Prolog
To był początek roku szkolnego. Właśnie podczas ceremoni ich spojrzenia się skrzyżowały. Te ciemne tęczówki hipnotyzowały w momencie dłuższego wpatrywania się w nie. I choć przypadkowe spojrzenie trwało tylko chwilę, on miał wrażenie, jakby czas nagle stanął. Jakby byli tylko oni. Sam nie wierzył w to, co się z nim stało. Na widok nieznajomego jego serce biło szybciej. Tak mocno, jakby miało wyskoczyć z jego piersi. Tak głośno, jakby chciało, by wszyscy zgromadzeni na sali je słyszeli. Jego dłonie stały się wilgotne. Miał wrażenie, że ten chłopak wciąż go obserwował. Nie mylił się.
Usłyszał. Słyszy moje serce. Co powinienem zrobić? — pomyślał.
Rozglądał się nerwowo, szukając jakiejś deski ratunku. Czegoś, czego mógłby się chwycić, by nie rozpłynąć się pod wpływem tego ciekawskiego i ciepłego spojrzenia. Czuł, jakby te piękne tęczówki wypalały znaki na jego ciele. Naznaczał go, chcąc zarezerwować dla siebie. Tylko dla siebie.
Nie wiedział nawet kiedy, a nieznajomy stanął obok niego. Jakby chciał wpędzić go w jeszcze większe zakłopotanie. Jakby czekał tylko, aż znów na niego spojrzy, unosząc tym razem nieco głowę do góry. Był wyższy, niestety. Byli w tym samym wieku, jednak nie wyglądali. Nerwowo bawił się palcami, starając skupić się na słowach dyrektorki, a nie na przystojnym nieznajomym, z którym będzie uczęszczał teraz do klasy.
Może zainteresowałem się nim, bo jest nowy? Bo dołączył i nic o nim nie wiem? Czy to nie jest zwyczajna ciekawość? — zapytał siebie w myślach.
Jednak zwątpił w to, gdy tylko dłoń wyższego otarła się o te jego. Była przyjemnie ciepła. Z pozoru niegroźna, lecz zostawiła po sobie ślad na jego skórze. Nadal czuł jego dotyk, to delikatne muśnięcie. To nie było zakochanie, był tego pewny. Czysta ciekawość i onieśmielenie.
Gdy tylko dyrektorka zakończyła swój monolog, zapraszając wszystkich do ich klas, ruszył za wychowawczynią, chcąc wyrwać się od tego palącego spojrzenia. Miał nadzieję, że w tłumie nie będzie widoczny i odpocznie choć te kilkadziesiąt sekund. Chwilę, która miała pozwolić mu na przemyślenie wszystkiego. Tego, co stało się niespełna dziesięć minut temu. Miał szczęście, z czego niezmiernie się ucieszył. Naprawdę rzadko je posiadał, lecz zawsze w odpowiednich momentach.
Wszedł do klasy, nadal myśląc o nieznajomym chłopaku. Dlaczego tak zareagował na jego obecność? Przecież to kolejna losowa osoba, z którą za około dziesięć miesięcy się pożegna. Ich kontakt się urwie, jeżeli jakikolwiek powstanie, a wszystkie wspólne plany zostaną tylko planami. Więc dlaczego tak bardzo zainteresował się wyższym od siebie chłopakiem? Dlaczego te ciemne tęczówki, które lśniły niczym śnieg zimą, tak bardzo zapadły mu w pamięć? Dlaczego nadal czuł na dłoni ten przypadkowy dotyk? Czy pozna na to odpowiedź?
Ocknął się, gdy starsza kobieta uciszyła klasę, podnosząc ton głosu. Rozejrzał się dookoła i odetchnął cicho z ulgą. Obok niego siedziała dziewczyna, która jako jedyna, nie licząc niego, uczyła się na bieżąco. Tylko z nią mógł porozmawiać o poważnych rzeczach, które dla niektórych mogły być niezrozumiałe. Uśmiechnął się do koleżanki i spojrzał przed siebie. Wtedy jego uśmiech zaczął powoli zanikać. Dosłownie przed jego oczami siedział nowy uczeń, który zasłaniał mu fragment klasy. Mimo to, nie przeszkadzało mu jego miejsce. Mógł podziwiać szerokie plecy, okryte białą koszulą. Mógł teraz on na niego bezkarnie patrzeć, poczuć się jak on
Nie zwracał uwagi na słowa swojej wychowawczyni. Wpatrywał się w nieznajomego, jakby próbował zapamiętać każdy milimetr jego ciała. Każde zgięcie koszuli, każdy schemat. Dowiedział się jednego. Gdy dostawał zbyt dużo informacji, wzdychał i drapał się po karku. Śmieszyła go to. Wyobrażał sobie jego zakłopotaną minę, która musiał wyglądać przesłodko. Chciałby ją zobaczyć, poznać każdą minę, jaką potrafi zrobić, jednak wiedział, że tak się nie stanie. Byli prawdopodobnie z dwóch różnych światów. On kochał literaturę, miał marzenie, aby wydać własną powieść, nad którą pracuje od kilku miesięcy. Nowy chłopak wyglądał na osobę, która woli spędzać czas ze znajomymi, kocha kontakty z ludźmi, woli przebywać na siłowni lub na świeżym powietrzu. Dwa różne światy.
— Przeciwieństwa się przyciągają, prawda? — usłyszał melodyjny głos, który jakby wyrwał go z zamyśleń i przerwał podziwianie tego idealnego ciała. — Obserwujesz mnie od kiedy tylko weszliśmy do klasy. Teraz nie zauważyłeś nawet, jak wszyscy wyszli.
— Ty wpatrywałeś się we mnie, gdy byliśmy na sali gimnastycznej...
— Jednak nie traciłem kontaktu z rzeczywistością. Gdyby było to możliwe, prawdopodobnie rozebrałbyś mnie wzrokiem, wiesz o tym, prawda?
Park poczuł, jak jego policzki delikatnie zaczynają go piec. Czuł się zawstydzony, ponieważ zbyt odpłynął. Jednak co mógł poradzić? Reszta świata zwyczajnie przestała się dla niego liczyć. Miał wrażenie, że od samego początku byli sami, jakby cała reszta klasy nie przyszła. Choć jeszcze na starcie witał się z koleżanką.
Jimin powoli odsunął się od ławki i wstał, chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Jednak dłoń, która oplotła jego nadgarstek, nie pozwoliła mu na to. Został dość brutalnie odwrócony w stronę nowego ucznia i zmuszony, do patrzenia mu w oczy. Nie wiedział co miał zrobić, jak się zachować. Nie mógł nawet znaleźć słów, które potrafiłyby opisać tę burzę myśli, która teraz szalała w jego głowie, choć zasób jego słownictwa nie był mały. Przełknął nerwowo ślinę, czekając na jakikolwiek ruch ze strony wyższego. Powoli irytowała go ta cisza. Miał wrażenie, jakby nieznajomy miał go zaraz wyśmiać i wyjść, rzucając w jego stronę jakieś obraźliwe słowo. Jednak to było tylko w jego wyobraźni. Był pesymistą, dobrze o tym wiedział.
— Jungkook. Jeon Jungkook. — powiedział cicho nowo poznany chłopak.
Puścił kończynę Jimina i cicho westchnął. Oboje zagryzali nerwowo wargi, układając w głowie sensowne zdania, które mogliby powiedzieć bez obaw. Nie zdradzające zbyt wiele. Zdania, które nie odkrywałyby żadnej tajemnicy czy myśli, która krążyła im po głowie.
— Masz ładne oczy — dopowiedział Jungkook, przybliżając się do niższego od siebie chłopaka.
— Dziękuję... - powiedział cicho. Ta bliskość była naprawdę krępująca, więc zrobił krok w tył. — Jestem Park Jimin — mruknął jakby do siebie.
Jungkook cicho się zaśmiał. Uważał, że jego rówieśnik był słodki, choć jego ciało było zupełnym przeciwieństwem twarzy. Wywnioskował to po umięśnionych udach, które opinały czarne rurki. Natomiast twarz wyglądała, jakby zabrana była jakiejś lalce. Wyjątkowo pięknej lalce. Zadbana, jasna skóra, od której odbijały się promienie słońca, wdzierające się przez okno. Jego twarz wyglądała wtedy jeszcze piękniej. Jakby spotkał na swojej drodze prawdziwego anioła, któremu zabrano skrzydła. Obraz ten był tak nierealny, że starał się nie mrugać często w obawie, że Jimin może zniknąć na zawsze. Okazać się złudzeniem, którego był tak ciekaw.
Za to Park wpatrywał się jedynie w tęczówki, które wydawały się jaśniejsze przez światło. Skrywały w sobie wiele tajemnic, dostrzegł to. Był ich wszystkich ciekaw. Chciał utonąć w czerni jego oczu, w jego ramionach. Lubił się przytulać, czuć bliskość drugiej osoby. Więc ta myśl ani trochę go nie zdziwiła. Wpatrywali się w siebie, nie patrząc na zegar. Nie liczyli czasu, nie chcieli poznać brutalnej prawdy. Woleli myśleć, że wskazówki zegara stanęły w miejscu.
Dopiero sprzątaczka zwróciła im uwagę, uwalniając z klatki ich spojrzeń. Wszystkie myśli, które powoli układały się w ich głowach zostały rozdmuchane, jak dmuchawiec, który pod wpływem podmuchu wiatru rozpadał się na pojedyncze jednostki. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że sytuacja ta była niezręczna. Park krótko pożegnał się z nowym kolegą i wybiegł z pomieszczenia, by następnie opuścić budynek szkoły. Szedł szybko. Chciał pozbyć się wszystkich myśli, lecz jednocześnie zostawić te o brunecie. Nie wierzył, że jedna osoba potrafiła aż tak zamącić w jego głowie. Czytał dużo opowieści początkujących pisarzy na internecie i krytykował to, że przecież nie mogli od tak się sobą zainteresować. Tym czasem sam padł ofiarą tego zjawiska. Jakby te wszystkie opowiadania stawały się prawdą. Miał wielką nadzieję, że to tylko ciekawość. Głębsze uczucie byłoby zbyt problematyczne. Miłość zbyt bolała. Przywoływała zbyt wiele wspomnień, przez które cierpiał.
A mu już wystarczająco dużo bólu przysparza choroba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro