Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Not that way [blackle]

Dedykuję Kiro_Kira

Gdy wychyną z cieni, słońce chyliło się ku zachodowi, muskając czubki drzew złoto-czerwoną poświatą. Pnie trwały czarne jak noc, popękane i powykręcane w gasnącym świetle dnia. Z przysypanych białym puchem gałęzi zwieszały się ostre sople. Z niektórych powoli kapały kropelki wody. Odwilż. Nie przypuszczał, że minęło już tyle czasu.

Jako duch nie czuł zimna, a przynajmniej nie w ludzki sposób, ale mimo wszystko zadrżał, gdy mocniejszy podmuch lodowatego wiatru zatrzepotał połami jego szaty. Przez chwilę nasłuchiwał, potem prychnął. Był żałośnie naiwny.

Nie szedł długo, przemykając od plamy cienia do plamy cienia, szczerząc zęby na napotkane ptaki, które uciekały w popłochu, gdy tylko znalazł się w pobliżu. Przynajmniej one jedne wciąż się bały. Tak jak powinno być.

Zatrzymał się na skraju polany. Była pusta i cicha. Tafla jeziora nietknięta ludzką stopą, rośliny pokryte warstwą szronu i przysypane śniegiem.

Westchnął. Minęło już tyle czasu.

- Zadowolony? - zapytał pyszniącego się na ciemniejącym niebie księżyca.

Srebrzysty łuk pozostał zupełnie niewzruszony.

Black usiadł na skraju lodowej tafli, która zachrzęściła pod naporem jego stóp. Dźwięk był irytujący.

Nigdy nie rozumiał, czemu Jack tak bardzo panikował za każdym razem, gdy słyszał chrzęst lodu. Nie mógł już przecież utonąć. Tak samo Pitch nie rozumiał, czemu Frost tak często śni o lodowatej toni, ale nie pytał i tylko odganiał koszmary.

Chyba chciał wrzeszczeć. Ale nie, nie przy księżycu, bo wtedy będzie wiedział, że wygrał. A Pitch nie przegrywał. Nie tak. Nie w ten sposób.

Zacisnął mocno wargi. Był panem koszmarów, królem cieni, straszliwym boogymanem. Nie będzie płakał.

Tymczasem sierp księżyca wznosił się coraz wyżej i wyżej, drwiąco niewzruszony, przeszywająco piękny i zimny.

Palce Jacka zawsze były lodowate. Całe jego ciało zimniejsze niż lód, a jednak porażająco ciepłe, przyciśnięte bokiem do jego boku. Białe włosy rozsypane na poduszce, blade, wręcz sine wargi rozchylone w ludzkim odruchu oddychania.

Chyba chciał wrzeszczeć.

To nie miało tak być.

wiem, że prosiłaś o happy end, ale... chyba zbyt lubię krzywdzić postaci. wybacz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro