Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Zaczynał się kolejny dzień. Już dwudziesty w tym miesiącu. Przez ten cały czas starał się unikać Jungkooka. Jakby był dobrze maskującym się psychopatą, który tylko czeka, aż zostaną sami. Jakby miał go skrzywdzić i upokorzyć, by do końca życie nie miał ochoty wychodzić z domu. By zniknął z pamięci innych, a nawet swojej. Pozostawił po sobie pustą skorupę niezdolną do czegokolwiek. Mimo, że na ceremonii poniekąd ze sobą rozmawiali, odczuwał dziwny niepokój, z drugiej strony nadal chcąc go poznać, dotknąć, utonąć w czerni jego oczu. I choć obawiał się tego, Jimin miał świadomość, że gdyby się to stało, nie obwiniałby jego. Jedynym winnym byłby on. Nie był wystarczająco czujny, zbyt szybko zaufał, dał się podejść jak małe dziecko. Wiedział, że tak by było. To był jego problem, jego choroba, której nie chciał leczyć. Bał się odtrącenia, ośmieszenia, obraźliwych słów ze strony specjalisty pod jego adresem.

Cicho westchnął i powoli wstał, od razu podchodząc do okna, by je uchylić. Jego ciało zostało okryte chłodnym i świeżym powietrzem, które pięknie pachniało przez deszcz, który padał w nocy. Przez jego ciało przechodziły dreszcze, lecz mimo to nadal stał w tym samym miejscu, z uśmiechem wzdychając przyjemnie pachnący gaz. Dopiero po kilku minutach wszedł do łazienki, załatwiając potrzeby fizjologiczne oraz przemywając twarz. Miał dobry humor, w porównaniu do dnia poprzedniego, jednak wszystko uległo zmianie, gdy tylko minął salon.

Rodzinne zdjęcie, które ozdabiało jedną ze ścian, przywołało wszystkie wspomnienia. Przypomniało o tych wszystkich błędach, grzechach, jakie popełnił. Wszystko, co chwilowo wyrzucił na koniec swojego umysłu, wróciło z niebywałą siłą. Krzyk, płacz, pikanie kardiomonitora. I ten jeden, długi dźwięk, który zmienił życie całej rodziny Jimina. Który do dnia dzisiejszego słyszy, gdy tylko widzi szpital. Jakby było to jego karą za lekkomyślne zachowanie. Jest to wyjątkowo bolesna kara, która za każdym razem odrywa kawałek serca Parka, prowadząc go do autodestrukcji.

Przez te wszystkie myśli jego głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Podszedł do szafki, by zażyć jedną tabletkę przeciwbólową. Jednak zawahał się, gdy zobaczył obok swoje dawne leki. Antydepresanty, które porzucił, uznając, że nie działają. Że nie pomagają mu, a wszystko pogarszają. Schowane są od roku, może dwóch, by nikt ich nie widział. By nikt nie wiedział o jego problemie, z którym chce walczyć sam.

Pokręcił głową, starając się znów odpędzić od siebie słowa, które wciąż słyszał. Które powoli oplatały jego ciało, pozbawiając wolności. Zaciskały się, jak łańcuchy, by uwięzić go w kłamstwie. Przypominały o grzechu, którego nikt mu nie wybaczy. Ujawniały czerwone plamy na jego dłoniach. Był brudny, splamiony czerwoną cieczą, której nie mógł domyć. Nieważne, jak mocno by szorował. Nieważne, że pozbyłby się własnej skóry, dalej będzie go czuł. Ponieważ jest on w środku. Za głęboko, by jakkolwiek się go pozbyć.

Zamknął szafkę, rezygnując z leków, które miałyby pomóc mu z bólem głowy. Stracił apetyt, więc chciał wrócić do pokoju, jednak znów zatrzymał się przy fotografii. Powoli podszedł do wiszącej ramki i przyjrzał się wszystkim twarzom. Jego obraz powoli stawał się niewyraźny przez łzy, które gotowe były na wypłynięcie strumieniem z jego oczu. Jednak on je powstrzymywał, gładząc palcem szklaną powierzchnię.

Wszyscy byli uśmiechnięci, tacy szczęśliwi... Dlaczego musiałem to wszystko zepsuć? — zapytał siebie w myślach.

Zacisnął pięści i uderzył się w twarz, czując zaraz pieczenie na policzku. Jednak nie zniechęciło go to, by ponownie siebie uderzyć. By ponownie się ukarać za wszystko. Wiedział, że jest to choroba, spowodowana tą jedną sytuacją w dzieciństwie. Jednak nadal wolał nic nikomu nie mówić. Umierać w ciszy.

Ubrał się i wręcz wybiegł z domu, nie biorąc ze sobą nic. Żadnej kanapki, owocu czy chociażby wody. Po prostu szybkim krokiem szedł do szkoły, mając nadzieję, że tam zapomni o wszystkim. Jednak miał świadomość, że to tylko nadzieja, nic więcej. Bo zna zaledwie dwie osoby, które potrafią polepszyć mu humor i odpędzić od niego wszystkie niechciane myśli. Dwie osoby, które są naprawdę daleko i których widok sprawia, że jego wzrok automatycznie przenosi się na czubki butów. Jakby bał się spojrzeć w ich oczy. Obawiał się, że zobaczy tam szatana lub po prostu swoje prawdziwe odbicie. A on się jedynie wstydzi. Jest mu wstyd, tylko tyle.

Wszedł do budynku, witając się z nauczycielem dyżurującym i ruszył do sali, w której codziennie przesiaduje po kilka godzin. W środkowej ławce, przy biurku. Sam, jak każdy w klasie, ponieważ dyrektor zmienił zdanie i postanowił ponownie rozdzielić ławki, by każdy skupiał się na sobie. Cicho westchnął i wyciągnął zeszyt z półki, która przymocowana była do mebla, przy którym siedział, zaraz zapisując w nim plan na dzisiejszy dzień. Powoli w jego głowie tworzyły się sensowne myśli, pozwalające na spokojne minięcie sześciu godzin. Jednak wystarczyła jedna osoba, by wszystko legło w gruzach. Wystarczyło spojrzenie w ciemne, błyszczące tęczówki, które obdarowywały każdego ciepłym spojrzeniem. W sekundę jego myśli zostały rozwiane, pozostawiając po sobie kilka słów, nie pasujących do siebie. Melodyjny głos, który rozbrzmiał w jego uszach rozchodził się echem po jego głowie, jakby znajdywało się tam puste pomieszczenie. Mimo swoich starań, tego dnia poległ i nie mógł już oderwać wzroku od bruneta, który teraz zaprzątał jego umysł.

A Jungkook uśmiechał się, czując na sobie wzrok anioła. Powoli odwrócił się w jego stronę, delikatnie unosząc kąciki ust. Widział, jak jego oczy mienią się jakby różnymi kolorami przez słońce, które oświetliło jego twarz. Zupełnie, jak pierwszego dnia, gdy się zobaczyli. Jednak widział, że to piękno skrywa w sobie ból. Jego oczy błyszczały jakby przez strach. Lecz i tak nie mógł przestać w nie patrzeć, podziwiając je. To, jak wiele potrafią ukryć. To, jak długo trzeba się w nie wpatrywać, by dostrzec prawdziwą twarz Jimina.

Park czuł się zawstydzony. Chciał odwrócił głowę, ponownie zająć się sobą, jednak nie mógł. Znów został zahipnotyzowany, znów jego serce zaczęło bić szybciej. Błąkało się po labiryncie uczuć, nie wiedząc, którą drogę wybrać. Gdzie skręcić, by nie trafić na ślepą uliczkę, z której nie będzie wyjścia. Przełknął nerwowo ślinę i w końcu poczuł się na siłach, by przerwać tę niezręczną, ale i magiczną chwilę. Spuścił głowę i wpatrywał się w kartkę papieru, bawiąc się długopisem w dłoni. Czuł, jak robią się wilgotne pod wpływem spojrzenia, które wciąż na nim spoczywało. Jego wybawieniem okazał się nauczyciel, który wchodząc do klasy pokazał, że nie jest w humorze.

Lekcje mijały szybko. Chłopcy nie widywali się na przerwach, ponieważ Jimin od razu gdzieś uciekał. Nie chciał się do nikogo zbliżać. Nie chciał nic do nikogo czuć. Nie zasługiwał, nie miał prawa do szczęścia. Nie, kiedy inni przez niego cierpią.

Wrócił do domu i oparł się o ścianę, uprzednio zamykając drzwi. Zsunął się na podłogę i skulił, próbując wmówić sobie, że będzie dobrze. Że jeszcze może zdarzyć się cud. Jednak nie wierzył sobie. Sprawa była przesądzona, wystarczy czekać na wyrok. Dopiero teraz widział, jak śmierć bawi się z jego matką, każąc cierpieć i żyć. Każąc męczyć się każdego dnia, jakby chciała doprowadzić, że umrze z bólu.

Powoli podniósł się i ruszył do łazienki, zrzucając z siebie ubranie. Wszedł pod początkowo chłodny strumień wody, cicho wzdychając. Chwilę później przed jego oczami pojawiło się wspomnienie, które zraziło go do miłości. Związek, który istniał tylko w jego głowie. Był samotny w tej relacji. Mimo, że wiedział to od samego początku, rozstanie bolało, jakby ostrze przeszywało na wylot jego ciało. A on jedynie mógł leżeć i patrzeć, jak się wykrwawia, nie mając prawa głosu, możliwości jakiegokolwiek ruchu. Zupełnie, jak w szachach. Gdziekolwiek by się nie ruszył, przeciwne pionki go dopadną, ponieważ jego już dawny zostały wybite. Nie wiedział tylko, czy był po czarnej czy białej stronie.

Oparł głowę o ścianę i spojrzał na swoje dłonie, doszukując się jakiejś zmiany. Jakby myślał, że krew, która niegdyś splamiła jego dłonie i wsiąknęła w jego ciało, już zniknęła, tak samo, jak brud. Zaśmiał się żałośnie i zamknął oczy. Zaczął uderzać głową o białe kafelki z uśmiechem na ustach i łzami na policzkach. Za każdym razem robił to mocniej, aż w końcu zauważył, że woda pod jego stopami zrobiła się czerwona. Na chwilę odrzucił od siebie wszystkie problemy. Ma chwilowy spokój. Jednak tak naprawdę myśli o tym każdego dnia, w każdej minucie, w każdej sekundzie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

***

Chłód, pustka, samotność. Poczuł to, gdy tylko wyszedł z łazienki. To przytłaczające uczucie pustki, które wypełniało jego serce. Westchnął i usiadł na kanapie, zamykając oczy. Miał ochotę napić się alkoholu, utopić w nim swoje smutki. W końcu był już dorosły. Za kilka miesięcy będzie pisał maturę. Pociągnął nosem i gdy miał już się położyć, usłyszał dzwonek swojej komórki. Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi, widząc numer nieznany. Niepewnie odebrał, przykładając urządzenie do ucha.

— Halo? — zapytał cicho

— Jimin? Z tej strony Jungkook. — chłopak miał zachrypnięty głos, jakby przed chwilą się obudził lub długo krzyczał.

— Tak, to ja. W jakiej sprawie dzwonisz?

— Rozumiesz ten temat, który dzisiaj zaczęliśmy na geografii, prawda? — zapytał. Park miał ochotę się zaśmiać, ale nie miał na to siły.

— Rozumiem.

— Dałbyś radę mi go wytłumaczyć? Chciałbym w tej szkole przyłożyć się do nauki, by zdać maturę na jakimś sensownym poziomie.

— Możliwe. Skąd ta nagła determinacja? Kiedyś wspominałeś, że nie lubisz się uczyć.

— To prawda, mówiłem tak i wcale nie skłamałem. Powiedzmy, że robię to dla kogoś.

— Dla rodziców? To uroczę.

— Nie, choć dla nich też. Jest pewna osoba, której chcę zaimponować.—po tych słowach Park zaczął mu zazdrościć. On miał komu zaimponować, a Jimin? Już tego nie potrafił. Nie potrafił zaskakiwać ludzi. Każdy wiedział, że dobrze się uczy. Że wie znacznie więcej od osób w jego wieku.

— Dobrze, pomogę Ci.

— Dziękuję. Ratujesz mi życie!

Chociaż Tobie da się je uratować — odpowiedział w myślach.

— Kiedy chcesz zacząć?

— Najlepiej jutro. Może gdzieś na mieście? Nie chcę przeszkadzać Twoim ro...

— Mieszkam sam — odpowiedział, nie dając mu dokończyć. — Więc, jeżeli chcesz, możesz do mnie przyjść.

— Jeśli nie masz nic przeciwko.

— Ja to zaproponowałem, dlaczego miałbym mieć?

— Um... Więc do jutra.—po tych słowach Jungkook zakończył połączenie.

Park cicho westchnął i położył telefon obok. Będzie musiał dziś pochować wszystkie leki, które czasem zażywa, żeby spokojnie zasnąć, by uniknąć dziwnych, ciekawskich spojrzeń i pytań, przez które poczułby się jak na policji. Będzie musiał ukryć również zdjęcia małej, uśmiechniętej dziewczynki, której iskierki w oczach zawsze będą go osądzać. "To Twoja wina. Przez Ciebie zniknęłyśmy." Postanowił ukryć wszystko, co wpędziłoby go w dziwne stany. Tak, by skupił się na Jungkooku i temacie, który będzie musiał mu bezbłędnie wytłumaczyć. By chociaż tu nie popełnić żadnego błędu. Ponieważ klęskę trzeba nadrobić zwycięstwami, by wyzerować wynik. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro