Rozdział 5
Otworzyłam powoli oczy, szybko rozglądając się gdzie jestem ale to tylko spowodowało zawroty głowy.
Byłam oparta o drzewo, przylegałam do niego plecami i głowa a nogi prosto leżały na mchu. Byłam cała we krwi ale to nie była dla mnie nowość.
Nagle sobie coś przypomniałam... Walka, dwa wilki. Chciałam wstać ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Nie wiedziałam co robić, oddech mi przyspieszył a oczy nerwowo zaczęły skasować wszystko co było w ich polu widzenia.
W celi chociaż wiedziałam co mnie czeka, a tu w lesie gdzie jest pełno dzikich zwierząt które w każdej chwili mogą mnie zabić, zjeść żywcem. Ta myśl mnie przeraża.
Westchnęłam ciężko, nie miałam pojęcia co robić. Byłam słaba, mój organizm jest osłabiony.
Nie wiedziałam gdzie podział się chłopak, czy może zginął albo bardziej optymistyczna myśl że udało mu się przeżyć i uciec. Gdyby tak się stało byłam bym szczęśliwa że mu się udało, zrobił i tak wiele dla mnie a myśl że mógł zginąć z mojej winy powodowała u mnie chęć płaczu i coraz bardziej nienawidziłam siebie o ile to możliwe.
Nie wiem jak zostałam ranna, nie wiem kto to zrobił ale jedno mnie zastanawia. Dlaczego mnie nie zabił, nie dokończył swojego dzieła. Może lubi patrzeć jak ktoś cierpi, jak jego ofiara powoli umiera, jest słaba i wycieńczona ale w jej oczach płonie nadal ta ostatnia iskra nadziei która pomaga się utrzymać przy życiu, do czasu gdy nie zobaczą tego któremu znudziło się obserwowanie swojego nie dokończonego działa i nadszedł czas na dokończenie go.
Dlatego ja też czekałam aby ten kto to zaczął dokończył swoje dzieło.
Czekałam, minuty mijały. Każda sekunda ciągnęła się niemiłosiernie, nie wiedziałam czy minęła już minuta a może godzina. Jedyną wskazówką był skrawek nieba który dostarcza odrobinę światła przez gałęzie drzew, chociaż i to mogło mnie mylić.
Powieki mi ciążyły koszmarnie, czułam jakby całe ciepło z mojego ciała ulatniało się z każdą chwilą, czułam się okropnie miałam ochotę wymiotować ale zarazem nie miałam zbytnio czym. Chciałam spać ale liczyłam się z tym że jeżeli zasnę to już się nie obudzę dzisiaj,jutro, nigdy.
Zaczęłam się szczypać w rękę za każdym razem gdy już prawie spałam co pozwalało mi pozostać przy żywych, przynajmniej na jakiś czas.
Owszem ostatnio myślałam nad swoją śmiercią, jak zakończę swój żywot. W każdym umierałam młodo, nie dożywałam do momentu gdzie mam dzieci, wnuki lub rodzinę... Ale w tym co się różniło od rzeczywistości umierałam szybko, czasami boleśnie ale szybko.
Ale gdy stałam już tak blisko śmierci i widziałam jak się do mnie zbliża, nie sądziłam że będę umierać powoli. I uważam że nie to jest najgorsze że umieram, ale to że przez ten cały czas który mi został mogę myśleć nad całym swoim życiem. Mimo tego że chciałam umrzeć to jednak teraz się boję.
Co zrobiłam źle że nie ma przy mnie rodziców, dlaczego mnie torturowali, dlaczego szkolili na maszynę... Co ja im zrobiłam?
Dlaczego jestem tym kim jestem? Kim jestem? Potworem? Urodzoną maszyną do zabijania? Ofiarą?
Jestem i będę... aż do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro