Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV

Przepraszam za taką długą przerwę, ale byłom na wyjeździe, a następnie nie miałom czasu poprawić rodziału xD ale jutro pastela oneshot wlatuje!!! OOOO (mentiss27, cieszysz się? XD<3)

O dziwo lubię ten rozdział XD może dlatego, że umiem w charakteryzację Capeli. Chyba.

Btw Alex = Alex Montanha, nie Andrews

Art od Xylaxa of course

Edited by alemqa <3 kocham cię peepi

Miłego czytania!

~~~~

Po zostawieniu śpiącego pastora w jego mieszkaniu i krótkiej rozmowie z zielonooką, Gregory udał się pieszo na odholownik. Ówcześnie poinformował jednostkę o pojeździe obywatela, którego, brzydko mówiąc, zajebał, jak i o swojej Corvettcie. Miał nadzieję, że do tego czasu, jego ukochany samochód będzie już na odholowniku.

Po niedługim spacerze był na miejscu, a parę minut później jechał już w swoim SEU na podziemny parking policji. Wszedł na status pierwszy z drugiego, a następnie zapytał na radiu, czy 01 jest na służbie. Ponury głos Capeli rozbrzmiał w słuchawce, odpowiadając na pytanie twierdząco. Gregory odparł, że zaraz będzie w jego biurze. Wszedł do gabinetu szefa, poprawiając delikatnie mundur.

Dante spojrzał znad ekranu komputera, na swojego zastępcę. Podekscytowany szatyn bez zbędnego gadania wszedł do środka i nie czekając na zaproszenie, usiadł na krześle naprzeciwko siwowłosego. Capela westchnął i mruknął cicho, sugerując, że Montanha ma powiedzieć, o co mu tym razem chodzi.

— Dante, kurwa, pastor zaproponował mi bycie jego korumpem! — krzyknął szeptem, nie kryjąc zadowolenia.

— Szybko — mruknął nieco zaskoczony niebieskooki. — Mniej niż dziesięć godzin od naszej rozmowy.

— Czy mam pozwolenie na to, by się zgodzić? — starszy zignorował komentarz szefa. — Oczywiście najpierw muszę zdobyć jego zaufanie, więc nie będę mógł zbytnio dawać wam informacji, dopiero później--

— To się rozumie samo przez się, zresztą, rozmawialiśmy już o tym — Dante machnął ręką lekceważąco. Na chwilę zamilkł, zastanawiając się nad czymś. Wreszcie podniósł wzrok na wyczekującego odpowiedzi Gregory'ego. Westchnął i przetarł zmęczoną twarz dłonią. — Grzechu, powiedz szczerze, dlaczego zależy ci na tym? Dlaczego chcesz się narazić na bycie wtyką? Oni cię zamordują, gdy się dowiedzą, wiesz o tym... To jest pierdolona mafia, nie trzymają się zasad, nie mają zwykłej ludzkiej moralności. Co jeśli będą próbowali cię zmusić do milczenia, albo czegoś wbrew twojej woli, grożąc, że inaczej zrobią krzywdę twoim bliskim?

— Chcę pomóc oczyścić to miasto. Oni zrobili dużo złego, a zrobią pewnie jeszcze więcej. Trzeba to zakończyć! — Gregory odparł, po krótkiej chwili wahania się. — A ja umiem się obronić. Dam radę. Kto jak nie ja? Zresztą, nie mam zbyt dużo przyjaciół, ani rodziny, o którą muszę się martwić.

— A Sussane? Mia? Hank? Alex? Rebecca? Nicole?

— Pierwsza czwórka jest policjantami, jeśli będą ze sobą wszyscy w jednostce współpracować, nic się nie stanie. Zresztą, takie już jest życie w LSPD... Z Alexem natomiast nie mam żadnych cieplejszych relacji, już jestem bliżej ciebie, Dante... Rebecci nie znoszę, a poza tym jest na drugim krańcu stanu. A Nicole jest z nią i nie widziałem jej od lat. Nikt poza mną nie będzie zagrożony, a ja, jak już wspomniałem, sobie poradzę.

— Na pewno tylko o to chodzi? — szatyn zauważył, że błękitne tęczówki wyrażają zwątpienie.

— Tak. Co innego?

— Nie wiem, może okłamujesz mnie. Albo siebie samego.

— Z czym kurwa? Poświęciłem całe moje życie służbie. Temu kraju. Tej pracy. Policji.

Siwowłosy policjant wpatrywał się w Montanhę zamyślonym wzrokiem. Po dłuższej chwili westchnął i kiwnął głową, na znak, że się zgadza. Wyjął telefon, mamrocząc pod nosem, że potrzebuje jeszcze zgody 02. Brązowowłosy uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że Janek się zgodzi, w końcu rozmawiali o tym dzisiaj rano.

— Halo? — monotonny głos 01 rozbrzmiał w pokoju. — Dlaczego-- No nie pierdol... Jakim kurwa cudem, jest już nachlany? Jest 16... Franek, słuchaj, daj mi go do telefonu. — Capela zrezygnowany spojrzał na kręcącego głową z niedowierzaniem szatyna. — O jesteś Janek. Posłuchaj, czy... dobra kogo ja okłamuję, słyszę, że nie jesteś w stanie podejmować ważnych decyzji... Jebać. Baw się dobrze, tylko ostrożnie... a i jeszcze zejdź status trzeci, razem tam z całą tam waszą wesołą gromadką, bo was wszystkich pozawieszam — zagroził i zakończył połączenie.

— Ja nie wiem jakim cudem to PD się jeszcze trzyma — rzekł Montanha, delikatnie rozbawiony postawą Capeli.

— Weź nic mi nie mów... pierdoleni alkoholicy... ty też Grzechu nie jesteś tu święty — Dante odłożył niechętnie telefon.

— Ej! Na służbie nigdy nie piję! A to, że nie jestem abstynentem, tak jak ty, nie oznacza, że--

— Zamknij się po prostu — jęknął Dante, odchylając się na krześle. — Jestem na służbie od wczoraj, od piętnastej i moja psycha leży na rozkładanym krzesełku i popija drinka. — Dodał, ciągnąc za końcówki włosów w geście frustracji. — Nie da się kurwa, nie da się. Jedni są nic nie umiejącymi kadetami, inni potrzebują jebanych szelek, kolejni cosplay'ują mojego starego i leżą najebani... — Montanha podszedł do Dantego i poklepał go po ramieniu uspokajająco. To była część pracy szefa policji, za którą zdecydowanie nie tęsknił. Użeranie się z "naszymi". — Wybacz Grzechu, będzie musiało to poczekać.

— A... mógłbyś zapytać się Rightwilla? — zapytał nieśmiało.

— Chyba cię pojebało. Ja ci mówię, że mam ochotę się powiesić, a chcesz żebym dzwonił do starego? Przecież on wykona moje plany samobójcze za mnie — siwowłosy spojrzał z przerażeniem na Gregory'ego.

— Prooooooszę, proszę, proszę... Wypełnię za ciebie te papiery — wypalił, wskazując na pokaźną stertę.

— Okej! — niebieskooki natychmiast się zgodził.

Z westchnieniem i strachem spojrzał na komórkę. Wraz z Montanhą wpatrywał się w nią przez prawie minutę, gdy w końcu się przemógł i ją podniósł, wybierając odpowiedni numer. Policzył do dziesięciu, wziął głęboki wdech i zadzwonił. Z każdym mijanym sygnałem na jego twarzy malowała się coraz większa ulga. Jednak jej wyraz uległ drastycznej zmianie, gdy Sonny raczył odebrać.

— Um, dzień dobry szefie — siwowłosy odkaszlnął nieznacznie i kontynuował: — Jest taka mała sprawa związana z 03... Mhm... A więc-- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu chciał dostać pozwolenie, na bycie naszą wtyką policyjną takiej jednej grupy przestępczej... Ja wiem szefie, ale 02 jest, jakby to ująć, niedostępny... tak. Tak... — brązowooki patrzył na niego wyczekująco. Nagle zestresowana twarz szefa policji zbladła doszczętnie. — Aale jjak tto szef jestt ww mieśccie — wyjąkał.

Gregory ledwo się powstrzymał od parsknięcia śmiechem. Relacja ich przełożonego z Dante była specyficzna, lecz na swój sposób wyjątkowa i piękna. Mimo częstego docinania ze strony Sonny'ego, wszyscy wiedzieli, że pięćdziesięciolatek uwielbia młodszego i traktuje go jak syna.

— JAK TO SZEF ZARAZ BĘDZIE NA KOMENDZIE?! — wykrzyczał po chwili, blady jak ściana Capela, jednocześnie wyskakując z siedzenia. Spojrzał na telefon na którym widniało przerwane połączenie. — Mam przejebane...

— Spokojnie Dantuś, nie będzie źle — szatyn wyszczerzył się.

— Jak nie będzie?! — siwowłosy zaczął nerwowo chodzić w kółko, a jego głos podniósł się o dwie oktawy. — Stary się dopierdala do wszystkiego, kadeci chuja umieją, 02 jest napierdolony, ostatnie akcje średnio nam wychodzą, a to wszystko, znając życie, wszystko moja wina. On mnie zabije...

— Uspokój się, wdech wydech — starszy pociągnął go z powrotem na jego fotel i usadowił go na nim. — Mopik, spokojnie, będę cię wspierał mentalnie.

— Tylko dlatego, że ci zależy na jebanej zgodzie — dodał spokojniej, patrząc nienawistnie na towarzysza.

— A czy to ważne jaki mam motyw? Ważne, że będę — wyższy odsunął się i oparł o ścianę, wyczekując Rightwilla. Nie musiał długo czekać.

— Nunuś, powiedz mi, co ty odkurwiasz na tym stanowisku — nieco wyższy siwowłosy mężczyzna wszedł do gabinetu bez pukania czy przywitania. — Popytałem parę osób, co o tobie sądzą, jak sobie radzisz i widzę, że kiepsko. Ty musisz mieć jakiś autorytet wyrobiony, albo skończysz gorzej niż Montanha — tu Sonny krzywo spojrzał na zastępcę. Ten już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Rightwill mu przerwał. — Nic lepiej nie mów, wysłanniku Boży. Dobrze, że cię wymienili, bo by tu jeszcze krucyfiksy w co drugim pomieszczeniu wisiały. A ty chcesz zostać ich korumpem jeszcze?

— Nie korumpem, tylko wtyką, szef — odchrząknął zmieszany szatyn. Capela wydawał się być przeszczęśliwy, że Rightwill skupił się chwilowo bardziej na Montanhie, niż na nim. — To, że muszę poudawać korumpa, to inna sprawa. Zacząłem planowanie tego dawno temu, widząc możliwość zdobycia zaufania pastora, co wyszło całkiem mi nieźle, gdyż niecałą godzinę temu Knuckles zaproponował mi współpracę. Muszę im udowodnić, że jestem po ich stronie, aż zaczną mi za bardzo ufać i zbiorę na nich odpowiednie białko. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie z Capelą i Pisicelą, sądziłem, że to jedynie formalność, szef — dodał, broniąc się.

— Ty nie odpuścisz, co? — Brązowe tęczówki spotkały się z błękitnymi, niemo błagając, by mógł się tą sprawą zająć. — Chyba jednak będzie lepiej, żebyś rzeczywiście działał oficjalnie z nami, a nie na własną rękę. Mam dziwne przepuszczenie, że ty byłbyś w stanie to zrobić. Niech ci będzie, jest zgoda, tylko pamiętaj, nie zbliżaj się do nich za bardzo. A ty, Capela, wraz z Jankiem, macie go pilnować — dodał, zwracając się do Dantego.

— Oczywiście szefie.

— Zastanawiam się tylko, Montanha, dlaczego ci tak na tym zależy... Chociaż, w sumie to nie wiem, czy chcę wiedzieć — mruknął, odwracając po chwili przeszywający wzrok od szatyna. —  Chodź Nunuś, pojedziemy na patrol, zobaczymy, jak sobie radzisz.

Dante cicho jęknął, lecz posłusznie udał się za Rightwillem. Jak widać, starszy nie zamierzał odpuszczać okazji pośmiania się z siwowłosego. Ucieszony przebiegiem sprawy Gregory, wysłał Capeli podnoszącą na duchu wiadomość. Sam zszedł status trzeci i udał się do mieszkania szarowłosego, z zamiarem poinformowania go o "przemyśleniu oferty" i zgodzeniu się. Ma, przynajmniej częściową, wiarę w niego ze strony szefostwa. To dobry, pierwszy krok na drodze do zdobycia zaufania Erwina.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro