Rozdział 1
(Nie chejtujcie za to, że źle pisze imiona postaci bo po prostu nie umie :( )
**************************************************************************
Dzień zaczynał się spokojnie. Frisk miała właśnie jechać do szkieletów Sansa i Papyrusa bo Toriel jechała z Azgorem na wakacje. Liczyła, że w końcu się pogodzą i będą razem, w sumę wręcz wszystkie potwory na to liczyły, bo prawowity król i królowa muszą zatwierdzić pokój pomiędzy potworami i smokami. Oczywiście nie znaczy, że potwory i smoki nie mogą się przyjaźnić ze sobą, lecz to traktat który zatwierdza, by nigdy już niedoszła walka pomiędzy potworami i smokami. Oczywiście Toriel mówiła Frisk, że nie musi wyjeżdżać, lecz ona chciała i Toriel musiała się zgodzić. Po paru minutach byli już pod domem Sansa i Papyrusa. Był to dom nad łąką pełny zarośniętych i wijących się bluszcz. Było lato więc bluszcze zakwitły, pękami kwiatów i całe miejsce było usiane świąteczną atmosferą. Za łąką było miasto a koło miasta tak gdzieś w połowie drogi do domu, był park. Zaś przed domem tam skąd przyjechała Frisk był las. Frisk razem z Toriel podeszły do drzwi i zadzwoniły, oczywiście przed przyjazdem uprzedziły, że będą, lecz gdy zadzwoniły było słychać znajomy głos.
-SANS OTWÓRZ DRZWI!!!!- Słychać było zdenerwowanie Papyrusa.
-Nie.-Pada krótka i zwięzła odpowiedzi.
-SANS!!!! OTWÓRZ!!!!-Słychać w głosie jeszcze bardziej podniesiony ton.
-Po co. Nie chce mi się. Sam ić.
-SANS!!!! WIESZ ŻE NIE MOGĘ, ROBIĘ SPAGETTI!!! RUCH CIĘ NIE ZBAWI!!!!
-A skąd wiesz morze zbawi.
-SANS!!!!!!
-Nie.-Słysząc tą odpowiedzi Toriel miała już krzyknąć aby otwierał, ale Frisk ją powstrzymała. Powiedziała tylko, że ona to załatwi, w końcu Sans dawno jej nie widział i bardzo się ucieszył słysząc, że przyjeżdża. Zadzwoniła jeszcze ras i powiedziała -Sans otwórz drzwi, proszę.-Nagle było słychać gwałtowny dźwięk, walania się jakiś przedmiotów, gwałtowne pukanie w podłogę i po chwili drzwi się otworzyły a w nich stał Sans oparty na klamce. Zdążył tylko powiedzieć,,Cześć Frisk''i ześlizgnął się z klamki, padając prosto na podłogę.
-CO SIĘ TAM DZIEJE!?.-krzyczy Papyrus.
-Nic.-odpowiada Sans.
-Sans czy coś ci się stało?-podbiega do niego Frisk i pomaga mu wstać.
-Nie wszystko w porządku.-odpowiada łapiąc się za głowę. Frisk prowadzi go na kanapę przed telewizorem i kładzie go, jednak Sans szybko się wyprostowuje.
-Sans dlaczego nie otworzyłeś drzwi?-Pyta się Frisk.
-Co? Jakbym mógł nie otworzyć ci.-Odpowiada trochę zdziwiony.
-Sans nie kłam wszystko słyszałam, jak kłócisz się z Papyrusem.-Odpowiada nieco zła na niego.
-Przepraszam, ale myślałem, że to ktoś inny.
-A jak sądzisz, kto to mógł być?
-Yyyy??
-No właśnie. Tak czy inaczej uprzedzałyśmy, że będziemy. Pozatym było mi trochę zimno.
-Ta, uważaj bo zamarzniesz. Na kość!-Sans rzuca oczko i wszyscy zaczynają się śmiać, no prawie wszyscy. Bo słychać nagle krzyk Papyrusa z kuchni.
-SANS PRZESTAŃ SYPAĆ TYMI BEZSENSOWNYMI ŻARTAMI!!!!!-I wszyscy jeszcze bardziej zaczynają się śmiać. Po paru minutach przychodzi Papirus i podaje spagetti na stół przed telewizorem. Dom Papyrusa i Sansa jest prawie identyczny jak w podziemiach tylko na górze jest jeszcze jeden pokój który jest dla Frisk. Koło telewizora jest kominek a zwykły stolik został zamieniony na szklany wysuwany w dwie strony by był dłuższy. A koło pokoju Sansa jest łazienka.
Była już godzina 19:30 i był przepiękny zachód słońca, Toriel już dawno pojechała i Frisk została z szkieletami w domu, no i jak to ona uwielbiała zachody słońca i próbowała wyciągnąć Sansa do parku. Sans trochę się mazał, ale udało jej się go wyciągnąć.
W parku był staw i dużo zwierząt oczywiście udomowionych, ale były one nietypowe bo to były na przykład: króliki, kaczki, gołębie i od czasu do czasu można było zobaczyć sarnę oczywiście ten park nie był mały, lecz miał kilka hektarów i to niebyły wszystkie zwierzęta. Słońce ogrzewało ciepłym blaskiem Friska i Sansa, podeszli do jednej z ławek koło jeziora i usiedli, jednak Frisk nie siedziała zbyt długo, wręcz po paru minutach poderwała się do góry i podleciała do jednego z pomostów. Usiadła na deskach. Sans powoli podszedł do niej i usiadł razem z nią.
-Pięknie prawda?- Pyta zadziwiony dzisiejszym dniem.
-Tak bardzo pięknie.-odpowiada tak samo zadziwiony. Nagle zauważyła parę łabędzi z małymi łabędziątkami, Frisk pochyla się by dotknąć wody.
-Ciepła.
-Co?
-Ciepła woda.-Sans tak samo się pochyla i dotyka wody. Nagle Frisk bierze miarkę wody i chlapie Sansa. Przez chwile Sans nie wie co się dzieje, ale szybko odwzajemnia i też chlapie wodą. Kończy się na tym, że wlatują razem do wody, nikogo nie było w parku więc nikt się z nich nie śmiał, ale i tak szybko wyszli, byli cali przemoczeni i zmarznięci jednak szczęśliwi. Brakowało im takich wygłupów bo od kiedy Frisk uwolniła ich z podziemia dawno się nie widzieli. Razem powoli szli do domu.
*****************************************************************************
Cześć wszystkim mam nadzieją że się podobało.
(Jakby co to piszcie czy są jakieś błędy. Z przyjemnością poprawię ;). )
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro