You can finally rest [Hinny]
Dedykuję Rasowyrudylis
Pod koniec roku, gdy zajęcia trwały jakby krócej, a słońce swoimi złotymi, ciepłymi promieniami pieściło mury wielkiego, kamiennego zamczyska, błonia zalewały tłumy uczniów. W pewnym momencie nie liczył się wiek, nie liczył się kolor krawata- wszyscy chcieli skorzystać z urokliwych łąk rozciągających się zielonymi, falującymi na lekkim wietrze falami wokół jeziora. Nawet las wydawał się nieco mniej mroczny, tonąc w morzu wesołych głosów i skwarze letniego popołudnia.
Szczególnie teraz, kiedy widmo niedawnej bitwy rzucało cień na ciepłe błonia, zastąpienie wizji zaścielonej ciałami ziemi, błota zmieszanego z krwią i nieustającego syku setek tysięcy węży, przyjemnym sielskim klimatem sprawiało uczniom ulgę.
- Wiem, że to niemożliwe, ale chciałabym, żeby tak było już zawsze- tak spokojnie- powiedziała Ginny, wystawiając twarz do słońca.
Siedzieli na trawie pod rozłożystym, starym drzewem, które pani Sprout z trudem uleczyła, po jakich zniszczeniach doznało. Dawało ono przyjemny cień, a że stało na uboczu, na tyle blisko lasu, że większość uczniów się tam nie zapuszczała, byli sami. Chociaż usytuowanie drzewa nie miało aż takiego znaczenia. O ile przed śmiercią Voldemorta ludzi traktowali Harry'ego jak bohatera, swoistą gwiazdę, tak teraz, gdy było już po wszystkim- choć właściwie wcale nie, ale woleli się łudzić, że najgorsze minęło- gdy fala euforii opadła, zaczęli go unikać, dziwnie się przy nim zachowywać- jakby się bali, że sama obecność Pottera może przynieść im pecha, tak jak przyniosła Czarnemu Panu.
No i była Ginny.
Jej rude kosmyki otaczały uśmiechniętą, piegowatą twarz rozwianą kurtyną, gdy oparła głowę o ramię Harry'ego i westchnęła.
- Ciekawe, czy mi też zaliczą ostatni rok bez egzaminów. Ty i Ron macie farta...
- Hermiona i Neville też nie muszą zdawać- zauważył, obejmując ją ramieniem.
Schował nos w jej włosach, całując czubek ukochanej głowy. Lubił jej zapach- delikatne, kwiatowe perfumy, karmelowy szampon i coś takiego, co miała tylko ona.
- Hermiona na pewno skończy szkołę zgodnie z procedurami. To Hermiona- zaśmiała się Ginny.
- No tak- mruknął Harry.
Zdziwiła go monotonia własnego głosu. Zwykle brzmiał żywiej, weselej. Nie spodziewał się, że tak będzie mu brakować wewnętrznego napięcia- jakby głosu nawołującego go do działania. Ciągła wizja nadchodzącej wojny, widmo cieni przeszłości i gonitwa za perfekcją doprowadziły go do stanu, gdy pozbawiony oczekiwań innych, nie wiedział, jak się zachować.
- Wychodzi na to, że zdacie w tym samym czasie- dodał już nieco weselej.
Z trudem uświadamiał sobie, że oto kończy Hogwart, opuszcza mury szkoły- prawdopodobnie na zawsze zostawia swój dom. Nie chciał tego, jeszcze nie. To trochę za szybko. Czas płynął w zbyt zawrotnym tempie, by zdołał docenić każdy dzień, by zapamiętać każdy korytarz i obraz. Po prostu za szybko.
- Hej... W porządku?- zapytała z troską ruda.
- Tak, tak. Tylko...- Zawahał się, nie chciał dokładać dziewczynie zmartwień.- To tylko nostalgia.
Kłamał dobrze, ale nie dała się zwieść.
- Nie sypiasz ostatnio za dobrze? Hej, spójrz na mnie- poprosiła, ujmując jego twarz w zadziwiająco ciepłe i szorstkie od ciągłego latania na miotle dłonie.- Jest nam trudno, ale będzie lepiej. Poradzimy sobie, świat wróci do normy- do nowej, lepszej normy. Zrobiłeś swoje. Możesz zostawić resztę innym. Możesz odpocząć- ostatnie dodała szeptem, gładząc kciukiem jego policzek.
Patrzył jej w oczy i wiedział, że Ginny wierzy w każde swoje słowo. Niestety nie miała racji. Nie mógł zostawić świata w cudzych rękach. Nie był już naiwnym dzieckiem. Wiedział, że w ministerstwie rozpęta się piekło i chciał przy tym być, aby nie pozwolić urzędnikom zniszczyć tego, za co zginął. Nie oddał życia, by eleganccy, snobistyczni czarodzieje i czarownice układali sobie prawo pod swoje osobiste zachcianki.
Ale teraz był z Ginny- bezpieczny, szczęśliwy. Świat poczeka- jeszcze chwilę, nim Wybraniec nie opuści masywnych, szarych murów i nie wdzieje maski niezwyciężonego.
- Tak, chociaż teraz.
Ruda pocałowała go w czubek nosa.
- Kocham cię, wiesz?- powiedziała.
Objął ją z powrotem ramieniem, przytulając. Czując ciepło jej ciała, czuł się pewniej, bardziej na miejscu. Przymknął oczy i idąc za przykładem Ginny, wystawił twarz na ciepłe promyki. Było mu dobrze. Nawet lepiej. Wreszcie po tylu latach miał swój dom. Taki prawdziwy. A były nim objęcia pewnej rudowłosej, piegowatej gryfonki.
Możesz wreszcie odpocząć, Harry, szepnął cichutki głosik, gdzieś z tyłu jego głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro