Rozdział 2
Łańcuchy boleśnie wbijały mi się w ręce. Całe moje ciało niekontelowoanie dygotało a plecy już nie rejestrowały kolejnych uderzeń.
Nie krzyczałam, nie płakałam. Nie mogłam dać im tej satysfakcji. Z kamienną twarzą znosiłam torturę.
- To na nic. Tym ją nie złamiemy.- Powiedziała to kobieta która wyłoniła się z ciemności, jej zielone oczy były przepełnione furią którą zamierzała wyładować na mnie.
- Zaczniesz w końcu mówić mała suko co robiłaś na naszym terenie. Dla kogo szpiegujesz. Przed kim uciekałaś. Zacznij w końcu mówić to cie może oszczędzimy. A jeśli nie, trochę uszkodzę twoja twarz a tego chyba nie chcesz.
Mówiąc to jeździła nożem po mojej twarzy dając mi kolejną dawkę bólu.
Zacisnęłam mocno powieki, by nie musieć na tą parszywą twarz. Cokolwiek mówiłam uważali że kłamię. Po chwili nie czułam już zimnego ostrza sunącego po mojej twarzy więc powoli otworzyłam oczy.
- O zobacz nasza mała kłamczucha potrafi jednak spojrzeć w oczy po 40 uderzeniach. Może jednak za słabo ją potraktowaliśmy co o tym sądzisz. - Wszystko mówiła z jadem wyczuwalnym w głosie i na samym końcu schwyciła mnie boleśnie za żuchwę upewniając się że będę patrzeć jej w oczy.
Miałam ochotę splunąć jej w twarz, ale wiedziałam że pogorszę tym swoją już marną sytuację. Musiałam oszczędzać siły na ewentualną okazję do ucieczki.
- Wszystko co powiedziałam wcześniej to była prawda, nie wiem na jakiej podstawie sądzisz że jest inaczej, ale szczerze możesz mnie nawet zabić zrobisz tylko mi przysługę. - mówiłam to spokojnym, cichym głosem.
Nie otrzymałam odpowiedzi bo kobieta się odwróciła uderzając mnie w twarz swoimi czarnymi jak smoła włosami i odeszła. Mężczyzna który wymierzał mi karę podszedł do mnie i uwolnił z łańcuchów przez co moje ciało runęło na ziemię a z ust wyszedł zduszony jęk bólu.
Nie miałam siły się podnieść a moje plecy paliły żywym ogniem. Słyszałam kroki które się oddalały po ty by za chwilę wrócić. Chłopak położył wiadro obok mnie i wyjął z niego morką szmatę którą zaczął obmywać mi plecy.
Zagryzłam mocno wargi, tak że czułam krew w ustach. Miałam ochotę się popłakać albo lepiej wydrapać im oczy i przeorać plecy biczem tak jak oni zrobili to mnie.
Gdy chłopak skończył wychrypiałam tylko ciche dziękuję, przez co chłopak spojrzał na mnie zaskoczony. No tak która osoba dziękuję swojemu oprawcy a może i katowi który ma w niedalekiej przyszłości pozbawić ją życia.
Wyszedł zostawiając mnie samą w pomieszczeniu w którym śmierdziało krwią...moją krwią.
Zaniosłam się płaczem który przerodził się w okropny szloch. Złość na samą siebie napędzała go tylko a ja chciałam się jej wyzbyć dlatego zawyłam najgłośniej jak umiałam chociaż wiedziałam że nic to nie da.
Ale mimo tego moje wycie było przepełnione bólem, cierpieniem, złością czyli dokładnie tym co czułam, ale również było przepełnione nadzieję na to że ktoś to usłyszy i uratuje mnie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro