Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

North wind [bnha/dabihawks/pjo au]

one shot osadzony w realiach "stay alive" napisany według odpowiedzi na ankietę przeprowadzoną wśród czytelników.

Hawks, jak na bóstwo, zaskakująco często odwiedzał Obóz Herosów. Wśród pól truskawek można było go zobaczyć raz, a nawet dwa razy do roku - rozmawiał, śmiał się, żartował i objadał dojrzałymi, słodkimi owocami. Niektórzy podejrzewali, że przylatuje z tęsknoty za śmiertelnością, którą utracił setki lat wcześniej, inni mieli nadzieję, że ktoś w obozie wpadł mu w oko i syn Boreasza jedynie szuka pretekstu, aby się do szczęśliwca zbliżyć. Prawda była jednak o wiele bardziej trywialna - Hawks zwyczajnie się nudził, a kolorowy, głośny, przepełniony dzieciakami obóz był przyjemną odmianą od zimnych komnat pałacu Północnego Wiatru i lodowatych spojrzeń Chione, jego jakże kochanej i promiennej siostry.

Tego popołudnia obóz był jeszcze weselszy niż zwykle. Domek Hefajstosa już szykował się do pokazu sztucznych ogni, rozkładając na plaży materiały wybuchowe, a obozowicze, korzystając z chwili wytchnienia i przerwy w zajęciach, przechadzali się między domkami, grali w siatkówkę albo siedzieli, wygrzewając się w słońcu nad brzegiem jeziora.

Obniżył lot i zawisł w powietrzu, rozglądając się uważnie po siedzących w dole dzieciakach. Tacy młodzi, tacy pełni nadziei i energii. Trochę im zazdrościł.

Dzieciak z burzą czerwonych włosów przekomarzał się z jakimś blondynem. Przy jego pasku wisiało kilka granatów. Jak nic potomek Aresa, pomyślał Hawks i przeniósł uwagę na inną parkę. Dwaj chłopcy - jeden piegowaty, drugi z blizną na pół twarzy przycupnęli pod rozłożystym drzewem. Trzymali się za ręce i rozmawiali, chociaż może to piegowaty bardziej prowadził monolog, gestykulując żywo wolną ręką.

Hawks uśmiechnął się pod nosem i opadł bezgłośnie po drugiej stronie polany. Jeszcze nikt go nie zauważył, bo też nie miał prawa. Może i był słabym, pomniejszym bóstwem, ale jednak bóstwem. Rozprostowała zmęczone skrzydła.

- Ej, co jest? - warknął ktoś, ocierając się o czubki jego piór.

Hawks parsknął i zwinął skrzydła. Heros zamrugał.

- A, to ty - mruknął i odwrócił się do kolegi. - Mówiłem, że w końcu przyleci.

- To on? - zapytał drugi, jasnowłosy heros. - Ha! Myślałem, że jest wyższy.

Hawks poczuł się co najmniej zdziwiony.

- Kto to jest, Shinsou? - zapytał, mierząc wzrokiem blondyna. Nie podobał mu się jego dziwny, szeroki uśmiech. Był... psychodeliczny, chociaż jednocześnie nie można było odmówić nastolatkowi uroku.

- Neito Monoma, jest nowy. Właśnie go oprowadzam. Na długo wpadłeś?

- Dzień, może dwa. Póki nie zmieni się wiatr. Jest już uznany?

- Tak, Marry Poppins. Moją matką jest najpiękniejsza spośród bogiń, nieśmiertelne wcielenie uroku, powabu i wdzięku. Sama Afrodyta! - oświadczył z dumą Monoma.

Brwi Hawksa powędrowały pod samo czoło, ale szybko się otrząsnął.

- Stara, dobra Afrodyta - mruknął. - Ach, współczuję. Wszystkie najpiękniejsze dziewczyny poza zasięgiem. No ale wiesz, są jeszcze bogowie. - Puścił Neito oczko, na co chłopak zaniemówił i zamarł, a jego twarz zrobiła się nagle niezwykle czerwona. Wykorzystując chwilę ciszy, Hawks szepnął cicho do Shinsou: - Kto to Marry Poppins?

- Potem ci opowiem - i zwrócił się do Monomy: - Chodź, pokażę ci ściankę wspinaczkową.

Kiedy odeszli kawałek, obok Hawksa przemknął jeszcze jeden chłopak.

- Zaczekaj, Hitoshi! - krzyczał, zbiegając w dół wzgórka.

Brwi bóstwa znów uniosły się nieznacznie. Podobieństwo było uderzające. A niby pakt Wielkiej Trójki miał coś zmienić.

Hawks nie czekał już na rozwój wydarzeń, odwrócił się i odszedł, pogwizdując pod nosem.

Te odwiedziny w przeciwieństwie do poprzednich miały konkretny cel, nawet jeśli nie chciał tego przyznać. Przechadzając się, a czasem wzlatując, gdy nagromadzenie herosów sprawiało, że trudno było się o nikogo nie otrzeć, szukał wzrokiem charakterystycznie nastroszonych, czarnych włosów i fioletowych blizn.

W końcu Dabi obiecał, że jeszcze się spotkają. Logicznym było szukanie herosa w Obozie Herosów. Dabi miał zbyt silną aurę, żeby żyć wśród śmiertelników. Hawks nie przypuszczał zresztą, żeby brunet dobrze się wśród śmiertelników odnajdywał. Zbyt dużo blizn, zbyt wiele pytań. No i chyba był zbyt młody, by mieszkać sam... Chociaż z drugiej strony może tylko wyglądał młodo? Albo ludzie znów coś pozmieniali? Hawks powoli przestawał nadążać za tymi wszystkimi, subtelnymi zmianami. Za jego czasów większość z mijanych herosów miałaby już dawno własne dziecko albo i troje, a teraz wciąż traktowano ich jak dzieci.

Przysiadł na konarze starego drzewa i uśmiechnął się przyjaźnie do driady, która z niego wyjrzała.

- Tylko na chwilę - zapewnił.

Leśna panna wzruszyła ramionami i zniknęła w swoim drzewie. Hawks rozprostował skrzydła i odetchnął ciepłym, wilgotnym powietrzem.

Poniżej w pawilonie jadalnym w najlepsze trwała kolacja, lecz mimo wielu znajomych twarzy, w tłumie nie dostrzegł ani śladu Dabiego.

Czy objawienie się w połowie posiłku będzie bardzo niegrzeczne?, zastanawiał się. Po dłuższej chwili wzruszył ramionami, uznając, że właściwie to powinno mu być jako bóstwu wszystko jedno i wylądował obok stołu kadry. Bystre, paciorkowate oczka dyrektora Nezu przeszyły go na wylot, a drgnięcie białej łapki upewniło, że dyrektor doskonale zdaje sobie sprawę z jego obecności.

Dosłownie minutę później, stał z Nezu na uboczu, na granicy światła.

- Szukam herosa - zaczął bez owijania w bawełnę Hawks.

- Skoro pytasz mnie, zapewne nie znalazłeś go w obozie. Może być na misji albo, hm, z drugiej strony.

- Jestem pewny, że jest Grekiem. Co do misji pewności nie mam, dlatego pytam ciebie. To chłopak, wyższy ode mnie, ma czarne, nastroszone włosy i bardzo wiele fioletowych blizn po oparzeniach.

Oczka Nezu zabłysły dziwacznie, odbijając złoty blask ognia.

- Niestety nie mogę ci pomóc. To nikt z obozu. Zapewne dziki heros.

- Tak, możliwe... - Hawks mimo wszystko uśmiechnął się szeroko. - Dziękuję za pomoc i cóż, będę szukał dalej.

...

Lecąc nad ciemnymi, spokojnymi wodami oceanu pozwolił myślom płynąć swobodnie. Przyjazny wiatr z północy rozwiewał mu włosy. Czuł, że coś jest nie tak. Dabi nie mógł być zwykłym dzikim herosem. Miał zbyt wiele blizn, zbyt wiele przeszedł, by rozeszło się to bez echa. Pamiętał opowiadania o mantikorze, o hydrze, o ptakach symfalijskich. To nie były podrzędne potwory, które można by zabić dwoma machnięciami miecza.

No i... Chione go lubiła. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, jako jeden z bardzo nielicznych herosów nie wprawiał jej w okropny nastrój, ba!, gdy pierwszy raz się spotkali, nawet nie próbowała go zabić.

Hawks doskonale pamiętał pierwszy raz, gdy Dabi przekroczył próg pałacu Boreasza. Poobijany, zakrwawiony i spowity niebieskimi płomieniami z wyszczerbionym, przeżartym kwasem ostrzem w ręku. Niebieskie oczy powiodły zamglonym bólem spojrzeniem po oszronionych ścianach, zatrzymując się na kilka sekund na każdym z nielicznych mebli.

- Keigo, idioto, zrób coś, bo zaraz się przewróci i zniszczy dywan! - Chione wykrzywiła się w obrzydzeniu, przemieszanym z ciekawością, której nie mogła do końca powściągnąć.

Hawks chciał jej coś odburknąć, lecz patrząc na herosa niżej (stojąc na żerdzi podtrzymującej sufit, miał na niego dobry widok) faktycznie powinien coś zrobić. Zeskoczył z żerdzi i bezszelestnie opadł na podłogę kilka metrów od nieznajomego półboga. Akurat zdążył złapać go pod ramiona, nim grzmotnął o podłogę (i dywan) wraz ze swoim mieczem.

Znosząc karcąco-popędzające spojrzenie siostry i ignorując jej niezadowolone pomruki, Hawks zataszczył nieprzytomnego na piętro, gdzie opatrzył wszystkie widoczne rany i wlał mu do gardła trochę nektaru. Potem mogli już tylko czekać.

Wspomnienia kolejnych dni zlewały się w pasmo krótkich, z początku szorstkich rozmów, z czasem zamieniających się na wciąż pełne kąśliwości, ale w gruncie rzeczy przyjemne konwersacje. Po pierwszych dwóch dniach Chione postanowiła ignorować Dabiego, co obojgu zdawało się odpowiadać.

Dabi był miłym towarzyszem, zdecydowanie milszym niż zgorzkniały ojciec, wiecznie niezadowolona, zimna siostra i ciągle nieobecni przyrodni bracia, których, gdy już w domu byli, interesowały głównie hokej i podryw. Z Dabim, Hawks mógł wreszcie porozmawiać i choć znali się niecały tydzień, wydawać by się mogło, że to eony.

Dziewiątego dnia pobytu Dabiego w pałacu Boreasza, Hawks obudził w pustym i zimnym łóżku. Przez okno widział ciemne niebo, upatrzone malutkimi, jasnymi punkcikami. Lekki przeciąg bawił się jego włosami.

Wstał i poszedł za powiewem. Instynkt go nie zawiódł. Na parapecie uchylonego okna leżał poskładany kawałek papieru, przygnieciony wysłużoną kopią "Przeminęło z wiatrem".

Książkę odłożył na regał, a kartkę rozprostował. Małymi, krzywymi literkami napisano na niej:

Hawks,

Kiedy to czytasz, jestem już daleko. Nie martw się. Jeszcze się spotkamy.

Dabi

Obrócił kartkę, obejrzał ją dokładnie z każdej strony i pod światło, ale nie było na niej nic więcej.

- A więc jest taki sam jak reszta - stwierdziła Chione, strącając niewidzialny kurz ze zwiewnej koszuli nocnej.

- Wcale nie.

- Oh braciszku - pokręciła z dezaprobatą głową - jesteś naiwniejszy niż wyglądasz.

Hawks zacisnął pięści.

- Jesteś zbyt zimna, by to zrozumieć, Chione. Nie wszyscy są równie obojętni, jak ty.

- Jestem boginią śniegu. Muszę być zimna - powiedziała, ale Hawks już jej nie słuchał.

Znajdę cię, obiecał. Bo przecież Dabi nie mógł być tacy jak wszyscy. Nie mógł się po prostu znudzić i go zostawić. Coś musiało się wydarzyć, coś ważnego. Obiecał, że jeszcze się spotkają i Hawks mu wierzył, jednak lodowate, precyzyjne słowa siostry wciąż kołatały się z tyłu jego głowy.

trochę mi z tym zeszło, ale wreszcie mogę oddać w wasze ręce nasze, poniekąd wspólne, dzieło. mam nadzieję, że tekst przypadł wam do gustu^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro