Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

White Blood [Matt X Trey]

Dedykuję enntsu

Powietrze przesycała drażniąca woń siarki, dymu i słodkawej, mdlącej zgnilizny, niczym na opustoszałym polu bitwy, gdy ptaki rozdziobują truchła zapomnianych poległych. Ironia tego porównania niemal bawiła Treya. Piekło było jednym wielkim polem walki, a on zmierzał na swoją prywatną bitwę, której nie miał ani prawa, ani szansy wygrać. Tak, niemal go to bawiło.

Ktoś nieudolnie próbował zamaskować zapach różanymi perfumami, lecz tym gorszy i bardziej odrażający powstał fetor. Może i chłopak by się tym przejął, może i by zwrócił uwagę, lecz był zbyt przerażony i obolały. Drobne nadgarstki i kostki miał skute, obtarte od zimnego metalu.

Klatka na kołach, jego prywatna kareta, podskakiwała na nierównościach drogi z czerwonego żwiru, która wiła się delikatnymi łukami wśród nagich, jałowych wzgórz, aż do zwieńczonej pikami, białej i lśniącej jak słońce bramy pałacu. Trakt prowadził wprost do niej, nie przecinały go żadne inne drogi. Trey nie wiedział, gdzie droga ma początek, ocknął się, gdy wóz już od dłuższego czasu jechał, ale doskonale wiedział, gdzie się kończy i ta świadomości w połączeniu z widokiem na, w jakiś pokrętny i potworny sposób, piękny pałac podsycała chęć skulenia się na drewnianej, twardej podłodze wozu i udawania, że nic się nie dzieje, że nadal jest z rodziną w domu, w wiosce na północy, z dala od tego miejsca i smagnięć bata, którymi woźnica popędzał konie, a który równie dobrze mógł za chwilę smagać jego plecy.

Grudki żwiru odskakiwały przy zetknięciu z kołami wozu. Jedna zabłąkana drobinka upadła między jego nogami. Podniósł ją z trudem, drżącymi dłońmi i zaczął obracać w palcach, zbliżając drobinkę do twarzy i dokładnie się jej przyglądając. Miała intensywnie czerwony, niemal karmazynowy kolor.

Jak krew, pomyślał. Wygląda jak przesiąknięty krwią piasek.

Cel podróży zbliżał się niemiłosiernie szybko. Woźnica nie szczędził koni. Barczysty, zarośnięty mężczyzna w niedopasowanym, wyblakłym płaszczu i tatuażami na każdym skrawku ciała z wyjątkiem powiek i opuszków palców nie miał imienia, a przynajmniej Treyowi niedane było go poznać. Mężczyznę określano woźnicą, rzadziej kurierem lub grabarzem.

Budynek, niebotycznie strzelista, górująca nad okolicą bryła obsydianu, czarnego metalu i równie mrocznego marmuru budziła respekt, wymagała boskiej czci. Wóz zwolnił, a biała brama- jedyna jasna rzecz w zasięgu wzroku Treya z wyjątkiem jego aż nazbyt pobladłej skóry, otwarła się bezszelestnie. Nie było strażników. Nie byli potrzebni.

Na rozległym, wysypanym identycznym krwawym żwirem jak droga dziedzińcu czekało dwóch służących w identycznym, czarnych uniformach. Ich skóra miała odcień węgla, oczy świeciły czerwonym ogniem. Nie pytali. Wywlekli go z wozu i bosego postawili na ostrym jak szkło żwirze. Woźnica skinął im głową i odjechał, bez sentymentu pozostawiając przestraszonego, drobniutkiego chłopaka na pastwę diabła i jego demonów. Wykonał zadanie, dostarczył towar, teraz wracał po wypłatę do miejsca, którego Trey już pewnie nigdy nie zobaczy. Nigdy by nie pomyślał, że będzie tęsknie spoglądał na oddalającą się traktem klatkę na kołach.

...

Pod wysoko sklepionymi, czarnymi sufitami pałacu zalegały przytłaczające cienie. W ciemności nisz w ścianach mogło kryć się wszystko, a jedno paskudniejsze od drugiego. W nowych, zwiewnych, jedwabnych ubraniach czysty i pachnący Trey drżał. Trochę z zimna, trochę ze stresu i strachu. Dwóch czarnych służących nadal mu towarzyszyło. Toporne kajdany zastąpiono delikatnymi, srebrnymi bransoletkami, które jednak nie przyniosły ani odrobiny ulgi. Pulsująca w nich magia ciążyła bardziej niż lita, ale całkiem zwykła stal. Gdyby tylko spróbował uciec, spotkałby go los gorszy od śmierci. Już moc drzemiąca w bransoletkach by o to zadbała. Szedł więc potulnie, zmarznięty w sercu piekła, na spotkanie z diabłem.

Sala tronowa była długa, przejmująco pusta i surowa. Ścian nie zdobiły gobeliny, podłoga była naga, pozbawiona dywanów. Na przeciwległym do wejścia końcu sali stał na podwyższeniu czarny, wyściełany miękko tron, a na nim siedział diabeł. Zabójczo przystojny, dobrze zbudowany, czarnowłosy, młody mężczyzna w grafitowej szacie. Jego oczy lśniły czerwienią, podobnie jak oczy służących, ale było w nich więcej żaru, więcej mocy i więcej okrucieństwa.

Treyowi zmiękły kolana, gdy ów diabeł spojrzał wprost na niego i ze znudzeniem przekrzywił głowę. Głos uwiązł mu w gardle, serce załomotało ostrzegawczo, płuca ścisnęły się, wypychając drogocenny tlen. Z szoku na dłuższą chwilę zamarł, lecz potem szybko się zreflektował i dygnął, pochylając nisko głowę. Bał się. Diabeł był straszny. I piękny. To piękno było straszne.

Diabeł powolnym, dostojnym ruchem wstał i stanął tuż przed Treyem. Przewyższał go o głowę. Pachniał cytrynami. Zupełnie inaczej niż mdlące okolice pałacu. Niedelikatnie ujął twarz Treya i zmusił chłopaka, by na niego spojrzał. Zmarszczył nos w grymasie niezadowolenia.

- Za chudy- mruknął z odrazą.- Słaby. Nie nadaje się do niczego poza wyglądaniem.

Trey wzdrygnął się, kiedy druga dłoń diabła powędrowała wzdłuż jego szyi, obojczyka, otarła się o żebra, potem zatrzymała na dłuższy moment w talii, mocno ją ściskając, a potem zjechała na biodra i pośladki. Tam też zabawiła dłużej. Diabeł ścisnął jego udo. Trey zakwilił jak małe dziecko. Łzy wezbrały w szeroko otwartych z przerażenia oczach. Nie chciał tego. Nie chciał. Nie chciał. I się bał.

Diabeł zaśmiał się z satysfakcją i bez pośpiechu puścił chłopaka. Nogi się pod nim ugięły i Trey opadł na marmurową posadzkę ze łzami spływającymi po twarzy.

- Przebieżcie go i przyprowadźcie do mojej sypialni- rozkazał diabeł stojącymi kilka kroków dalej sługom.

- Jak rozkażesz, cesarzu Matt. - Oba demony skłoniły się nisko.

Wzięły Treya pod ręce.

W jego głowie niczym natrętny owad kołatało się jedno, napawające lękiem słowo: Matt.

Jego nowy właściciel nazywał się Matt.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Mam nadzieję, że shot Ci się spodobał. Przez niego zarwałam nockę ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro