Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Siedział na lekcji, zastanawiając się, jak będzie wyglądało ich spotkanie. W jego głowie pokazywały się różne obrazy, pokazujące, jak Jungkook opuszcza jego mieszkanie, krzycząc niecenzuralne słowa. A on wtedy znów zostałby sam z poczuciem winy. Z dziwnymi myślami, za które znów by się pobił. I wtedy zastanowiła go jedna rzecz. Czy kiedyś zakatuje się na śmierć? Czy stanie się coś takiego, że umrze z bólu, który codziennie czuje w klatce piersiowej? I czy kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć w oczy swojej rodzinie? Osobom, które cierpią przez niego. Które niczemu nie zawiniły, a i tak dostają karę za niego.

Cicho westchnął i gdy tylko usłyszał dzwonek, zauważył stojącą obok Xianmei. Była ona Chinką, która przyjechała do Korei, by kontynuować swoją edukację. Przyznała, że nienawidzi swojego kraju, nie podając przyczyny. Uśmiechnął się delikatnie do niższej od siebie dziewczyny, wstając. Miała ona nieco ponad metr sześćdziesiąt, czarne włosy, sięgające jej do połowy pleców, które często upinała w luźny kok, oraz czarne okulary, które dodawały jej uroku. Była naprawdę ładna i inteligenta, więc na samym początku wpadła w oko Jiminowi. Teraz jej miejsce zajął Jungkook, który zawrócił mu w głowie swoimi błyszczącymi oczami. Oczami, które przepełnione były tańczącymi iskierkami. Tymi samymi, które osądzały go o zniknięcie małej dziewczynki. Dopiero po dłuższym zastanowieniu, doszedł do tego wniosku. I wiedział już, że nie uwolni się od tego dziwnego uczucia. Że to tylko kwestia czasu, a straci głowę dla tej jednej osoby, by widzieć te błyszczące, ciemne tęczówki tak często, jak to tyko możliwe. 

— Witaj, Jimin.

— Witaj, pani. — dziewczyna zachichotała cicho. Bardzo lubiła, gdy tak ją nazywał, ponieważ znała powód.

— Czy zechciałbyś udać się ze mną do biblioteki późnym popołudniem?

— Wybacz, pani, ale mój czas dziś został skradziony. Jednak jutro z wielką chęcią spędzę z Tobą czas. Jeżeli będziesz w stanie mi go poświęcić.

— Ależ oczywiście, że będę w stanie. Będzie to dla mnie zaszczyt. — oboje zaśmiali się cicho i już nie dodali nic. Z uśmiechem zajęli się sobą.

Lubili mówić do siebie takim językiem. Dla niektórych niezrozumiałym, dla reszty starodawnym. Zdawałoby się, że robią to, by inni musieli poświęcić chwilę, by zrozumieć niektóre wyrazy. Jednak przyczyna była inna. Dla nich taka mowa była piękna. Oboje kochali literaturę, czytali to samo. Dlatego mogli rozmawiać o tym samym, a czasem nawet odgrywać niektóre sceny, które zapadły im w pamięć.

***

Lekcje dłużyły się niemiłosiernie. Jakby nauczyciel czerpał przyjemność z widoku ich zmęczonych twarzy i opadających powiek. Wciąż opowiadał o wszystkim z uśmiechem, kilka razy przypominając, że będzie im to potrzebne na maturze. Uczniowie mieli wrażenie, że dorosły nie chciał, by ją zdali, a jego uśmiech pojawiał się na samą myśl o tym, że nikt nie osiągnie wystarczającej ilości punktów. Jednak była jedna osoba, która przeszkadzała mu w tym wszystkim. Park Jimin, wzorowy uczeń z wiecznie skupioną miną. Nie dawający poznać po sobie zmęczenia, złości, smutku, radości. Nie chcący, by nauczyciele poznali jego sytuację, emocję, cokolwiek. Tajemniczy, wręcz kuszący, a jednak dający wrażenie niebezpiecznego. Czekającego na odpowiednią okazję, by to wszystko zakończyć. By doprowadzić coś do końca, a tym samym zacząć kolejny rozdział. Jak w książce, której jest głównym bohaterem. Bohaterem, który nawet dla czytelników jest chodzącą zagadką.

Gdy w całym budynku rozbrzmiał dzwonek, większość klasy wręcz wybiegła z pomieszczenia, krzycząc ze szczęścia. Jimin jednak powoli wszystko chował, zapisywał ostatnie słowa w swoim tajemniczym zeszycie i niespiesznie stawał na równe nogi, przeciągając się. Pożegnał się z Xianmei, od której biła dziwna aura. Taka, której nie potrafiłby opisać. Nieco przytłaczająca, zbyt sztuczna, jakby dziewczyna była wręcz zastraszana. Cicho westchnął i ruszył w stronę drzwi, mając nadzieję, że zdąży wziąć odświeżający prysznic przed przyjściem swojego "ucznia". Powoli stawiał kroki, zaczynając odchodzić myślami do raju. A może piekła, trudno mu to ocenić. Jednak został znów sprowadzony na ziemię, gdy usłyszał, jak melodyjny głos wypowiada jego imię. Powoli odwrócił się i skrzyżował spojrzenia z Jungkookiem. Nagle jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Nawet najmniejszy palec postanowił się zbuntować i pokazać, jak mało może przy tej osobie. Czuł, jakby zamarzł, choć spojrzenie, którym został obdarowany, było tak ciepłe, że mogłoby poparzyć.

— Tak? — zapytał, gdy dzieliło ich zaledwie kilkanaście centymetrów. A może były to metry? Nie było to ważne, i tak znajdował się zbyt daleko.

— Przyjdę do Ciebie około siedemnastej, dobrze? Pewnie potrzebujesz czasu, by się przygotować.

— Ah, tak. Oczywiście, jak dla mnie możesz przyjść wcześniej. Temat doskonale rozumiem, a nie chcę, byś wracał do domu, gdy na zewnątrz będzie panował mrok.

— Zawsze mogę wrócić komunikacją miejską, prawda?

— Teoretycznie.

— Więc do zobaczenia — uśmiechnął się i wyminął niższego od siebie chłopaka, delikatnie muskając opuszkami palców jego dłoń.

Tak delikatnie, jakby nie chciał, by to poczuł. Jednak zrobił to. I będzie dalej czuł to z pozoru niewinne muśnięcie, aż nie zmyje go ciepły strumień wody. Ponownie przypadkowy dotyk parzył jego skórę. Choć, czy aby na pewno był on przypadkowy? Może zrobił to celowo, chcąc doprowadzić go do szaleństwa? Sprawdzić, jak wiele potrafi wytrzymać. Aż zacznie błagać go na kolanach o najdelikatniejszy dotyk, najmniej widoczny uśmiech czy najcichsze słowa. Nie wiedział, czy takie były jego zamiary, lecz gdy chciał oczyścić swoje myśli, w jego głowie rozbrzmiały słowa, które wszystko zmieniły.

"Chciałem tylko Twojego ciała. Lecz jestem zachłanny, więc skradłem i serce, które sam mi podarowałeś."

Droga do domu minęła mu szybko. Tym razem bez słuchawek, pogrążony w innym świecie. Sprawiedliwym, tolerancyjny, jednak nadal złym. Nadal przypominał on piekło, do którego nikt nie chciał trafić, a jednak znajdował się tam, nie mogąc zaprotestować.

Zamknął drzwi na klucz i od razu ruszył do łazienki. Cicho wzdychał, gdy przyjemnie ciepła ciecz spływała po jego nagim ciele. Spojrzał na kafelki, zauważył plamę krwi. Jego krwi. Delikatnie przejechał po niej palcami, jednak nic się nie stało. Zaschła, chcąc pozostawić po sobie wieczny ślad. Pokazać, jak jej właściciel jest słaby. Lub jak wiele bólu potrafi znieść. Mocniej przycisnął dłoń, krew schodziła z jasnych kafelek. Ponownie jego dłonie splamiła krew. Już dwóch osób, prawdopodobnie niedługo ta liczba wzrośnie. Zamknął oczy, oparł się plecami o ścianę.

Szkoda, że słabszy ja nie opuścił mnie w tamtym momencie — pomyślał.

***

Ostatnie zdjęcie, ostatnia pamiątka. Tylko jego musiał się pozbyć. Tego rodzinnego zdjęcia, przez które krzywdził się każdego dnia. Powoli chwycił je w dłonie, jakby obawiał się, że może pęknąć. Przejechał palcem wskazującym po tafli szkła, patrząc w lśniące oczy małej, uśmiechniętej dziewczynki.

— Lepiej bym oddychał, gdybyś nie zaciskała swoich dłoni wokół mojej szyi — wyszeptał, składając po chwili motyli pocałunek na uśmiechniętej twarzy. — Wybacz, moja śliczna, ale muszę Cię ukryć. Nie chcę, by ktoś obcy Cię zobaczył. To jeszcze nie pora, bym opowiadał o Twojej wspaniałości — wyszeptał i położył ramkę z fotografią w szufladzie, zaraz ją zamykając.

Odetchnął z ulgą, lecz równocześnie na jego barki spadł kolejny problem. Jakby jego umysł nie chciał pozwolić, by pozbył się poczucia winy. Przypomniał sobie swoją matkę. Osobę, która stała się zabawką śmierci. Równocześnie będąc jej najlepszą przyjaciółką, której opowiadała o różnych sytuacjach. O wszystkich przykrych sytuacjach, które spotkały jej rodzinę. Przypominała o jej zaniedbaniu. Obwiniała, chcąc, by żałośnie jęczała z bólu i błagała ją o litość. Choć może o śmierć, która byłaby jej wybawieniem. Kto wie, jakby postąpiła. Jak postąpi, gdy zobaczy osobę, która była temu winna. Jak zareaguje, gdy dowie się, że jej jedyne żywe dziecko nie jest w stanie spełnić jej marzenia. Kto wie...

Podskoczył nieco wystraszony, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Chwilę zajęło mu, by zrozumieć, o co chodzi. Szybkim krokiem podszedł do wejścia i uchylił drewno, zaraz jednak otwierając je szeroko, zapraszając tym samym gościa do środka. Zlustrował go wzrokiem, podziwiając styl. Wyglądał świetnie, nie mógł zaprzeczyć.

Usiedli na kanapie i gdy tylko książki znalazły się przed nimi, zaczęli naukę. Park początkowo niezbyt wiedział, jak zabrać się za to, lecz po krótkiej chwili rozkręcił się. Tłumaczył dany temat, nie zwracając uwagi na swojego rówieśnika, który ignorował jego słowa. Wolał poświęcić całą uwagę na skupionym wyrazie twarzy, pełnych wargach i wręcz anielskim głosie.

Sam nie wiedział, dlaczego tak zainteresował się Jiminem. Miał on w sobie coś, czego nie potrafił zrozumieć. Coś w jego środku przyciągało go do siebie niczym magnes. Jakaś tajemnica, o której nikt nie wie. Tylko on, nikt więcej. Ukrywa ją wręcz doskonale, jednak spojrzenie go zdradza. Pełne bólu, strachu, poczucia winy. A jednak nadal tak piękne, że trudno oderwać od niego wzrok.

— Rozumiesz? — zapytał w końcu Jimin, przenosząc spojrzenie na swojego gościa.

— Słucham?

— Nie, właśnie nie słuchasz — westchnął cicho.

— Wybacz, zamyśliłem się.

— Przeszkadza Ci moja obecność? — kolejne pytanie, które tym razem sprawiło, że mina Jungkooka zmieniła się. Stała się bardziej ciekawska. — A może kusi? — dopowiedział po chwili.

— Kto wie. Myślę, że raczej zadziwia.

— Zadziwia?

— Jesteś mądry, nie da się zaprzeczyć. Do tego tak świetnie wszystko ukrywasz, robiąc z siebie chodzącą zagadkę, którą mam ochotę rozwiązać z każdym spotkaniem coraz bardziej.

— Nie sądzę, że Ci się to uda. — nie wierzył w swoje słowa. Jednak chciał sprawiać pozory silnego.

Powoli wstał, odkładając książkę na stolik. Przeciągnął się i ruszył do kuchni, przeczesując miękkie włosy.

— Co Ty robisz? Aż tak zdenerwowały Cię moje słowa?

— Nie, dlaczego miałyby? Po prostu robię przerwę. Pewnie jesteś głodny, więc zrobię coś do jedzenia. Po kolacji wrócimy do nauki.

Jungkook nic nie odpowiedział. Opuścił pomieszczenia, rozglądając się po wnętrzu. Było skromnie umeblowane, jednak właśnie to dodawało mu uroku. Jasne ściany, jasne meble. Jedynie telewizor wyróżniał się ciemnym obramowaniem, które pokrywał kurz. Błądził po salonie, starając się znaleźć coś, co odkryje choć kawałek tajemnicy tych błyszczących oczu. Powoli tracił nadzieję, lecz uratowało go jedno niedopatrzenie gospodarza.

Park tymczasem powoli kroił warzywa, nie mając pomysłu na nic innego. Skupiał się na wykonywanej czynności, by się nie zranić. Choć była to idealna okazja, by się ukarać, nie mógł tego zrobić. Nie wtedy, gdy w każdej chwili może zjawić się Jeon i dostrzec jego problem, którego on nie potrafi dostrzec.

— Kto to jest? — usłyszał, więc spojrzał na swojego rówieśnika, zamierając.

Trzymał on fotografię rodzinną, która jeszcze kilka godzin temu ozdabiała jedną ze ścian. Patrzył na jego twarz i wyczekiwał odpowiedzi, jakby wewnętrznie ciesząc się, że coś znalazł. Że doprowadził go do takiego stanu, w którym ma ochotę sobie coś zrobić. Jakoś skrzywdzić. Dać sobie w twarz, zdrapać skórę, wbić paznokcie w ramiona. Wyglądał jak drapieżnik, który w końcu znalazł swoją ofiarę. I czekał tylko, aż ułoży swoje drżące ciało na ziemi i pozwoli się pożreć, nie walcząc.

Jednak on tego nie mógł zrobić. Nie umrze z jego rąk.

— Skąd masz to zdjęcie? — odpowiedział pytaniem na pytanie, siłując się na spokojny ton głosu.

— Znalazłem. Szuflada była otwarta, więc wziąłem.

— Dlaczego kłamiesz?

— Nie kłamię. Jedynie naginam nieco prawdę. Racja, szuflada była niedomknięta. Jednak szpara była na tyle duża, by zobaczyć to zdjęcie.

— Niedomknięta... — powtórzył cicho.

— Więc kim jest? Jest śliczna.

— To moja siostra — przyznał, nadal starając się nie zdradzać zbyt wiele.

— Ma śliczne oczy.

— Masz rację, były piękne.

— Były? Więc jakie teraz są?

— Puste, zamknięte, niewidoczne dla innych. Tylko ja je widzę.

— Tylko Ty? Jak to możliwe?

— Ponieważ widzę je we wspomnieniach.

— Czy ona...

— Kolacja niedługo będzie gotowa, zawołam Cię — przerwał Jimin, wracając do krojenia składników.

I wtedy Jungkook zrozumiał, że to jest właśnie jedna z wielu tajemnic tej z pozoru niewinnej istoty. Widział, jak jego oczy lśniły, tym razem przez łzy, których on nie potrafi mu zetrzeć. Które on wywołał. Na które nie potrafi patrzeć. Które staną się jego grzechem.

Które były karą za zbyt wielką ciekawość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro