Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

The war is over. We can be children again [pjo]

- Jeszcze kawałek, Percy. Jeszcze tylko parę schodów- powiedziała Annabeth, podpierając chłopaka własnym ciałem.

Widzieli cel, ale dwa lub trzy metry, które go od nich dzieliły, wydawały się odległe jak dno piekła. A wiedzieli, jak piekło jest głębokie. Wrócili z niego.

Tartar był przerażającym miejscem, wysysającym z półbogów życie, w zamian oferującym jedynie mrowie bestii oraz powolną i bolesną śmierć. Nie lubili o nim myśleć. To było jak rozdrapywanie potwornie zjątrzonych, zaropiałych ran i sypanie krwawiących miejsc solą, ale zdarzały się momenty, kiedy po prostu nie dało się nie wrócić do koszmaru. Tak jak w Tartarze szli, podpierając jedno drugie. Tak jak w Tartarze, głowę Percy'ego zaprzątały setki wątpliwości. Tym razem był jednak w świecie śmiertelników, bezpieczny jak na półboga i praktycznie u progu domu.

Skrzywił się przy kolejnym stopniu. Nienawidził być rannym. Kalectwo, nawet jeśli chwilowe, doprowadzało go do szału, a uczucie, że wykorzystuje Annabeth, która powinna teraz odpoczywać w obozie, a nie prawie wnosić go po klatce schodowej nowojorskiej kamienicy, dobijało jeszcze bardziej. Ale musiał ją zobaczyć. Ann rozumiała. Poszła z nim i był za to wdzięczny. Znajoma obecność córki Ateny dodawało mu sił. Jej dłoń mocno trzymająca go w pasie była jak lina ubezpieczająca, niepozwalająca mu upaść.

- Ann... - mruknął.

- Tak, Glonomóżdżku?

- Dziękuję.

Dziewczyna pokiwała głową. Kąciki jej warg uniosły się lekko w niezgrabnym uśmiechu.

Wojna zostawia piętno, pomyślał z goryczą Percy.

Dawniej Annabeth uśmiechała się promienniej, żywiej. Teraz jej melancholijny uśmiech, a raczej jego namiastka, przywodził na myśli starszą, zmęczoną życiem kobietę, aniżeli nastolatkę.

Dawno już przestali być tamtymi dwunastoletnimi, nieco naiwnymi dziećmi. Przeżyli dwie wojny, Tartar i setki walk z potworami. Po prostu... dorośli.

Bandaże na rękach, zblakłe włosy i burzowe, szare oczy iskrzące inteligencją- córka Ateny wyglądała dobrze, naprawdę dobrze jak na kogoś, kto kilka dni wcześniej walczył z samą Ziemią i zastępami potworów.

Percy nie miał tyle szczęścia, by wyjść z bitwy bez większego szwanku. Nie umarł, nie został trwale okaleczony, lecz poorany szponami drakainy bok palił przy najmniejszym ruchu. Jednak był uparty. I musiał tu przyjść. I chciał.

Zatrzymali się przed dobrze znanymi obydwojgu drzwiami. Annabeth uniosła odruchowo rękę do dzwonka. Zatrzymała się milimetry przed przyciskiem i opuściła dłoń.

- Annabeth- Percy przymknął oczy i wziął głęboki oddech.

Naprawdę cieszył się, że z nim przyszła. Sam po pierwsze nigdy nie zdołałby wejść po schodach, a po drugie dodawała mu pewności siebie. Wielki mi bohater. Bał się spotkać z własną mamą. Bał się, że zbyt mocno się zmienił, że przerazi ją coś, co zobaczy w jego zmęczonych, zielonych oczach, a za żadne skarby nie chciał widzieć na jej twarzy lęku czy obrzydzenia do swojej osoby.

- Tak? - spytała z troską Annabeth.

- Proszę... Naciśnij ten dzwonek.

Rozległo się charakterystyczne ding-dong.

- Chwileczkę! - dobiegł ze środka przytłumiony głos Sally Jackson.

Annabeth poprawiła uchwyt na talii Percy'ego.

- Wszystko będzie dobrze- zapewniła z przekonaniem.

Percy skinął głową, ale minę wciąż miał niepewną. Tuż obok drzwi dało się słyszeć kroki, chrobot zamka, drzwi stanęły otworem.

Sally zakryła usta dłonią. Przez krótki moment nikt nie drgnął, wstrzymali oddech, a potem kobieta objęła czule syna i pogładziła jego czarne, gęste włosy.

- Oh synku, tak strasznie się martwiłam- wyszeptała.

- Tęskniłem mamo- zdołał wykrztusić drżącym głosem.

Wreszcie mógł pozwolić sobie na słabość. Strach odszedł w niepamięć. Pozostało bezpieczeństwo. Cudowne, ciepłe, miłe uczucie na sercu, delikatnie łaskoczące wnętrzności. Łzy ulgi wsiąkały w matczyny, różowy sweter.

To nie tak, że był słaby. Nie był. Był silny, potwornie wręcz silny.

Ale zmęczony. Zmęczony ratowaniem świata, ciągłą walką o życie, przede wszystkim stratą. Nie chciał już nikogo więcej stracić.

Annabeth przypatrywała się rodzinnej scenie, patrzyła na ciepłą postać Sally, na pochlipującego, wyglądającego bezbronnie Percy'ego wtulonego w kobietę i czuła spokój. I szczęście.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No to zaczynamy część drugą one-shotów!

Za piękną okładkę dziękuję niezastąpionemu enntsu. Jemu również dedykuję powyższy shot. (chociaż aktualna jest moja)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro