Rozdział 12
Od ich kłótni minęły dwa dni. Z pozoru niewiele, tylko czterdzieści osiem godzin, a jednak Jeon miał wrażenie, jakby był to cały miesiąc. Myśli, które wywołały burze w jego głowie, nie pozwalały mu zapomnieć słów, które wypowiedziane były przez ten dość wysoki głos. Głos, za którym tak bardzo tęsknił. Nawet gniew, który opanował oczy Jimina sprawił, że wyglądał on pięknie. Dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo przywiązał się do tego chłopaka. Wciąż miał przed oczami widok płaczącego Parka, który przez nadmiar emocji drżał, wtulony w jego ciało. Dokładnie ta sama osoba, która praktycznie zawsze nie okazywała emocji, nie pokazywała co czuje, schroniła się w jego ramionach, przyznając się, że ma problem. Niby jedno zdanie, a Jungkook odebrał je na kilka różnych sposobów. Jednym z nich było to, że Jimin potrzebuje pomocy. Nieważne, jak bardzo będzie się tego wypierał, nadal będzie jej potrzebował, niemo o nią prosząc. Jeon miał czasem wrażenie, że duma nie pozwalała mu poprosić o tak prostą rzecz.
Wszedł powoli do budynku, mając nadzieję, że Jimin jak zawsze siedzi już w klasie i robi coś w swoim zeszycie. Jak wielkie było jego rozczarowanie, gdy ławka, przy której powinien siedzieć chłopak, była pusta. Nie było obok plecaka, nie było na niej zeszytu czy nawet długopisu. Powoli wszedł do pomieszczenia, obserwując wciąż puste krzesło i wyobrażając sobie, gdzie Park może teraz być. Czy w ogóle przyjdzie. Przechodząc obok wolnego miejsca miał wrażenie, że powietrze stało się cięższe, jakby nawet ono tęskniło za tym chłopakiem.
Usiadł na swoim miejscu, wlepiając wzrok w okno i krajobraz za nim. Niebo dopiero nabierało kolorów, przechodząc z szarości, przez pomarańcz w błękit. Martwił się, tak bardzo się martwił. Wiedział, do czego Jimin jest zdolny, dlatego odczuwał jeszcze większy niepokój. W głowie miał same czarne scenariusze, które sprawiały, że jego gardło zaczęło się boleśnie zaciskać. Nie wiedział, co się z nim stało, tak nagle stał się nieobecny. Zamknął oczy zamyślony, lecz otworzył z tęsknotą.
— Jungkook, nie wiesz, gdzie jest Jimin? — usłyszał za sobą, więc spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył Xianmei, która wpatrywała się w niego, oczekując odpowiedzi.
— Nie wiem — westchnął, spuszczając głowę. — Pokłóciłem się z nim w sobotę, od tej pory nie mam z nim kontaktu.
Dziewczyna już nie odpowiedziała, zajmując swoje miejsce i wyciągając telefon. Prawdopodobnie pisała wiadomość do Parka, by dowiedzieć się, gdzie jest. Jungkook wiedział, że gdy jej odpisze, to będzie koniec. Wtedy do niego dotrze, że ich znajomość była chwilowa. Chwilowe zawrócenie sobie w głowie, przelotna znajomość, która zostawiła po sobie głębsze uczucie. Od samego początku Jungkookowi spodobał się Jimin, choć nie chciał się z tym pogodzić. W klasie było wiele pięknych dziewczyn, które zapewne uwiódłby w mniej niż miesiąc. Jednak ten chłopak przyciągał swoją tajemniczością. Tym, że wydawał się tak nieczuły, tak obojętny na życie i otoczenie. Ludzi interesowało to, czy pod maską bezdusznego chłopaka kryła się wrażliwa strona. Czy taki jest naprawdę. Jednak tylko Jeon się dowiedział. Tylko on miał tyle cierpliwości, by wystarczająco się zbliżyć.
Pierwszy raz lekcja mu się tak bardzo dłużyła. Nie mógł skupić się na słowach nauczyciela, który tłumaczył nowy temat. W połowie się poddał z cichym westchnieniem, pisząc coś w zeszycie. Miał wrażenie, że w obecnym stanie napisałby piękną powieść, jednak jego umiejętności na to nie pozwalały. Kiepsko ubierał myśli w słowa, wszystko co pisał było strasznie chaotyczne, a on sam nie wiedziałby, jak dobrze zacząć. Żałował, że nie ma takiego talentu, ponieważ potrzebował pozbyć się wszystkich myśli. Wszystkich czarnych scenariuszy.
Gdy tylko po całym budynku rozniósł się dźwięk dzwonka, Jeon wyszedł z sali jako pierwszy, chcąc znaleźć jakieś miejsce, gdzie będzie sam. Wyszedł na podwórko szkolne, by zaraz przenieść się na tył budynku. W tej szkole uczniowie nie mogli palić na terenie placówki, dlatego nie musiał się martwić, że ktokolwiek przyjdzie, zaczynając atakować go słowami. Usiadł na ziemi, opierając tył głowy o ścianę budynku i wpatrywał się w niebo, które coraz bardziej przysłaniały chmury.
— Dlaczego tak szybko wyszedłeś z klasy? — ponownie kobiecy głos przerwał jego chwilę spokoju.
— Po co tu przyszłaś? — zapytał chłodno, choć starał się powiedzieć to najmilej, jak tylko potrafił w obecnym stanie.
— Wyglądasz na przybitego. Nie ukrywam, zmartwiłam się, jak Cię zobaczyłam dziś w klasie. Co się stało? Chodzi o Jimina? — usiadła obok chłopaka, przyglądając się jego twarzy.
— Nic się nie dzieje — westchnął, przytłoczony nagłą falą pytań. — Po prostu mam wrażenie, jakby Jimin był tylko złudzeniem, które zniknęło, gdy dałem mu odejść... Ale Ty też go widziałaś, prawda? — spojrzał na dziewczynę z nadzieją w oczach.
— Tak, widziałam — odpowiedziała dziewczyna. — Nie zadręczaj się tak. Na pewno niedługo wróci.
— Mam złe przeczucia, Xianmei... Martwię się, że będziemy musieli odwiedzać go w szpitalu.
— Nic mu się nie stanie, to silny chłopak. Uwierz w niego po prostu.
— Wiedziałaś, że się bije? — zapytał nagle, patrząc przed siebie.
— Słucham?
— Wiedziałaś, że się krzywdzi? Że się katuje?
— Oh, czyli już wiesz... — szepnęła, nie wiedząc, co dokładnie powinna powiedzieć. — Tak, wiem, ale możesz wierzyć mi na słowo, że ma powód, by to robić.
— Powód? — parsknął chłopak. — Czyli olałaś to, że może sobie kiedyś łamać ręce, bo ma powód?
— To ja namówiłam go na pójście do psychiatry — odparła chłodno. — Ale co mogę, skoro on nie chce się leczyć?
— Nie wiem, przepraszam... Po prostu wariuję, nie wiedząc, co się z nim dzieje, jak się czuje.
— Rozumiem, też jestem zaniepokojona.
— Też chciałbym być tylko zaniepokojony.
***
Widząc na wyświetlaczu swojego telefonu godzinę jedenastą, Jimin postanowił w końcu pójść do miejsca, które od początku liceum omija szerokim łukiem. Wiedząc, że jego ojciec właśnie o tej porze opuszcza dom, by chwilę pospacerować i nabrać siły na dalszą walkę, miał pewność, że nikt nie dowie się o jego obecności.
Droga zajęła mu kilkanaście minut. Z doniczki, stojącej na parapecie, wyciągnął zapasowe klucze do domu, by dostać się do środka. Najciszej jak potrafił wszedł do pokoju swojej zmarłej siostry, który stał się schowkiem. Stała tam nawet ubrana choinka, która od kilku lat nie zajmowała miejsca w salonie podczas świąt. Nikt nie potrafił się cieszyć, choć każdy się starał.
Klęknął na podłodze, stawiając przed sobą kartonowe pudło, w którym schowane były pamiątki z młodości jego matki. Z czasów, gdy była zdrowa, gdy potrafiła się szczerze uśmiechać, a nie wzrokiem prosić o śmierć. Wyciągnął z niego zakurzony notatnik, którego kartki zaczęły przybierać żółtawy kolor. Otworzył pierwszą stronę, by upewnić się, że to rzecz, której szukał, i odstawił karton na swoje miejsce, uprzednio go zamykając. Chciał opuścić budynek jak najszybciej, jednak przerwał mu w tym jęk bólu jego matki. Tak przerażający, przepełniony cierpieniem. W rzeczywistości ledwo słyszalny, dla Parka był tak głośny, jakby wydała ten odgłos obok jego ucha. Dźwięk uderzający prosto w jego pęknięte i wręcz martwe serce, rozsypując je na mniejsze kawałeczki.
Ze łzami na policzkach wybiegł z domu, szybko go zamykając i odkładając klucze na miejsce. Chciał już być daleko, móc wymazać z pamięci ten jęk. Jednak wciąż obijał mu się o uszy, krążył po głowie, by doprowadzić Jimina do rozpaczy. Chcąc dać mu do zrozumienia, że to z jego winy kobieta tak cierpi.
Będąc w jakiejś bocznej uliczce upadł na kolana, dając upust łzom, które wręcz od razu zaczęły w zaskakująco szybkim tempie opuszczać jego oczy. Przyciskał do klatki piersiowej notatnik, by nie upuścić go przez drżące dłonie.
W pewnym momencie przestał płakać, przestał wydawać z siebie odgłosy. Poczuł wewnętrzną pustkę, która ogarniała jego ciało coraz bardziej. Jakby każde uczucie zniknęło, jakby już umarł i nie potrafił czuć. Martwy w środku, jednak żywy na zewnątrz. Gdy tylko usłyszał dźwięk nowej wiadomości, wyciągnął telefon. Czytał każdą, lecz nie odpisywał. Nie chciał dawać znaku życia. Jednak ta wiadomość sprawiła, że w jego głowie na nowo zaczęły kłębić się pytania, na które nie potrafił odpowiedzieć. Była od jego ojca.
"Wiedziałem, że przyjdziesz."
***
Po lekcjach Jungkook udał się do swojego wujka, chcąc z nim porozmawiać. Był psychiatrą, poznał Jimina, dlatego Jeon miał nadzieje, że mu pomoże. Że doradzi, podpowie, jak powinien teraz postąpić. Wszedł do budynku, od razu ruszając w stronę schodów, którymi wszedł na odpowiednie piętro. Odszukał gabinet członka swojej rodziny i zapukał, mając nadzieję, że wuj znajdzie dla niego czas. Na szczęście pomieszczenie było puste, a mężczyzna siedział przy biurku, przeglądając papiery prawdopodobnie jednego ze swoich pacjentów.
— Wujku... — szepnął, siadając po drugiej stronie biurka.
— Jungkook? Co Ty tu robisz? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? Wiesz, co by się stało, jakbym miał pacjenta?
— Poczekałbym. Muszę z Tobą porozmawiać... Chodzi o Jimina.
— Co się dzieje?
— Zniknął, nie ma go, nie daje znaku życia. Martwię się, mówiłem Ci, do czego jest zdolny. Naprawdę nie wiem co robić.
— Widziałem go dzisiaj.
— Słucham? — powiedział, nie ukrywając zdziwienia.
— Był tu około ósmej. Byłem w szoku, bo doktor Rhee przyjmuje dopiero od dziesiątej.
— Po co tu przyszedł?
— Nie wiem. Miał w dłoni kartkę i chował prawdopodobnie pieniądze. Może doktor przepisał mu jakieś leki, nie mam pojęcia, ale zdziwiłem się bardzo, jak go zobaczyłem. Jeszcze niedawno nie chciał ze mną rozmawiać.
— On się już leczył, wujku. Może to ten sam mężczyzna. Ale powiedz, był ranny?
— Nie. Tego jestem pewny.
I wtedy Jeon zamknął oczy, delikatnie się uśmiechając. Jiminowi nic nie było, nawet przyszedł do psychiatry. Jednak martwiło go nadal to, że w każdej chwili Park mógł wpaść na naprawdę głupi pomysł...
###
Prawdopodobnie do końca tego opowiadania zostały 3 lub 4 rozdziały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro