Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Nadal nie mógł uwierzyć, że podjął taką decyzję. Leżał z otwartymi oczami, przyglądając się dokładnie twarzy Jungkooka. Czuł się dziwnie bezpiecznie w jego dość silnym uścisku. Tak silnym, jakby bał się, że wyjdzie i zostawi go samego. Opuści bez ani jednego słowa pożegnania bądź wyjaśnienia. Jimin miał dziwne przeczucie, że tej nocy nie miałby koszmarów. Nie przebudziłby się więcej, pierwszy raz wysypiając się w pełni. Jednak wolał podziwiać delikatnie oświetloną twarz Jeona. Żałował tylko, że nie mógł przyjrzeć się jego oczom z tak bliska, jednak miał nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie miał okazję to zrobić. Cicho westchnął, kładąc głowę na ramieniu wyższego. Ich klatki piersiowe się stykały, nogi były splecione. Jednak Parkowi to nie przeszkadzało, ponieważ od ciała Jungkooka biło przyjemne ciepło, które sprawiało, że jego powieki były coraz cięższe. W końcu je opuścił, pierwszy raz zasypiając w tak szybkim tempie.

***

Jimin siedział w bibliotece razem z Xianmei, która zaproponowała wspólne odegranie dialogu. Przygotowywała się do pokazu, a Park był idealnym kandydatem do ćwiczeń tak ważnych rzeczy. Jednak tym razem zauważyła, że coś było nie tak. Wciąż się zatrzymywał, przekręcał słowa, mylił ich kolejność. Był widocznie zdekoncentrowany. Ciekawił ją powód, którego się domyślała, lecz wolała być pewna.

— Jimin, co Ci jest dzisiaj, co?

— Sam nie wiem — westchnął. — Nie mogę się na niczym skupić.

— Myślisz o Jungkooku?

— Niestety — przyznał się Jimin. — Ostatnio wciąż jest w moich myślach. Uśmiech, oczy...

— Powiedz... Czujesz coś do niego?

— Coś na pewno. Jednak nie wiem co. Nie wiem, czy powinienem dalej się do niego zbliżać, czy jednak uciekać, póki jeszcze widzę taką możliwość.

— Mogę Ci coś powiedzieć?

— Pewnie, o co chodzi?

— Bo wiesz... Jesteśmy razem w klasie od samego początku. W sumie polubiliśmy się od razu, spędzaliśmy razem czas. Jesteś takim typem osoby, że albo się Ciebie kocha, albo nienawidzi. Byłam w tej pierwszej grupie. Nie wiem, co jest w Tobie takiego, ale dokładnie po miesiącu znajomości czułam do Ciebie... po prostu byłam w Tobie zauroczona. Dalej jestem, ale widzę, że teraz Twoje serce i umysł zamieszkuje Jungkook.

— Xianmei...

— Nie oczekuję od Ciebie niczego, naprawdę. Nie chcę tylko, by nasza relacja się pogorszyła. Jesteś świetnym chłopakiem i tylko z Tobą mogę porozmawiać o literaturze.

— Nie powinnaś mnie kochać. Jestem potworem, nie zasługuję na to.

— Zawsze tak mówisz, ale to nie Twoja wina, że Twoja mama jest w takim stanie. To oni nic Ci nie powiedzieli, skąd mogłeś wiedzieć?

— Przepraszam, Xianmei. Przepraszam, że nie potrafię odwzajemnić Twoich uczuć.

— Pamiętasz nasz ulubony fragment z książki Stephen'a King'a?

Jeśli nie możesz dziś nikogo kochać, przynajmniej postaraj się nikogo nie skrzywdzić.

— Dokładnie. Dziękuję, że nie dawałeś mi nadziei. Dzięki temu mnie nie zraniłeś.

— Jesteś po prostu wspaniała.

Dziewczyna zachichotała, zamykając książkę. Oznajmiła, że będzie się zbierać i pożegnała się ze swoim przyjacielem, delikatnie się do niego przytulając.

Zaraz po jej wyjściu do sali wszedł Jungkook. Wtedy Jimin przypomniał sobie jego słowa. Jego prośbę, a raczej rozkaz, by nie planował nic na popołudnie. Patrzył na swojego rówieśnika, czekając, aż ich spojrzenia się skrzyżują, co po chwili się stało. Jimin czuł dziwną potrzebę uśmiechnięcia się. Pokazania, że cieszy się na jego widok. Jednak coś go blokowało. Poczucie winy, które nadal było tak samo silne, jak miesiąc, a nawet rok temu. Nigdy nie słabło, wciąż miało taką samą moc. Tak samo zdeterminowane, by go zniszczyć. By nie pozwolić szczerze się uśmiechać. Jednak Park czuł, że pozwoli mu na to chwilę przed odejściem. Ponieważ większość ludzi boi się śmierci. Jednak gdy dochodzi do spotkania, które będzie ostatnie, ludzie boją się, że przeżyją. Dlatego wtedy pozwala się uśmiechać.

Jungkook powoli zmierzał w stronę Jimina z ledwo widocznie uniesionymi kącikami ust. Lubił, gdy tak na niego patrzył, jak nie mógł oderwać od niego wzroku. Cieszył się, że w końcu go znalazł. I choć czuł złość, gdy wszedł do biblioteki, to po zobaczeniu Parka jakby wyparowała. Niewątpliwie ten człowiek miał coś w sobie. Coś, przez co lgnął do niego, jak owad do światła. Dzień bez jego spojrzenia wydawał się długi, nudny. Jakby czas chciał przytrzymać go w tym dziwnym i dość trudnym do określenia uczuciu, by podczas spotkania cieszyć się każdą sekundą.

— Miałeś się nie umawiać — powiedział Jeon, stając przed chłopakiem.

— Przepraszam, zapomniałem.

— Nieważne. Chodź, idziemy — wystawił dłoń w jego kierunku, zaraz pomagając wstać niższemu.

— Gdzie dokładnie?

— Zobaczysz.

— Twoje gierki są irytujące.

— A jednak je kochasz.

— Skąd ta pewność?

— Bo nie zaprzeczyłeś — zaśmiał się Jeon, kierując się do wyjścia.

Gdy w końcu obydwoje znaleźli się na parkingu, Jungkook otworzył drzwi od strony pasażera i dał znać swojemu rówieśnikowi gestem dłoni, by wsiadł. Sam obszedł cały pojazd, by zająć miejsce za kierownicą.

Jimin był zdziwiony faktem, że osoba w jego wieku ma już prawo jazdy. Patrzył na niego ciekawskim spojrzeniem, mając nadzieję, że je zauważy i opowie o tym, jednak Jungkook skupiony był na drodze. Obserwował, jak wszystko odbijało się w jego oczach. Jakby były lustrem. Wyjątkowo uzależniającym lustrem. W końcu jednak postanowił spojrzeć na drogę, mając nadzieję, że zobaczy cel ich podróży. Myślał, że będzie to jakiś sklep lub park, a tymczasem zaparkowali pod jednym z wielu bloków, zaraz opuszczając pojazd.

Jungkook powoli prowadził niższego do swojego mieszkania, będąc ciekawym, jak zareaguje. Zastanawiał się, czy powinien zamknąć drzwi, by w razie czego jego rówieśnik nie mógł uciec. Chciał to zrobić za wszelką cenę. Nawet, jakby musiał go do tego zmusić.

Otworzył drzwi i wpuścił Jimina pierwszego, samemu również po chwili znajdując się w środku. Ściągnęli obuwie i powoli przeszli do salonu, gdzie czekał na nich starszy mężczyzna. Jego włosy straciły już swój naturalny kolor, a cera stała się nieco bardziej szara.

— Dzień dobry — powiedział niepewnie Jimin, przyglądając się nieznajomemu.

— Witaj. Ty najprawdopodobniej jesteś Park Jimin, prawda?

— Em... Tak, a pan?

— Jestem wujkiem Jungkooka.

— Wujek jest psychiatrą — odezwał się nagle Jeon, stając obok drzwi, by zatrzymać Jimina, jakby chciał uciec.

— To są jakieś żarty? — zapytał widocznie przerażony Park.

— Nie, to nie są żarty. Masz problem, który musi zostać rozwiązany. Jeżeli tego nie zrobisz, nie przestaniesz i zakatujesz się.

— Przecież mówiłem, że już nie będę tego robić.

— Myślisz, że jestem aż tak głupi?

— Po co to robisz? — zapytał Jimin, zaciskając pięści, na których zaraz pojawiły się większe dłonie Jungkooka.

Jeon uśmiechnął się delikatnie, patrząc w oczy swojemu gościowi. Przejechał dłońmi po skórze drugiego, docierając w końcu do jego twarzy, którą objął dłońmi. Pogładził pulchne policzki Jimina kciukiem, przypominając sobie moment, w którym ten płakał, niczym dziecko. Teraz był to raczej nastolatek, który spotkał się z nowym wyzwaniem.

— Mówiłem już. W końcu się zakatujesz i znikniesz.

— I co z tego?

— To z tego, że nie chcę Cię stracić.

Wtedy Jimin wiedział, że gdyby nie nagły uścisk, w którym został zamknięty przez wyższego, opadłby na ziemie przez nagły bezwład w dolnej części ciała. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro