworzyć, w popłochu. Z dziwnym poczuciem bezradności obawiała się czegoś, co miało się wydarzyć, a krótkie chwile, gdy odpływała w krainę snu przepełnione były lękiem, bólem i... coraz większą tęsknotą.
Oraz miały kolor zielony.
Jak agrest.
Jednak nie potrafiła i nie chciała zaufać tej tęsknocie za czyjąś, wyjątkową obecnością w swoim życiu. Wiedziała aż za dobrze, że choć obiecywała podzielić się ciepłem, to zostawiała po sobie tylko zgliszcza.
Zawsze, za każdym razem.
Przez to wszystko dziewczyna spędziła znów kolejną trudną noc, niemal bezsenną. Dlatego zrazu z tym większą ulgą przyjęła fakt, że rano nigdzie nie widziała Dantego. Ani przed szkołą, ani na korytarzu.
Trochę ją denerwowało to własne nerwowe wyglądanie go, bo przecież absolutnie nie interesowała jej jego (przystojna, niestety) osoba, ale tłumaczyła sobie, że robiła to tylko z poczucia obowiązku. W końcu mianowano ją opiekunką Włocha.
Ale skoro nie było go nigdzie w zasięgu wzroku, no to trudno. A nawet lepiej, niż trudno. BARDZO dobrze.
W końcu nie chciała z nim mieć nic do czynienia!
Utwierdzała się w tym poczuciu przez kilka pierwszych lekcji, aż do chwili, gdy podczas przerwy na lunch Nathalie nie usiadła z rozmachem przy ich wspólnym stoliku na stołówce, niemalże wywracając przy okazji szklaną butelkę z sokiem pomarańczowym.
– Coś taka blada? – zagadnęła przyjaciółkę, z jedyną w swoim rodzaju mieszaniną zatroskania i wesołości. – Znowu się nie wyspałaś?
– Nom. – Sienna pokiwała markotnie głową, odruchowo trąc smukłymi palcami lekko zapuchnięte powieki.
Fatalny, dziecinny nawyk, którego mimo wielokrotnie powtarzanych utyskiwań ze strony matki, jakoś do dziś nie umiała się oduczyć. I przez który bardzo rzadko decydowała się na makijaż wrażliwych oczu. Po co, skoro najprawdopodobniej miał wylądować rozmazany na połowie policzków?
Jedno więcej rozczarowanie dla Louise Bitterridge-Sommers.
– Nie trzyj, znów dostaniesz zapalenia spojówek – upomniała ją czujnie brunetka, która dla odmiany bez makijażu nie wychodziła z domu.
– Przepraszam – szepnęła skarcona.
– Nie, no weź, nie mnie musisz przepraszać, tylko swoje biedne oczy!
– No fakt – zgodziła się z nią blondynka, jednocześnie niemal od niechcenia i nie do końca świadomie rzucając wyczekujące spojrzenie w stronę wejścia do kafeterii.
Lewis uśmiechnęła się lekko pod nosem na ten widok i rzuciła przekornie:
– Czekamy jeszcze na kogoś?
– C-co? Dlaczego? – spłoszyła się zapytana.
– Bo przecież widzę, że go wypatrujesz...
– Oszalałaś? Nikogo nie wypatruję. I w ogóle... W ogóle nie wiem, o kim mówisz!
– Tiaaa, jasne.
– Przecież ci powiedziałam!
– Twoja mina mówi mi co innego.
– Wydaje ci się.
– Skoro tak twierdzisz...
Przy stoliku zapadła cisza, ze strony brunetki podszyta rozbawieniem, a ze strony złotowłosej, narastającą z wolna, lecz nieustępliwie, frustracją. A wręcz jakimś dziwnym niepokojem.
W końcu to Sommers nie wytrzymała pierwsza, co zresztą jej przyjaciółka świetnie przewidziała. Znały się nie od dzisiaj!
– To znaczy... – zaczęła, nieco drżąco.
– Tak?
– Trochę jestem zaskoczona.
– Czym?
– Zaniepokojona właściwie.
– I słusznie.
– Jak to?
– Ty pierwsza. Wyduś to wreszcie z siebie, słońce. Od tego się nie umiera...
– No przestań! Ja tylko...
– Tak?
– Nigdzie go dzisiaj nie widziałam. Ani razu – wyszeptała wreszcie, niczym największą tajemnice, aż zarumieniona z zażenowania sobą samą Sienna.
Lewis oczywiście nie miała wątpliwości, o kim mowa. I bynajmniej nie chodziło tym razem o Thomasa, z czego osobiście była więcej niż zadowolona.
– Nie mogłaś go widzieć. – Usłyszała w odpowiedzi Sommers i serce aż jej się zacisnęło z nagłego niepokoju.
Ona wiedziała, że stanie się coś złego!
– D-dlaczego? – wyjąkała, z pobielałymi nagle wargami. – Co mu się stało?!
W głosie nastolatki zabrzmiało momentalnie tyle lęku, paniki niemalże, że jej koleżanka aż przestała się wreszcie uśmiechać.
– Jezu, Sienna, spokojnie!
– Łatwo ci mówić, ja ...
– A tobie trudno? Kobieto, co się z tobą dzieje właściwie?
Piwne tęczówki blondynki zaszkliły się nagle niechcianymi łzami. Zamrugała kilkakrotnie, żeby je przepędzić, za grosz nie rozumiejąc własnych reakcji, ani tym bardziej targających nią silnych uczuć.
– N-nie mam pojęcia właśnie – wyznała cicho. – Jestem wykończona. Najpierw znowu te nieszczęsne koszmary, a teraz... on...
– Ale że Dante? Co z nim?
– No właśnie nie wiem. Zostawiłam go wczoraj samego przed szkołą, choć akurat zbierało się na deszcz. Sama strasznie zmokłam, a musiałam się tylko przedostać z podjazdu do domu. Matka znów robiła mi wyrzuty...
– Że zostawiłaś Dantego na pastwę ulewy?
– Nie, no coś ty. Na szczęście nic nie wie o jego istnieniu. Ani o tym, że byłam taka... bezwzględna. Uciekłam od niego.
Brunetka przez chwilę biła się z myślami. Z jednej strony żal jej było przyjaciółki, aż za dobrze znała wszystkie skrupuły, obawy i wyrzuty jej nadwrażliwego sumienia. Chciałaby móc jej ulżyć, uspokoić i zapewnić, że nic złego się nie stało. Przecież nie mogła przewidzieć, że w drodze do domu chłopak wyląduje na bruku i to dosłownie.
Z drugiej – bardzo się o nią martwiła, zwłaszcza biorąc pod uwagę nieszczęsny pseudozwiązek z pseudokandydatem na pseudonarzeczonego. I właśnie dostrzegła zachęcająco wyglądającą okazję do zagrania Bowmanowi na nosie.
Ale przede wszystkim, do nowego otwarcia dla Sienny. Dante z pewnością prezentował się dużo lepiej niż Thomas, a co najważniejsze, niósł ze sobą szalenie interesujące, nowe możliwości.
Bo przecież Nathalie nigdy nie widziała złotowłosej aż tak przejętej osobą jakiegokolwiek chłopaka. Naprawdę nigdy, ani razu. Żadnym właściwie.
Oznaki tego były może drobne, subtelne i mało zauważalne dla innych, ale dla niej samej – świeciły równie oślepiająco, jak wszystkie neony Las Vegas razem wzięte.
Coś się działo.
I dziewczyna bardzo chciałaby móc się przekonać na własne oczy, dokąd by ich to miało zaprowadzić. To znaczy Siennę i Dantego, oczywiście. Sobie samej co najwyżej przydzieliła rolę widza tej smakowitej historii.
Ewentualne matki chrzestnej dla nowego, oby szczęśliwszego niż poprzedni związku przyjaciółki.
Zresztą złotowłosa sama pomogła jej podjąć decyzję, znów przełamując przepełnione napięciem milczenie, by niemal bez tchu rzucić:
– Coś mu się stało, prawda? Czuję to...
– No w sumie to masz rację – potwierdziła zatem z powagą.
Jesienna dziewczyna po drugiej stronie stołu pobladła jeszcze mocniej. I nie sposób było nie zauważyć, że nawet nie zaczęła jeszcze jeść swojego posiłku. Jakby zupełnie o nim zapomniała. Co w sumie było prawdą.
– M-mam?
– Niestety.
– Czy on... miał... wypadek?
– Emm, no bez przesady, aż tak to nie!
– No to co mu jest? Dlaczego nie przyszedł dzisiaj do szkoły?!
– Bo autobus mu się wczoraj wykrzaczył i musiał wracać do domu pieszo, w najgorszą ulewę. Nie można powiedzieć, żeby Connecticut przyjęło go z otwartymi ramionami, co?
– Ohh...
– Rano był strasznie przeziębiony, więc mama nie pozwoliła mu pójść do szkoły – dobitnie snuła swoją wstrząsającą opowieść Lewis.
Nie musiała długo czekać na jej efekty, bo przyjaciółka aż przycisnęła dłonie do skołatanego serca i szepnęła, wyraźnie kąsana okrutnymi wyrzutami sumienia:
– O Boże, to wszystko przeze mnie...!
– Wszystko to raczej nie, chłopak się musi zahartować i przyzwyczaić do naszego klimatu. To nie Toscania w końcu!
– Nie powinnam była go tak zostawiać, żeby jechał autobusem!
Nathalie popatrzyła na nią spod oka, po czym, nie pozwalając sobie nawet na cień uśmiechu, rzekła:
– No nie powinnaś!
– Zawsze wszystko psuję, nie można na mnie liczyć i jestem okropna. Beznadziejna! – Z chwilowo białych jak kreda ust złotowłosej popłynęły wartkim strumieniem zarzuty, skutecznie wpierane w nią od lat przez kochającą, ehem, matkę.
Dlatego Lewis musiała postawić im tamę i z miejsca stwierdziła stanowczo:
– Cóż, co się stało to się nie odstanie. Strasznie biednie dziś rano wyglądał, ale jestem pewna, że wyzdrowieje. I wiem, jak możesz przyspieszyć ten proces!
– Naprawdę? Jak?! Nie znam się na leczeniu przeziębienia... – Na szczęście brunetce udało się przekierować uwagę koleżanki i teraz dziewczyna wpatrywała się w nią niczym w natchnioną prorokinię.
– Ale znasz się na angielskim, głuptasie!
– Tak. I co z tego?
– Skoro przez ciebie Dante zalega teraz w łóżku, to ty powinnaś do tego łóżka pospieszyć...
– Ejjj...
–... z kagankiem oświaty! – Zaśmiała się wreszcie Nathalie. – A ty pomyślałaś, że po co?
– Phi!
– Mamma mia! Czy ktoś tutaj ma może jakieś zdrożne, łóżkowe myśli?!
Na łagodną buzię Sienny wróciło wreszcie życie oraz kolory. Zawstydzona i zarumieniona, opuściła wzrok na talerz z wystygniętą zupełnie zapiekanką, po czym lekko zagryzając wargi, szepnęła:
– Jakim cudem zawsze mi to robisz, Nats?
– Niby co?
– Wkręcasz mnie tak...
– Ja, ciebie? Kochana, tylko ci się zdaje! – Dziewczyna błysnęła bardzo białymi zębami w szerokim uśmiechu i kuła żelazo, póki gorące: – Lepiej powiedz, kiedy odwiedzisz Dantego? Może dzisiaj?
Blondynka zmarszczyła brwi, namyślając się intensywnie. Wiedziała doskonale, że nie powinna tego robić. Matka ani ojciec by sobie tego z pewnością nie życzyli. Nie mówiąc już o tym, że nawet ona sama zdawała sobie sprawę, iż rozsądniej byłoby się trzymać od Włocha z daleka.
Ale jednak wczoraj okropnie nawaliła i tylko przez jej samolubstwo chłopak się tak fatalnie pochorował. Oby tylko na przeziębieniu się skończyło, prawda?
Dlatego, niemalże czując mdłości ze stresu, ale przemogła się, dzielnie podejmując wywołany przez koleżankę temat:
– Nieee, dziś nie jestem przygotowana. Muszę to ustalić z rodzicami, żeby znów nie było afery.
Brunetka tylko przewróciła oczami na to oświadczenie. Doprawdy, Sienna pozwalała się okropnie terroryzować, zwłaszcza swojej mamie. Była niewiele więcej samodzielna niż gdyby ciągle chodziła do przedszkola, a nie do ostatniej klasy liceum Culford High, arghh.
– Poza tym ty musisz zapytać Dantego, czy on... no, czy się zgadza na moją wizytę – ciągnęła blondynka niepewnie.
– Od razu ci mogę powiedzieć, że się zgadza!
– Nie możesz.
– Przecież widziałam wczoraj, jak na ciebie patrzył na lekcjach!
– Ohh? Ale... jak?
– Aż mi brakuje słów w sumie – zacięła się nastolatka, dla której poezja stanowiła dość obcą dziedzinę, niestety, a umiejętność stworzenia poetyckiego opisu nieziemskiego zachwytu w oczach Toskańczyka na widok Sommers bardzo by jej się teraz przydała. Spróbowała jednak: – Jakbyś była cudem odnalezioną oazą na pustyni?
Policzki złotowłosej znów zapłonęły jak pole maków, lecz jej delikatne usta skrzywiły się z niezadowoleniem. Miała silne poczucie, że nie powinna nawet słuchać takich słów.
W końcu była niemal zaręczona!
– Nie mów tak! – poprosiła od razu i wręcz zdobyła się na lekką groźbę: – Bo nigdzie nie pójdę i sama będziesz musiała mu zanieść lekcje...
– Dobra, to nic już nie mówię, ale zapowiem mu, że jutro wpadniesz. – Nauczona wieloletnim doświadczeniem Nathalie umilkła z satysfakcją oraz żeby nie przeciągać struny.
Choć właśnie przyszło jej do głowy jeszcze jedno bardzo obrazowe porównanie. Bo Dante patrzył na jej przyjaciółkę niczym żołnierz, wracający do domu z wojny trzydziestoletniej.
Jakby była bezpieczną przystanią i wszystkim, czego potrzebował od życia.
Jego spełnionym marzeniem.
*Wenus wynurzająca się z fal na cypryjskiej plaży, Madonna z Dzieciątkiem, piękna Sefora, córka Jethry, smukła, eteryczna, o zamyślonej twarzy i wyidealizowanym ciele. To Simonetta Vespucci. Muza artystów renesansu, szczególnie ukochana przez Sandra Botticellego.
*Głośny portret Simonetty jako Kleopatry, pędzla Piero di Cosimo:
*Duże Pe, "Oczy niebieskiego psa"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro