XVIII
Nie jestem pewne czyj to art ponieważ nie ma już go na twitterze, a nie chcę zgadywać bo jeszcze źle zgadnę i będzie przypał XD
Edited by alemqa <3
Miłego czytania!
~~~~
Irytujący dźwięk budzika w telefonie głośno rozbrzmiał, budząc szarowłosego. Knuckles wymamrotał cicho wiązankę przekleństw, szukając denerwującego urządzenia. W końcu odnalazł je w jednej z kieszeni spodni, które nadal miał na sobie. Przymknął oczy i z powrotem opadł na poduszki, wtulając w nie twarz. Zaczął rozmyślać nad wczorajszym, a w sumie dzisiejszym, dniem.
Siedzieli wraz z Montanhą na dachu przez parę godzin, dopóki złotooki niemal nie zasnął. Zmęczenie dawało mu we znaki, a ciepły i spokojny szatyn idealnie nadawał się jako poduszka. Przeszkodził mu jednak nieszczęsny dzwonek telefonu, który przerwał ich dotychczasowe milczenie. Gregory z grymasem na twarzy odebrał komórkę. Szybko jednak spoważniał.
— Jasne, już jadę. Daj mi chwilę jestem... dość daleko. Tak tak, na Paleto — mruknął, zerkając na młodszego, próbując mu coś przekazać wzrokiem. Erwin zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
— O co chodzi? — zapytał, gdy zrezygnowany szatyn odłożył komórkę.
— Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie, że na zakonie są trzymane przedmioty policyjne, narkotyki i bronie. Policja chce wam zrobić wjazd... Jako dowódca SWATu mam nim dowodzić. — Brązowooki spuścił wzrok.
— O kurwa — wyszeptał złotooki. — Jebana Eva.
— Dlaczego tak sądzisz? Może i była kurwą, ale--
— Heidi powiedziała, że tak mówiła. Myślałem, że blefuje, a nie... Dzięki za informację... — szarowłosy wstał na równe nogi, przeczesując nerwowo siwe włosy. Po poprzednim nastroju nie było ani śladu. Została czysta determinacja. — Muszę powiadomić moich. Ile mamy czasu? — zapytał wyciągając własny telefon.
— Z 15 minut? Muszę dojechać na komendę, przebrać się, zrobić zbiórkę i jedziemy. — Montanha, nie zadając więcej pytań, również wstał.
— Damy radę — pastor przygryzł wargę.
Spojrzał na zatroskanego starszego, w te tęczówki o głębokiej, brązowej barwie, w których widział niepokój. Martwił się. Szarowłosy szybko przytulił wyższego, zamykając kurczowo oczy. Ten oddał go natychmiast. Stali sami, w środku nocy, kompletnie milcząc, w mocnym uścisku. Nikłe światło wysokich budynków i księżyc w pełni były ich jedynym oświetleniem. Przenikający wiatr plątał ich włosy i sprawiał dotkliwy chłód, które łagodziła bliskość drugiego ciała. Po chwili odsunęli się na tyle, by widzieć swoje twarze.
— Uważaj na siebie — cicho wymamrotał szatyn, patrząc w hipnotyzujące, niemal świecące się złotem, ślepia szarowłosego.
— Będę — obiecał Erwin, nieświadomie bawiąc się kosmykiem brązowych włosów.
Przybliżył się bardziej do szatyna. Starszy musiał użyć całej siły woli, żeby nie przenieść wzroku na błyszczące usta drobniejszego. Niższy natomiast nie miał takich zahamowań i bezwstydnie wpatrywał się w wargi Gregory'ego. Napięcie między nimi wzrastało, lecz żaden nie miał zamiaru się odsunąć. Sytuacja z dnia pierwszego napadu na bank, czy nawet ta z kawiarni, zdawała się powtarzać. Erwin przeniósł dłoń na klatkę piersiową brązowookiego. Pod palcami wyczuł jego szybkie bicie serca.
Wyższy nachylił się do młodszego, lecz wstrzymał się. Mimo tego, że taka bliskość szarowłosego odbierała mu zmysły, to zachował resztki zdrowego rozsądku i chciał by to Erwin podjął tą decyzję. Dopiero co dowiedział się, że jego dziewczyna go zdradza. Może tego nie chcieć. Jednak, złotooki odebrał zatrzymanie się szatyna jako zawahanie. Nagle poczuł, że na jego policzki wkradają się rumieńce, a on poczuł potrzebę jak najszybszego oddalenia się od Montanhy.
— Ja... muszę iść... SWAT i... w ogóle... — wyjąkał i szybkim krokiem odszedł, po czym udał się do swojego samochodu. Nie było to kłamstwem; musiał jak najszybciej porozmawiać z rodziną. Zdeterminowany, starał się wyprzeć swoje zachowanie sprzed paru minut.
Trwający w bezruchu Gregory, wypuścił bezgłośnie powietrze. Zjebał. Wiedział to. Bez dalszego zwlekania udał się na parking, gdzie stała jego Corvetta. Mimo napiętej sytuacji, był zamyślony. Nie były to przyjemne myśli. Zastanawiał się, co to znaczyło. Jeśli cokolwiek. Jak będzie wyglądała ich następna rozmowa? Jeśli Knuckles w ogóle będzie chciał go znać...
Erwin jęknął przeciążale, zirytowany, gdy przeklęta melodyjka ponownie zabrzmiała. Najwidoczniej zamiast wyłączyć alarm, jedynie nacisnął przycisk "drzemka". Był niewyspany, co nie było nowością, ale jednak dwie godziny snu to zdecydowanie za mało. Po pożegnaniu się z Gregorym, zadzwonił do wszystkich najważniejszych osób, zwołując szybki kod ósmy na zakon. Wszyscy od razu się stawili i pomogli wynieść niepożądane przedmioty z zakrystii. Nie było tego zbyt dużo, większość rzeczy albo mieli u siebie w domach, w magazynach Dii, bądź w Burger Shocie, lecz nadal ich krucha przykrywka mogłaby się doszczętnie posypać. W dodatku dotychczas czyści Dia i San, jako ministranci i biznesmeni, mogliby mieć przechlapane.
Koniec końców zdążyli i pastor został na zakonie sam. Podpisywał odpowiednie papiery, głównie te związane ze śmiercią Kui'a, gdy do środka wparował SWAT i go poddał. Gdy jednak niczego nie znaleźli, wycofali się, przepraszając w imieniu policji. Pisicela zdawał się być szczególnie zdenerwowany tym faktem, lecz zostawił go w spokoju.
Jednak, nie wszystko było takie kolorowe. Patrol policyjny zatrzymał Sana, który przejechał na czerwonych światłach. Włoch grzecznie słuchał się funkcjonariuszy, był uprzejmy i współpracował, lecz jednak informacja o wjeździe na zakon była podana wszystkim policjantom, więc Xander mruknął coś o procedurach i kazał kadetowi go przeszukać. Na jego nieszczęście, miał przy sobie policyjną broń długą. Wayne zabrał go do aresztu i wysłał na 30 miesięcy, co było połową oryginalnego wyroku, który został obniżony za dobre sprawowanie.
Gdy Thorinio zadzwonił do pastora, by ktoś go odebrał z więzienia, było grubo po czwartej w nocy. Złotooki sam przyjechał, chcąc dowiedzieć się więcej o wyroku ciemnowłosego. Zwołał kolejne spotkanie, tym razem na Burger Shocie. Długo rozmawiali o tym, co teraz zrobić, co z Sanem, który jedynie stwierdził "dobrze, że to ja wpadłem, a nie Dia", i co z Evą. Jednogłośnie uznali, że trzeba ją wyrzucić z grupy, ta kwestia nie podlegała żadnej dyskusji. Pytanie było, co dalej.
Finalnie, poszli za planem Carbonary, gdzie wszystko miało zakończyć się śmiercią McCarrot. Erwinowi, po tylu godzinach bez snu, było mu dosłownie wszystko jedno. Jedyna osoba, która się jawnie sprzeciwiała temu pomysłowi, była Sky, która nadal przyjaźniła się z blondynką. Wprawdzie uznawała jej czyny za nieodpowiednie i była za wydaleniem jej z Zakshotu, lecz nie chciała jej śmierci. Niemal wszyscy inni byli jednak za tą opcją, więc różowowłosa nie miała za dużo do gadania. Lekko obrażona wyszła z budynku, mówiąc, że musi to wszystko przemyśleć.
Po zakończonej rozmowie, Erwin wrócił do domu i od razu rzucił się na kanapę, niedbale przykrywając się kocem, po czym zasnął prawie natychmiastowo, nawet nie ściągając z siebie ubrań.
Westchnął głęboko, wiedząc, że nie może sobie pozwolić na więcej minut snu. Wstał i poszedł się szykować do oficjalnego zerwania. Zadzwonił do Evy i zaprosił na śniadanie w Burger Shocie, na które dziewczyna niezbyt ochoczo przystała. Odetchnął z ulgą, widząc, że pierwsza część zadania przebiegła pomyślnie. Nie zastanawiając się dłużej, poszedł szykować się do wyjścia.
Gdy przyszedł, zielonooka już czekała. Miała na sobie nie wyróżniającą się czarną bluzkę i legginsy, a blond włosy związane w kucyk. Delikatnie się uśmiechnęła na widok szarowłosego, jednak gdy ten nie odwzajemnił gestu, delikatnie zmarszczyła brwi.
— Co się stało? — łagodnie zapytała zielonooka. Podeszła do Erwina, patrząc na niego niepewnie.
— Nie chciałem, by to tak wyglądało, ale zrywam z tobą — odparł prosto z mostu.
— Co? — McCarrot zapytała, gwałtownie się odsuwając.
— Zrywam z tobą — złotooki powtórzył spokojnie.
— Jeśli ktoś ma tu prawo z kimś zrywać, to kimś tym, jestem ja — warknęła, zmieniając swoje podejście o 180˚. — To ty mnie ignorowałeś, to ty mi nie ufałeś, to ty mi nie poświęcałeś czasu!
— Uważałem cię za przyjaciółkę! Za wspólnika! Może rzeczywiście, gdzieś nasze drogi się rozeszły, ale nie zarzucaj mi braku zaufania. To przez ciebie San trafił do więzienia! A może to i ty zabiłaś Kui'a, bojąc się, że powie mi o tym, że jebałaś się za moimi plecami?! — wybuchł szarowłosy. Eva pobladła ze złości, słysząc owe zarzuty. Knuckles natomiast się opanował. Tłumione w nim emocje miały chwilowy wybuch, lecz jednak obojętność i beznamiętność wróciły. — Najzwyczajniej w życiu, nie chcę cię znać — dodał zimnym głosem.
— Erwin... — Eva wyszeptała, podchodząc do niego. W jej oczach była widoczna wściekłość. — Zarzucaj mi co chcesz, ale nie rozjebałam się na psiarskich, a tym bardziej nie zabiłam Kui'a. Nie wiedział nic o mnie i Montanhie, z którym zresztą sam mnie zdradziłeś! Odpłacam ci się pięknym za nadobne!
— Nigdy cię nie zdradziłem - warknął Knuckles.
— A to ciekawe...
Blondynka zrobiła kolejny krok w przód, nie zważając na nową falę nienawiści w złotych tęczówkach. Brzdęk tłuczonego szkła zagłuszył kolejne słowa, które wypowiedziała. Mimo znajomości planu, wszystko potoczyło się tak szybko, że Knuckles nie do końca zrozumiał co się w sumie wydarzyło. David z Nicollo stali wycelowani w blondynkę, do której wcześniej próbować strzelić, lecz musieli chybić. Sama Eva, stała za nim, trzymając mu przy głowie pistolet. "Domyśliła się..." przemknęło mu przez myśl.
— Pozwólcie mi odejść, albo Erwin zginie razem ze mną! — krzyknęła zielonooka, mocniej wbijając rewolwer w skroń szarowłosego, który stał, nie okazując żadnych emocji. Dwóch przyjaciół popatrzyło na siebie niepewnie.
— Dobra — mruknął Gilkenly, opuszczając broń. Carbonara poszedł w jego ślady, chociaż było widać niechęć wymalowaną na jego twarzy. Eva, zasłaniając się Erwinem, niczym żywą tarczą, podeszła do drzwi. W końcu puściła złotookiego, a sama pobiegła ile sił w nogach w nieznanym im kierunku. Białowłosy natychmiast wycelował i strzelił, lecz dziewczyna zniknęła za rogiem budynku. Nie ociągając się, wraz z Knuckles'em, pobiegli za nią.
— Szczur jebany — warknął Carbo.
— Nigdy jej nie lubiłeś — zauważył niemrawo najniższy.
— I słusznie — odmruknął heterochromatyk.
Piwnooki znacznie ich wyprzedził. Biegnął, krzycząc za Evą, która panicznie gdzieś uciekała. W końcu zniknęła za murkiem. Głośno przeklnęła, przeładowała broń i na sekundę się wychyliła, trafiając prosto w udo Gilkenly'iego. Ten głośno wydarł się na całe gardło z bólu, po czym zachwiał się i gdyby nie Erwin, upadłby na ziemię. Carbo, widząc zaistniałą sytuację, znalazł otwarty samochód, błyskawicznie zwytrychował silnik i pogonił towarzyszy, by wsiedli do niego.
Teraz Nicollo prowadził, David jęczał żałośnie na tylnych siedzeniach, a Erwin miał zestrzelić wciąż uciekającą na piechotę Evkę. Nie miała szans. Lecz gdy znajdowali się wystarczająco blisko i szarowłosy miał strzelić do byłej dziewczyny, coś go zablokowało. Nie potrafił pociągnąć za spust. Chciał. Ale nie mógł.
— SIWY CO TY ROBISZ?! — wydarł się wkurzony Carbonara.
— Nie mogę... — wyszeptał cicho. Nim białowłosy zdążył coś odpowiedzieć, pod McCarrot niespodziewanie podjechała czarna Senna. Eva natychmiast wsiadła do środka.
— KURWA, I TERAZ UCIEKNIE! — piwnooki krzyknął do starszego, który lekko się skrzywił.
— Jedź za nimi — polecił, wiedząc, że kłótnia nic nie da.
Nie mówiąc już nic więcej, Carbonara skupił się na drodze przed nimi. W pojeździe panowało złowrogie milczenie, przerywane tylko cichym narzekaniem Gilkenly'iego, które też niebawem ucichło. Jechali na pełnej na Tongva Drive, powoli doganiając samochód. Wtem, kierowca Senny odwrócił się i strzelił w ich samochód, skutecznie przebijając oponę. Erwin nie pozostał im dłużny i on również zaczął strzelać w opony. Usłyszeli w oddali syreny policyjne, co oznaczało jedno: policja. Jeśli się nie pospieszą, nici z ich planu.
— To Spadiniarze jak chuj — stwierdził spokojniej Nicollo, mocniej wciskając pedał gazu. — Tylko oni by pomogli takiej szma--
— Kurwa, Nico — przerwał mu niższy, gdy obrócił się za siebie. — David jest nieprzytomny. — Białowłosy przeklął pod nosem. — Musimy zawrócić, może nie ogarną, że my też strzelaliśmy. Musimy pojechać na szpital.
— Ale Eva... — jęknął przeciągle. Od dawna jej nie ufał i chciał się jej pozbyć, a teraz przydarzyła się idealna okazja. Jednak, czarna Senna oddalała się, syreny były coraz głośniejsze, a David się wykrwawiał. Carbonara westchnął głęboko i gładko zawrócił. Nie mógł ryzykować życiem swojego brata, nawet jeśli miałby złapać znienawidzoną blondynkę. — Dobrze, ale pamiętaj, nie odpuszczę suce. Dobiję szczura, kurwa, dobiję.
— Rób co chcesz — mruknął zrezygnowany Knuckles, opierając głowę o chłodną szybę. Miał dość tego dnia. A dopiero dochodziła ósma rano...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro