Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

You can finally rest [Hinny]

Dedykuję Rasowyrudylis

Pod koniec roku, gdy zajęcia trwały jakby krócej, a słońce swoimi złotymi, ciepłymi promieniami pieściło mury wielkiego, kamiennego zamczyska, błonia zalewały tłumy uczniów. W pewnym momencie nie liczył się wiek, nie liczył się kolor krawata- wszyscy chcieli skorzystać z urokliwych łąk rozciągających się zielonymi, falującymi na lekkim wietrze falami wokół jeziora. Nawet las wydawał się nieco mniej mroczny, tonąc w morzu wesołych głosów i skwarze letniego popołudnia.

Szczególnie teraz, kiedy widmo niedawnej bitwy rzucało cień na ciepłe błonia, zastąpienie wizji zaścielonej ciałami ziemi, błota zmieszanego z krwią i nieustającego syku setek tysięcy węży, przyjemnym sielskim klimatem sprawiało uczniom ulgę.

- Wiem, że to niemożliwe, ale chciałabym, żeby tak było już zawsze- tak spokojnie- powiedziała Ginny, wystawiając twarz do słońca.

Siedzieli na trawie pod rozłożystym, starym drzewem, które pani Sprout z trudem uleczyła, po jakich zniszczeniach doznało. Dawało ono przyjemny cień, a że stało na uboczu, na tyle blisko lasu, że większość uczniów się tam nie zapuszczała, byli sami. Chociaż usytuowanie drzewa nie miało aż takiego znaczenia. O ile przed śmiercią Voldemorta ludzi traktowali Harry'ego jak bohatera, swoistą gwiazdę, tak teraz, gdy było już po wszystkim- choć właściwie wcale nie, ale woleli się łudzić, że najgorsze minęło- gdy fala euforii opadła, zaczęli go unikać, dziwnie się przy nim zachowywać- jakby się bali, że sama obecność Pottera może przynieść im pecha, tak jak przyniosła Czarnemu Panu.

No i była Ginny.

Jej rude kosmyki otaczały uśmiechniętą, piegowatą twarz rozwianą kurtyną, gdy oparła głowę o ramię Harry'ego i westchnęła.

- Ciekawe, czy mi też zaliczą ostatni rok bez egzaminów. Ty i Ron macie farta...

- Hermiona i Neville też nie muszą zdawać- zauważył, obejmując ją ramieniem.

Schował nos w jej włosach, całując czubek ukochanej głowy. Lubił jej zapach- delikatne, kwiatowe perfumy, karmelowy szampon i coś takiego, co miała tylko ona.

- Hermiona na pewno skończy szkołę zgodnie z procedurami. To Hermiona- zaśmiała się Ginny.

- No tak- mruknął Harry.

Zdziwiła go monotonia własnego głosu. Zwykle brzmiał żywiej, weselej. Nie spodziewał się, że tak będzie mu brakować wewnętrznego napięcia- jakby głosu nawołującego go do działania. Ciągła wizja nadchodzącej wojny, widmo cieni przeszłości i gonitwa za perfekcją doprowadziły go do stanu, gdy pozbawiony oczekiwań innych, nie wiedział, jak się zachować.

- Wychodzi na to, że zdacie w tym samym czasie- dodał już nieco weselej.

Z trudem uświadamiał sobie, że oto kończy Hogwart, opuszcza mury szkoły- prawdopodobnie na zawsze zostawia swój dom. Nie chciał tego, jeszcze nie. To trochę za szybko. Czas płynął w zbyt zawrotnym tempie, by zdołał docenić każdy dzień, by zapamiętać każdy korytarz i obraz. Po prostu za szybko.

- Hej... W porządku?- zapytała z troską ruda.

- Tak, tak. Tylko...- Zawahał się, nie chciał dokładać dziewczynie zmartwień.- To tylko nostalgia.

Kłamał dobrze, ale nie dała się zwieść.

- Nie sypiasz ostatnio za dobrze? Hej, spójrz na mnie- poprosiła, ujmując jego twarz w zadziwiająco ciepłe i szorstkie od ciągłego latania na miotle dłonie.- Jest nam trudno, ale będzie lepiej. Poradzimy sobie, świat wróci do normy- do nowej, lepszej normy. Zrobiłeś swoje. Możesz zostawić resztę innym. Możesz odpocząć- ostatnie dodała szeptem, gładząc kciukiem jego policzek.

Patrzył jej w oczy i wiedział, że Ginny wierzy w każde swoje słowo. Niestety nie miała racji. Nie mógł zostawić świata w cudzych rękach. Nie był już naiwnym dzieckiem. Wiedział, że w ministerstwie rozpęta się piekło i chciał przy tym być, aby nie pozwolić urzędnikom zniszczyć tego, za co zginął. Nie oddał życia, by eleganccy, snobistyczni czarodzieje i czarownice układali sobie prawo pod swoje osobiste zachcianki.

Ale teraz był z Ginny- bezpieczny, szczęśliwy. Świat poczeka- jeszcze chwilę, nim Wybraniec nie opuści masywnych, szarych murów i nie wdzieje maski niezwyciężonego.

- Tak, chociaż teraz.

Ruda pocałowała go w czubek nosa.

- Kocham cię, wiesz?- powiedziała.

Objął ją z powrotem ramieniem, przytulając. Czując ciepło jej ciała, czuł się pewniej, bardziej na miejscu. Przymknął oczy i idąc za przykładem Ginny, wystawił twarz na ciepłe promyki. Było mu dobrze. Nawet lepiej. Wreszcie po tylu latach miał swój dom. Taki prawdziwy. A były nim objęcia pewnej rudowłosej, piegowatej gryfonki.

Możesz wreszcie odpocząć, Harry, szepnął cichutki głosik, gdzieś z tyłu jego głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro