Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16, kawa

  Pościg udało im się zgubić godzinę później, gdy obaj byli już zmęczeni ostrymi zakrętami, pędem wiatru, głuchym warkotem motoru i pyłem cisnącym im się w oczy. Wtedy też zaczęli szukać auta Bakugo, które okazało się być zaparkowane na drugim końcu miasta, więc oboje stwierdzili, że sobie odpuszczą. Eijiro zatrzymał się obok jakiejś ławeczki i razem na niej usiedli, spoceni i brudni, ale szczęśliwi.

  — Skąd wiedziałeś gdzie mnie...? — wypalił nagle Katsuki, obracając głowę w stronę drugiego mężczyzny.

  — No cóż, gdy zauważyłem, że cię nie ma, przeprosiłem Megumi i poszedłem za tobą — wyjaśnił, po czym, widząc pytające spojrzenie Bakugo, dodał: — No, nie patrz tak na mnie. Byłem pewien, że pójdziesz i mnie zostawisz, a wtedy będę zmuszony błąkać się po świecie do końca jego dni. Wiem, że jesteś do tego zdolny. — Posłał mu wymowne spojrzenie. — Nie chciałem ryzykować.

  Nieprawda, pomyślał Katsuki, ale dla świętego spokoju tylko kiwnął głową.

  — W każdym razie zdążyłem akurat zauważyć, jak ten koleś z bliznami zawlókł cię na swój motor i odjechał. Wybiegłem na główną ulicę i nastraszyłem kogoś z podobnym, po czym go... pożyczyłem — dokończył relacjonować Eijiro, ruchem głowy wskazując na pojazd stojący przy ławce.

  Zapadła cisza, ale nie była ona w żaden sposób niekomfortowa dla żadnego z nich. Spokojnie obserwowali budzącą się do życia Jokohamę. Ulice powoli się zaludniały, nie tylko rannymi ptaszkami. Ludzie mijali ich, nie zahaczywszy o nich wzrokiem, co Katsukiemu było bardzo na rękę, bo wolałby uniknąć kłopotliwych pytań. Przeniósł wzrok na Eijiro, uśmiechał się lekko, miał przymrużone oczy, promienie słoneczne łagodnie oświetlały jego twarz. Po chwili przeniósł spojrzenie na Bakugo i uśmiechnął się szerzej, żaden z nich się nie odzywał. Nie zauważali ludzi wokół siebie, nie słyszeli hałasu aut przejeżdżających obok nich, byli tylko oni i cudowna świadomość, że są bezpieczni.

  — Nie bałeś się? — zapytał nagle Katsuki, a Kirishima spojrzał na niego ze zdziwieniem. — No wiesz, motor. Tak zginąłeś, a teraz...

  — Żartujesz? Byłem śmiertelnie przerażony — przerwał mu mężczyzna, śmiejąc się niemrawo. — Ale musiałem coś zrobić.

  Właśnie wtedy, patrząc w oczy Eijiro, zaraz po zgubieniu pościgu, Katsuki zrozumiał, że po prostu, najzwyczajniej w świecie się zakochał.

°•°•°•°•°•°•°

  Noc po porwaniu, już w Tokio, Bakugo miał koszmary. Śniła mu się ta kobieta, Toga, z nożem w ręku. Zbliżała się do niego powoli, tak jak wtedy, w garażu. Była już bardzo blisko, uniosła ostrze nad głowę, to właśnie w tym momencie powinien wjechać Kirishima na motorze... tylko że tak się nie stało.

  Zerwał się z krzykiem, czując, jak zimny pot spływa mu po karku, powodując nieprzyjemne dreszcze. Wstał z łóżka, cały dygocząc, przed sobą widząc tylko ciemność. Może tak naprawdę nadal był w niewoli, a to ratunek okazał się zwykłym urojeniem zmęczonego umysłu?

  Nie, jego łóżko było na swoim miejscu, był u siebie w mieszkaniu, był... nie, nie był bezpieczny, a przynajmniej tutaj, sam, w środku nocy, nie potrafił się tak poczuć.

  Otworzył drzwi i na oślep skierował się w stronę ciepła, które poznał w tamtą noc w hotelu. W stronę Eijiro.

  Niepewnie spojrzał na jego twarz, spowitą w bladym świetle księżyca. Może sobie na to pozwolić? Skoro już i tak coś do niego czuł, nie miał nic do stracenia, prawda?

  Zachowuję się jak tchórz, skarcił się w myślach. Jak dziecko. Wracam do łóżka. Nie zrobił jednak nawet jednego kroku w stronę sypialni, zamiast tego ostrożnie uniósł rękę śpiącego Kirishimy i wsunął się pod nią, z ulgą odkrywając, że upragnione ciepło powróciło.

  Ponownie zasnął, tym razem z przekonaniem, że nic mu nie grozi.

°•°•°•°•°•°•°

  Nazajutrz gdy Bakugo się obudził, Kirishima podał mu herbatę. Nie patrzył na niego, ale też nie robił mu wyrzutów, za co Katsuki był mu wdzięczny, nawet gdyby chciał, nie potrafiłby wytłumaczyć swojego wcześniejszego zachowania.

  Czym się kierował? Strachem czy tym absurdalnym uczuciem? Zakochaniem?

  Nie, nie zakochaniem, on mi się tylko podoba, to minie, poprawił się w myślach, choć przestawał w to wierzyć.

  — Wychodzę na trochę — mruknął, odkładając na stolik pusty kubek.

  Kirishima kiwnął głową, ale nadal unikał jego wzroku.

  Może rzeczywiście posunął się za daleko?

  Pospiesznie ubrał się i po chwili był już poza mieszkaniem. Postanowił, że dla odmiany pójdzie pieszo, więc zostawił samochód... niestety, nie tylko to.

  — O! Panie Bakugo, dzień dobry! — zawołała jakaś kobieta z drugiego końca chodnika, którą Katsuki, czego był pewien, widział pierwszy raz w życiu. — Mógłby pan porozmawiać z moją mamą? Zmarła niedawno, a w testamencie mnie nie uwzględniła i jestem pewna, że się pomyliła, biedna, miała problemy z pamięcią...

  — Nie będę z nikim rozmawiał — warknął Bakugo, przyspieszając. Teraz już patrzył na niego każdy przechodzień, a nawet niektórzy kierowcy.

  Pal licho soczewki czy perukę, ale czy musiał zapomnieć okularów przeciwsłonecznych?!

  — Proszę pana, mój kuzyn...!

  — Panie Bakugo, dziadek zawsze...

  — Plosem, mój piesek!

  Głosy mieszały się ze sobą, ludzie okrążyli go, napierając coraz bardziej, kilka osób wymachiwało mu gotówką przed oczami, kilka innych błagało go na kolanach, niektórzy płakali...

  — Bakugo, wsiadaj! — usłyszał za sobą znajomy głos i, nawet się nad tym nie zastanawiając, wskoczył do samochodu, po czym prędko zamknął za sobą drzwi, z ulgą obserwując oddalający się tłum. 

  Przeniósł wzrok na swojego wybawcę, spojrzał na niego z widoczną wdzięcznością i ulgą. Shoto z zaciętą miną patrzył na drogę, palce miał kurczowo zaciśnięte na kierownicy.

  — Masz szczęście, że akurat przejeżdżałem — mruknął, zerkając na wsteczne lusterko. — Już myślałem, że zjedzą cię tam żywcem. Dokąd?

 — Kawiarnia Jiro — odpowiedział szybko Katsuki, sprawdzając, czy z jego torby nic nie zniknęło, ale nie; jak do jego przestrzeni osobistej tłum nie miał za grosz szacunku, tak rzeczy osobistych nikt nawet nie ważył się tknąć.

  Shoto bez słowa skierował samochód we wskazane miejsce i po chwili stanął przed małą kawiarenką z nierzucającym się w oczy, brązowo-białym szyldem z bardzo oryginalną nazwą: ,,coffe & cake". Bakugo wysiadł i, opuszczając głowę, wszedł do lokalu, gdzie usiadł w samym rogu pomieszczenia, przy malutkim stoliczku, jak najdalej od pozostałych klientów. Chwilę później podeszła do niego Jiro w białej spódniczce do kolan, beżowej koszuli i menu w ręce. 

  — Dzień dobry, zaraz... a nie, to ty — przerwała wygłaszanie nauczonej na pamięć formułki, gdy tylko podniosła na niego wzrok. — Shinso, biorę przerwę! — rzuciła w stronę kasy, a wysoki mężczyzna, który właśnie obsługiwał jakąś klientkę, jedynie posłał jej zmęczone spojrzenie i wrócił do pracy. — No, to co cię tu przywiało? — zapytała, siadając naprzeciwko Bakugo, który patrzył wszędzie, tylko nie na nią.

  — Jeśli zakochałem się w duchu, to już jest nekrofilia czy jeszcze nie? — wypalił zanim zdołał się rozmyśleć

  Jiro zamilkła, wpatrując się w niego w szoku, po czym wybuchła głośnym, histerycznym śmiechem.

  — Lecz się, stary — wyrzuciła z siebie w końcu, a Bakugo wreszcie podniósł na nią zdziwiony wzrok. Po prawdzie, spodziewał się każdej reakcji, ale nie tej. — Słuchaj, ile razy mówiłeś, że tego nie zrobisz? Ile? Lecz się, naprawdę... teraz tak nagle... — Kobieta wyglądała na mocno wstrząśniętą, smutną i wściekłą równocześnie. — Zaczynałam wierzyć, że masz rację! Nie tylko ja zresztą, Izuku i Shoto też, a ty tak... matko... 

  Katsuki patrzył na nią niepewnie. Zawsze wydawało mu się, że jest całkowicie przyzwyczajona do myśli, że jej przyjaciel kiedyś się zakocha w duchu, nawet jeśli on sam w to nie wierzył. Naprawdę, spodziewał się każdej reakcji, ale nie takiej.

  — Przepraszam, to przecież nie twoja wina mimo wszystko... — jęknęła w końcu, ukrywając twarz w dłoniach. Chwilę później jednak wyraźnie zmieniła zdanie: — Nie, kurwa, to twoja wina! Sam sobie zaprzeczałeś, cały czas! — krzyknęła, sprowadzając na nich zaciekawione spojrzenia pozostałych klientów.

  Do ich stolika podszedł Shinso z dwoma kubkami gorącej kawy.

  — Pół tonu ciszej, proszę. Nie wiem, o co się rozchodzi, ale nigdy nie widziałem jej w takim stanie, życzę powodzenia — powiedział cicho, a Kyoka posłała mu wściekłe spojrzenie.

  — Ten idiota właśnie powiedział, że jednak zakochał się w tym duchu, o którym ci mówiłam! — krzyknęła jeszcze głośniej, a zażenowany Katsuki schował twarz za kartą menu, którą kobieta wcześniej przyniosła.

  — Naprawdę? — Shinso uniósł brwi, posyłając Bakugo zdumione spojrzenie.

  — Nie twoja sprawa — warknął ten, nadal nie odkrywając twarzy, by nie zauważyli niechcianych rumieńców, które pojawiły się na jego policzkach.

  Hitoshi jedynie wykonał jakiś skomplikowany ruch ręką, nie wiedząc, co powiedzieć.

  — Hm. Powodzenia? — rzucił i prędko odszedł do lady, gdzie stał już oczekujący klient.

  — Powodzenia, on sobie chyba żartuje — warknęła wściekła Jiro, po czym z kieszeni wyciągnęła swój telefon, przeciągając palcem po niemal całkiem rotrzaskanej szybce. — Zobaczymy, jak się z tego wytłumaczysz Midoriyi, zobaczymy...

  — Któremu?

  — Och, nie denerwuj mnie, oboje chętnie o tym usłyszą. — Z wściekłą miną włączyła słuchawkę, a po chwili po drugiej stronie rozległ się głos Izuku.

  — Jiro? Coś się stało...?

  — Bakugo się stał!

  — Um, tak, a dokładniej?

  Kyoka podsunęła Katsukiemu telefon z cichym: ,,tłumacz się".

  — Nic się nie stało — burknął ten, na co Izuku wyraźnie się zaniepokoił, co było słychać po jego głosie.

  — Jesteś pewien?

  — Tak, do cholery, ta-

  — Niedługo będziemy mieć trupa — przerwała mu Jiro, a między nimi zapadła cisza. Izuku widocznie zamarł przed telefonem, a Bakugo zastygł w niemym zdumieniu, jakby zapomniał, do czego miało doprowadzić go Przeznaczenie.

  — Kacchan, czy to znaczy, że...? — zaczął Izuku przerażonym tonem, ale Katsuki mu przerwał:

  — Trochę wiary we mnie może?! Nie zabiję się! — warknął, wściekły, na co Jiro, równie wściekła, wywróciła oczami.

  — Podobno zakochiwać się też nie miałeś!

  — To co innego, idiotko!

  W kłóceniu się przerwał im Izuku, a raczej jego płacz, skutecznie wyprowadzający ich z równowagi.

  — Ka-kacchan, ja... j-ja... ile czasu wam zostało? — wyjąkał, a Katsuki przełknął ślinę, czując, jak dociera do niego sens słów, które zaraz miał wypowiedzieć.

  — Kilka dni... albo mniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro